Piłkarskie informacje ostatnich dni w naszym kraju zdominowane są przez wybór nowego selekcjonera. Niby jest ostatnia prosta, jeśli chodzi o powrót Adama Nawałki, a jednak ciągle pojawiają się nowe kandydatury. Dochodzimy nawet do sytuacji, gdzie każdy aktualnie zwalniany trener z automatu łączny jest z naszą kadrą. W tym całym zamieszaniu bardzo łatwo było przeoczyć to, że pierwszy raz od września na boisku pojawił się Dawid Kownacki.
Były zawodnik m.in. Lecha Poznań wrócił do gry po kontuzji kolana, pojawiając się w minionej kolejce 2. Bundesligi w barwach swojej Fortuny Düsseldorf na ostatnie pół godziny spotkania. Nie był to szczęśliwy powrót, gdyż zespół Polaka przegrał z Werderem Brema aż 0:3. Oczywiście, sprawa wyboru selekcjonera jest sprawą nadrzędną w polskiej piłce, jednak ciężko nie odnieść wrażenia, że jeszcze ze trzy lata temu news o powrocie na boisko Kownackiego przeszedłby o wiele większym echem. Pokazuje to tylko skalę zjazdu, jaki w oczach piłkarskiego kibica w Polsce, zaliczył „Kownaś”.
Kownacki, czyli talent, jakiego nie było od dawna
Pierwszą bramkę dla Lecha Poznań Kownacki strzelił jeszcze przed swoimi 17-nastymi urodzinami (stając się przy tym najmłodszym strzelcem dla „Kolejorza” w ekstraklasie). Jednakże głośno o napastniku było jeszcze przed jego debiutem. W 2011 roku, w meczu reprezentacji U-15 przeciwko rówieśnikom z Niemiec „Kownaś” zdobył hattricka, dzięki czemu Polacy wygrali 5:3. W spotkaniu rewanżowym zakończonym remisem 2:2 strzelił oba gole. Już wtedy zaczął się nim interesować, chociażby Bayern Monachium, a sprawę potencjalnego transferu podobno miał pilotować sam Franz Beckenbauer. Nie był to też jedyny klub z Bundesligi, który chciał w swojej akademii mieć Kownackiego.
Skauci największych niemieckich marek niemal codziennie dzwonili do mamy piłkarza, by przekonać ją do transferu. Ta jednak o zmianie klubu nie chciała słyszeć, wychodząc z założenia, że wszystko wokoło jej syna dzieje się zbyt szybko, a on sam nie skończył jeszcze nawet gimnazjum. Niedługo później Kownacki znalazł się na liście „40 najlepiej zapowiadających się piłkarzy na świecie” według angielskiego dziennika „The Guardian”. Może nie było wtedy „Kownasiomanii”, ale faktem jest to, że o Kownacki mówiło się wtedy tylko dobrze lub wcale. „Następca Lewandowskiego”, „potencjalnie najlepszy piłkarz w historii naszego kraju”, „przyszły kapitan reprezentacji Polski” to tylko kilka określeń, jakie swego czasu padały w kontekście zawodnika. A wtedy przecież „Kownaś” wciąż nie mógł kupić sobie nawet piwa w sklepie i dopiero co wchodził do dorosłej piłki.
Stosunkowo szybko został zawodnikiem wyjściowej jedenastki poznańskiego klubu. Swego czasu wydawało się, że naprawdę wszystko idzie mu jak „z płatka”. Na pierwszy rzut oka, wydaje się także, że początki jego kariery były prowadzone nad wyraz dobrze. Nie rzucano się na każdą ofertę, jaka tylko się natrafiła, byleby wyjechać za granicę. Wielkie marki, o jakich się mówiło, odbijały się od ściany. Kownacki najpierw miał zawojować Ekstraklasę, a dopiero później ruszyć w świat. Nie wszystko jednak było tak kolorowe, jak teraz wygląda. Ogromnym problemem było dla piłkarza jego zdrowie.
Piłkarz ze szkła
Zerwane lub naderwane więzadła w kolanie, problemy z przywodzicielami uda. Łącznie jak dotąd były gracz Lecha Poznań przez kontuzje zmarnował ponad rok czasu, tracąc przy tym prawie półtora sezonu. Jak na 25-letniego sportowca to naprawdę wiele. Nie wiadomo, w którym miejscu znalazłby się dziś Kownacki, gdyby nie jego szwankujące zdrowie. Faktem jest jednak to, że względnie poważne kontuzje, gdy nie miał jeszcze 20 lat, pokrzyżowały plany transferowe, przez co ostatecznie z ekstraklasy wyjeżdżał „tylko” do Sampdorii Genua.
Wielkie marki w grze
Polecam zabawę pod tytułem „Kto chciał Kownackiego”. W wyszukiwarkę wpisujemy frazy typu „Dawid Kownacki transfer” i wspólnie odnajdujemy nazwy klubów, o których w przeszłości mówiło się, że chcą mieć u siebie Polaka. Bayern Monachium, Arsenal, RB Lipsk, AS Roma, Legia Warszawa, Fiorentina, Eintracht Frankfurt, VFL Wolfsburg to tylko kilka z tych klubów. Celowo nie wymieniam wszystkich, żebyście też mogli się fantastycznie bawić. Nie mam tutaj na celu szydzić z obecnego zawodnika Fortuny Düsseldorf, chcę tylko pokazać skalę, o jakiej mówimy. Oczywiście, wiele z marek to były tylko plotki, inne drużyny nawet składały oferty.
