Stało się. Lech Poznań, po porażce Rakowa w meczu z Zagłębiem, został pełnoprawnym mistrzem Polski. Wydaje się, że Kolejorz zasłużenie zajmie pierwsze miejsce w tabeli, gdyż jak się okazało na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni, jest dojrzalszy od Rakowa i w chwilach próby potrafi zachować stoicki spokój oraz wygrać ważne spotkania, a nie tak, jak zespół Papszuna, remisować bądź przegrywać je w mizernym stylu. Taki obrót spraw, daje możliwość do apoteozy najważniejszych ogniw w zespole z Bułgarskiej.
Antonio Milić
Gdy Chorwat trafił do Lecha w styczniu 2021 roku, jego ruch budził wątpliwości. Z jednej strony osiągał dobre rezultaty w belgijskim Oostende, jednak gdy przyszło mu zagrać w poważniejszym klubie jak Anderlecht, utonął w głębokiej wodzie. Nie radził sobie ani sportowo, ani mentalnie. Był traktowany jak pasożyt, który pobiera pensje i nic nie daje. Siedział na ławce lub na trybunach, zajmując tylko miejsce w kadrze.
W tym samym czasie w Poznaniu Lech mierzył się z problemami w defensywie. Nie dość, że Kolejorz zawodził w lidze, to tracił względnie dużo bramek. W 2021 rok Lech wszedł słabo – w pierwszych czterech spotkaniach dwa remisy, porażka i jedno zwycięstwo. Dariusz Żuraw, ówczesny trener poznaniaków, bardzo dużo rotował na pozycji stoperów. Milić, wchodząc do zespołu, nie pokazał niczego nadzwyczajnego. Raczej łapał minuty w końcówkach spotkań, wchodził z ławki, popełniał błędy, dostawał głupie żółte kartki. Dostosował się poziomem do drużyny.
Jednak w obecnym sezonie, w którym klub świętował swoje stulecie, kiedy to pod wodzą nowego trenera Macieja Skorży otwarcie zapowiadano walkę o tytuł, Milić pokazał swoje realne umiejętności. Lech poważnie wzmocnił się przed sezonem: do zespołu przyszli Pereira, Rebocho, Murawski, a Amaral dostał drugą szansę w stolicy Wielkopolski. Chorwat do wyjściowego składu na stałe wskoczył w 10. kolejce, wcześniej wchodził z ławki lub grał awaryjnie. Od tego czasu strzelił cztery gole, zanotował dwie asysty i wiele bardzo dobrych spotkań, w których był liderem Lecha.
Postać Antonio Milicia jest również symbolem zmiany w postrzeganiu defensywy. Przed sezonem zdano chyba sobie sprawę, że trzeba zmodernizować linię obrony, przede wszystkim znaleźć solidnych wykonawców o określonej jakości, którzy zbudują monolit. Wybór padł na duet Milić – Salamon, a Lubomir Satka pełnił rolę pierwszego do zmiany, w razie absencji któregoś z nich. Bez wahania można stwierdzić, że rola Chorwata, jak i całej defensywy, jest fundamentalna w sukcesie Lecha.
Pedro Rebocho
Sprowadzenie przed sezonem Barry’ego Douglasa było posunięciem intrygującym. Szkot w tym sezonie zagrał jednak tylko w 14 spotkaniach, a tak niewielka liczba minut spędzonych na boisku spowodowana była słabą formą i przegraną rywalizacją z Rebocho. De facto Douglas grał regularnie, dopóki Rebocho nie wpasował się do pierwszego składu. Gdy Portugalczyk zgrał się z kolegami, Szkot na murawie zameldował się tylko w chwilach nieobecności byłego piłkarza Guingamp.
Rebocho od swojego debiutu prezentuje bardzo równą formę. W swoim pierwszym meczu przeciwko Wiśle Kraków zdobył bramkę i zaliczył asystę. Potem zanotował jeszcze trzy ostatnie podania. Jest on obrońcą, który dużo daje w ofensywie, ale jest przede wszystkim uważny i solidny w działaniach defensywnych, które co by nie mówić, są ważniejsze.
