Spadek Wisły Kraków to symbol przemijalności i braku stałych elementów wszechświata. Jest to również efekt braku konsekwencji w zarządzaniu oraz umiejętności wyciągania logicznych wniosków z błędów. Dodatkowo jest to również przestroga dla tych, którzy wierzą, że coś jest dane na zawsze, że o nic nie trzeba walczyć. Ta sytuacja to również pstryczek w nos właścicieli Wisły i uwaga dla nich, że pomimo wielkodusznego czynu jak ratunek zasłużonego klubu, nie są świętymi i ich praca będzie oceniana, często negatywnie. Za zasługi leży się na Powązkach.
Rozmyślając nad tym, jak wyglądał sezon Wisły, na usta cisną się jedynie niecenzuralne słowa lub takie, których należy unikać ze względu na skojarzenia, jakie wywołują. Jednak chyba na jedno można sobie pozwolić. Gówno. To słowo najlepiej opisuje sposób gry Wisły oraz uczucia, jakie te „widowiska” wzbudzały. Relegacja Białej Gwiazdy jest spowodowana wyłącznie opłakaną postawą piłkarzy na boisku — w szczególności w drugiej rundzie. JEDNO zwycięstwo na 13 możliwych. JEDNO. Średnia punktów poniżej jednego na mecz. Tak grają i punktują spadkowicze. Sami sobie nawarzyli piwa, które ostatecznie okazało się za mocne do wypicia, a kac, jaki po nim nadejdzie, będzie miał długo ciągnące się reperkusje.
Najlepszy zawodnik
Mógłbym ten segment zamknąć jednym słowem: nikt. Jednakże problem jest głębszy. Bo oczywiście można chwalić Luisa Fernandeza za zmysł w grze, ale w najistotniejszym momencie sezonu zachowuje się jak głąb, bezmyślny głąb uderzając Damiana Michalskiego. Przyzwoicie grał Michal Frydrych jednak bycie liderem defensywy, która straciła 54 gole, nie jest niczym, czym można by się chwalić.
Momenty miał Gio Tshitashvili i widać, że umiejętnościami przerasta tę drużynę. Jednak jakiś konkret dał dopiero w przegranym meczu z Radomiakiem. I tu właśnie jest największy problem Wisły — brak lidera i brak zawodników, z którymi można się było utożsamiać. Przez wiele lat w szatni krakowskiego spadkowicza znajdowało się wielu piłkarzy, którzy mieli swoje pomniki w historii. Sobolewski, Głowacki, Brożek, Boguski, Burliga. Ludzie, z którymi szary kibic, mógł się utożsamiać, mógł mieć go za idola. Gwarantowali oni stabilność klubu w wielu trudnych okresach.
A teraz? Jest niby Maciej Sadlok. Jednak moim zdaniem to nie ta ranga co powyżsi. Pozostali piłkarze i ludzie, którzy udają piłkarzy, to zwyczajni najemnicy, nijak niepowiązani z klubem. Oczywiście można budować pozory, że Elvis Manu czy Fazlagic rozumieją fenomen Wisły i jej wieloletnią markę, ale jednak wierzą w to tylko naiwni. Dla nich to kolejne miejsce pracy. Nie tu, to gdzie indziej, przecież zawsze ktoś będzie mnie potrzebował.
A Wisła? No był taki klub. I co teraz z nim? Jeśli Wisła chce szybko wrócić do Ekstraklasy, musi zacząć budować drużynę na Polakach, budować nowe pomniki, tworzyć nowych idoli. Ważniejszym zadaniem będzie wykreowanie przyszłych legend. Jednakże to wyzwanie z długim terminem wykonania. Na już potrzeba liderów i jakościowych piłkarzy, a nie pachołków i sportowych nieudaczników.
Najgorszy piłkarz
Wiele nazwisk może paść w tej rubryce. Kliment, Skvarka, Młyński, Cisse, Fazlagic, Hanousek etc. Jednak nie chcę iść na łatwiznę, rzucić nazwisko, garść statystyk i odfajkować to na checkliście. Problem jest bardziej złożony. Sprowadzanie słabych zawodników jest winą pionu sportowego i braku długofalowej strategii. W maju poprzedniego roku stanowisko dyrektora sportowego zostało powierzone Tomaszowi Pasiecznemu. Miał on jedno okienko, no może półtora okienka, w którym się nie popisał. Został zwolniony, krótko po wyrzuceniu Adriana Guli.
Kłania się tutaj pochopność w podejmowaniu decyzji wśród właścicieli. Pasieczny ma znakomite CV jak na polskie warunki. Pracował w Arsenalu, gdzie był chwalony, zamienił Kanonierów na Białą Gwiazdę, a po kilku miesiącach umowa została mu wypowiedziana. Jaki jest sens takich działań? Żaden. Takie głupie, dziecinne decyzje na pierwszy rzut oka niezauważalne, powodowały upadek Wisły. Kropla drąży skałę.
Jeśli miałbym już kogoś wyróżnić to byłby to Jan Kliment. Ni to piłkarz, ni to tancerz. Ogór, jakiego dawno pod Wawelem nie było. Oczywiście byli w klubie gorsi napastnicy jak Becziraj czy Medved. Jednak po nich było widać, że to raczej nieśmieszny żart, aniżeli poważna propozycja. Kliment przychodził z innym statusem. 10 goli w poprzednim sezonie w FK Slovacko pozwalało marzyć, że na R22 zagości snajper pełną gębą. Marzenia zostały brutalnie rozwiane.
