Lechu, pora odłożyć ligowe problemy na bok. Przynajmniej na chwilę. Na ten jeden czwartkowy wieczór. Wieczór, którego można napisać historię. Klubową, jak i całej polskiej piłki nożnej. Wszak ile już czekamy na zwycięstwo polskiego klubu na wiosnę w dwumeczu europejskich pucharów?
32 lata…
20 marca 1991 roku. Legia Warszawa po dwóch trafieniach Wojciecha Kowalczyka remisuje 2:2 w rewanżowym meczu ćwierćfinałowym Pucharu Zdobywców Pucharów z włoską Sampdorią Genua (w Warszawie stołeczny klub wygrał 1:0) i jednocześnie wywalcza awans do półfinału tych rozgrywek.
– Już kiedy wylosowaliśmy Sampdorię, był to dla nas lekki szok – wspomina w rozmowie z TVPSPORT.PL Jacek Sobczak. – Grali tam fantastyczni piłkarze. Myśleliśmy, że będzie ciężko. Tymczasem nakręcił nas mocno trener Stachurski. Powtarzał, że przyjechali tacy sami zawodnicy, jak my, tylko oni więcej zarabiają. Jechaliśmy na rewanż bez poczucia obawy. Wiedzieliśmy, że nawet jeśli odpadniemy, to i tak zaszliśmy do naprawdę dalekiej fazy – dodał.
Wojskowi po dziś dzień są ostatnim polskim klubem, który przebrnął pierwszą wiosenną rundę w pucharach. Sztuka ta w kolejnych 32 latach nie udawała się ani Legii, ani Wiśle Kraków, ani Lechowi Poznań. Dowodem na to, że to szmat czasu niech będzie fakt, iż legioniści osiągnęli awans w nieistniejących od 1999 roku rozgrywkach.
Szansa na napisanie historii
Puchar Zdobywców Pucharów nie istnieje od 24 lat. Rozgrywki europejskie od tamtego czasu ewoluowały na wiele różnych sposobów – od powiększenia Ligi Mistrzów z 24 do 32 zespołów, przez zlikwidowanie Pucharu Intertoto i przekształcenie rozgrywek Pucharu UEFA w znaną dziś Ligę Europy, aż po zainaugurowanie w sezonie 2021/22 europejskiego pucharu trzeciego szczebla – Ligi Konferencji Europy. W pierwszej edycji LKE zabrakło polskiego reprezentanta na arenie międzynarodowej, gdyż już w eliminacjach poległy drużyny Rakowa Częstochowa, Pogoni Szczecin i Śląska Wrocław.
Rok później doczekaliśmy się pierwszego w historii polskiego klubu w fazie grupowej nowych rozgrywek w postaci poznańskiego Lecha. Mistrzowie Polski po odpadnięciu z eliminacji do Ligi Mistrzów po dwumeczu z Karabachem Agdam, w eliminacjach (nie bez problemów) rozprawili się z Dinamem Batumi, Vikingurem Reykjavík i F91 Dudelange. Podopieczni Johna van den Broma trafili do grupy z półfinalistą poprzedniej edycji Champions League – Villarrealem, a także Austrią Wiedeń i Hapoelem Beer-Szewa. Kolejorz przebrnął przez fazę grupową, przegrywając zaledwie raz, w pierwszej kolejce, kiedy to rywalem była drużyna z Hiszpanii. Dobra dyspozycja i wygrana 3:0 w rewanżowym starciu z Żółtą Łodzią Podwodną dała lechitom awans z drugiego miejsca do fazy pucharowej LKE.
Faza grupowa pokazała, że rozgrywki te mogą być idealnie skrojone pod polskie kluby. Nie tylko jako szansa na nabicie punktów do rankingu UEFA, ale również jako przetarcie przed rozgrywkami wyższego rzędu w postaci Ligi Europy i Ligi Mistrzów. Kluby reprezentujące Polskę w europejskich pucharach często miały problemy w łączeniu z nimi obowiązków ligowych. Nie wyszło to ani Lechowi Jacka Zielińskiego czy Dariusza Żurawia, ani Legii Macieja Skorży, ani Wiśle pod wodzą Roberta Maaskanta…
Na przeciw oczekiwaniom łączenia gry w pucharach z walką o najwyższe lokaty w Ekstraklasie wyszedł John van den Brom. 56-letni szkoleniowiec z Holandii dał radę przebrnąć niemalże suchą stopą przez fazę grupową LKE (choć startu w Poznaniu nie miał łatwego, a i teraz pojawia się wiele głosów krytyki), a w ligowej tabeli zajmuje trzecią lokatę i stara się gonić wicelidera z Warszawy. Stara się, bo Lech miewa problemy ze skutecznością i zdobywaniem kompletu oczek w rundzie wiosennej, zaś Legia oprócz wpadki z Cracovią na własnym stadionie, wygrała wszystkie potyczki w tym roku kalendarzowym. Niemniej jednak, Johna van den Broma i jego sztab wypada docenić, gdyż mistrz Polski jako pierwszy od dawien dawna udanie łączy europejskie boje z tymi na krajowym podwórku.