Miałem nie lada zagwozdkę, kogo nominować: Rebocho czy Joela Pereirę. W sumie mogłem dać obu, jednak gra Rebocho bardziej mnie przekonuje. Pomimo gorszych statystyk i słabszej grze w ofensywie niż Pereira, co nie jest żadnym afrontem, Pedro jest lepszy w innych, istotniejszych według mnie aspektach – jak gra jeden na jeden czy poruszanie się po boisku i wykorzystywanie przestrzeni. Jest on gwarantem spokoju na lewej stronie defensywy Lecha. Piłkarze którzy wcześniej grali na tej pozycji jak Kravets czy Kostewycz, byli przede wszystkim gorsi piłkarsko i popełniali więcej błędów. Tak więc transfer Portugalczyka jest dowodem na to, że włodarze Kolejorza podeszli do transferów z głową.
Jesper Karlstrom
Nowoczesna szóstka, zawodnik box-to-box, geniusz przechwytów piłki. To wszystko wstęp do postaci Jespera Karlstroema, który osiągnął największy progres w tym sezonie pod batutą Skorży. Szwed pracował tak dobrze, że selekcjoner reprezentacji Szwecji zdecydował się na powołanie go do kadry Blågult. Piłkarz niezbędny w taktyce Lecha.
Kolejorz jako jeden z najlepszych zespołów Ekstraklasy w swoich spotkaniach często zdominował rywali, prowadził grę. W takich momentach angażował się w poczynania ofensywne. Potrzebny był wtedy zawór bezpieczeństwa, bufor między defensywą a ofensywą. Lech miał wcześniej problemy z takim zawodnikiem. Pedro Tiba to jednak piłkarz o innej charakterystyce. Nika Kwekweskiri i Radosław Murawski tworzyli duet wespół ze Szwedem, jednak prezentowali się bardzo przeciętnie.
Karlstroem biega niespełna 11 km w ciągu 90 minut, co jest jednym z najlepszych wyników w całej lidze. Szwed odzyskuje dużo piłek, zbiera też te “wolne”, i robi to bardzo często na połowie rywali. Szwed dyktuje tempo gry Lecha. Nie można atakować cały mecz, a Karlstroem bardzo dobrze to rozumie. Wie, kiedy przytrzymać piłkę, zmienić stronę, zwolnić tempo gry, przegrać futbolówkę przez obrońców. Ktoś taki był potrzebny w Poznaniu. Ktoś, kto będzie asekurował drużynę, kto doskoczy do rywala, wyszarpie mu piłkę. Jesper Karlstroem jest wartością nieocenioną w zespole Lecha.
Jakub Kamiński
Jakub Kamiński jest kolejnym dowodem na to, że warto dawać szansę młodzieży. Bezdyskusyjnie najlepszy młodzieżowiec w tym sezonie, o czym mówią jego liczby – dziewięć goli i osiem asyst w 32 spotkaniach robi ogromne wrażenie.
19-latek na swoich młodych barkach udźwignął ciężar tego sezonu. Strzelał bardzo ważne gole – w Gliwicach na 1:0, na 3:1 z Zagłębiem, na 2:0 z Cracovią, dublet ze Śląskiem, ale również asystował w istotnych dla Lecha meczach: dwie asysty w meczu z Rakowem zremisowanym 2:2, kiedy to Lech musiał gonić wynik. Wpływ Kamińskiego na grę jest nieoceniony, a jako metodyczny i systematyczny rozwój został wynagrodzony, gdyż od nowego sezonu będzie grał w Wolfsburgu, do którego został sprzedany za 10 milionów euro. Ten sezon dla skrzydłowego Lecha jest również szczególny, gdyż zadebiutował w pierwszej reprezentacji Polski, w wygranym przez Polaków 7:1 meczu z San Marino.
Kamiński jest kolejnym przedstawicielem znakomitej akademii Lecha, który przerasta Ekstraklasę i zostaje kupiony przez zagraniczny klub. Jest to symbol ciężkiej pracy i wiary we własne marzenia, które zostają spełnione, a owa praca wynagrodzona w najlepszy dla sportowca sposób.
Joao Amaral
Kandydat na MVP sezonu. Kto by pomyślał, że sezon temu w Poznaniu niemalże o nim zapomnieli. Odstawiony przez Dariusza Żurawia, niczym stara zabawka, od Macieja Skorży otrzymał drugie, piękne życie. Te rozgrywki w wykonaniu Portugalczyka są niesamowite. 14 goli i osiem asyst, 22 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. To mówi samo za siebie.
