Czwartkowy mecz ze Szkotami przyniósł więcej szkód niż pożytku. Trzech zawodników odniosło kontuzję w spotkaniu o kompletnie zerowej wartości. Urazy Bartosza Salamona, Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka uniemożliwiają niemalże całej trójce (Piątek nadal walczy) występ we wtorkowym finale baraży ze Szwecją. Nie stało się to w półfinale baraży z Rosjanami, gdyż z przyczyn wiadomych ten mecz się nie odbył ( i bardzo dobrze), tylko w starciu towarzyskim ze Szkocją, która też nie grała planowanego meczu z Ukrainą.
Wspomniany już kilkakrotnie mecz miał być wyrazem solidarności z Ukrainą oraz symbolem potępienia rosyjskiej propagandy. Polska jako katalizator opozycji antyrosyjskiej została niejako “nagrodzona” za bycie kamieniem węgielnym do podejmowania tych decyzji. Bezpośredni awans do finału, bez przymusowego półfinału był dla Polaków szansą do sprawdzenia się przed jednym z najważniejszych spotkań ostatnich lat. Wybór rywala padł na Szkotów, którzy swój mecz barażowy z Ukrainą planowo mają zagrać w czerwcu, jednak wszystkie te plany są pisane palcem po wodzie.
Debiut Czesława Michniewicza nie należał do udanych. Remis wyszarpany w ostatniej akcji meczu i styl gry, który delikatnie mówiąc nie imponował to niezbyt dobre prognostyki przed wtorkowym finałem. Oczywiście należy przyjąć poprawkę na to, że jest to pierwsze starcie i do tego o niskim ciężarze gatunkowym, więc nie ma się czym martwić na zapas.
Często jest tak, że nowi selekcjonerzy dostają jakieś mecze sparingowe na sprawdzanie zawodników, wdrożenie taktyki, przećwiczenie schematów itd. Miał takie pojedynki Adam Nawałka, miał Jerzy Brzęczek w Lidze Narodów oraz Paulo Sousa w meczach eliminacyjnych do Mistrzostw Świata. Czesław Michniewicz od razu byłby wrzucony na głęboką wodę, stając w szranki ze Szwedami w meczu o tak dużej wadze. Zorganizowanie sparingu było oczywiście logiczne, jednak wybór rywala już nie do końca.
Wiem, że chodzi o symbol wsparcia i solidarności. Jednak porzucając na bok bagaż emocji i zrozumienia, widzę pewien brak antycypacji. Zabrzmię jak futbolowy laik i osoba pogrążona w stereotypowych ciemnościach, ale Szkoci, czego by nie mówić, grają twardy futbol. Nie chodzi o prosty styl gry, broń Boże, ale o zwykłą, twardą walkę fizyczną. O tym przekonali się nasi reprezentanci. W sobotę na treningu selekcjoner mógł skorzystać tylko z 25 zawodników, ponieważ aż pięciu się rehabilitowało, a Robert Lewandowski trenował indywidualnie. Glik, Milik i Piątek to zawodnicy poturbowani przez Wyspiarzy, o grze Bartosza Salamona możemy już zapomnieć. Ponadto Wieteska odpoczywa profilaktycznie, a Żurkowski ma naciągniętego przywodziciela. Powstaje pytanie: po co nam sparingi z takimi rywalami?
Polska przed EURO 2016 rozegrała mecz z Litwą, który nie wniósł kompletnie nic, poza kontuzjami kilku zawodników. Bezbramkowy remis, mecz nudny jak nowe odcinki “Na wspólnej” i absencje zawodników. Teraz stało się coś podobnego. Michniewiczowi wypada dwóch napastników i potencjalnie lider defensywy.
Nie można było znaleźć innego sparingpartnera? Kogoś, kto gra ciut mniej agresywnie i rozumie wagę spotkania, jaką jest spotkanie towarzyskie. Zdaję sobie sprawę, że prawie wszystkie kraje miały już zaplanowane spotkania, ale dałoby się coś wykombinować. Albo zorganizować mecz z reprezentacją z innego kontynentu. Z kimś, kto nie traktuje sparingu na równi z meczem o być albo nie być.
Może się okazać, że w wyniku absencji kilku ważnych zawodników przegramy finał i nie pojedziemy do Kataru. I gdzie będziemy szukać winnych? Chyba nie na stanowisku selekcjonera, ani wśród piłkarzy. Winnymi będą Szkoci oraz decydenci z PZPN, którzy zdecydowali się na taki mecz. Kolejny raz my, Polacy, udowadniamy słuszność powiedzenia, że “mądry Polak po szkodzie”. Znowu będzie płacz, czemu nie jedziemy na Mundial, czemu nasza reprezentacja zawodzi. Bo nie wyciągamy wniosków i nie umiemy przewidywać dwa kroki do przodu. Może kiedyś się tego nauczymy, ale do tego czasu kilka ważnych turniejów nas ominie.
Jakub Skorupka