Ocena pracy trenerów
Wisła Kraków w minionym sezonie miała dwóch trenerów. Adrian Gula miał budować drużynę na lata, nie dotrwał nawet do lata. Było to duże nazwisko jak na realia Ekstraklasy. Znane czeskie marki w CV oraz duże oczekiwania w Polsce. Niestety Ekstraklasa Słowaka boleśnie zweryfikowała. Sześć zwycięstw w 18 spotkaniach, trzy remisy i aż dziewięć porażek, z tego dwie w poniżającym stylu, jak 0:5 z Lechem i ze Śląskiem. Brak perspektyw, zauważalnego progresu drużyny i realizacji długofalowego planu poskutkowały zwolnieniem w połowie lutego.
Na jego miejsce wskoczył Jerzy Brzęczek, wujek braci Błaszczykowskich. Zatrudnienie byłego selekcjonera jako trenera-ratownika wydawało się najlepszą z możliwych opcji. Brzęczek się jednak doszczętnie skompromitował, udowodnił, że wszystkie zarzuty w jego stronę, na temat przeciętnego warsztatu szkoleniowego i obsesji szukania spisków są trafne. Jedno zwycięstwo w rywalizacji z Górnikiem Zabrze. Ponadto siedem remisów, w różnych okolicznościach przyrody, od bardzo dobrych meczów, kiedy wiślakom brakowało szczęścia, po mecze beznadziejnie i cztery porażki, co nie jest złym rezultatem. Gdyby z kilka z tych zremisowanych spotkań skończyło się zwycięstwem Białej Gwiazdy, to na pewno ona by nie spadła.
Postacie Guli i Brzęczka uwypuklają kolejne wady właścicieli. Gula to przykład braku zaufania i przywiązania się do realizacji długofalowych założeń. W Wiśle wiele decyzji wciąż podejmowanych jest pod wpływem impulsu, bez chwili refleksji. Z kolei Brzęczek to symbol nepotyzmu, który pogrążył Wisłę. Jakub Błaszczykowski jako człowiek z największą władzą w klubie, na fotelu prezesa posadził brata, na stanowisku trenera wujka. Jest takie powiedzenie, że w biznesie nie kieruje się sympatią ani powiązaniami rodzinnymi. Kiedy te reguły są łamane, wyniki są bardzo różne. Zazwyczaj tragiczne.
Jakie są perspektywy?
Fortuna 1. Liga to dla Wisły nowy, nieznany świat. Świat, w którym Biała Gwiazda de facto nigdy nie była. Okresu w połowie lat 90. nijak nie da się porównać. Jak się odnaleźć w rozgrywkach o zdecydowanie niższej randze? Ze słabszymi profitami, z mniejszym zainteresowaniem opinii publicznej. Z byciem na zapleczu elity. Elity, która przez wiele lat się tworzyło.
Przede wszystkim trzeba zbudować kadrę złożoną z Polaków, którzy wiedzą jaką marką jest Wisła. Koniec z przypadkowymi obcokrajowcami, którzy przyjeżdżają do Krakowa niemalże jak turyści, a po sezonie wyjazd do innego klubu. Niedawno dla portalu iGol wywiadu udzielił Jakub Kuzdra, były zawodnik Warty Poznań, który zadeklarował chęć gry w Wiśle i wyznał, że od piątego roku życia marzy o grze w tym klubie. Takich ludzi potrzeba na R22, i to do niego prezes Błaszczykowski powinien dzwonić w pierwszej kolejności.
Po drugie spokój, żadnych nerwowych ruchów. Czas skonstruować przemyślany, rzetelny plan na przyszłość. Nie ma już marginesu błędu. Co więcej, trzeba będzie inaczej skonstruować budżet. Jak wiadomo, Biała Gwiazda straci sporo pieniędzy przez degradację. Kontrakty sponsorskie w pierwszej lidze są niższe, wpływy z dnia meczowego zapewne też się skurczą. Właściciele muszą teraz solidnie popracować, w pokorze i ciszy, bo w ich rękach leży teraz przyszłość klubu, tak jak leżała w 2019 roku. Coś do 13 czerwca muszą wymyślić.
Uśmiechnijcie się
Drodzy kibice Wisły Kraków — świat na spadku naszej Wisły się nie kończy. Jest to oczywiście smutne wydarzenie, przygnębiające, ale każda trauma kiedyś się kończy, każdy smutek ma swój kres. Może to będzie mitologiczne katharsis, które otworzy nowy rozdział w historii Wisły? Może takie wydarzenie było potrzebne, aby utrzeć nosa pysze, ukrócić mocarstwowe plany i nauczyć się pokory, która jest niezbędna w każdej pracy?
Nadejdą lepsze dni, bo po burzy zawsze wychodzi słońce. Czasem wcześniej, a czasem troszkę później. Na razie polecam kilka pozycji muzycznych. „Nasza Klasa” Jacka Kaczmarskiego, jeśli chcecie pomyśleć nad sensem życia i zestawić sytuację liryczną z pozycją Wisły. „Time to say goodbye”, znany utwór, który kojarzył się z przyjemnymi chwilami, jak triumfy w derbach na wspomnienie miłych chwili. I na sam koniec, na poprawę humoru i zwiększenie dystansu do siebie – „Gwiazda” autorstwa Zenka Martyniuka. Aż trudno uwierzyć, jaki dar przewidywania ma pan Zenon. Uśmiechnijcie się, jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie…
Jakub Skorupka