Mimo niekonwencjonalnej koncepcji ustawienia wymyślonej na spotkanie z wicemistrzem Polski przez Johna van den Broma, Lech Poznań już po raz ósmy z rzędu nie zdołał pokonać Rakowa Częstochowa i jego szanse na obronę mistrzowskiego tytułu stały się wręcz minimalne. Za to goście udowodnili, że są obecnie najlepszą drużyną w kraju i umocnili się na pozycji lidera tabeli.
***
Spis treści:
- Niespodzianka Van den Broma
- Koncentracja Lecha w defensywie
- W czym Raków jest lepszy od Lecha?
- Raków – najlepsza drużyna w kraju
- Raków – drużyna przewidywalna
- Dlaczego Raków ma patent na Lecha?
- Michał Skóraś kontra Patryk Kun
- Kwestia mistrzostwa
***
Niespodzianka Van den Broma
Szkoleniowiec mistrzów Polski w niedzielnym hicie kolejki (co ciekawe, Telewizja Polska za takowy uznała spotkanie Jagielloni Białystok z Legią Warszawa) nie mógł poprowadzić swojego zespołu z ławki rezerwowych, ponieważ pauzował za otrzymaną przed tygodniem czwartą żółtą kartkę w obecnej kampanii. Wraz ze swoim sztabem postanowił jednak, niespodziewanie dla wszystkich, w tym dla Marka Papszuna, dokonać zmiany rysunku taktycznego swojego zespołu. Holender zdecydował, że jego podopieczni zagrają w takim samym ustawieniu, jak ich rywale, czyli z trzema stoperami oraz wahadłowymi. Był to ruch o tyle zaskakujący, że Lech bardzo dawno takiej formacji nie stosował. Po raz ostatni zdarzyło się to 17 kwietnia 2021 roku. Co ciekawe miało to miejsce w debiucie Macieja Skorży, też przeciwko Rakowowi Częstochowa. Tamto starcie zakończyło się porażką poznaniaków 1:3 i ówczesny ich szkoleniowiec zniechęcił się do tej formacji na całą swoją kadencję.
Pomysł Johna van den Broma wydawał się sprytny i nie pozbawiony logicznych przesłanek. W końcu Lech od bardzo dawna nie pokonał Medalików i szukanie innego sposobu na ich przechytrzenie był całkowicie uzasadniony, zwłaszcza że mistrzowie Polski mają kadrę, która może grać w tym systemie. Jedynym argumentem przeciw temu pomysłowi był czas, bo lechici jeszcze w czwartek mierzyli się na wyjeździe z Austrią Wiedeń. W związku z tym piłkarze mistrzów Polski mieli tylko jedną, sobotnią jednostkę treningową na przetestowanie nowego dla wielu ustawienia taktycznego. Wydaje się jednak, że na zimowym obozie w Dubaju sztab szkoleniowy powinien poświęcić mu więcej czasu, bo elastyczność taktyczna zawsze jest w cenie, a poznaniacy mają potencjał personalny do gry w systemie 1-3-5-2.
56-latek pracuje przy Bułgarskiej zaledwie od 20 czerwca, ale już zdołał się poznać jako trener, który lubi szukać innych rozwiązań taktycznych na ważne mecze. Tak też było w czwartek w Wiedniu czy wcześniej w Walencji przeciwko Villarrealowi. Można przypuszczać, że podobna sytuacja wystąpi również w rewanżu z ekipą z Hiszpanii.
