Szczęśliwa czternastka Wojciecha Szczęsnego. Od thrillera do bohatera

Polski bramkarz odkąd na dobre zadomowił się między słupkami FC Barcelony, nie przegrał jeszcze żadnego meczu. Kto by przewidział taki scenariusz jeszcze kilka tygodni temu, szczególnie po pamiętnych spotkaniach z Realem Madryt czy Benficą…
2202851022.0

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że w FC Barcelonie będzie grało dwóch Polaków jednocześnie i razem będą oni stanowić o sile zespołu, to pewnie bym go wyśmiał. Nie jest to bowiem coś, na co byłem jakkolwiek przygotowany. Tak czy siak, nie mogę powiedzieć, że się nie cieszę. Ba, wręcz przeciwnie. To piękny moment, by być Polakiem! Samo oglądanie Roberta Lewandowskiego w barwach Blaugrany było czymś niezwykłym, a teraz – kiedy jest tam jeszcze Wojtek Szczęsny, to z pewnością prawdziwe spełnienie marzeń polskich kibiców Barcelony.

Jeszcze w sierpniu nikt nie zakładał takiego scenariusza. Wprawdzie były bramkarz reprezentacji Polski zakończył karierę pod koniec tego miesiąca, lecz któż by się więc spodziewał że powróci on do gry i to w tak wielkim klubie, jakim jest Duma Katalonii. We wrześniu wszystko stało się jasne – Barcelonie potrzebny był nowy bramkarz, bo obecny wówczas numer jeden – Marc-André Ter Stegen nabawił się poważnego urazu kolana. To z kolei oznaczało że jego miejsce w bramce hiszpańskiego zespołu, musiał zająć Iñaki Peña, który jako drugi bramkarz do tej pory raczej rzadko wąchał murawę. Dlatego też ruszyły poszukiwania. Taki klub nie może przecież dopuścić do sytuacji, żeby rezerwowy bramkarz, którego umiejętności są bardziej na poziomie środka tabeli La Liga, bronił cały sezon w zespole pretendenta do mistrza.

No i wylądował. Orzeł z Polski, który lekko ponad miesiąc wcześniej zawiesił buty na kołku, postanowił powrócić do świata futbolu. Zapewne pomogli mu w tym jego kolega z reprezentacji – Robert Lewandowski, a także tysiące kibiców biało-czerwonych, którzy w DM-ach zachęcali go do powrotu. Scenariusz rodem z science fiction, a jednak się sprawdził. Trzeba przyznać że idealnie się to wszystko ułożyło, bo Barcelona potrzebowała bramkarza z europejskiego topu, a popularny „Tek” był jednym z nielicznych, wolnych kandydatów.

Od początku Wojtka w stolicy Katalonii, pojawiały się spekulacje i pytania odnośnie tego, kiedy wygryzie Iñakiego Peñe. Hiszpan co prawda nie wszedł źle do zespołu, bo na przestrzeni końca września i października, jego drużyna przegrała tylko jedno spotkanie – 2:4 z Osasuną. Natomiast jedynym meczem, godnym zapamiętania dla hiszpańskiego golkipera, w tamtym okresie było El Clásico, wygrane przez Barcelonę 4:0, w którym to zaprezentował poziom godny takiego widowiska i wyjął kilka kluczowych piłek.

Jednak, im dalej w las, tym gorzej. Kolejne miesiące nie były już takie kolorowe, szczególnie z uwagi na słabszą formę ekipy z Katalonii. Nie zmienia to jednak faktu, że Peña nie pomagał tak często, jakby mógł. Jedynym czynnikiem, który go wyróżniał było wychodzenie i wybieganie poza pole karne w celu wybicia, bądź przejęcia piłki. To opanował prawie do perfekcji. Przy tak wysoko ustawionej linii obrony, bramkarz również musi umieć grać nieco wyżej. Ale na bramce trzeba przede wszystkim dobrze bronić, a to młodemu Hiszpanowi nie wychodziło najlepiej. W 15 meczach La Liga w tym sezonie, aż 18 razy musiał wyjmować piłkę z siatki, a tylko czterokrotnie udało mu się zachować czyste konto. Patrząc na wszystkie fronty – 22 mecze, 6 czystych kont i aż 25 straconych goli. Ponad jeden tracony gol na mecz… Na tym poziomie po prostu nie przystoi. Nie w zespole, który walczy o mistrzostwo.

