Zielono-biały walec się nie zatrzymuje i rozjechał kolejnego oponenta! W piątkowy wieczór na stadionie przy Drodze Dębińskiej Warta Poznań wygrała z kolejnym rywalem. Tym razem pokonała Hutnik Kraków 2:1.
Dla obu drużyn początek tego sezonu diametralnie różnił się od ich formy w ostatnich tygodniach. Warta zaliczyła serię sześciu zwycięstw z rzędu po tym, jak na pierwszy triumf czekała aż do 7. kolejki. Hutnik natomiast w tamtym momencie był już nawet liderem Betclic II Ligi, by w ostatnich trzech meczach zdobyć zaledwie jeden punkt, notując porażki z Sokołem Kleczew i Świtem Szczecin. Nic więc dziwnego, że nastroje przed spotkaniem w obu obozach były zgoła odmienne, ale cel był jeden – zgarnąć pełną pulę punktów.
Już od pierwszego gwizdka sędziego widać było, że obie drużyny wyszły na murawę z nastawieniem na zwycięstwo, nie chcąc odpuścić ani metra boiska. Dużo było walk w zwarciu i pojedynków fizycznych, nierzadko z przekroczeniem przepisów. Od początku ataki były dość szarpane, przerywane dobrym odbiorem lub umiejętnym zmuszeniem rywala do błędu poprzez skoki pressingowe. Najgroźniejszą akcją pierwszych minut popisał się Mateusz Sowiński z Hutnika, który po świetnym rajdzie lewą stroną zszedł do środka przed polem karnym i uderzył po długim słupku, jednak bramkarz gospodarzy sparował ten strzał. Tuż przed upłynięciem kwadransa świetną okazję miała za to Warta – Kacper Szymanek ofiarnym wślizgiem odebrał na 25. metrze piłkę golkiperowi gości, Damianowi Hoyo-Kowalskiemu, a Filip Waluś próbował ominąć wracającego między słupki bramkarza rywali. Nieznacznie chybił, a po trybunach Ogródka poniósł się jęk zawodu.
Jak mawia jednak znane powiedzenie, co się odwlecze, to nie uciecze. W 20. minucie gry w środku pola popracował odbierając piłkę bardzo aktywny tego dnia Michał Smoczyński, podał uwalniająco do Walusia, który szybko zdobył sobie bardzo dużo przestrzeni i podał na skraj pola karnego, gdzie nabiegał Marcel Stefaniak. Lewy wahadłowy Warty z dużą mocą uderzył piłkę, która odbiła się od kapitana gości, Macieja Urbańczyka i wpadła do siatki. Chociaż można uznać, że gol samobójczy był dla Hutnika pechowy, to gospodarze w pełni na niego zasłużyli – był on konsekwencją ciągłej gry w intensywnym pressingu i zamykania opcji do rozegrania rywalom jeszcze na ich połowie. Chociaż poprzednie stracone piłki kończyły się dla przyjezdnych bez utraty bramki, to w końcu musiało się to zemścić – i to w najgorszy możliwy sposób.
Niewiele brakowało, a Zielono-Biali podwyższyliby szybko na 2:0. Kolejny raz świetnie zachował się Smoczyński, który znalazł się na 20. metrze, minął ruletą obrońcę gości i wystawił piłkę do Kacpra Rycherta, którego strzał został jednak zablokowany. Jeszcze groźniejszy był bity przez Marcela Stefaniaka rzut rożny – piłka dokręcała się do bramki i minęła Hoyo-Kowalskiego. Tylko przytomna główka jednego z obrońców Hutnika na linii bramkowej uratowała drużynę z Krakowa przed utratą drugiego gola. – Szykujemy stałe fragmenty pod każdy mecz, pod kątem przeciwnika, pod kątem wykorzystania naszych mocnych stron i ograniczenia tych słabych. Wiele z tych stałych fragmentów wychodzi z naszej organizacji gry, natomiast zarówno one, jak i cały proces polega u nas na tym że zawodnicy mają otwarte głowy i określoną decyzyjność. Szczególnie widać to przy grze na krótko, gdzie piłkarze muszą działać mając wzgląd na to, co akurat wydarzy się w tej chwili, gdy rozgrywany jest stały fragment. Oczywiście pracujemy nad nimi, trenerzy zrobili świetną robotę w przygotowaniu schematów, zaczęliśmy stwarzać zagrożenie ze stojącej piłki i zdobywać bramki – opowiedział po meczu szkoleniowiec gospodarzy, Maciej Tokarczyk.
Warta wciąż atakowała i pod koniec pierwszych 45 minut prowadziła ataki głównie prawą stroną, na której rządził i dzielił Kacper Rychert. Świetnie wystawiał się do podań prostopadłych i bardzo dobrze rozumiał się z Filipem Walusiem, a ich dwójkowe akcje sprawiały sporo kłopotu rywalom. Jednak ten medal miał też drugą stronę i to Rychert był bliski podarowania prezentu gościom, gdy sfaulował Damiana Śliwę tuż przed linią pola karnego, za co otrzymał zresztą żółty kartonik. Hutnik nie wykorzystał jednak tej idealnej pozycji strzałowej i po uderzeniu w mur nie miał już lepszych okazji do wyrównania, a gdy zawodnicy schodzili do szatni na tablicy wyników widniał rezultat 1:0.

