To był długi sezon przy Łazienkowskiej. Latem wydawało się, że kibice przeżyją kolejną piękną przygodę, a na koniec sezonu Legia ponownie okaże się najlepszą drużyną w Polsce. Rzeczywistość jednak bardzo szybko zweryfikowała taki scenariusz. Wielu fanów Legii przeżyło taki rok po raz pierwszy i możliwe, że po raz ostatni. Jak wygląda życie w stolicy #PoSezonie?
W Warszawie sezon 2020/21 zakończył się fantastycznie. Pewne mistrzostwo, piękna gra oraz realna perspektywa gry w europejskich pucharach napawała optymizmem przed nadchodzącym sezonem. Problemy zaczęły pojawiać się jednak szybciej, niż można było się tego spodziewać.
Wszystko git, wszystko dobrze robią, jest piłeczka, wszystko git
Już w czerwcu Czesław Michniewicz miał duży problem, aby przeprowadzić normalne treningi. Nie był to wynik złej infrastruktury czy pogody, lecz braku ludzi do gry. Kadra została skompletowana późno i bez większego pomysłu. Gdzie wady? – mógłby zapytać Radosław Kucharski, zakładając swoje czarne, niczym chmury zbierające się nad Łazienkowską kolejnymi miesiącami okulary. Były to początki konfliktu, trwającego aż do zwolnienia aktualnego selekcjonera reprezentacji Polski.
Problemów nie brakowało również na obozie, gdy co chwilę braki kadrowe trzeba było łatać w gierkach bramkarzami. Narodowy Model Gry wersja Legia Warszawa. Jakiś czas później rozpoczęły się udane dla Legii eliminacje do europejskich pucharów przeplatane przeciętnymi meczami w lidze. Atmosfera wokół klubu nie była najlepsza, choć wyniki, szczególnie w Europie, potrafiły zająć uwagę fanów. Nawiązując do piosenki Anny Jantar – Nic nie mogło przecież wiecznie trwać.
Słodko-gorzka jesień
Sierpień legioniści kończyli w niejednoznacznych nastrojach. Z jednej strony po długiej przerwie udało się ponownie awansować do europejskich pucharów. Z drugiej zaś gra w lidze nie kleiła się tak, jak pucharach. Przekonanie było jednak takie, że po wzmocnieniach sytuacja się unormuje, a odpowiednie wyniki będą kwestią czasu. Rzutem na taśmę polski Monchi ściągnął do Warszawy Igora Kharatina i Lirima Kastratiego. Ruchy równie dobre, co wujka Ryszarda na imprezie w miejscowej remizie. Koty. Kastrati szybko przedstawił się kibicom Legii, zdobywając zwycięską bramkę ze Spartakiem, a następnie pokazując do kamery „eLkę” złą ręką. Już wtedy mogliśmy poznać, jak wielkim ilorazem inteligencji dysponuje Kosowianin.
W kolejnym europejskim meczu w piękny sposób z Ligą Europy przywitał się Mahir Emreli, którego kibice ówczesnych mistrzów Polski zdążyli już pokochać. Jak pokazała przyszłość, był to raczej krótki romans. Mimo wszystko fakty były takie, że Legia po dwóch meczach w Europie miała komplet punktów i szczerą nadzieję na kontynuację tej podróży wiosną. Myśli wybiegały w przyszłość w tempie dwóch Kastratich, a na polskim podwórku poprawy nie było widać. Z kadry co chwilę ktoś wypadał, letnie transfery wzmacniały tylko Excel księgowej, a presja na Czesławie Michniewiczu była coraz większa. PROJEKT warszawskiego Billa Gatesa godny tego od krakowskiego Elona Muska.
Po meczu z Leicester nastąpiły cztery kolejne porażki, które przesądziły o zwolnieniu Michniewicza. Atmosfera w klubie była tragiczna, a w Gliwicach zakończyła się pewien epizod w dziejach Legii. Krótki, słodko-gorzki epizod.