Koncentracja Lecha w defensywie
Ewidentnie w niedzielnym hicie Kolejorz przede wszystkim nie chciał stracić gola jako pierwszy, ponieważ wiedział, jak duże to może mieć znaczenie. Widać to było zwłaszcza w pierwszej połowie, gdy Lech był dość ostrożny w poczynaniach ofensywnych, a także solidnie prezentował się w defensywie. Jedyna naprawdę groźna akcja Rakowa zakończyła się celnym uderzeniem Bartosza Nowaka. Wcześniej do dogrania do niego w wykonaniu Deiana Sorescu z bocznego sektora boiska dopuścił Michał Skóraś. Oprócz tego dwukrotnie do trudnych strzałów głową dochodził Vladislavs Gutkovskis. Ewidentnie mieli z jego wzrostem i siłą problemy stoperzy Lecha, a przede wszystkim Filip Dagerstȧl.
Zmiana ustawienia na 1-3-5-2 miała okazać się kluczowa przede wszystkim dla poczynań defensywnych poznaniaków. Należy przyznać, że jako cały zespół nie uniknęli oni błędów, lecz generalnie prezentowali się solidnie. Gospodarze wiedzieli, aby osiągnąć sukces muszą zachować czujność przez pełne 90 minut, co ostatecznie nie udało im się już tuż po przerwie. Właśnie utrata koncentracji w co najmniej kilku momentach zdecydowała, że goście zwyciężyli zasłużenie. O tym jednak moim zdaniem nie zdecydował nowy system gry, ponieważ ten okazał się dobrym pomysłem.
W czym Raków jest lepszy od Lecha?
W tej rubryce chciałbym poruszyć dwie kwestie, które okazały się kluczowe dla wiktorii podopiecznych Marka Papszuna. Po pierwsze, uwidoczniły się słabości Kolejorza w defensywie. Piłkarze Lecha zaczęli popełniać błędy po przerwie z dość dużą regularnością. Gdyby przyjrzeć się sytuacjom, w jakich częstochowianie trafiali do siatki (nawet wtedy, gdy nieuznaną ostatecznie bramkę zdobył Fran Tudor), to padały one po takich błędach lechitów, o które moglibyśmy podejrzewać wszystkie defensywy ligi, tylko nie Rakowa. To właśnie dlatego Medaliki straciły do tej pory najmniej bramek w lidze. Niestety dla Kolejorza, jego defensorzy nie potrafili zachować koncentracji w każdym momencie meczu.
Pierwszy gol dla Rakowa to strata na własnej połowie Filipa Szymczaka, spacer Alana Czerwińskiego i zbyt zachowawcza postawa Filipa Bednarka. Warto zauważyć w jaki sposób w pierwszej połowie Mikaela Ishaka zatrzymał Vladan Kovacević. Zrobił to poprzez błyskawiczne skrócenie kąta kapitanowi rywali. Właśnie takiej postawy zabrakło jego vis a vis w pojedynku z Patrykiem Kunem. Nieuznana bramka dla Rakowa to z kolei strata Filipa Marchwińskiego pod własnym polem karnym, bierna postawa Kristoffera Velde i błąd w kryciu Michała Skórasia. Wreszcie decydujące trafienie, to stały fragment gry, po którym stracone bramki zawsze bolą podwójnie. Dla porównania Raków stracił gola po indywidualnym błysku Michała Skórasia, na który trudno było się przygotować.
Drugą decydującą kwestią była różnica w jakości rezerwowych obu zespołów. Można stwierdzić, że obie kadry są liczebnie bardzo podobne, ponieważ obaj trenerzy mają do dyspozycji po dwóch piłkarzy na każdą pozycję. W Rakowie za ilością poszła jakość, a w Lechu nie. Wprowadzeni po przerwie gracze z Częstochowy podnieśli poziom i intensywność gry swojego zespołu. Właśnie dzięki temu podopieczni Marka Papszuna potrafili zdominować przeciwników w ostatnich 10-15 minutach i ostatecznie zadać decydujący cios.