I o to wchodzi on. Cały na biało. A raczej na żółto, bo takiego koloru trykot miał na sobie Wojciech Szczęsny, kiedy na początku stycznia zadebiutował w meczu Pucharu Króla z UD Barbastro. Spotkanie oczywiście bez większej historii, bo wygrana 4:0 z czwartoligowcem nie powinna nikogo dziwić. Tak czy siak, pierwsze czyste konto polskiego bramkarza już w pierwszym meczu – debiut udany. Flick postawił na niego również w półfinale Superpucharu Hiszpanii przeciwko Athleticowi Bilbao, w którym ponownie nie wpuścił żadnej bramki, a Barcelona wygrała 2:0.

Inaczej sprawy miały się w Finale Superpucharu Hiszpanii. To było prawdziwe wejście smoka. Niestety nie w wykonaniu Bruce’a Lee, a naszego rodaka, który niedawno wrócił z emerytury. Mimo że początek spotkania zapowiadał się naprawdę obiecująco, to w 56. minucie meczu polski golkiper źle obliczył moment wyjścia ze strefy szesnastki i sfaulował pędzącego Kyliana Mbappé. Czerwona kartka rzecz jasna zasłużona, szkoda tylko że w takim momencie. Całe szczęście, że Blaugrana tamten mecz wygrała, bo gromy z nieba spadłyby na Polaka. Jedyne co pewnie cieszyło fanatyków Wojtka, to fakt, że tuż po wejściu, Iñaki Peña stracił bramkę z rzutu wolnego. Masz ci los.

Jeśli ktoś myślał, czy może być gorzej, odpowiedź brzmi: tak, może. Styczniowe spotkanie z Benficą w Lidze Mistrzów to był z pewnością jeden z najgorszych występów Szczęsnego w karierze. Nie dość, że wbiegł w Alejandro Balde, przez co Pavlidis miał pustą bramkę, to chwile później sprokurował na Greku karnego, którego ten oczywiście wykorzystał. W końcówce meczu trochę odkupił swoje winy, kiedy obronił piłkę meczową Ángela Di Maríi. Ponownie, trochę szczęścia w życiu mieć trzeba – meczu nie przegrał, a nawet uratował wynik.

Co ciekawe, po tym widowisku w Lizbonie, Hansi Flick nie odsunął Szczęsnego od pierwszej jedenastki i pokazał, że ma przysłowiowe „cojones”. Żeby po takim meczu znowu wystawić go od pierwszej minuty? To trzeba mieć jaja! Niemiec je ma i się na tym nie przejechał. Z meczu na mecz Polak wyglądał coraz lepiej i nie dał żadnych argumentów za tym, żeby to Peña miał być numerem jeden. Sam trener Barcelony w wielu po- i przedmeczowych wywiadach mówił, że Szczęsny jest jedynką i na ten moment się to zmieni. Słowa faktycznie dotrzymał, bo do tej pory, Wojtek rozgrywa wszystko od dechy do dechy.

Fakty są takie – kiedy broni „Tek”, Barça nie przegrywa. Można się spierać o to, czy niektóre z tych meczów nie były trochę fartowne, ale ze statystykami nie ma co dyskutować. Były bramkarz reprezentacji Polski bije nimi na głowę Iñakiego Peñe. We wszystkich rozgrywkach, w 14 meczach, stracił 13 bramek i zachował aż 8 czystych kont. Trzynaście to nadal sporo, ale 4 z nich wpadły do jego siatki w tym pamiętnym spotkaniu z Benficą. 9 goli w 13 meczach brzmi już znacznie lepiej. Liczba meczów „na zero z tyłu” robi z pewnością wrażenie – ponad połowa występów Wojtka to czyste konta. Jeśli weźmie się pod uwagę samą La Liga, to w sześciu meczach stracił zaledwie 2 bramki i czterokrotnie nie musiał wyjmować piłki z siatki. Oprócz tego, imponować może również procent udanych interwencji. Ten w przypadku polskiego bramkarza wynosi blisko 73% na wszystkich frontach, podczas gdy u hiszpańskiego golkipera jest to niecałe 63%.