Druga połowa rozpoczęła się od świetnej akcji Hutnika. Już kilkanaście sekund po wznowieniu na czystą pozycję wyszedł jeden z zawodników gości, jednak mając przed sobą tylko Leo Przybylaka nieznacznie chybił. Mamy duży niedosyt, bo to był mecz bardzo wyrównany. Przy stanie 1:0 mieliśmy bardzo dobre sytuacje w drugiej połowie, tuż po jej rozpoczęciu wyszliśmy sam na sam i niewiele brakowało, by piłka wpadła do bramki. Mieliśmy swój moment, czuliśmy że możemy urwać Warcie punkty i być pierwszym zespołem, który wywiezie stąd zdobycz punktową – mówił po meczu trener przyjezdnych, Rafał Nawrot.
Poznaniacy szybko jednak uspokoili grę, przechodząc do niskiej obrony. Dali trochę pograć piłką zawodnikom Hutnika, jednak kiedy Ci tylko niebezpiecznie zbliżali się do szesnastki, dobrą grą strefową kasowali akcje rywali. Do tego jednak potrzebna była organizacja w obronie, o co trudno było przy stratach, więc szybko kartki po faulach po stratach wyłapali Waluś i Sebastian Steblecki, którzy wraz z wcześniej upomnianym Rychertem zostali zmienieni przez Macieja Tokarczyka. Zmieniliśmy te pozycje, które cechują się największą intensywnością, by utrzymać je na jak najwyższym poziomie, natomiast zależało nam na tym, by te żółte kartki „skasować”. Ten mecz był bardzo stykowy, sporo kartek było rozdawanych przez sędziego, więc chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której musielibyśmy grać w osłabieniu. Spotkanie do końca trzymało w napięciu i musieliśmy cały czas trzymać czujność, dlatego też chcieliśmy zakończyć mecz w jedenastu – tłumaczył później trener Warty.
W pewnym momencie wydawało się już, że Hutnik da radę wyrównać stan rywalizacji. Dość szczelna obrona gospodarzy została w końcu przełamana, a w dogodnej sytuacji stanął zdecydowanie najlepszy gracz gości tego wieczoru – Mateusz Sowiński. Po raz kolejny jednak jego strzał z ogromnym poświęceniem obronił Leo Przybylak. Piłka wyszła na rzut rożny, po którym odbitą piłkę mniej-więcej 30 metrów od własnej bramki przejął 20-letni Kacper Szymanek i zaczął biec do przodu. I biegł dalej. Nie zatrzymywał się, bo nie miał takiego zamiaru, aż w końcu nawinął stojącego przed nim obrońcę, który upadł na ziemię tak, jakby Szymanek użył mocy Jedi. Warta wyszła w kontrze 4 na 1, a Szymanek… pognał dalej sam, stanął oko w oko z Hoyo-Kowalskim i zakończył 70-metrowy rajd świetnym strzałem i jedną z piękniejszych bramek, jakie można sobie wyobrazić. Młodzieżowiec Zielono-Białych sporo ryzykował, ale utrzymał nerwy na wodzy i zapisał na swoje konto co najmniej gola kolejki.
Dwubramkowe prowadzenie gospodarzy nie oznaczało jeszcze automatycznego zwycięstwa, o czym kibice mieli przekonać się w 88 minucie. Wtedy to były reprezentant Haiti, świetnie znany polskim kibicom z Wisły Kraków Wilde-Donald Guerrier postanowił brawurowo pójść z piłką do przodu, wpadł między dwóch obrońców Warty i przewrócił się na linii pola karnego. Mimo ogromnej dezaprobaty kibiców i ogólnej wątpliwości co do ewentualnego faulu, sędzia Piotr Szypuła bez cienia zawahania wskazał na jedenastkę. Do niej podszedł Patryk Kieliś i pewnym strzałem w lewy, górny róg bramki złapał dla Hutnika kontakt. Na tylko tyle było jednak stać przyjezdnych i trzy punkty zostały w Poznaniu.
Warta przedłużyla swoją serię ligowych zwycięstw do aż siedmiu, a co więcej – nie przegrała w Betclic II Lidze od aż jedenastu spotkań. Zielono-Biali po raz kolejny pokazali, że przy Ogródku zbudowali drużynę z prawdziwego zdarzenia, choć w klubie dominuje przekonanie, że to nie jest jeszcze szczyt możliwości tego zespołu. Jesteśmy w takim momencie że ten cement, który buduje nasz sposób gry jest już scalony i dużo rzeczy już działa. Natomiast ja rozumiem model gry i proces budowania drużyny jako coś, co cały czas można rozwijać: czasami z czegoś zrezygnować, żeby zrobić miejsce na nową rzecz, bo to też powoduje, że zawodnicy się rozwijają. Oczywiście nie robimy rewolucji, bo wiemy, że dużo rzeczy nam dobrze funkcjonuje, natomiast też znajdujemy takie obszary indywidualne, gdzie możemy zawodników podkręcać, rozwijać i to wpływa zarówno na nich samych jak i na cały zespół – podsumował Maciej Tokarczyk. I choć można się zgodzić, że Warta wciąż jeszcze nie wspięła się na wyżyny swojego potencjału, to najważniejsze jest to, że po raz kolejny w ligowej tabeli mogła dopisać sobie trzy punkty i pozostać niepokonana na „własnym Ogródku”.
Patryk Chyła