Dla porównania, o rezerwowych mistrzów Polski nie można powiedzieć wielu ciepłych słów. Filip Marchwiński nie zrobił nic pozytywnego w ofensywie, a i w obronie nie do końca ustawiał się, tak jak powinien. Uzasadnienie wystawienia na prawym wahadle akurat Kristoffera Velde zapewne pozostanie już tajemnicą poliszynela, ponieważ Norweg w ogóle nie przejawia zdolności do gry na tej pozycji. W niedzielę w fazie defensywnej prezentował się co najmniej przeciętnie, a w ataku był kompletnie nieaktywny. W jedynej jego akcji na połowie rywala nie wszedł w pojedynek z przeciwnikiem, tylko całkowicie zwolnił grę i wycofał futbolówkę.
Pomysł z wprowadzeniem na murawę w samej końcówce Niki Kwekweskiriego oraz Artura Sobecha też wydaje się absurdalny. W czasie gdy Raków podwyższał wzrost swojej „jedenastki”, to Lech go obniżał. Poza tym zdejmowanie kapitana zespołu i najlepszego jego strzelca przy wyniku na styku na ostatnie kilka minut wydaje się czymś absurdalnym, zdarzającym się już po raz kolejny w ostatnim czasie. Właśnie taka decyzja mogła przecież kosztować Kolejorza dwa punkty w Wiedniu.
Decyzje sztabu szkoleniowego mistrzów Polski wydają się mało logiczne, ale na ławce rezerwowych nie mieli oni wielu innych opcji, tylko w większości zawodników bez formy. Jedynym acz niezastosowanym rozwiązaniem było wpuszczenie na prawo wahadło kogoś z dwójki Gio Citaiszwili – Joel Pereira zamiast Kristoffera Velde. W końcu oni mają większe predyspozycje do występowania na tej pozycji niż Norweg.
Wątpliwości przy budowie kadry Lecha budzi zwłaszcza brak wystarczających alternatyw na dwie pozycje w środku pola, ponieważ John van den Brom ma tutaj tylko trzech piłkarzy. Według działu sportowego Kolejorza czwartym zawodnikiem do tego układu miał być Afonso Sousa, ale Holender widzi go na pozycji numer „dziesięć”. Dziwne przy tym jest to, że obecny trener lechitów był już w klubie w momencie sprowadzenia młodzieżowego reprezentanta Portugalii. Być może odpowiedzialny za transfery Tomasz Rząsa liczył na to, że swoje szanse dostanie w środku pola młody Antoni Kozubal, ale został on jak na razie negatywnie zweryfikowany przez Van den Broma.
Trzeba przyznać, że obecnie to Raków ma kadrę bardziej przystosowaną do gry na trzech frontach, niż występujący w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy mistrz Polski. W zeszłym sezonie poznaniacy taki skład posiadali, ale latem raczej się osłabili, niż wzmocnili i ich personalia nie wyglądają już tak jakościowo. Ciekawe, jak będzie za rok z częstochowianami, którzy na pewno będą chcieli w końcu awansować do fazy grupowej europejskich pucharów.
Raków – najlepsza drużyna w kraju
Właśnie takie określenie idealnie pasuje do Medalików. Nie mają oni najlepszych w lidze indywidualności, ponieważ nawet Ivi Lopez w tym sezonie nie imponuje tak, jak w ubiegłej kampanii. Częstochowianom brak wyraźnych liderów w ofensywie nie przeszkadza w zajmowaniu pozycji lidera tabeli. Te braki nadrabiają oni doskonałą grą zespołową. Ich przykład pokazuje, że siła systemu i drużynowość górują nad indywidualnościami. W końcu to Lech ma pod względem indywidualnym lepszych zawodników niż Raków, ale odstaje on od podopiecznych Marka Papszuna pod względem kolektywnym. Nie mam tutaj na myśli popularnego team spirit, lecz zachowań boiskowych, zwłaszcza bez piłki. W przypadku zespołu spod Jasnej Góry nie lubię mówić za dużo o jednostkach, bo są to tylko trybiki będące odpowiednią wartością tylko razem. Maszyna Marka Papszuna funkcjonuje bardzo dobrze nawet wtedy, gdy wymieni on jeden czy dwa, jak się wydaje, kluczowe elementy, ponieważ w jego ekipie każdy wie, co ma na boisku robić, gdzie znaleźć się w danym fragmencie meczu.