Misja: Bodø/Glimt
Pora jednak odłożyć ligowe problemy na półkę, przynajmniej na czas czwartkowego wieczoru. Lech przed tygodniem wykonał w Norwegii plan minimum, remisując bezbramkowo z Bodø/Glimt. Styl, w jakim poznaniacy osiągnęli korzystny przed rewanżem rezultat, stał się tematem do dyskusji, szczególnie po opublikowaniu kontrowersyjnego artykułu na łamach „Przegląd Sportowy Onet„, w którym redaktor Marek Wawrzynowski zarzucił Kolejorzowi granie „średniowiecznej piłki”, a wynik osiągnięty w starciu z wicemistrzami Norwegii nazwał kompromitacją.
Z taką tezą nie zgodziła się zdecydowana większość dziennikarzy, komentatorów czy kibiców w całej Polsce, a dział marketingu poznańskiego klubu zareagował w najlepszy możliwy sposób, wbijając szpilkę dziennikarzowi przy okazji informacji o przekroczeniu 30 tysięcy sprzedanych biletów na rewanżową potyczkę z Norwegami.
Każdy w Poznaniu ma świadomość tego, jak ważny to będzie mecz dla klubowej historii. John van den Brom przed pierwszym starciem z Bodø/Glimt stwierdził, że zarówno on, jego sztab, jak i zawodnicy czekali na ten dwumecz trzy miesiące. Stolica Wielkopolski czekała jednak znacznie dłużej…
Štilić na szpicy, Rudnevs na skrzydle
Sezon 2010/2011 pamięta każdy kibic Kolejorza. Przygodą Lecha w europejskich pucharach emocjonował się każdy fan polskiej piłki. Od dramaturgicznej serii rzutów karnych w eliminacjach do Ligi Mistrzów przeciwko azerskiemu Interowi Baku, przez fazę grupową Ligi Europy, z której pamiętamy dwa remisy z Juventusem, wygrane z Manchesterem City i Red Bull Salzburg, aż po fazę pucharową i starcie z portugalskim Sportingiem Braga.
Poznańskiej Lokomotywie udało się wówczas wygrać pierwszy mecz w Poznaniu 1:0 po trafieniu niezawodnego łotewskiego „goleadora”, Artjomsa Rudnevsa i przed rewanżem w Bradze wydawało się, że podopieczni Jose Marii Bakero są na najlepszej drodze ku temu, żeby w 1/8 finału Ligi Europy zmierzyć się z angielskim Liverpoolem…
Tak się jednak nie stało. Portugalczycy wyszli na prowadzenie już w 8. minucie za sprawą Alana, a na 2:0 w 36. minucie podwyższył Lima. Później Kolejorz, któremu do awansu z racji zasady goli strzelonych na wyjeździe wystarczył jeden gol, atakował przez całe spotkanie. Świetną okazję w drugiej połowie zmarnował jednak kat Juventusu, Rudnevs, a chwilę później w poprzeczkę trafił Jakub Wilk. Lech pożegnał się z Ligą Europy, a Braga dotarła do finału, gdzie poległa z rywalem z krajowego podwórka, FC Porto, 0:1.
– Jeśli chodzi o Bragę, szkoda tego meczu na wyjeździe. Mieliśmy dobry wynik u siebie, nie straciliśmy bramki, ale słabo zagraliśmy ten rewanż. Najbardziej było nam szkoda właśnie tego, że nie mogliśmy się spotkać z Liverpoolem – mówił na łamach naszego portalu Dimitrije Injac w styczniu 2022 roku.
Wspomnianą porażkę kibice poznańskiego klubu mają za złe hiszpańskiemu szkoleniowcowi, Jose Marii Bakero. Były zawodnik FC Barcelony przejął drużynę po Jacku Zielińskim i zaczął przygodę w stolicy Wielkopolski z przytupem, wygrywając 3:1 z Manchesterem City.
