W okolicach 75-80 minuty sobotniego starcia Wisły z Arką, wygranego przez gospodarzy 1:0, na stadionie pojawiły się ogromne gwizdy. Dlaczego? Przecież Biała Gwiazda prowadzi, rywale są osłabieni, mecz jest pod kontrolą, teraz tylko dotrzymać do ostatniego gwizdka i plan został wykonany. Reakcja trybun podkreśla antagonistyczny punkt widzenia sympatyków Wisły, którzy chcą oglądać efektowny, ofensywny styl gry, przynajmniej w takich meczach, gdzie pozornie Wiśle nie może zdarzyć się nic złego. Te zachowania i reakcje są punktem wyjścia do rozważań absolutnie kluczowych dla przyszłości ekipy Jerzego Brzęczka. Konkretniej, na jakich wartościach budować drużynę? Czy będzie to pragmatyczne granie na wynik, które nierzadko spotka się z krytyką fanów, czy pójście na kompromis z fanami i granie bardzo ofensywnie, ryzykując utratę, jakże cennych punktów?
Doliczony czas gry meczu Wisła – Lech. Gospodarze prowadzą jedną bramką, prezentują się znacznie lepiej, grają najlepszy mecz pod batutą byłego selekcjonera. Niespodzianka wisi na włosku. Będąca w strefie spadkowej Wisła zaraz ma pokonać Lecha, lidera i głównego kandydata do mistrzostwa. Od wyczekiwanego zakończenia spotkania krakowian dzielą sekundy. Nagle na prawej stronie piłk od Enisa Fazlagicia dostaje Piotr Starzyński, który wdaje się w drybling i traci piłkę. Lech szybko transportuje ją w pole karne, Ba Loua podaje do Milicia, a ten piętką pokonuje Biegańskiego. I zwycięstwo poszło się bujać, Wisła nie ma tych trzech niezmiernie ważnych punktów, morale idą w dół i wiemy jak się to wszystko kończy. Jednak cofnijmy się do postaci Starzyńskiego.
Gdyby 18-latek w momencie przyjęcia futbolówki zdecydował się na jej wybicie do przodu, zmusiłby lechitów do budowania swojej akcji od samego początku, skutecznie odbierając im, nieubłaganie biegnący czas. Tutaj wyszedł brak doświadczenia i brak pragmatyzmu. Mam wynik, który mi odpowiada, więc robię wszystko, żeby go utrzymać. Uwikłał się w niepotrzebny, irracjonalny drybling, przez co już do końca sezonu nie pojawił się na murawie.
Oczywiście, takie przykłady można mnożyć. Niesamowity mecz z Wisłą Płock czy potyczka z Radomiakiem. W obu tych spotkaniach było widać brak konsekwencji w grze, nieumiejętność “zabicia” meczu. Nie będę rozpływał się w gdybologii, bo to, po pierwsze, bez sensu, a po drugie, Wisła ma postawiony bardzo poważny cel, jakim jest awans do elity. A żeby ów cel wypełnić, trzeba być wyrachowanym niczym wytrawny pokerzysta.
Którą drogę wybrać?
Żeby określić trasę, należy ustalić pewne założenia. Celem Białej Gwiazdy jest naturalnie awans, jednak to zadanie będzie trudniejsze niż może się wydawać. Po pierwszych trzech spotkaniach co bardziej naiwni mogą zacząć patrzeć na świat przez hegemoniczne okulary i zacząć traktować wszystkich z góry. A do walki o awans potrzebna jest przede wszystkim pokora i szacunek do rywala.
Do brzegu… Słuchając wypowiedzi Jerzego Brzęczka, można odnieść wrażenie, że jest on orędownikiem drogi pragmatycznej, zwolennikiem wyrachowania. Nie ma mu się co dziwić. Pamiętamy wszyscy salwę żali w jego stronę, kiedy zarzucano mu, że nie ma wyników. Kiedy Brzęczek zaczął wpajać zawodnikom ostrożność w grze i pewnego rodzaju utylitaryzm, poprawiła się gra w defensywie, z przodu zaczęło dziać się coś interesującego i przyszły wyniki. Oczywiście, to wciąż bardzo wczesne stadium rozwoju tej niemal całkowicie przemodelowanej drużyny, więc kilka kryzysów przed nią. Na tę chwilę najważniejsze jest to, aby utrzymać passę zwycięstw. W pierwszoligowych warunkach warto jest “ciułać” punkty i zdobywać ich jak najwięcej, teraz kiedy terminarz wydaje się sprzyjający.
Granie piłki pragmatycznej, wyrachowanej, ale efektywnej i dającej punkty pozwoli zrealizować cel, jednak nie zjedna kibiców chcących dominacji i wysokich zwycięstw. Pogodzenie efektownego stylu z pragmatyzmem na tym etapie ewolucji drużyny jest niemożliwe. Albo ta drużyna będzie grała nieatrakcyjnie, brzydko dla oka i będzie miała wyniki, będzie wysoko w tabeli, albo wróci do nawyków z poprzedniego sezonu i będzie popełniać proste błędy, płacić frycowe, tracić punkty, ale grać hurra ofensywnie i może ładnie dla oka.
Tak więc, jeśli ktoś ma wątpliwości, niech przypomni sobie Grecję z Euro 2004, czy Pogoń Szczecin sprzed dwóch sezonów, kiedy to obie ekipy dzięki dyscyplinie taktycznej, skonsolidowanej obronie, jaką obecnie Wisła ma oraz umiejętności wygrywania spotkań, które są raczej “na remis”, osiągały sukcesy. Kolejno: mistrzostwo Europy i trzecie miejsce w lidze. Jeżeli Wisła chce awansować, musi do kieszeni schować ideały o “krakowskiej grze”. Trzeba wygrywać spotkania jak najmniejszym nakładem sił, bo czy wygra się 1:0 czy 4:0, to wciąż są te same trzy punkty. A one na finiszu będą miernikiem progresu i pracy. Na efektowność i widowiskowość można stawiać wtedy, kiedy prowadzi się już kilkoma bramkami i ma się świadomość, że rywal jest bezradny. Dopóki nie ma takiej świadomości, lepiej bezpiecznie grać na czas i podejmować kroki, które zapewnią zwycięstwo.
Jakub Skorupka