Wizja wizjonera
Dariusz Mioduski wpadł na pomysł, jakiego nikt przed sezonem nie mógł się spodziewać — zwolnił trenera w trakcie sezonu. Szok i niedowierzanie. Coś bardziej niespodziewanego stało się jednak kilka dni później, kiedy klub zdecydował się zaprezentować nowego szkoleniowca — Marka Gołębiewskiego. To właśnie ten trener miał być lekarstwem na problemy legionistów. Trener, który nie trenował ani razu na poziomie choćby I Ligi miał wejść do zespołu mistrza Polski i ogarnąć szatnię, która, jak ładnie ujął to Aleksandar Vuković, jest jedną wielką mieszanką wybuchową. To nie miało prawa się udać. Ku wielkiemu zdziwieniu fanów — projekt się nie udał.
I w tym wszystkim wina Gołębiewskiego nie jest największa. Jasne, nie poradził sobie, ale kto odrzuciłby taką ofertę? Jednego dnia analizujesz grę półemerytowanego Łukasza Brozia, a kilka tygodni później myślisz o tym, jak zatrzymać Mertensa w Neapolu czy Maddisona w Leicester. To jest szansa, która trafia się tylko raz. Oczywiście szkoleniowiec nie pomagał sobie na konferencjach prasowych, na których padały to coraz dziwniejszy cytaty, co tylko rozwścieczało kibiców. Przygoda Gołębiewskiego z Legią zakończyła się po incydencie z kibicami po przegranym meczu z Wisłą Płock. Nie była to owocna współpraca.
Kto na kontrakcie…?
Michniewicza nie ma, Gołębiewski odpadł, sezon w Europie zakończony, a w ligowej tabeli jedna wielka tragedia. Był to najwyższy czas, aby wdrożyć w życie plan. Plan C? Plan D? Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdyby Vuković nie był planem V, i to nie tylko przez nazwisko, a przez ilość pomysłów i różnorakich wizji. Do Warszawy wrócił trener, który z pewnością nie był w stanie zapewnić Legii pięknej gry i efektownych spotkań, ale z pewnością jak nikt inny rozumiał skalę problemu. Sytuacja złożyła się tak, że Serb w dalszym ciągu był objęty kontraktem, więc jego zatrudnienia nie wpłynęło na finanse klubu, które są w opłakanym stanie.
Ja sam na tamten moment nie widziałem bardziej rozsądnej opcji. Zresztą sprawdzają się kolejne słowa z przeszłości – „Im biedniej w Legii, tym rozsądniej”. Do tego odniosę się także w kontekście letnich transferów, ale po kolei. Przyszedł Vuko, który miał dotrzeć do głów piłkarzy. Nie jest to najłatwiejsze zadanie, będąc w takiej, bardzo specyficznej szatni. Są tam piłkarze z różnych narodowości, zarabiających duże pieniądze, niestety często niewspółgrające z ilorazem intelektualnym. Przeświadczeni o swoich wielkich umiejętnościach i możliwościach.
Piszę kolejne zdania tego akapitu i zauważam, jak wiele postaci pasuje mi do tego opisu. Straszne. A przecież ktoś tych ludzi zatrudniał, mając w głowie wobec nich jakiś plan. Vuko trafił do miejsca, którego prawdopodobnie już nigdy więcej nie spotka.
Oczyszczenie
Vuko swoją nową przygodę rozpoczął od meczu z Zagłębiem Lubin, jak sam później przyznał, jedynego wygranego samą atmosferą. Pewna wygrana 4:0 i zastrzyk nadziei podany kibicom z Łazienkowskiej. Wyjazd do Dubaju miał być mentalnym czyśćcem dla zawodników. Taki był też w praktyce. Vuković poukładał zespół podczas pobytu w ZEA, tworząc drużynę, jakiej przez miesiące nie obserwowano. Nie chodzi już o samą grę, a o dotarcie do głów zawodników i zjednanie ich ze sobą. Wcześniej ci ludzie wyglądali jak zbieranina losowych osób, która pierwszy raz ze sobą gra, na wiosnę sytuacja się poprawiła. Tak jak wyniki.
Legia dobrze weszła w nowy rok w Lubinie, gdzie pokonała Zagłębie 3:1. Później nastąpił mały dołek w rywalizacjach z drużynami bezpośrednio walczącymi o utrzymanie. Kluczowa w kontekście wydostania się ze strefy spadkowej była wygrana 2:1 z Wisłą Kraków. Morale zespołu po tym spotkaniu wystrzeliły w górę, a kolejne dobre wyniki dopuszczały kibiców do myśli o wygranej w Pucharze Polski.