Ostatecznie w 2017 roku Kownacki trafił do Sampdorii Genua i był to krok, który można było zrozumieć. W Genuii grali już wtedy Karol Linetty i Bartosz Bereszyński dodatkowo było się od kogo uczyć, gdyż pierwszym napastnikiem Sampdorii był Fabio Quagiarella. Początki w Serie A miał dosyć trudne. Nie łapał wielu minut, ale gdy tylko pojawiał się na boisku, to dawał konkrety. Przez pewien czas miał nawet najlepszy współczynnik strzelonych bramek do minut przebywanych na boisku w całej lidze włoskiej. Czas jednak mijał, a Kownacki zaufania wciąż nie dostawał. W międzyczasie przydarzały mu się drobne urazy, które oddalały go od gry. Wydawało się jednak, że po udanej końcówce sezonu 2017/18 i powołaniu na mundial karta w przypadku napastnika się odwróci.
Nic takiego jednak nie miało miejsca i urodzony w Gorzowie Wielkopolskim piłkarz nadal marnował najlepsze lata na rozwój kariery na ławce Sampdorii. Sytuacja na ostrzu noża stanęła na początku 2019 roku, gdy w czasie zimowego okna transferowego klub z Genui zdecydował się na wypożyczenie Polaka. Niestety w międzyczasie jeden z rezerwowych napastników doznał kontuzji, przez co negocjacje odnośnie potencjalnych wypożyczeń stanęły w martwym punkcie. Wściekły Kownacki pożalił się nawet o tę sytuację na łamach SuperExpressu. Ostatecznie udało się niemal w ostatniej chwili dopiąć wypożyczenie do Fortuny Düsseldorf.
Rekord transferowy Fortuny
Na wypożyczeniu odżył. W dziesięciu spotkaniach Bundesligi czterokrotnie trafił do siatki. Działacze niemieckiej drużyny chcieli mieć u siebie Kownackiego na stałe. Nieoczekiwanie jednak na przeszkodzie stanęła Sampdoria. Piłkarz po raz kolejny w mediach wyraził niezadowolenie względem włoskiego klubu, zapowiedział nawet, że w do Genui wracać nie zamierza. Cena wykupu stale rosła, do gry w międzyczasie chciało się włączyć także Schalke 04. Ostatecznie Fortuna przystała na warunki Sampdorii. Kupując Kownackiego, pobiła swój rekord transferowy. Niestety definitywny transfer nie podziałał na piłkarza dobrze. W sezonie poprzedzającym spadek Fortuny do 2. Bundesligi napastnik nie zdobył żadnej bramki, a dodatkowo jeszcze nabawił się groźnego urazu kolana.
W Düsseldorfie po spadku nie załamywano jednak rąk. Naturalnie celem był jak najszybszy powrót do elity, jednak nie za wszelką cenę. Zabrakło niewiele, w czym wydatnie pomógł były gracz Lecha, strzelając siedem bramek (cztery po karnych). Dzięki postawie na zapleczu Bundesligi znalazł nawet uznanie w oczach Paulo Sousy, choć wielu ekspertów nie podzielało entuzjazmu, względem Kownackiego ówczesnego selekcjonera. We wrześniu tego roku napastnikowi przytrafił się jednak kolejny poważny uraz kolana, przez który stracił ponad 4 miesiące. Biorąc to wszystko w jedną całość, można spokojnie zakładać, że po transferze oczekiwano znacznie więcej. Tym bardziej że był to transferowy rekord klubowy. Oficjalnie trener oraz działacze mówili, że nie żałują wydanych pieniędzy, jednak statystyki, jakie Polak po transferze osiągnął, na to nie wskazują.
Quo Vadis, Dawid?
Oczywiście Kownacki nie jest pierwszym (i na pewno nie jest też ostatnim) piłkarzem, któremu nie udało się spełnić oczekiwań. Wróżono mu o wiele więcej. Kontuzje swoją drogą, dochodzą jednak też z niektórych źródeł sygnały, że u napastnika po prostu nie wytrzymał mental. Wrzucony za młodu na głęboką wodę, dzięki głaskaniu po głowie długo utrzymywał się na powierzchni. Gdy przyszła pierwsza fala krytyki stopniowo schodził pod wodę, choć potrafił w porę wyjść i zaczerpnąć powietrza. Nie spełnił swojej „dychy Kownasia”, która swego czasu stała się w Polsce memem. Mówiło się o problemach związanych z dużym zastrzykiem gotówki. Ostatecznie otrząsnął się, wrócił na dobre tory i wyjechał do włoskiej ligi.
Tam po prostu nie poradził sobie z konkurencją. W momencie, gdy przestał być numerem jeden na swojej pozycji, to zaczęły się problemy z motywacją. Próbował ciężko pracować, lecz gdy nie przynosiło to efektów, to zaczął szukać drogi ucieczki. W karierze nie pomagały mu także kontuzje. Wrócił na boiska 2. Bundesligi do drużyny, która zamieszana jest w walkę o utrzymanie. Niedawno pojawiły się informacje o rzekomym zainteresowaniu piłkarzem ze strony klubów Serie B oraz dość niespodziewanie Empoli. Niestety, ale w mojej ocenie, bliżej niż do Włoch Kownackiemu jest teraz do Lecha Poznań, który przy zdobyciu ewentualnego mistrzostwa na pewno będzie chciał się zbroić. Pytanie tylko, czy „Kolejorza” stać byłoby na pensję dla swojego byłego zawodnika.
Michał Piwowarczyk