Każdy po prostu potrzebuje trochę czasu, żeby wejść na najwyższe obroty. Szczęsny na nie wszedł i raczej nie zanosi się na to, by spuścił nogę z gazu. Wręcz przeciwnie. W ostatnim meczu 1/8 Ligi Mistrzów, wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Barcelona po czerwonej kartce Cubarsíego, od 22. minuty musiała grać w osłabieniu, a i tak wywiozła z Lizbony przysłowiowe trzy punkty. Zdecydowanym bohaterem tego spotkania był nasz rodak – nie Robert, a Wojtek, który założył jakiś strój Supermana i został absolutnym MVP tego meczu. Fakt faktem, statuetkę otrzymał Pedri, ale – jak sam mówił po meczu – odda ją polskiemu bramkarzowi, bo to on zasłużył na nią bardziej. „Tek” był, jak ściana. Benfica oddała łącznie 8 celnych strzałów na jego bramkę, ale żaden z nich nie pokonał byłego reprezentanta Polski. To był po prostu jego mecz – czuł się doskonale w takiej scenerii, w której musiał „tylko” bronić, jak sam stwierdził w wywiadzie pomeczowym. Hansi Flick także docenił postawę Polaka: „Wszyscy zawodnicy spisali się dobrze w Lizbonie, ale Wojciech Szczęsny spisał się naprawdę fantastycznie. Dlatego jest naszym numerem jeden.”

Warto dodać, że jest on też rekordzistą pod względem liczby interwencji (osiem) bramkarzy Barcelony w Lidze Mistrzów, w meczach, w których zachowali oni czyste konto, przynajmniej od sezonu 2003/2004 (via Flaschore.pl). Po tym spotkaniu, wszyscy kibice Blaugrany chyba jasno stwierdzili, że to jest właściwa osoba na właściwym miejscu. Niektóre osoby mówią nawet o tym, że pozycja Ter Stegena jest poważnie zagrożona. Niemiecki bramkarz jest jeszcze kontuzjowany, ale według doniesień hiszpańskich mediów, może być gotowy do gry już w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów, które odbędą się w kwietniu. Ale by było – Wojtek wraca z emerytury, najpierw sadza na ławce rezerwowego bramkarza, a potem jeszcze jedynkę. Na szczęście za marzenia nie karają. Kto wie, może Flick pozwoli dograć ten sezon Szczęsnemu. W teorii, Polski bramkarz podpisał kontrakt tylko do końca obecnego sezonu, ale czy ktoś miałby coś przeciwko, gdyby został rok dłużej?

Już dzisiaj o 21:00 Barcelona podejmie u siebie Osasunę w ligowym starciu na Montjuïc, a dla Polaka będzie to szansa na mały jubileusz w postaci 15 meczów bez porażki. Ostatni ligowy mecz nie był dla niego zbyt ciekawy, bo przez 90 minut, Real Sociedad nie oddał nawet strzału na bramkę i o mały włos nie doprowadził do przeziębienia golkipera Dumy Katalonii, który cały mecz musiał stać na wietrze. Może tym razem będzie miał więcej roboty. Choć, nie tego mu życzę.

Na ten moment, Barcelona ze Szczęsnym nie przegrywa i oby to trwało jak najdłużej. A wszystko się na to zanosi, bo tego dnia, 7 lat temu, Blaugrana dokonała tzw. remontady na drużynie PSG i awansowała tym samym do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Oby to był dobry zwiastun. 15 meczów bez porażki to już coś. Szczęsny Fumador!

Adam Zaborowski

POLECANE

tagi