Jestem w stanie zaryzykować tezę, że większość piłkarzy z Częstochowy nie prezentowałoby się aż tak dobrze w innych drużynach, ponieważ oni są tak dobrzy dzięki odpowiedniej postawie całej ekipy, a nie dzięki indywidualnościom. Symptomatyczne w tej kwestii jest to, że latem w przestrzeni medialnej nie pojawiały się plotki o odejściu najlepszego zawodnika ligi, Iviego Lopeza. To samo można powiedzieć przecież o samym Marku Papszunie. Ja osobiście jestem przeciwnikiem jego kandydatury na następcę Czesława Michniewicza na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski, ponieważ uważam go za trenera niezweryfikowanego. Jak dotąd sprawdził się on tylko w jednym miejscu pracy, gdzie wszystko zostało ułożone na jego modłę. Sam jestem ciekaw, jak Papszun odnalazłby się w innych środowisku, w którym być może miałby mniejszą władzę.
Raków – drużyna przewidywalna
Siadając przed telewizorem do spotkań Rakowa Częstochowa dokładnie wiem, czego się po jego piłkarzach spodziewać. W ich przypadku nie jest to jednak żadna wada, ponieważ ich strategia na mecz w większości okazuje się skuteczna. Medaliki nie prezentują najbardziej atrakcyjnej piłki w lidze, ale przynosi ona oczywiście pożądane efekty. Ich gra nie porywa, lecz zapewne dla Marka Papszuna nie ma to żadnego znaczenia, bo dla niego liczy się przede wszystkim organizacja gry oraz postawa bez piłki. Nie chcę przesadzać i mówić, że Raków to zespół jednowymiarowy, ponieważ znacznie poprawił on własną postawę z piłką przy nodze, ale nadal to nie jest dla niego naturalne środowisko. Z tego właśnie wynikają częste kłopoty podopiecznych Marka Papszuna przeciwko defensywnie nastawionym rywalom, czyli przeciwieństwom Lecha.
Dlaczego Raków ma patent na Lecha?
Po pierwsze jest to związane właśnie z tym, że styl gry Kolejorza Rakowowi zwyczajnie leży. Nawet jeśli lechici grają trochę bardziej defensywnie niż zazwyczaj, to nadal nie rezygnują z pewnych pryncypiów swojej gry, jak rozgrywanie piłki konsekwentnie od bramkarza. Oczywiście, podopieczni Johna van den Broma pod tym względem są w ścisłej ligowej czołówce, ale im też przydarzają się błędy, a przy odpowiednio zorganizowanym pressingu Medalików prawdopodobieństwo takiej pomyłki tylko rośnie. Tak chociażby padła bramka numer jeden dla gości oraz ta ostatecznie nieuznana. Już w zeszłym sezonie widoczne było to, że mistrzowie Polski miewają problemy, gdy muszą mierzyć się z wysokim pressingiem przeciwników. W dodatku ten w wykonaniu Rakowa jest szczególnie dobrze zorganizowany i intensywny.
Biorąc pod uwagę historię starć obu klubów wydaje się, że poznaniacy musieliby przeciwko podopiecznym Marka Papszuna zagrać mecz niemalże idealny, aby wygrać. Nie powinni oni popełniać błędów w obronie, a także marnować stuprocentowych okazji pod bramką rywala, co zrobił w niedzielę przy stanie 0:0 Mikael Ishak. Przeciwko Rakowowi w takich sytuacjach nie wolno się mylić.
W dodatku można odnieść wrażenie, że częstochowianie szczególnie mocno mobilizują się na starcia z lechitami i prezentują się w nich lepiej niż przeciwko pozostałym rywalom, ponieważ właśnie w starciach z Kolejorzem częściej przebywają bez piłki, czyli w swoim naturalnym środowisku.
