Post-legijna klątwa

2021.11.25 Leicester
Pilka nozna UEFA Liga Europy
Leicester City - Legia Warszawa
N/z Luquinhas
Foto Wojciech Dobrzynski / PressFocus

Legia to jeden z największych polskich klubów. Gdy jakiś piłkarz decyduje się opuścić stolicę Polski, na stole musi leżeć oferta poważnego zespołu. Jednak historia pokazuje, że nie zawsze transfer dawał zawodnikom to, czego się po nim spodziewali.

Nie tak dawno temu przyszłość brazylijskiego pomocnika Legii, Luquinhasa na dobre została przesądzona. Stolicę Polski zdecydował się zamienić na Nowy Jork. Choć liczbowo nie był może wyjątkowo wysoko w klasyfikacjach kanadyjskich, to na pewno, jak na ekstraklasowe realia, wyróżniał się dynamiką i techniką przy piłce. Transfer do MLS nie był dużym zaskoczeniem. To zrozumiały wybór dla 25-latka nie tylko pod względem piłkarskim, ale również życiowym, bo warto pamiętać, że niecały rok temu przywitał na świat synka, a po kibicowskich przejściach wydaje się dla wrażliwego faceta spokój to bardzo ważny czynnik decyzyjny.

Wybiegając w przyszłość, można zadać sobie pytanie – czy podzieli los swojego brazylijskiego poprzednika w ekipie mistrza Polski, Guilherme, i po odejściu zaginie o nim słuch, czy może liga amerykańska okażę się krokiem do przodu, jak niegdyś u pewnego węgierskiego napastnika z Warszawy. Jak na razie wystąpił w czterech meczach i zaliczył asystę. 

Kiedy myślimy o graczach Wojskowych, którzy w Polsce uchodzili za gwiazdy czy talenty z aspiracjami na grę w solidnych europejskich klubach, to z perspektywy czasu nikt nie spełnił tych marzeń. Nie jest niczym odkrywczym stwierdzić, że większość piłkarzy przychodzi do Legii, aby pokazać się na tle słabo rozwiniętej technicznie Ekstraklasy i przede wszystkim powalczyć w pucharach, żeby to tam dać się zauważyć lepszym drużynom.

Paradoksem jest jednak, że dla wielu ten legijny okres przejściowy to po latach szczyt ich kariery. Pod lupę jako świetny przykład możemy wziąć dyrygenta zespołu z sezonu 16/17. Mowa o jednym z lepszych zawodników polskiej ligi w ostatniej dekadzie, czyli Belgu Vadisie Odjidji-Ofoe. Po naprawdę udanym czasie w stolicy saga transferowa z jego udziałem skończyła się przenosinami do Olympiakosu, z którym co prawda zagrał w Lidze Mistrzów, zaliczył ponad trzydzieści występów i strzelił cztery gole, ale to już nie było to. co w Warszawie. Sam później przyznał, że transfer był błędem.

Jego następnym przystankiem okazał się Gent z jego rodzinnego kraju. Tam regularna gra przez cztery sezony zaowocowała 11 bramkami i 23 asystami. Ciężko jednak powiedzieć, żeby Vadis rozwinął się piłkarsko po odejściu z Polski, ale na pewno też nie upadł na sam dół.

Nie można tego samego powiedzieć o jego ówczesnym koledze z drużyny Thibault Moulinie, który dzięki regularnej grze w Ekstraklasie i Lidze Mistrzów mógł zamienić Legię na grecki PAOK. Później przeniósł się do Ankaragucu oraz Skode Kasanti. Liczbowo w trzech klubach skompletował tylko jedną asystę. Spadek formy skutkował podpisaniem umowy z rumuńską drużyną Academia Clinceni, która w ramach ciekawostki ma w mediach mniej obserwujących niż sam Thibault.

Klubowa ścieżka zaprowadziła go jednak z powrotem do Polski. Sympatyczny Francuz jakiś czas temu trafił do Wieczystej Kraków. Nie był to piłkarz miary Vadisa, ale na pewno oglądając jego grę sprzed sześciu lat, można śmiało powiedzieć, że zaliczył spory piłkarski upadek.

Na tapetę można wziąć też polskich graczy, takich jak Jarosław Niezgoda, który odchodząc z Legii do MLS, miał szansę na króla strzelców Ekstraklasy, a mówiło się nawet coraz głośniej o powołaniu do reprezentacji Polski. Nieszczęśliwy traf sprawił, że poważna kontuzja zatrzymała bramkową passę napastnika i w Stanach miał pod górkę prawie od początku, a po powrocie na boisko piłka nie chce już wpadać do siatki. Mimo wszystko w oczach kibica jego odejście w trakcie świetnego sezonu było co najmniej nierozważne.

Kolejny piłkarz, który pod wpływem wzrostu zainteresowania za wcześnie zdecydował się na odejście to Michał Karbownik. Najpierw odszedł do Brighton, ale tam nie łapał się do kadry. Wypożyczenie do Olympiakosu również nie przyniosło oczekiwanych rezultatów i mówi się nawet o jego możliwym powrocie do stolicy.

Myśląc o zawodniku, który w ostatnich latach odszedł z Legii i postawił duży krok do przodu, na myśl przychodzi mi chyba tylko Sebastian Szymański, który w Rosji gra pierwsze skrzypce. Wcześniej decyzja o odejściu okazała się owocna także dla Ondreja Dudy czy Bartosza Bereszyńskiego.

Następnie mamy Guilherme, Prijovicia, Pazdana, Carlitosa, Nagy’a czy nawet Majeckiego, a listę nazwisk świetnie kojarzących się warszawskim fanom można kontynuować. Nie byli to może piłkarze z aspiracjami na europejskiej klasy grajków, ale po ich odejściu kibice raczej nie spodziewali się, że z czasem zapomną o ich istnieniu.

Dla każdego z nich Legia to najlepszy czas w karierze. Może to fata morgana Ekstraklasy? Może tylko dla nas ci gracze wydają się wyjątkowi? Chyba nie, bo przecież wiele z nich radziło sobie nieźle na tle innych europejskich klubów. Na pewno kiedy wokół jest się chwalonym ze wszystkich stron, a na stole leży oferta potencjalnie lepszego, jak i atrakcyjniejszego finansowo klubu, to nie jest łatwo myśleć racjonalnie. Tylko, czy klub dobrze robi, puszczając graczy, kiedy tylko da się zarobić większe pieniądze?

Czy to tylko błędy i skutek złego doradzania menadżerów? A może w powietrzu wisi klątwa legijnej kariery?

Stanisław Bichta

POLECANE

tagi