Od 18 lutego Legii udało się prawie przez dwa miesiące nie odnieść żadnej porażki. Gdyby wiosna w wykonaniu legionistów miała być programem telewizyjnym, to Aco Vuković przemieniłby się w Katarzynę Dowbor i wyremontował Dariuszowi Mioduskiemu dom. Nie wybudował on co prawda wielkiego apartamentowca, ale postawił dom z solidnymi podstawami, dając możliwość dalszego rozwoju. O to przecież chodziło.
Niedocenione utrzymanie
Mam wrażenie, że utrzymanie Legii nie było w Warszawie docenione. Częściej do dziś mówi się o porażkach, błędach, niewykorzystaniu potencjału zawodników… I jasne, można narzekać na dużo rzeczy, ale trzeba oddać Vuko, że wybronił się z tego, co mu założono. Uchronił „Wojskowych” przed spadkiem, wygrał klasyfikację Pro Junior System i odpadł w półfinale Puchar Polski z późniejszym zdobywcom trofeum. Może wyjdę na zbyt mało wymagającego, ale są to rzeczy, za które Serba trzeba pochwalić. Po prostu. Nie jestem jego wielkim fanem, ma dla mnie trenerskie wady, często nie rozumiem jego decyzji personalnych, ale wykonał swoje zadanie na 100%.
Niech sytuacja Wisły Kraków najlepiej zobrazuje to, co mogło spotkać Legię. Do kibiców Wisły nie dochodziła informacja, że za rok będą wybierać się na wyjazd do Niepołomic, a nie do Warszawy czy Poznania. To mogło się wydarzyć tutaj, a szybko o tym zapomniano, wypominając Vukovicowi, że ten wystawia Pekharta. Naprawdę cieszmy się, że to jest nasz największy problem – gra napastnika, dającego liczby i wypełniającego wszystkie powierzone mu zadania przez trenera. Problem.
Mnie też nie podoba się wiele personalnych decyzji Vukovicia. Mało szans dla młodych (Strzałek, Ciepiela, Włodarczyk itp.), zostawanie przy swoich zawodnikach, ale jeśli przyniosło to efekt i spełniło oczekiwania, to należy podziękować oraz docenić jego wkład w ten sezon. Zostawił tu solidne podstawy do budowy czegoś większego w najbliższym czasie. Chwała mu za to.
Główni bohaterowie
Zostając w temacie małych bohaterów, warto wspomnieć o zawodnikach, bez których tego utrzymania by nie było.
Josue
W marcu napisałem tekst o wyjściu z kryzysu Legii. Nie zabrakło tam także miejsca dla Josue. Portugalczyk na przestrzeni całego sezonu okazał się najlepszą postacią w Legii i czołową w całej Ekstraklasie. Początki nie były jednak łatwe. Przychodził z nadwagą, często brakowało mu szybkości i wytrzymałości, ale swoje braki nadrabiał lewą nogą, która utrzymała jego zespół.
Oglądając obrazki z Poznania, gdzie płaczący Amaral najpierw opuszcza murawę Stadionu Narodowego, a kilka tygodni później świętuje mistrzostwo, od razu przypominam sobie to, co działo się w Warszawie po meczu z Napoli. Wówczas z boiska w podobnym stanie schodził Josue, który dwa razy sprokurował rzut karny. Fala hejtu wylała się wtedy na Portugalczyka, a ten w rundzie wiosennej odpłacił się najlepiej jak mógł. Łącznie w całym sezonie brał on udział przy 21 golach Legii. Zdobył 3 bramki i zaliczył aż 18 asyst. Chore liczby, które mogły być jeszcze lepsze.
Ewentualna strata Portugalczyka byłaby dla Legii bardzo bolesna. Choć na ten moment według mojej wiedzy nie ma żadnego poważnego tematu odejścia 32-latka, tak nie dziwią mnie głosy o takiej chęci zawodnika. Przychodząc do klubu, z pewnością oczekiwał czegoś innego, a efekt finalny widzieliśmy w tym sezonie. Miejmy nadzieję, że były reprezentant Portugalii pozostanie w klubie i dalej będzie nas zachwycał swoją grą na boiskach Ekstraklasy.
