Aż pięć spotkań 21. kolejki Fortuna I ligi zakończyło się remisem. W czterech z nich padł wynik 1:1. Najwięcej bramek, bo aż siedem, padło w Łodzi na stadionie Widzewa. W piątkowych i dwóch sobotnich spotkaniach sędziowie podyktowali 5 rzutów karnych. Po tej serii spotkań w tabeli wiele się nie zmieniło. Nadal liderem jest Miedź Legnica przed Widzewem Łódź i Koroną Kielce. Czas na pierwsze w tym roku Pozdrowienia z zaplecza!
Zmarnowana szansa Zagłębia
Zagłębie Sosnowiec – Odra Opole 1:1 (1:0)
Bramki: Szymon Sobczak (12’, rzut karny) – Mateusz Kamiński (84’)
Czerwona kartka: Dawid Gojny (Zagłębie, 82’)
Faworytem spotkania była Odra Opole. Nie tylko dlatego, że są znacznie wyżej w tabeli od Zagłębia Sosnowiec, ale też cztery ostatnie spotkania ligowe pomiędzy tymi drużynami zakończyły się ich zwycięstwem. Pierwszą groźną akcję w meczu przeprowadzili goście. W 8. minucie strzał Konrada Nowaka sprzed pola karnego obronił Michał Gliwa. Już cztery minuty później było 1:0 dla Zagłębia. Maksymiliana Banaszewskiego faulował w polu karnym Piotr Żemło. Jedenastkę na bramkę zamienił niezawodny Szymon Sobczak. Odra próbowała szybko odrobić straty. Bliska tego była w 16. minucie, ale Arkadiusz Piech, który trafił do siatki, znajdował się na spalonym. W dalszej części pierwszej połowy inicjatywa należała do sosnowiczan. Swoje okazje mieli Sobczak, Filip Borowski czy Joao Oliveira. Jednak do przerwy wynik nie uległ zmianie.
Druga połowa zaczęła się od niecelnego strzału Piecha. Wydawało się, że to klub z Opola będzie częściej atakował, szukając okazji do zdobycia wyrównującej bramki. Jednak to Zagłębie było bliżej umieszczenia piłki siatce po raz drugi, głównie za sprawą Szymona Pawłowskiego. Kluczowa dla losów spotkania była 82. minuta meczu, kiedy to Dawid Gojny otrzymał czerwoną kartkę za faul na Mateuszu Spychale. Piłkarz Zagłębia, grający po raz pierwszy z opaską kapitańską w oficjalnym spotkaniu, na początku został ukarany żółtym kartonikiem, ale po analizie VAR sędzia Albert Różycki zmienił zdanie. Grająca w przewadze Odra zdobyła wyrównującą bramkę w 84. minucie rywalizacji. Z lewego skrzydła dośrodkował Stanisław Hrebeń, piłka trafiła do Adama Żaka, a ten dograł do Mateusza Kamińskiego, który trafił do siatki. Spotkanie zakończył się podziałem punktów, który chyba nie satysfakcjonuje żadnej ze stron. Bardziej rozczarowani mogą być jednak gospodarze, bo to oni prowadzili przez większą część pojedynku.
Serce Łodzi zdobyte
Widzew Łódź – Arka Gdynia 2:5 (1:1)
Bramki: Radosław Gołębiowski (38’), Fabio Nunes (72’) – Adam Deja (6’), Hubert Adamczyk (50’, rzut karny), Karol Czubak (55’), Olaf Kobacki (57’), Christian Aleman (82’, rzut karny)
Mecz, który był zapowiadany jako jedno z dwóch hitowych starć w tej serii spotkań. Gospodarze chcieli zrewanżować się gdynianom za porażkę 1:3 z rundy jesiennej. Z kolei Arka zamierzała natomiast potwierdzić ekstraklasowe aspiracje. Spotkanie znacznie lepiej zaczęło się dla przyjezdnych. Już w 6. minucie gry przepięknym strzałem z rzutu wolnego popisał się Adam Deja, tym samym dając prowadzenie gościom. Z każdą kolejną minutą rosła optyczna przewaga Widzewa, brakowało jednak konkretów. Piłkarze z Łodzi grali za wolno, statycznie i notowali sporo prostych strat. Arkowcy natomiast nastawiali się głównie na kontry. W 38. minucie udało się doprowadzić do wyrównania po strzale z rzutu wolnego w wykonaniu Radosława Gołębiowskiego. Do przerwy na tablicy widniał wynik 1:1.
