#PoSezonie: Zagłębie Lubin – Trudny egzamin zdany w przyzwoitym stylu

pjimage(11)

Palący się pod nogami grunt niekiedy bywa najlepszym motywatorem. Zwłaszcza wówczas, gdy w grę wchodzi walka o życie. O swoje „być albo nie być”. Dokładnie taki sam scenariusz spotkał Piotra Stokowca i jego podopiecznych. Trener Zagłębia Lubin wypełnił postawione przed nim ultimatum, dzięki czemu na ostatniej prostej sezonu 2021/22 uniknęli oni ekstraklasowego stryczka.

Ciężko zliczyć zawirowania, jakie dotknęły Zagłębie w tym sezonie. Lubinianie po rundzie jesiennej zajmowali niezbyt bezpieczne, 14. miejsce w ligowej tabeli. Na domiar złego niedługo potem miała miejsce eskalacja konfliktu na Ukrainie, w związku z czym chwalony w cyklu #PoRundzie — Yevgeniy Bashkirov oraz Ilya Zhigulev musieli opuścić drużynę z Dolnego Śląska i poszukać nowego pracodawcy.

Niewiele lepiej wyglądało to także na ławce trenerskiej – Piotr Stokowiec po swoim powrocie na stare śmieci na „dzień dobry” przegrał z powoli odbijającą się od dna Legią. Zdobycze punktowe w lutym i marcu wahały się w granicach połowy możliwych do zdobycia oczek, także w teorii nie było wcale najgorzej. I tak w praktyce faktycznie byłoby, gdyby Zagłębie dłuższy czas gościło w górnej części tabeli. Szara rzeczywistość rozpościerała jednak przed Miedziowymi coraz straszliwiej wyglądające widmo spadku.

Ciężar na swoje barki wzięły jednak dwie kluczowe postacie lubińskiego zespołu – Patryk Szysz oraz Filip Starzyński. Wychowanek Górnika Łęczna nie obawiał się wchodzić w pojedynki z obrońcami rywali i zdecydowanie miał największy ciąg na bramkę. Finalnie wyśrubował przyzwoity, dwucyfrowy wynik (11 goli), dający mu 6. miejsce w klasyfikacji strzeleckiej, czym zapracował sobie na transfer do tureckiego Basaksehiru. Dobrze znany wszystkim „Figo” z kolei podkreślił swoją wartość w końcówce sezonu. To on był głównym kreatorem gry Miedziowych. W trudnych momentach potrafił nawet strzelić bramkę, jak chociażby w meczu z Lechią Gdańsk u siebie.

Transferowe fatum

Wszystko, czego Zagłębie dotknie/sprowadzi, zamienia się… no właśnie, trudno powiedzieć w co. Z całą pewnością nie można odebrać lubinianom odważnych ruchów na rynku transferowym, bo w zimowym okienku przyszło naprawdę ciekawych „okazów”, jeśli tak to można ująć.

Do tego grona zaliczyć należy przede wszystkim Cheikhou Dienga czy też reprezentanta Wenezueli, Jhona Chancellora. Skrócone zostało także wypożyczenie Kokiego Hinokio. Cała ta trójka wywarła pewien impakt na postawę Zagłębia w rundzie wiosennej, aczkolwiek żaden z graczy nie dostał w mojej opinii takiej ilości minut, na jakie zasługiwał. Senegalczyk posiadający doświadczenie na arenie europejskiej (występował w Lidze Europy w barwach austriackiego Wolfsbergera w sezonie 2020/21) cechuje się naprawdę solidnym, cieszącym oko dryblingiem i przyspieszeniem, aczkolwiek przy tym małą skutecznością. Zapewne z tego drugiego względu większość spotkań zaczynał na ławce rezerwowych.

Chancellor z kolei wyglądał naprawdę dobrze w roli stopera. Zdecydowanie odznacza się wzrostem i można by w nim upatrywać przyszłego kapitana, choć to i tak dość daleko idące przypuszczenie. Przytoczonego jako ostatniego Japończyka wykończył natomiast złamany obojczyk, którego nabawił się w meczu… ze swoim byłym klubem, czyli Stalą Mielec. Pełnię jego możliwości poznamy, miejmy nadzieję już niedługo.

Flopy w ostatnich latach, jeżeli chodzi o Zagłębie, zdarzały się nagminnie. Zarząd klubu z Lubomirem Guldanem w roli głównej brnie w zaparte i kontynuuje ściąganie zawodników z Czech, Słowacji czy też byłej Jugosławii. Martin Dolezal, który zasilił szeregi Miedziowych w zimowym okienku, nie wyróżnił się niczym szczególnym i w 15 spotkaniach zdołał trafić do siatki tylko cztery razy. Ciężko też patrząc z nieco szerzej perspektywy zrozumieć sens tego transferu – może 32-latek z wieloletnim stażem w FK Jablonec miał nieco „odciążyć” w strzeleckim fachu wspomnianego już wcześniej Patryka Szysza?