Zimowa łapanka
Zimowe transfery na papierze szału nie robiły. Zostały przeprowadzone późno, ale dały bardzo dużo. Ściągnięcie z wypożyczenia Maćka Rosołka było świetną decyzją. Młody napastnik na drugim wypożyczeniu w Arce nie był już tak efektywny, jak wcześniej, a trener Vuković bardzo dobrze rozumie się z wychowankiem Legii. Choć swoją grą nie zachwycał, to w kluczowych momentach dawał coś od siebie. A to asysta w meczu z Wisłą, a to bramka w meczu z Łęczną czy asysta w Częstochowie. Nie są to może liczby na poziomie Josue, ale i tak przyniosły Legii wymierne korzyści.
Wyszydzany przed przyjściem, również przeze mnie, Paweł Wszołek wrócił do Warszawy z Berlina na pół roku i pokazał, jak duża przepaść jest między Ekstraklasą a Bundesligą. Skrzydłowy nie zagrał w Unionie nawet minuty w ligowym meczu, a w Legii pozamiatał. Taki gość to skarb, szczególnie przy biedzie Legii na skrzydłach. 14 spotkań, 6 goli, 3 asysty – takie liczby robią różnicę. Jeśli chodzi o bramki, to jest to 3. najlepszy wynik spośród obecnych w kadrze legionistów.
Wietes
W duecie z Nawrockim, Rose, Jędrzejczykiem czy nawet Kharatinem – każdego zawodnika można było dołożyć do Mateusza Wieteski, który w tym sezonie wszedł na poziom, którego już do końca sezonu nie opuścił. Równa forma została wynagrodzona dwoma powołaniami do reprezentacji Polski. Zdarzały mu się wpadki, choć na przestrzeni całego sezonu i dyspozycji Legii nie były one niczym wielkim, a wielokrotnie wyciągał drużynę z opresji. To już chyba najwyższy czas, aby wyjechać za granicę. Już zimą mało zabrakło, aby Wietes trafił do francuskiej Ligue 1, ale transfer wysypał się praktycznie na ostatniej prostej. Zmiana agencji na pewno też rzutuje na taką decyzję.
Okienko im. Radka Kucharskiego
Legia do zeszłego sezonu przystąpiła z naprawdę dużymi możliwościami. Szczególnie dużo i rozsądnie można było planować po dwumeczu z Bodo, wiedząc, że w następnej rundzie czeka tylko Flora Tallin, której przejście da awans do Ligi Konferencji. Był to więc idealny czas, aby do wcześniejszych czterech transferów dorzucić naprawdę solidne wzmocnienia, które od zaraz pomogą bić się o najwyższe europejskie cele. Co zrobiono? A no przeczekano całe eliminacje, żeby ściągnąć gotowych zawodników. W międzyczasie do klubu trafili co prawda Ribeiro czy Celhaka, ale nie były to wzmocnienia dające…, nie, to po prostu nie były wzmocnienia.
W Pradze Legia wyszła środkiem Martins – Lopes. Jeden miał siły na 60 minut, a drugi grał na lekach przeciwbólowych. Wyżej w trakcie meczu grali, chociażby Kacper „Mo Salah” Skibicki czy Maciek Rosołek. Walka o Ligę Europy, sierpień. Na karuzelę wrzucony został Rose, który w przerwie został zmieniony przez Hołownię. Drużyna walcząca o Ligę Europy gra Mateuszem Hołownią, Kacprem Skibickim, Maćkiem Rosołkiem i półprzytomnym Rafą Lopesem na nieswojej pozycji. Opcje, wachlarz, możliwości, projekt, ambicja, pasja, Legia Warszawa. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wówczas ze stolicy Czech Michniewicz wywiózł remis. Katastrofalne było tamto okienko, nikt poza Josue na dobre nie pomógł Legii w tym sezonie.