Michał Skóraś kontra Patryk Kun
Jeśli ktoś ze sztabu Czesława Michniewicza oglądał niedzielny hit Ekstraklasy (a zapewne tak właśnie było), musiał zwrócić szczególną uwagę na pojedynek lewych wahadłowych, czyli Michała Skórasia oraz Patryka Kuna. Rywalizacja o wyjazd na mundial na tej pozycji nie jest jeszcze zamknięta, ale sytuacja obu tych piłkarzy nie jest łatwa. W niedzielę obaj po razie trafili do siatki i potwierdzili w zasadzie dokładnie to, co o nich wiemy.
Generalnie nie ma wątpliwości, że lepszym zawodnikiem jest gracz Lecha, który ma wyższe umiejętności indywidualne, więcej w nim przebojowości oraz koniecznej nieprzewidywalności w ofensywie. Czasami miewa on jednak problemy w defensywie, ponieważ jest z natury piłkarzem ofensywnym, lecz w tej kwestii notuje progres. Za to Kun jest przede wszystkim żołnierzem Marka Papszuna, w którego systemie czuje się, jak ryba w wodzie. 27-latek doskonale wie, w jakim momencie, gdzie ma się znaleźć, dzięki temu jest w stanie zdobywać bramki, jak choćby w niedzielę, ale też ukryć swoje wady. Tymi drugimi są warunki fizyczne czy umiejętności w dryblingu.
Moim zdaniem ocena obu zawodników za ostatni hit jest podobna i raczej pozytywna. Nie zmienia to jednak faktu, że to zawodnik Lecha powinien być bliżej miejsca w samolocie do Kataru. Według mnie poziom Mistrzostw Świata to za wysokie progi dla Kuna, który wyjęty z systemu Papszuna mógłby czuć się nieswojo i nie byłby w stanie pokazać pełni swych możliwości.
CZYTAJ TEŻ: Znaleźć zawodnika, który nie istnieje – obsada lewego wahadła w reprezentacji Polski
Kwestia mistrzostwa
Wielu ekspertów i kibiców Kolejorza uważa, że poznaniacy pożegnali się z marzeniami o obronie tytułu już 30 października, ponieważ ma on obecnie 13 punktów straty do liderów z Częstochowy i jeden zaległy mecz z Miedzią Legnica. Zostanie on rozegrany dopiero 1 lutego. Ligowy kalendarz lechitów do końca roku im sprzyja, ponieważ przed mundialem zmierzą się oni już tylko z Koroną Kielce i Jagiellonią Białystok, gdzie jakakolwiek strata punktów będzie katastrofą. Jednak nawet dystans dziesięciu oczek do dobrze punktujących Medalików wydaje się trudny do odrobienia.
W końcu podopieczni Marka Papszuna na przestrzeni całej rundy imponują przede wszystkim przepychaniem meczów poprzez strzelanie bramek w końcówkach spotkań. Pozwala im na to znakomita intensywność gry, którą są w stanie przeciwnika zamęczyć i utrzymać do ostatniego gwizdka arbitra. Podobnie zresztą było w Poznaniu. W oczy rzuca się także niezachwiana wiara do ostatnich sekund częstochowian w możliwość zadania decydującego ciosu.
Na dzisiaj wydają się oni nie do doścignięcia, lecz należy pamiętać o tym, że przed nami jeszcze aż 19 kolejek, w których może się zdarzyć naprawdę wiele. Sprawy mogą potoczyć się tak, że Raków, podobnie jak w zeszłej kampanii, nie uniesie mentalnie myśli, że może być mistrzem i odda trofeum w inne ręce. W tym kontekście czujny powinien pozostać Kolejorz, tracący obecnie do wicelidera, Legii Warszawa, sześć punktów, a tylko cztery do ligowego podium.
Kacper Adamczyk