Ta sielanka nie trwała jednak długo, gdyż zimą, po wprowadzeniu przez Bakero swojej wizji gry, która zakładała w rewanżowym starciu z Bragą wystawienie nominalnej dziesiątki, Semira Štilicia, na szpicy, a także przesunięcie Rudnevsa na skrzydło. Było to swego rodzaju łatanie dziury po odejściu Sławomira Peszki do 1. FC Köln w zimowym okienku transferowym. Wyszło, lekko mówiąc, fatalnie. Zupełnie nieodnajdującego się Bośniaka w 71. minucie gry zastąpił Vojo Ubiparip, ale Serb nie dał rady odwrócić wyniku tego spotkania.
Jasny gwint człowieku, nie chcesz tego przegapić!
W Poznaniu nikogo nie trzeba przekonywać, że Lech w czwartek 23 lutego 2023 roku zagra o napisanie kolejnego pięknego rozdziału w klubowej historii startów w Europie. Zwłaszcza, że pierwszy raz w XXI wieku Kolejorz zagra rewanżowe spotkanie w fazie pucharowej na własnym stadionie, a w „Twierdzy Bułgarska” na arenie międzynarodowej ostatnią porażkę poznaniacy ponieśli 10 grudnia 2020 roku w starciu grupowym Ligi Europy z Glasgow Rangers. Od tamtego czasu Poznaniu poległy drużyny Karabachu Agdam, Austrii Wiedeń czy Villarrealu.
Co więcej, bilans wiosennych meczów u siebie w pucharach Lech również ma napawający optymizmem. Oprócz wspomnianego zwycięstwa z Bragą w Poznaniu pamiętają także remis 2:2 z naszpikowanym wschodzącymi gwiazdami włoskim Udinese, kiedy to Kolejorz odrobił dwubramkową stratę za sprawą trafień Hernana Rengifo i Manuela Arboledy.
– Te wszystkie nazwiska… Nie pamiętam, kiedy byli mocniejsi w swojej historii – D’Agostino, Sanchez, Quagliarella, Di Natale, Handanović – wspominał na łamach PolskiejPiłki Dimitrije Injac.
FK Bodø/Glimt nie jest łatwym rywalem, a ich styl gry wiąże się z ofensywnym nastawieniem niezależnie od klasy rywala. W taki sposób podopieczni Kjetila Knutsena rozprawili się w zeszłej edycji Ligi Konferencji z rywalami pokroju AS Romy, Celtiku Glasgow czy AZ Alkmaar, a w tym sezonie, biorąc udział w fazie grupowej Ligi Europy, Norwegowie walczyli jak równy z równym przeciwko Arsenalowi i PSV Eindhoven.
– Ludzie często zapominają o tym, że jesteśmy małym klubem, z małego miasta, daleko z północy kraju. Dlatego te oczekiwania wobec nas są coraz większe. Oczywiście, jesteśmy też ambitnymi ludźmi, chcemy się rozwijać, podnosić poziom naszej gry. Zagraliśmy wiele wspaniałych meczów w Europie, zebraliśmy w nich mnóstwo doświadczenia i całe to doświadczenie postaramy się wykorzystać w jutrzejszym pojedynku – mówił na środowej konferencji prasowej szkoleniowiec rywali Lecha.
W jednym aspekcie drużyna Bodø/Glimt nie różni się znacznie od klubu ze stolicy Wielkopolski – grają o sławę dla klubu z kraju, który nie odnosi sukcesów na arenie międzynarodowej. Jak śpiewał Liber w utworze „Czysta Gra” – „gramy o sławę, gramy o dwie korony, o honor, puchary, światowe stadiony”.
Zespół Kjetila Knutsena światowe stadiony już zaczął podbijać, ucierając nosa m.in. wielkiemu Jose Mourinho. Dziś przyszła pora na Lecha Poznań, choćby miał to zrobić kosztem opinii mówiących o futbolu rodem ze średniowiecza. Więc, Kolejorzu, wstawaj i wyjdź na przeciw krytykom – mamy historię do napisania!
***
Spotkanie Lecha Poznań z Bodø/Glimt rozpocznie się w czwartek 23 lutego o godzinie 21:00. Jak mówi trener poznaniaków, John van den Brom, „Jasny gwint człowieku, nie chcesz tego przegapić!„.
***