17 marca 1938 roku. To data ultimatum rządu polskiego, który chciał nawiązania z Litwinami relacji dyplomatycznych. Przez cały kraj przeszły wtedy manifestacje pod hasłem skierowanym do marszałka Rydza-Śmigłego – „Wodzu, prowadź na Kowno!”. 12 października 2025 roku. To dzisiejsza data – data piłkarskiej bitwy pomiędzy reprezentacją Polski a reprezentacją Litwy, które zagrają ze sobą na stadionie im. S. Dariusa i S. Girènasa w Kownie. I my, jak te 87 lat temu nasi rodacy, zawołamy do Jana Urbana – Wodzu, prowadź na Kowno!
Przyjrzyjmy się więc kadrze naszych rywali i ich potencjałowi. Ten w meczach domowych jest zdecydowanie wyższy, niż gdy występują jako goście. Dwa z trzech punktów nasi dzisiejsi rywale wywalczyli na własnym terenie, dzięki remisom przeciwko Finlandii i Malcie. Mimo że z tymi drugimi podzielili się punktami także na stadionie narodowym w Ta’Qali, nie można ich postrzegać wyłącznie przez pryzmat niemożności pokonania Maltańczyków. Choć w spotkaniu rozgrywanym w Kownie między tymi dwoma nacjami do 83. minuty utrzymywał się bezbramkowy remis (1:1 na koniec), a do szatni oba zespoły schodziły w osłabieniu jednego zawodnika, to w innych grupowych meczach Litwini zdołali pokazać swój prawdziwy charakter. Bo czym innym wytłumaczyć odrobienie dwubrakowej straty przeciwko Finlandii w marcu, mimo że absolutnie nic na to nie wskazywało? Nie mówiąc już o tym, jakiego strachu reprezentacja Litwy napędziła Holendrom. Holendrom, którzy wprawdzie wygrywali po niewiele ponad pół godziny gry na nadbałtyckiej ziemi 2:0, a mimo to schodzili na przerwę remisując 2:2. Ostatecznie liderzy naszej grupy wygrali jedną bramką, ale do końca spotkania drżeli o wynik. Dziś Litwini będą chcieli zrobić nam to samo, a mają do tego całkiem niezłych wykonawców.
Absolutną gwiazdą reprezentacji Litwy jest środkowy pomocnik Torino – Gvidas Gineitis. Wychowanek obecnie drugoligowej Atmosfery Możejki trafił do Włoch w wieku 17 lat i od tego czasu wystąpił w Serie A aż 50 razy, z czego 22-krotnie wychodził na boisko od pierwszej minuty. I choć we Włoszech zdobył tylko 3 bramki (w tym zwycięską w meczu z Milanem) i asystę, to w reprezentacji właśnie on dostarcza liczby. W tym roku Litwini pięciokrotnie trafiali do siatki rywali – trzy razy zrobił to Gineitis, zaliczając też asystę przy golu byłego zawodnika Piasta Gliwice, Edvinasa Girdvanisa. Autorem ostatniej z pięciu bramek reprezentacji Litwy w tym roku był Armandas Kucys z Celje, klubowy kolega Łukasza Bejgera. Kucys w marcu zerwał jednak więzadła krzyżowe i nie wystąpi w meczu z Polską. Na swoje minuty mogą liczyć jednak inni zawodnicy znani z Ekstraklsy – wypożyczony z Radomiaka do fińskiego KuPs Paulius Golubickas czy wychowanek warszawskiej Escoli, grający swego czasu dla Łódzkiego Klubu Sportowego Artemijus Tutyskinas.
Czy w takim razie Polska ma kim zaskoczyć? A przede wszystkim – czy musi? Jan Urban wystawił w spotkaniu z Nową Zelandią dość eksperymentalny skład, którego znakomitej większości nie zobaczymy w wyjściowej jedenastce przeciwko Litwie. Oczywiście, Piotr Zieliński może liczyć na wyjście na boisko od pierwszej minuty. Spośród innych czwartkowych reprezentantów najbliżej wyjściowej jedenastki jest zdecydowanie Michał Skóraś. Skrzydłowy belgijskiego Gentu potwierdził w czwartek swoją dobrą formę z klubu i pokazał, że może rywalizować na lewej stronie z równie dobrym Jakubem Kamińskim. Kolejnym zdecydowanym wygranym ostatniego sparingu jest debiutant – Jan Ziółkowski. Piłkarz AS Romy popisał się kilkoma świetnymi interwencjami, szczególnie w końcowej fazie spotkania, dając też spokój w rozegraniu akcji od tyłu. Żaden z tej dwójki nie jest raczej przewidywany do pierwszego składu, ale możemy raczej spodziewać się ich wejścia z ławki. Trzon składu stanowić będą Łukasz Skorupski, duet stoperów z Porto, wspomniany wcześniej Zieliński i Robert Lewandowski, który spróbuje się odblokować i strzelić swojego pierwszego gola w październiku.
Wygrana w Kownie mocno przybliży nas do baraży. Tak mocno, że prawdopodobnie ostatni mecz eliminacji z Maltą będzie dla nas formalnością. Ale by ten scenariusz się ziścił, trzeba z trudnego litewskiego terenu wywieźć trzy punkty. I choć to spotkanie, w którym tylko my możemy coś stracić, a reprezentacja Litwy nie może zyskać (po porażce z Finlandią straciła nawet matematyczne szanse na baraże), to Biało-Czerwoni nie będą mogli się nawet na chwilę zdekoncentrować. Z dwóch powodów – nie tylko dlatego, że waga tego meczu jest wyższa niż się nam, kibicom, wydaje, ale też, a może przede wszystkim dlatego, że Litwini przed własną publicznością są nieprzewidywalnym zespołem, który zawsze walczy do końca, by uszczęśliwić swoich kibiców. Miejmy jednak nadzieję, że kadra Jana Urbana nauczy gospodarzy, co też znaczy smutek…
Patryk Chyła / fot. Łączy Nas Piłka