Jednakże trudno wytłumaczyć to, co stało się w pierwszym kwadransie drugiej połowy. W 57. minucie rywalizacji gdynianie prowadzili już 4:1. Najpierw bramkę z rzutu karnego, podyktowanego za zagranie piłki ręką przez kapitana łodzian Daniela Tanżynę, zdobył w 50. minucie Hubert Adamczyk. Pięć minut później po podaniu od Adamczyka do siatki trafił były piłkarz Widzewa, Karol Czubak. Tuż po wznowieniu gry od środka boiska, Arka miała już trzy bramki przewagi. Kolejną asystą popisał się Adamczyk, a Jakuba Wrąbla w sytuacji sam na sam pokonał Olaf Kobacki. Piłkarze z Łodzi długo nie mogli się otrząsnąć po ciosach zadanych przez gdynian, a ich kibice przecierali oczy ze zdumienia.
Promyk nadziei w ich serca wlał w 72. minucie Fabio Nunes. Portugalczyk dostał podanie od Bartłomieja Pawłowskiego i umieścił piłkę w siatce po strzale z ostrego kąta. Widzewiacy nie poszli jednak za ciosem i nie byli w stanie doprowadzić do remisu. Dodatkowo, w ostatniej części meczu sędzia Jarosław Przybył, po raz drugi w tym pojedynku podyktował jedenastkę dla gości. Tym razem po faulu Kristoffera Normana Hansena na Gordanie Bunozie. Wynik rywalizacji na 2:5 ustalił efektowną podcinką Christian Aleman. Arka zagrała niesamowicie skutecznie. 6 celnych strzałów wystarczyło do zdobycia 5 bramek. Widzew natomiast popisał się bardzo słabą grą w defensywie, a także brakiem skuteczności pod bramką rywala. Kibice ekipy znad morza cieszą się ze zdobycia kompletu punktów w dwumeczu z Widzewem, który po raz pierwszy w tym sezonie przegrywa na własnym boisku. Kibice łódzkiej ekipy wierzą, że drugi tak słabe starcie ich ulubieńców już się nie przytrafi. Szansa na rehabilitację w najbliższy piątek w Olsztynie.
Stomil postawił się Koronie
Korona Kielce – Stomil Olsztyn 1:1 (1:1)
Bramki: Adam Frączczak (27’, rzut karny) – Patryk Mikita (45+2’)
Czerwona kartka: Jakub Łukowski (Korona, 79’)
Obie drużyny przystępowały do tego spotkania z dużymi nadziejami. Korona liczyła na zbliżenie się do drugiego w tabeli Widzewa. Stomil natomiast potrzebuje punktów jak tlenu, aby wydostać się ze strefy spadkowej. Faworytem tego meczu oczywiście byli gospodarze, ale zdecydowanie nie był to pojedynek Dawida z Goliatem.
Goście z Olsztyna rozpoczęli mecz bardzo odważnie. Już w 8. minucie, po błędzie Piotra Malarczyka, Stomil mógł prowadzić. Ofiarną interwencją tuż przed własną bramką popisał się jednak Mario Zebić. Po pierwszym kwadransie gry olsztynianie straci sporo animuszu. Za to coraz bardziej zarysowywała się przewaga gospodarzy. Bramce strzeżonej przez wypożyczonego z Legii Kacpra Tobiasza próbowali zagrozić Jacek Podgórski czy Roberto Corral. W 25. minucie w polu karnym Stomilu padł Adam Frączczak. Sędzia Patryk Gryckiewicz początkowo ukarał napastnika Korony żółtą kartką za próbę wymuszenia rzutu karnego. Jednak po sygnale z wozu VAR i obejrzeniu powtórek zmienił decyzję i podyktował jedenastkę dla gospodarzy, którą na bramkę zamienił sam poszkodowany.
Korona kontrolowała przebieg spotkania, nie pozwalając Stomilowi na zbyt wiele. Wtedy po raz kolejny okazało się, jak bardzo futbol jest nieprzewidywalny. W doliczonym czasie gry w pierwszej połowie z kontrą wyszli goście. Z lewego skrzydła dośrodkował Jonatan Straus, a piłkę z bliska do siatki wpakował Patryk Mikita. W drugiej połowie piłkarze Korony długo mieli olbrzymie problemy, aby poważniej zagrozić bramce Tobiasza. Goście bardzo dobrze się bronili, grali umiejętnie taktycznie. Szalę zwycięstwa na korzyść kielczan mógł przechylić Jakub Łukowski, ale bardzo dobrze spisywał się w sobotę golkiper Stomilu. Pomocnik Korony w 79. minucie rywalizacji obejrzał czerwoną kartkę, która pozwoliła nabrać wiatru w żagle gościom. W samej końcówce spotkania blisko szczęścia był Łukasz Moneta, ale nie zdołał jednak pokonać Konrada Forenca. Ostatecznie pojedynek na Suzuki Arena zakończył się podziałem punktów, co z przebiegu meczu należy chyba uznać za sprawiedliwy wynik.