Momentami Amaral wyglądał jak piłkarz z innego świata, który widzi trzy kroki do przodu i przewiduje ruchy przeciwników. Wyrównujący gol z Wartą, bramka w finale Pucharu Polski, dublet dający zwycięstwo w meczu z Górnikiem Zabrze, dublet z Cracovią. Amaral dał kibicom wiele fantastycznych wspomnień.
Przed sezonem pojawiały się pomysły, żeby ściągnąć na Bułgarską kogoś na pozycję numer „10”. Jednak postąpiono mądrze, dano drugą szansę Amaralowi, który odwdzięczył się w najlepszy możliwy sposób. Bez niego Lech na pewno nie tworzyłby tylu sytuacji, nie miałby tylu wariantów w grze ofensywnej. Często było tak, że Mikael Ishak schodził do środka pola, robiąc miejsce m.in. Amaralowi albo Portugalczyk grał obok Szweda, przyciągając uwagę stoperów, co dawało Ishakowi więcej miejsca i możliwości.
Mikael Ishak
Król Mikael Ishak. Najlepszy napastnik sezonu, współlider klasyfikacji strzelców, lider klasyfikacji kanadyjskiej. Jeden z najlepszych napastników ligi w ostatniej dekadzie. Szwed to jednak ktoś więcej niż strzelec goli i asystent. Ishak w określonych momentach meczu schodził bliżej linii środkowej, rozgrywał piłkę, torował przestrzeń Amaralowi, Kamińskiemu, Ba Loui. Jego współpraca z Amaralem była bez wątpienia ewenement w skali całej ligi. Wymienność pozycji, zrozumienie i schematy gry, którymi może poszczycić się ta dwójka, dawały Kolejorzowi przewagę między innymi nad Rakowem, w którym Ivi Lopez nie miał równorzędnego kompana. Siłą Lecha był właśnie ten duet.
Kiedy obaj mieli dobry dzień, wychodziło im wszystko, a kiedy mieli słabszą formę, to znajdował się ktoś inny, kto ciągnął ten wózek. Ponadto Ishak strzelał gole w bardzo ważnych momentach. Tydzień temu w Gliwicach na 2:1 w samej końcówce, w miniony weekend dał prowadzenie w derbach, zaliczył dublet w niezmiernie ważnym meczu z Pogonią. Nie można zapomnieć również o roli symbolicznej. Ishak jest kapitanem, zawodnikiem, który jako napastnik pierwszy daje sygnał do walki, do pressingu, pierwszy próbuje odbierać piłki. Piłkarz nie do przeceniania i chyba najlepszy spośród tych, których w ostatnich latach miał Lech.
Maciej Skorża
Bohater niedoceniany, bohater zapomniany. Chwaląc świeżo upieczonych mistrzów Polski, często zapomina się o ich trenerze, bez którego tego sukcesu by nie było. Jednak na samym początku droga nie była usłana różami. Poprzedni sezon nie należał do udanych. Lech był wyśmiewany, ze względu na rozczarowujące wyniki i brak stylu. 12 kwietnia Maciej Skorża przejął stery na Bułgarskiej po Dariuszu Żurawiu, na sześć kolejek przed końcem ligi. Wtedy nie zachwycił: dwa zwycięstwa, remis i aż trzy porażki, w tym dwie kuriozalne z Podbeskidziem 0-2 i Stalą Mielec 1-2, po golach straconych po wrzutach z autu. Określony cel na przyszłe rozgrywki świecił jednak jaśniej niż szara ligowa młócka.
Od początku obecnego sezonu Lech wyglądał na pewnego siebie, napakowanego jak kabanos. Choć bywały słabsze momenty jak porażka w Radomiu czy przeciętne wejście w rundę wiosenną, Skorży udało się zbudować charakter tej drużyny, wyzbyć się genu frajerstwa i wpoić walkę do samego końca, co widzieliśmy w wielu meczach w tym sezonie. Maciej Skorża zbudował Karlstroema, Milicia, rozwinął Kamińskiego, dał nowe życie Amaralowi, zrobił z Ishaka najlepszego napastnika w kraju czy uszczelnił defensywę jako całość. Należy chylić czoła przed trenerem, który zdobył w sobotę czwarte mistrzostwo Polski i jest faworytem w plebiscycie na najlepszego szkoleniowca sezonu.
Jakub Skorupka