A! Zapomniałbym jeszcze o wcześniej wspomnianym Kastratim i Kharatinie, na których wydano ponad 2 miliony euro i to praktycznie po eliminacjach. Fajne nazwiska, ale skautowane co najwyżej przez WyScouta czy innego Flashscore’a. To nie są źli zawodnicy — przynajmniej Kharatin, ale piłkarzy dobiera się pod styl gry, czego nie rozumiał były dyrektor sportowy Legii. Ja w Ukraińca jeszcze wierzę, bo on akurat może odnajdzie się w układance Kosty Runjaicia. Jednak Kastrati? Najszybszy piłkarz w Europie. Nie mam siły, naprawdę. To nie jest zły gość, ale nie do gry w piłkę. On może się Darkowi po chwilówkę do banku przebiec lub autobusy ludziom łapać, ale nie grać w piłkę w Legii. Kosowianin pewnie odnalazłby się w wielu klubach, lecz takich preferujących grę z kontry, wtedy może być z niego korzyść. Gloryfikowany Kacper Skibicki.
Legia do Ligi Europy przystąpiła praktycznie niewzmocniona. To znaczy w teorii wzmocniona, jednak niekoniecznie w praktyce. Ściągnięto piłkarzy bez większej analizy, wydano na nich masę pieniędzy, aby dziś myśleć o sprzedaniu niektórych z nich. Budowanie drużyny z myślą o przyszłości. Wizja. Projekt społeczny. Warszawa.
Wyciągane wnioski
Tym razem dla hecy Jacek Zieliński postanowił sobie rozpocząć sezon jak w normalnym klubie. Tak o, bo w sumie czemu nie? W miarę szybko dogadany nowy, doświadczony trener, okienko transferowe rozpoczęte w maju. Plan budowy kadry z Kostą Runjaiciem – no bywało gorzej. Fajnie, że Legia zaczyna myśleć już o takich podstawach, kiedy nie jest jeszcze za późno. Lada moment kontrakt z klubem podpiszą Kramer i Pedro Tiba. do tego ważą się losy piłkarzy z wygasającymi kontraktami, a za niedługo można spodziewać się kolejnych ruchów do klubu. Na papierze i z dystansu wygląda to budująco. Możliwości finansowe są mocno okrojone, więc Jacek Zieliński będzie musiał się wykazać swoimi umiejętnościami.
No nie wszystko jest takie piękne, bo oczywiście mimo wcześniejszych zapewnień sytuacja Maika Nawrockiego nie jest jasna, a to jest z kluczowych postaci zeszłego sezonu z dużym potencjałem. Nie wiem, jaki dokładnie jest plan na kadrę, ale jeśli wierzyć słowom dyrektora sportowego (pamiętajmy, że to dalej Legia), to jest to przemyślane. Oby tak było.
W natłoku
Kluczową kwestią w przyszłym sezonie będzie wytrzymanie presji przez Runjaicia i Mioduskiego. Ten pierwszy spotka się z czymś, czego do tej pory nie doznał. Tekst zacząłem pisać w piątek, a praktycznie całość, czyli resztę napisałem we wtorek. Do tego czasu działo się tyle, że mogłoby tu powstać jeszcze kilka dobrych akapitów. Dzieje się dużo, bardzo dużo dookoła Legii. W Szczecinie Niemiec miał duży komfort pracy oraz spokój, jakiego w Warszawie nie zazna. Przystosowanie się do nowej rzeczywistości pewnie zajmie trochę czasu. Czasu, którego w Legii wiecznie brakuje Darkowi Mioduskiemu. Czasu, którego zazwyczaj nie otrzymują trenerzy w Warszawie. Tym razem ma być inaczej, a Kosta ma zbudować w stolicy coś z przyszłością.
Na spokojnie do przodu
W najbliższym sezonie nie powinno oczekiwać się mistrzostwa od Runjaicia. Burdel, jaki panuje w klubie, jest tak duży, że ogarnięcie tego w kilka miesięcy jest niemożliwe. Lata zaniedbań doprowadziły do stanu, kiedy kibic Legii nie myśli o mistrzostwie jako celu nr 1 na przyszły sezon. Jest to smutne, natomiast może takie ochłonięcie się przyda. Może część kibiców zauważy, że nie zawsze będzie kolorowo, a zdobycie mistrzostwa to nie jest taka prosta sprawa. Trzeba oczyścić wszystko wokół klubu, aby za jakiś czas wrócić na właściwe tory. Jednak nierozwalającym się pociągiem, a nowoczesną maszyną, która co roku będzie obierać kurs na mistrzostwo i Europę. Tego sobie i Wam życzę.