Puszcza oddala się od strefy spadkowej
Puszcza Niepołomice – Resovia 1:0 (0:0)
Bramka: Erik Cikos (81’, rzut karny)
Spotkanie zaczęło się dosyć niemrawo. Oba zespoły próbowały przejąć kontrolę nad środkiem pola i narzucić swój styl gry. Dużo było niedokładności w rozegraniu piłki, zarówno po stronie Puszczy, jak i po stronie Resovii. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie nie ujrzeliśmy żadnej akcji, która stanowiłaby wyraźne zagrożenie pod którąkolwiek z bramek. Na początku drugiej połowy Emil Thiakane mógł wyprowadzić gospodarzy na prowadzenie, ale w niezłej sytuacji uderzył niecelnie. W odpowiedzi dwie okazje bramkowe mieli rzeszowianie. Najpierw niecelnie uderzał Jakub Wróbel, a parę chwil później strzał Rafała Mikulca obronił Gabriel Kobylak. Wynik meczu zmienił się dopiero w ostatnim kwadransie gry. W polu karnym Resovii Bartłomiej Eizenchart sfaulował Jakuba Bartosza. Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Erik Cikos i zapewnił zwycięstwo gospodarzom. Spotkanie nie stało na najwyższym poziomie. Mało było składnych akcji i groźnych strzałów. Piłkarze z Niepołomic, zgarniając 3 punkty, oddalili się od strefy spadkowej i nad Stomilem Olsztyn mają na ten moment pięciopunktową przewagę.
ŁKS szuka formy
GKS Jastrzębie – ŁKS Łódź 1:1 (1:1)
Bramki: Konrad Handzlik (35’) – Piotr Janczukowicz (38’)
W pierwszej części meczu oglądaliśmy sporo walki i fauli, głównie w wykonaniu gospodarzy. Pierwsza groźniejsza okazja bramkowa miała miejsce dopiero w 18. minucie. Po dośrodkowaniu Pirulo piłkę głową uderzał Piotr Janczukowicz. Jednak w tej sytuacji bez zarzutu spisał się bramkarz gospodarzy Bartosz Neugebauer. Inicjatywę mieli łodzianie, ale to piłkarze z Jastrzębia wyszli jako pierwsi na prowadzenie. W 35. minucie Farid Ali dograł do Konrada Handzlika, a ten pokonał Marka Kozioła. Już 180 sekund później był remis. Jakub Tosik podał piłkę do aktywnego w pierwszej połowie Piotra Janczukowicza, który nie dał szans Neugebauerowi.
Wydawać się mogło, że po zmianie stron obie drużyny będą chciały przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę i zaatakują odważniej. Nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Druga połowa nie stała na zbyt wysokim poziomie. W 68. minucie blisko ponownego wyjścia na prowadzenie byli piłkarze z ul. Harcerskiej. Sędzia Wojciech Myć nie uznał jednak bramki Vladyslava Okhronchuka, który w momencie oddania strzału był na minimalnym spalonym. Pięć minut przed końcem spotkania bohaterem łodzian mógł zostać Samuel Corral, ale po raz kolejny bardzo dobrze spisał się Neugebauer. Ostatecznie mecz zakończył się remisem 1:1, który właściwie nic nie daje żadnej ze stron.
Na Śląsku miał być hit, a wyszedł kit
GKS Tychy – Podbeskidzie 0:0 (0:0)
Dużo obiecywaliśmy sobie po tym spotkaniu. Wszak mierzyły się ze sobą dwie drużyny walczące o awans do Ekstraklasy. W pierwszej połowie długimi fragmentami gra toczona była w wolnym, jednostajnym tempie. Po pół godziny gry klarownych okazji było jak na lekarstwo. Oba zespoły grały bardzo zachowawczo, tak jakby przede wszystkim zależało im na zachowaniu czystego konta w tym meczu. W ostatnim kwadransie przed przerwą zarysowała się przewaga Podbeskidzia, ale nie przełożyło się to na zdobycz bramkową. Po zmianie stron obie ekipy śmielej ruszyły do przodu. Najpierw bramce strzeżonej przez Matveia Igonena zagroził Daniel Rumin. Potem z kolei atakowali głównie goście. Swoich szans na gola szukali Goku Roman, Kamil Biliński czy Giorgi Merebashvili. Piłka, jak zaczarowana, po żadnym ze strzałów nie chciała znaleźć drogi do bramki. Pojedynek zakończył się bezbramkowym remisem i rozczarował swoim poziomem. Podbeskidzie przeważało, stworzyło więcej groźnych okazji bramkowych, ale zabrakło skuteczności.