W każdym razie gryzie się to nieco z polityką transferową. No cóż, wyszło i tak mimo wszystko bardzo przeciętnie, bo Dolezal w Lubinie chyba jednak bardziej kojarzony jest ze swojego podobieństwa pod względem nazwiska do trenera skoczków narciarskich niż dzięki swojej dyspozycji na murawie. Przypadek Erika Daniela można skwitować podobnie i dopowiedzieć tylko jedno – fenomenalny gol z dystansu ze Stalą przyćmił wszystko inne. A chyba takie momenty powinny się zdarzać dużo częściej.

Do antybohaterów można zaliczyć także Sasę Balicia, który rozstaje się z klubem. To bardzo charyzmatyczny, lojalny zawodnik, aczkolwiek nierzadko bywający zbyt elektryczny, nadpobudliwy. Lewemu obrońcy zdarzały się niemałe „odklejki”, jak chociażby ta z listopada, kiedy to został zawieszony na pięć meczów za uderzenie Luisa Machado. Wygląda na to, że wybrał sobie dobry czas na odejście. Serb reprezentował barwy Miedziowych od lipca 2017 roku i zagrał w 136 spotkaniach. Jego kontrakt wygaśnie 30 czerwca.

Ultimatum, które wlało nadzieję

To był sezon, który wyselekcjonował piłkarskich „mięczaków” i utrzymał przy życiu tych, którzy w porę potrafili się obudzić. Nie było miejsca już na dywagacje – w końcówce trzeba było mieć nerwy ze stali i pokazać swoją grą, nawet gdy przez parę miesięcy nie była ona zbyt piękna, że jednak – cytując sławnego ostatnimi czasy pociesznego pana z Legnicy – „coś niecoś się potrafi”. Zagłębie ze wszystkich drużyn uwikłanych w walkę o utrzymanie miało przed sobą najtrudniejszy terminarz. Zarząd w ostatnich dniach kwietnia wystosował jasny, jednoznacznie brzmiący komunikat w kierunku Piotra Stokowca – cztery punkty z Lechią i Radomiakiem albo ponowne pożegnanie. Poskutkowało to tym, że zespół z Dolnego Śląska w pierwszym meczu popisał się comebackiem z 0:2 na 2:2, a w Radomiu totalnie zdominował swojego przeciwnika, wygrywając 6:1.

Wyniki te zsunęły nóż z gardła trenera Zagłębia. Jednakże dwa ostatnie starcia również nie należały do najłatwiejszych. Raków i Lech rywalizowali przecież o upragnione mistrzostwo Polski. Jakikolwiek dorobek punktowy zgromadzony w tych meczach dla lubinian był cenniejszy od sztabki złota. Fala wznosząca po wcześniejszych spotkaniach zaprowadziła Miedziowych do celu, który wyrwał w ostatnich minutach meczu z Rakowem cichy bohater, Kacper Chodyna.

Poprzedni sezon dla prawego obrońcy był wyjątkowo udany, jako młodzieżowiec zgarniał stosunkowo wysokie noty, co przekładało się na czas spędzany przez niego na murawie. Teraz tych minut dostawał jeszcze odrobinę więcej, ale nie był aż tak widoczny. Przynajmniej przez większość czasu, bo trzy ostatnie mecze w tym sezonie i jego kooperacja z Patrykiem Szyszem na prawej flance to majstersztyk w czystym wydaniu. Kibice Zagłębia na zawsze będą pamiętać tego karnego z 94. minuty spotkania. Tak samo zresztą, jak sympatycy Kolejorza. W końcu stara miłość nie rdzewieje, prawda?

Quo vadis, Zagłębie?

Uśmiechy po utrzymaniu w lidze mogą jednak ściągać z twarzy kolejne rozstania. W Lubinie nie zobaczymy już, chociażby takich nazwisk jak Dominik Hładun czy Łukasz Poręba. Cała Polska zna renomę Akademii Piłkarskiej Zagłębia, ale czy jeszcze tak młodzi zawodnicy, jak Kacper Bieszczad, czy Łukasz Łakomy będą w stanie walczyć o nieco wyższe cele niż samo utrzymanie? Różnie może z tym być. Pewnych uprzedzeń i schematów nie da się uniknąć. Zapewne Zagłębie wzmocni się przed startem nowego sezonu kilkoma zawodnikami z krajów słowiańskich. Piotr Stokowiec w trakcie okresu przygotowawczego już na chłodno będzie mógł zrobić z nich użytek. Zapracował sobie na zaufanie, zna Lubin jak własną kieszeń i może wprowadzić Miedziowych na dobrą drogę. Tak jak to robił przed kilkoma laty. Wystarczy tylko wytrwać w przeświadczeniu, że jak się chce, to można wszystko.

Piotr Sornat

POLECANE

tagi