Sandecja nadal bez przełamania na własnym stadionie
Sandecja Nowy Sącz – GKS Katowice 1:1 (0:1)
Bramki: Łukasz Zjawiński (78’) – Patryk Szwedzik (24’)
Patrząc przed meczem na tabelę pierwszej ligi można było odnieść wrażenie, że faworytem tego starcia są gospodarze. Sączersi słabo spisują się jednak na własnym stadionie. Do tej pory odnieśli u siebie tylko jedno zwycięstwo. GKS Katowice, który w dniu meczu obchodził 58. rocznicę powstania klubu, chciał wykorzystać tę niemoc zespołu z Nowego Sącza. W pierwszym fragmentach spotkania gra toczyła się głównie w środku pola. Zawodnicy obu klubów walczyli o przejęcie inicjatywy w tej części boiska.
W 24. minucie goście wyszli na prowadzenie po bezbłędnie wyprowadzonej kontrze. Patryk Szwedzik stanął oko w oko z Dawidem Pietrzkiewiczem i pokonał go z zimną krwią. Stracona bramka podziałała mobilizująco na gospodarzy. To oni zaczęli przeważać, chociaż do przerwy nie zdołali zniwelować strat. W drugą część rywalizacji lepiej weszli z kolei piłkarze z Katowic, którzy szukali okazji na podwyższenie wyniku. Z czasem jednak przewaga Sandecji była coraz większa. Ambitna walka do końca została wynagrodzona. W 78. minucie wyrównującą bramkę zdobył wypożyczony z Lechii Gdańsk Łukasz Zjawiński. Sandecja odrobiła straty, ale nadal ma problemy ze zdobywaniem punktów na własnym stadionie.
Chrobry wskakuje na miejsce barażowe
Chrobry Głogów – Górnik Polkowice 2:0 (1:0)
Bramki: Mikołaj Lebedyński (7’), Michał Rzuchowski (63’)
Czerwona kartka: Dominik Radziemski (Górnik, 60’)
Faworytem tego spotkania zdecydowanie byli gospodarze, którzy jesienią regularnie punktowali w meczach u siebie. Górnik natomiast nie wygrał jeszcze w tym sezonie żadnego wyjazdowego starcia. Ta rywalizacja bardzo dobrze zaczęła się dla Chrobrego. Już w 7. minucie wyszli na prowadzenie. Po dośrodkowaniu z lewej strony boiska w wykonaniu Dominika Piły bramkę głową zdobył Mikołaj Lebedyński. Uczcił on tym samym swój 100. występ w barwach ekipy z Głogowa.
Po strzeleniu bramki głogowianie oddali inicjatywę gościom. Ci jednak nie potrafili zagrozić bramce strzeżonej przez Rafała Leszczyńskiego. Przed przerwą mogło być już 2:0, ale piłki do siatki nie dali rady skierować ani Hubert Turski, ani Lebedyński. W drugiej połowie Chrobry kontrolował grę, szukając okazji na podwyższenie rezultatu. Kluczowa okazała się 60. minuta spotkania, kiedy drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę ujrzał Dominik Radziemski. Mocno skomplikowało to sytuację gości. Trzy minuty później bramkę na 2:0 zdobył Michał Rzuchowski po wrzutce Jaki Kolenca z rzutu rożnego. Górnik chciał zdobyć choćby honorową bramkę, ale w niedzielę zdecydowanie lepiej dysponowany był Chrobry.
Miedź umacnia się na prowadzeniu
Skra Częstochowa – Miedź Legnica 0:2 (0:1)
Bramki: Jurich Carolina (15’), Nemanja Mijusković (64’)
21. kolejka zakończyła się spotkaniem bardzo dobrze spisującego się jesienią beniaminka, Skry Częstochowa z liderem tabeli — Miedzią Legnica. Od początku meczu przewagę w posiadaniu piłki mieli legniczanie, co niespecjalnie mogło dziwić. Napór Miedzi przyniósł wymierny efekt w 15. minucie. Indywidualną akcją popisał się Jurich Carolina i dał prowadzenie liderowi Fortuna 1. Ligi. Tuż przed przerwą szansę na doprowadzenie do remisu miał Maciej Mas, ale na posterunku był Paweł Lenarcik.
Po zmianie stron częstochowianie próbowali zaatakować, ale brakowało konkretów w ich poczynaniach. W 64. minucie przegrywali już różnicą dwóch bramek. Rezultat na 0:2 podwyższył Nemanja Mijusković. Po jego strzale bardzo długo trwała weryfikacja VAR. Ostatecznie jednak sędzia Paweł Pskit uznał, że wszystko odbyło się zgodnie z regułami gry. Skra na to trafienie nie dała już rady odpowiedzieć. Legniczanie bardzo dobrze rozpoczęli wiosnę i powiększyli przewagę nad drugim w tabeli Widzewem Łódź do 8 punktów. Powrót na boiska Ekstraklasy już coraz bliżej.
Tabela Fortuna I ligi po 21. Kolejce: