Każdy sen musi się zakończyć. Nie ważne, czy jest piękny czy straszny. Podczas pierwszego grudniowego tygodnia oglądaliśmy zmagania 1/8 finału Pucharu Polski. Przed tą rundą mieliśmy wiele zagadek do rozwiązania, sensacji, które przeszły do głównej drabinki oraz sporo pojedynków wyglądało na papierze jako starcia pasjonujące. Kto nas zaskoczył a kto rozczarował?
Dziwaczna bramka na wagę awansu – Sandecja Nowy Sącz 0-1 Puszcza Niepołomice
We wtorkowe popołudnie, 3 grudnia, w Nowym Sączu rozpoczęliśmy zmagania 1/8 finału Pucharu Polski. Naprzeciw siebie stanęły drużyny, które jeszcze niedawno, bo w 2020 roku, rywalizowały w jednej lidze – Fortunie 1. lidze. Jednak w te cztery lata Sandecja zdążyła spaść na trzeci poziom rozgrywkowy, a Puszcza, ku zaskoczeniu wszystkich, awansować do Ekstraklasy.
Gospodarze, aby dojść do tej fazy, musieli pokonać w fazie eliminacyjnej Zagłębie Sosnowiec, sensacyjnie wyeliminować z Cracovię oraz rozprawić się z Pogonią Grodzisk Mazowiecki. „Niepołomiczanie” dla odmiany odprawili po rzutach karnych Górnik Łęczna i skromnie pokonali Kotwicę Kołobrzeg.
Lekkie przymrozki w Małopolsce dały o sobie znać. Stadion w Nowym Sączu w połowie był pokryty szromem. Trudne warunki, twarde boisko a co ciekawe – zawodnicy przebierali się w… kontenerach! Takie uroki Pucharu Polski.
Pierwsza groźna sytuacja przyszła w 9. minucie. Z własnej połowy, długim wrzutem z autu popisał się Dawid Abramowicz, a Michail Kosidis zdołał głową przedłużyć to zagranie i wypuścił na wolną pozycję Mateusza Cholewiaka. Były gracz Legii Warszawa znalazł się w sytuacji sam na sam z Martinem Polackiem i strzałem z „fałsza” pokonał golkipera Sączan.
Tę bramkę możemy nazwać dziwaczną, gdyż bramkarz Sandecji nie próbował interweniować. Wychodząc na piąty metr jedynie wpatrywał się w tor lotu piłki.
W dalszej części spotkania gra nam się mocno ustabilizowała. Puszcza, po zdobytej bramce, nie miała parcia do przodu. Najaktywniejszą postacią w ofensywie był Wojciech Hajda – w szczególności po stałych fragmentach gry. Pod tym względem goście dominowali, gdyż wykonali łącznie cztery rzuty rożne i 22 rzuty wolne. Gdy nadarzyła się okazja zademonstrować „Tułacz Ball” to zawodnicy Puszczy nie mogli przejść obok niej obojętnie i regularnie zagrażali bramce Sandecji. Warto wyróżnić dobrą postawę Michała Perchela. Mimo zaledwie 17-stu lat, zachowywał się pewnie w bramce „Niepołomiczan”.
Kiedy wydawało się, że to starcie zakończy się wynikiem 0-1, w 89. minucie Sandecja ruszyła z atakiem „ostatniej szansy”. Rafał Wolsztyński dostał podanie na skraju pola karnego od Marcina Budzińskiego i huknął na bramkę gości. Strzał odbił przed siebie Perchel, jednak do piłki błyskawicznie doskoczyli „Biało-Czarni” zgrywając do Karola Smajdora, ustawionego na 11. metrze. Uderzenie z linii bramkowej wybił zawodnik Puszczy i zapobiegł utracie wyrównującego gola.
Sebastian Krasny zakończył ten mecz, w którym goście nie róźnili się mocno poziomem od gospodarzy. Z resztą trzecioligowiec już nie raz nas zaskakiwał, eliminując Cracovię w 1. rundzie. Jednak piękny sen w Pucharze Polski dla „Sączersów” się zakończył na drużynie, która rozgrywa na co dzień swoje spotkania w Krakowie przy ulicy Józefa Kałuży.
Mimo wszystko dla Tomasza Tułacza jest to niezwykle ważna wygrana. Pozwoliła ona wyrównać najwyższy rezultat w historii występów „Żubrów” w Pucharze Polski. Dotychczas czterokrotnie znajdowali się w najlepszej ósemce tego turnieju w sezonie 2016/17, 2018/19, 2020/21 oraz 2024/25. Co ciekawe wszystkie te sezony miały wspólnego architekta – był nim właśnie zasłużony szkoleniowec Puszczy
Wielki comeback i ubiegłoroczny zwycięzca poza burtą – Polonia Warszawa 3-2 Wisła Kraków
Cały czas mamy przed oczami finał Pucharu Polski, w ubiegłym sezonie. Na Stadionie Narodowym w Warszawie pierwszoligowiec pokazał, że sensacje są na porządku dziennym, strzelając bramki w 97. minucie czasu drugiej połowy, oraz 93. minucie podczas dogrywki. Blisko sześć miesięcy później to tutaj losy się odwróciły. Może nie na Narodowym, ale parę dzielnic dalej, przy Konwiktorskiej 6, gdzie na co dzień gra miejscowa Polonia…
Gospodarze awansowali do 1/8 finału po bojach z Chrobrym Głogów i Wigrami Suwałki. Przy Konwiktorskiej był to dopiero ich pierwszy mecz w Pucharze Polski, gdyż dotychczas mierzyli się w Głogowie i Suwałkach. Wisła pierwszą rundę miała z głowy, gdyż za pomocą dzikiej karty, uzyskanej poprzez grę w eliminacjach do europejskich pucharów, mogła rozpocząć zmagania w turnieju od 1/16 finału jak Jagiellonia Białystok, Śląsk Wrocław i Legia Warszawa. We wspomianej już wcześniej 1/16, „Biała Gwiazda”, mimo problemów, pokonała Siarkę Tarnobrzeg 3-2.
Przed wszystkimi potyczkami w ramach 1/8 finału Pucharu Polski, obchodzono minutę ciszy, aby upamiętnić dwie niedawno zmarłe legendy polskiej piłki – Jana Furtoka oraz Lucjana Brychczego. Jednak nie wszyscy się do tego zastosowali w tym kibice Polonii, którzy nie uszanowali pamięci legend GKS-u Katowice oraz Legii Warszawa, wygwizdując dwie postacie, w szczególności legendę swojego największego rywala – Legii – Brychczego.
Z ważnych informacji należy podkreślić że przy Konwiktorskiej ujrzeliśmy kibiców Wisły Kraków.
Jako ciekawostkę warto dodać, że zwycięzca Pucharu Polski w kolejnym sezonie nosi złote naszywki z logo tego turnieju – niby smaczek, ale jednak cieszy oko.
Początek starcia należał do przyjezdnych. Wiślacy od początku napierali na bramkę Mateusza Kuchty. W 6. minucie, na prawej stronie boiska po składnej wymianie podań między Dawidem Szotem i Patrykiem Gogółem, pomocnik „Białej Gwiazdy” zagrał prostopadle w pole karne do świetnie ustawionego Frederico Duarte. Portugalczyk, mimo dwóch zawodnków „Czarnych Koszul” na plecach, odwrócił się i strzałem przy dalszym słupku pokonał bramkarza gospodarzy.
Wisła poszła za ciosem i kolejnymi atakami rozdzierała defensywę gospodarzy. W 20. minucie doskonałe zagranie na wolne pole, dostał Duarte i podcinką pokonał Kuchtę. Bramki jednak nie uznano, z powodu spalonego.
Polonia również miała swoje sytuacje. W 26. minucie, trzykrotnie w jednej akcji, Anton Chichkan musiał ratować gości przed utratą bramki. Sześć minut później, po złym zagraniu Białorusina do Mariusza Kutwy, Ilkay Durmus przejął futbolówke na skraju pola karnego i zagrał w szesnastkę do Szymona Kobusińskiego. Napastnik Polonii jednak trafił wprost w bramkarza Wisły lecz piłka spadła pod nogi Michała Bajdura, który uderzył ponad bramką.
W końcowych minutach pierwszej połowy, „Wiślacy” chcieli podkreślić swoją przewagę. Jedna bramka nie wystarczała do pełnej satysfakcji. W 38. minucie Jesus Alfaro, zagrał na 20. metr do Duarte. Skrzydłowy Wisły zabrał się z piłką, przełożył ją na prawą nogę i przepięknym uderzeniem zza pola karnego umieścił piłkę w lewym okienku bramki Kuchty.
To nie był koniec popisów zespołu Mariusza Jopa. W 45. minucie zespół z Krakowa zaczął oblężenie bramki Polonii. Najpierw dośrodkowanie z lewej flanki Alfaro przeszło przez pole karne, zgarnął je Gogół po przeciwległej stronie boiska, zagrał do Oliviera Sukiennickego, który wszedł w pole karne i z ostrego kąta oddał strzał pod poprzeczkę, który odbił przed siebie Kuchta.
Wynik 2-0, po pierwszej połowie, mógł dać zeszłorocznym zdobywcom pucharu komfort w postaci wstępnego awansu do ćwierćfinału tych rozgrywek. Problemem Wiślaków mógł być fakt, że byli bardzo nieskuteczni. Mimo parcia na bramkę Polonii zwykle okazywali się gorsi od doskonałego w tym dniu Mateusza Kuchty. A niewykorzystane sytuacje przy „niebezpiecznym wyniku” mogą się zemścić.
Dążąca do zdobycia bramki kontaktowej Polonia w drugą połowę weszła odważnie. Były strzały na bramkę, groźne dośrodkowania w szesnastkę gości, które zmusiły obronę jak i bramkarza Wisły do maksymalnego skupienia. Jednak w przeciągu kilku minut pewien Turek miał odwrócić losy meczu.
W 54. minucie Polonia wykorzystała nieuwagę gości i szybko wznowiła grę z rzutu wolnego, w okolicy środka boiska. Długim podaniem na lewej stronie, został obsłużony Marcel Predenkiewicz, który ze skraju pola karnego uderzył na bramkę, lecz Chichkan odbił piłkę przed siebie. Dobitkę na pustą bramkę wykorzystał Ilkay Durmus i „Czarne Koszule” przegrywały tylko 1-2. Nie minęła minuta, gdy gospodarze pomnkęli na bramkę „Białej Gwiazdy” z szybką akcją. Xabier Arruabarrena prostopadłym zagraniem wypuścił Prendkiewicza, który znalazdł się na wysokości pola karnego. Dośrodkował piłkę w szesnastkę, gdzie główką dopadł do niej Turek i w ciągu dwóch minut zaliczył dublet. Warto wyróżnić 20-letniego skrzydłowego Polonii – Prendkiewicza – który brał udział w obu akcjach bramkowych. Jego dynamizm, obrót i przegląd pola sprawiły, że Wisła wprzeciągu 180 sekund wypuściła dwubramkowe prowadzenie.
W dalszej akcji meczu oglądaliśmy bardzo wyrównane starcie pod obiema bramkami. Dużo sytuacji podbramkowych powodowało, że starcie między dwoma 1-ligowcami urosło do miana hitu 1/8 finału Pucharu Polski. Z resztą w ciągu 90 minut meczu Polonia stworzyła sobie aż 21 sytuacji bramkowych, z czego 10 było strzałami celnymi. Dla porównania goście mieli dwukrotnie mniejszą kreację sytuacji (ledwie 10), oraz czterokrotnie uderzali celnie na bramkę Kuchty.
Doszło do dogrywki. Polonia wyhamowała, Wisła zaatakowała. Mateusz Kuchta bronił jak spiderman, choćby w sytuacji z 98. minuty, gdzie koniuszkami palców zdołał wybronić strzał Zwolińskiego. Prośby Wisły zostały wysłuchane w 105. minucie. Rzut wolny na 20. mertrze wykonwywał Angel Rodado. Jego strzał powędrował na rzut rożny, po drodze ocierając się o mur graczy Polonii. Po chwili sędzia główny Marcin Szczerbowicz dostał sygnał, że obrońca gospodarzy – Michał Kołodziejski – odbił piłkę pięśćią i podyktował rzut karny. Kibice „Czarnych Koszul” byli oburzeni tą decyzją, jednak były sędzia Rafał Rostkowski tak wyjaśnił tą sytuację,w swoim tekście dla TVP Sport:
„Gdyby Michał Kołodziejski zasłonił ręką tylko twarz, interwencja VAR nie byłaby potrzebna i to odbicie piłki ręką słusznie pozostałoby bezkarne. Problem Kołodziejskiego i Polonii polegał na tym, że zawodnik podniósł rękę – przez chwilę miał ją wyraźnie odchyloną od linii głowy i kręgosłupa. Właśnie wtedy pięścią powiększył obrys swojego ciała. W ten sposób w większym stopniu zasłaniał piłce drogę do bramki niż osłaniał swoją twarz”
„Skoro piłka trafiła go w tak odchyloną rękę, VAR słusznie interweniował. Na podstawie powtórek telewizyjnych można stwierdzić, że słuszność decyzji o podyktowaniu rzutu karnego dla Wisły jest niepodważalna. To była bardzo dobra interwencja sędziów wideo.”
Do jedenastki podszedł Rodado. Wziął rozbieg, ruszył i… Mateusz Kuchta obronił!
W drugiej części dogrywki Polonia dostała rzut wolny, w okolicach 30. metra od bramki Wisły. Strzał zawodnika gospodarzy trafił w mur, jednak do piłki doskoczył Daniel Vega, który zagrał do Bartłomieja Poczobuta. Pomocnik gospodarzy zachował zimną krew i wykończył sytuację, ustalając wynik na 3-2.
Ten mecz z pewnością przeszedł do historii „Czarnych Koszul”. Wielki mecz rozegrał Mateusz Kuchta, który bronił niczym bramkarz klasy światowej. Wielokrotnie ratował Polonię z opresji, choćby przez swoje genialne interwencje przy strzałach Zwolińskiego i Rodado.
Natomiast Wisła z Pucharem Polski pożegnała się w taki sam sposób, jak w maju, gdy go wygrała. Odrobienie wyniku, indywidualne błędy i kwestia szczęścia – los zawsze jest przewrotny…
Konwiktorska 6 okazała się szczęśliwa dla Polonii również parę dni później, także przeciwko Wiśle Kraków, tym razem w rozgrywkach Betclic 1 ligi. W Mikołajki, podopieczni Mariusza Pawlaka, ograli zespół Mariusza Jopa 2-0 i przybliżyli się w okolice miejsc dających baraże do Ekstraklasy, zajmując ósmą lokatę. Również gospodarze zrzucili Wisłę na siódme miejsce, której „Biała Gwiazda” ostatecznie nie poprawiła 12 grudnia gdy zremisowała1-1 z Miedzią Legnica w zaległym spotkaniu siódmej kolejki.
Piękny sen kiedyś dobiegnie końca – Unia Skierniewice 0-2 Ruch Chorzów
Chwilo trwaj! Tak zapowiadała się pierwsza środowa potyczka w ramach 1/8 finsłu Pucharu Polski. Unia Skierniewice potrafiła już wyrzucić z turnieju takie Ekstraklasowe marki jak Motor Lublin czy GKS Katowice. Teraz przyszła kolej na spadkowicza z najwyższej ligi w poprzednim sezonie – Ruch Chorzów. „Chorzowianie” z łatwością rozprawili się z Podhalem Nowy Targ oraz Avią Świdnik, jednak wizja gra w Skierniewicach mogła lekko przerażać.
Dawid Szulczek, widząc, że „Duma Skierniewic” na własnym boisku wygrała siedem z ośmiu spotkań w 2024 roku, musiał przygotować swoją drużynę na trudne boje z drużyną Unii.
Dosyć kontrowersyjną nominacją arbitra popisał się PZPN, który desygnował Dawida Golisa. Co ciekawe sędzia ten pochodzi… ze Skierniewic! Jak go nazywają mieszkańcy „nasz człowiek” jest związany z tym miastem od dziecka. Ten smaczek mógł pomóc gospodarzom
Z dodatków, „które cieszą oko” należy wspomnieć o limitowanych koszulkach „Niebieskich”, którzy z okazji wypadającej w tym dniu Barbórki, dotrzymali tradycji i zaprezentowali się w wyjątkowym trykocie. Czarne stroje z elementami związanymi z Barbórką.
Pierwsze minuty w tym spotkaniu przebiegały bardzo spokojnie. Unia miała dogodną okazje, po błędzie gości, w 20. minucie, gdy złe zagranie Jakuba Szymańskiego do Filipa Borowskiego przechwycił na piątym metrze Kamil Sabillo. Napastnik gospodarzy był bliski wpakowania piłki, kolanem, do bramki, lecz w ostatniej chwili Szymański wybronił futbolówkę odbitą wcześniej od poprzeczki.
Po tej sytuacji, 10 minut później Ruch zdobył bramkę. Piłkę, na prawym skrzydle, przyjął Filip Borowski i uderzył płasko po ziemi na bramkę Unii. Strzał, odbity od jednego z graczy gospodarzy, trafił pod nogi Mateusza Szwocha, który pewnie wykończył tę akcję. Jednak po konsultacji z VAR-em gola anulowało, z powodu wcześniejszego obtarcia piłki, ręką byłego gracza Wisły Płock.
Trzy minuty później, na połowie Unii, Andrej Lukić rozegrał na krótko akcję z Szymonem Szymańskim. Obrońca Ruchu dośrodkował na pole karne a do piłki dopadł Szwoch. Tym razem sędzia nie miał żadnych zastrzeżeń i zaliczył bramkę strzeloną przez pomocnika Ruchu.
Kolejne minuty przebiegały pod znakiem dynamicznych sytuacji ze strony obu drużyn. „Duma Skierniewic” za wszelką cenę chciała odwrócić losy meczu, lecz Ruch trzymał się spokojnie swoich planów i nie dopuszczał gospodarzy do głosu. Jednak gdy już wyłamywali się za linię obrony gości, bramka Szymańskiego pozostawała nieruszona.
Druga część gry była absolutną dominacją Ruchu Chorzów, która zaprocentowała sytuacją w 70. minucie. Po szybkim wyjściu z własnej połowy, Miłosz Kozak zagrał na pierwszy rzut oka piłkę, którą przejmie obrońca Unii, lecz jednak sprawy potoczyły się inaczej. Bartłomiej Barański wykorzystał moment nieuwagi defensora gospodarzy, wyprzedził go i pomknął na bramkę, mijając przy okazji bramkarza Stanisława Pruszkowskiego, na samym końcu umieszczając piłkę do pustej bramki, jednocześnie ustalając wynik meczu na 2-0.
Pod koniec spotkania zrobiło nam się czerwono. Nie z powodu emocji,a z koloru kartek pokazywanych przez sędziego. W 73. minucie za faul na rywalu, żółty kartonik otrzymał Lukić. I na tym mógł zakończyć, lecz Serb podbiegł z pretensjami do arbitra, za co otrzymał drugą żóttą kartkę i w konsekwencji wyleciał z boiska. Unia po tym nic więcej nie była w stanie nic zrobić. Chorzowski mur do końca spotkania nie został tknięty.
Dla Unii Skiernieiwce był to pierwszy raz w 1/8 finału a więc przebili osiągnięcia z sezonów 2002/2003 oraz 2021/22, kiedy odpadali w 1/16 finału. Marzenia były ogromne. „Trzy kroki na Narodowy” – jak wspomninał Paweł Trojan – prezes „Dumy Skierniewic” jednak okazały się zbyt duże. Chociaż warto pogratulować za sprawienie sensacji, a co za tym idzie – pokazanie, że niższe ligi wcale nie są gorsze. A Ruch? Wykonał swoją robotę i zameldował się w ćwierćfinale.
Hit na miarę Pucharu Polski – Pogoń Szczecin 4-3 Zagłębie Lubin
Finaliści ubiegłej edycji tego turnieju, w Szczecinie podejmowali „Miedziowych”. Od momentu wylosowania par 1/8 finału, wszystkie oczy zwrócone były na starcie, które na papierze zapowiadało się jako jeden z hitów tej rundy.
„Portowcy” swoją pucharową przygodę rozpoczęli w Rzeszowie, gdzie pokonali 0-3 miejscową Stal. W 1/16 finału dopiero po dogrywce, awansowali, zostawiając w pokonanym polu Odrę Opole. Goście, walkę w tegorocznej edycji turnieju w pierwszej rundzie, po rzutach karnych rozprawili się w Bielsku-Białej z Podbeskidziem a następnie w Grodzisku Wielkopolskim z Wartą Poznań 3-0.
Na stadionie im. Floriana Krygiera, już od pierwszych minut można było wyczuć dominację Pogoni. W 18. minucie „Szczecinianie” wyszli z szybką, kilkupodaniową akcją. Z prawej strony Wahlqvist zagrał do Przyborka, który przedłużył to zagranie do Alexandra Gorgona. Austiak rozegrał na krótko z Rafałem Kurzawą i posłał piłkę do wychodzącego na czystą pozycję Kamila Grosickiego. Były reprezentant Polski w starciu 1 na 1 pokonał Jasmina Burica i wyprowadził gospodarzy na prowadzenie.
Nie minęło pięć minut, a Pogoń powiększyła prowadzenie. Vahan Bichakhchian z własnej połowy ruszył z szybkim atakiem. Zagrał do Przyborka, który odnalazł niekrytego Gorgona, w okolicy pola karnego gości. Austriak podbiegł do lini końcowej i dośrodkował po ziemi do ustawionego na skraju szesnatki, Ormianina, który strzałem na dalszy słupek dał pewne 2-0.
Warto pochwalić zachowanie Przyborka. Widząc że Bichakhchyan wychodzi na wolne pole, nie próbował przyjmować piłki, mając do tego możliwość i szansę na zdobycie bramki. 17-latek mimo młodego wieku, zachował się niczym doświadczony zawodnik, mający parę dobrych sezonów na sobą.
Goście w końcu doszli do głosu w 40. minucie. Tomasz Pieńko dostał piłkę z lewej strony boiska od Mateusza Wdowiaka i wszedł w pole karne. Młodzieżowy reprezentant Polski, wiedząc, że na swoich plecach ma atakującego Leo Borgesa dał się sfaulować. Początkowo sędzia główny tego spotkania – Jarosław Przybył – nie widział kontaktu, lecz po konsultacji z VARem, decyzję zmienił i podyktował jedenastkę. Poszkodowany pewnie wykorzystał rzut karny i Zagłębie zmniejszyło stratę do gospodarzy.
Na początku drugiej połowy Granatowo-Bordowi zabawili się na wysokości pola karnego, z graczami „Miedziowych”. Trójkową akcją popisało się trio Kurzawa-Bichakhchyan-Przyborek, z czego ten pierwszy zagrał ze środka pola do Adriana Przyborka, który dośrodkował w pole karne. Piłka przeszła przez całą szerokość pola karnego, po drodze mijając defensorów i bramkarza gości lecz Alexander Gorgon w ostatniej chwili wbił ją do pustej bramki, podwyższając wynik na 3-1.
Kiedy wydawało się, że Pogoń ma wygraną w garści „Zagłębiacy” za sprawą Dawida Kurminowskiego, zdołali zagrać na nosie gospodarzy. W 61. minucie, Damian Dąbrowski uruchomił swoim podaniem prawą stronę gości. Bartosz Kopacz zagrał prostopadle do Pieńki, a pomocnik Zagłębia dośrodkował na pole karne. Kurminowski urwał się obrońcom i umieścił piłkę w siatce. Zrobiło się już tylko 3-2 dla „Dumy Pomorza”
W 75. minucie, po niecelnym uderzeniu Patryka Paryzka na bramkę Buricia, goście ruszyli z kontratakiem. Po serii podań ze strony miedziowych, piłkę na lewym skrzydle dostał Mateusz Wdowiak. Były gracz Rakowa Częstochowa dośrodkował na pole karne, gdzie strzałem tyłem głowy Dawid Kurminowski ustrzelił swój dublet i doprowadził do wyrównania. Zmiana wychowanka Lecha Poznań w miejsce Vaclava Sejka okazała się być kluczowa dla przebiegu rywalizacji. Pogoń, mająca już dwubramkowe prowadzenie, zdążyła je wypuścić.
Zbliżaliśmy się do końca drugiej połowy spotkania w Barbórkowy wieczór, gdy w 87. minucie gospodarze postanowili o sobie przypomnieć kolejny raz. Z lewej strony Borges zagrał do Grosickiego, który pomknął w okolice szesnastki gości. Zdołał zauważyć w okolicy szesnastego metra od bramki Joao Gamboę i zagrał do niego. Portugalczyk bez zastanowienia przedłużył je do ustawionego naprzeciwko Jasmina Burica, Alexandra Gorgona. Austriak podał do Patryka Paryzka, który mocnym strzałem po bliższym słupku pokonał bramkarza z Bośnii i Hercegowiny i ustalił wynik na 4-3 dla Pogoni Szczecin.
4 grudnia obfitował w wielkie emocje, które najmocniej mogliśmy poczuć w Szczecinie. Najpierw dwubramkowe prowadzenie zamieniło się w remis, lecz „Duma Pomorza zachowała zimną krew i za sprawą Patryka Paryzka awansowała do ćwierćfinału. Zagłębie chciało, próbowało, strzeliło trzy bramki ale to nie wystarczyło. Warto wyróżnić Alexandra Gorgona, autora hattricka z asyst. Ustawiony na pozycji napastnika, cofał się, tworząc przestrzeń dla skrzydłowych i pomocników. Mimo 36 lat na karku, były gracz Rijeki i Austrii Wiedeń cały czas pokazuje nam, że jest w stanie zapewnić nam radość w swojej grze.
Uczcić pamięć legendy – ŁKS Łódź 0-3 Legia Warszawa
Piąty grudnia przywitał nas dwoma ostatnimi spotkaniami w których mierzyli się dwaj reprezentanci Polski w europejskich pucharach. O Jagiellonii wspomnimy w podsumowaniu, natomiast Legia mierzyła się z ŁKS-em Łódź.
Na stadion przy alei Unii Lubelskiej, Legia dotarła po pokonaniu, choć z problemami, w porzedniej rundzie Miedzi Legnica 2-1. Łodzianie natomiast zostawili w pokonanym polu m.in. Grom Nowy Staw oraz MKS Kluczbork.
Samo starcie było poprzedzone minutą ciszy, ku pamięci Jana Furtoka oraz Lucjana Brychczego. Strata tego drugiego była ciosem dla kibiców przyjezdnych, gdyż legenda „Wojskowych” odeszła z tego świata trzy dni przed rozegraniem tego starcia. Mimo wszystko fani nie zawiedli i uczcili pamięć.
Pierwsze minuty w tym starciu dla obu drużyn były bardzo wyrównane. W pewnych momentach to ŁKS atakował bramkę Gabriela Kobylaka. Czasem w ataki „Rycerzy Wiosny” wplątywała się Legia, jednak dwa strzały Kacpra Chodyny nie zagroziły bramce Aleksandra Bobka. Tak jak wyrównane były pierwsze minuty, tak potem potoczyła się reszta pierweszej części spotkania. Po sześć sytuacji bramkowych po obu stronach boiska, cztery strzały niecelne ŁKS-u i dwa celne Legii.
„Legioniści” długo się rozpędzali, lecz maszyna Goncalo Feio w końcu ruszyła w drugiej odsłonie spotkania. Wprawdzie w 46. minucie Aleksander Bobek interweniował po strzale Marca Guala, lecz dwie minuty później Hiszpan okazał się lepszy. Po dośrodkowaniu piłki w pole karne i obronie strzału Pawła Wszołka przez Bobka, do bezpańskiej piłki dopadł napastnik Legii i wykończył strzałem na pustą bramkę.
Podopieczni Jakuba Dziółki w drugiej połowie mieli problemy we wszystkich strefach boiska. Najmocniejsza bolączka była jednak w obronie. Ona przejawiła się w 57. minucie, kiedy goście odebrali piłkę od zawodników ŁKS-u w okolicy 30. metra od bramki. Autor odbioru – Rafał Augustyniak – wypatrzył przed sobą Ryoyę Morishitę i zagrał przed siebie prostopadłe podanie. Japończyk dostrzegł, że Gual wybiega na wolną pozycję w polu karnym i natychmiast otworzył mu drogę podając do niego. Hiszpan przyjął, przełożył na prawą nogę i z praktycznie zerowego kąta umieścił piłkę w górnym rogu bramki. Dużo pomógł Kamil Dankowski, od którego piłka obtarła się, myląc Aleksandra Bobka.
Sześć minut później „Wojskowi” dopełnili swego. Z prawej strony napastnik gości dostał piłkę od Chodyny, pognał pod pole karne i z ostrego kąta uderzył na dalszy słupek bramki ŁKS-u. Może Legia nie grała niesamowicie w pierwszej odsłonie starcia, lecz druga to był absolutny majstersztyk.
Popis Hiszpana Marca Guala był wyraźny. Aby uczcić pamięć legendy Brychczego (prawie) hattrick był niezłym popisem. Dlaczego „prawie” skoro brał udział przy wszystkich bramkach? Drugi gol został zapisany na konto Dankowskiego, jako trafienie samobójcze.
Łodzianie w pierwszej połowie nie grali źle. Byli w okolicy bramki Kobylaka, atakowali ją lecz zabrakło konkretów. Sam Jakub Dziółka w natępujący sposób mówił o swojej drużynie na konferencji pomeczowej:
Postawa i nastawienie moich zawodników były bardzo dobre. Zabrakło nam indywidualnej jakości, by podjąć lepsze decyzje. Moi piłkarze muszą nad tym codziennie pracować. Niestety, nie udało się awansować, ale mam nadzieję, że dla wielu piłkarzy będzie to cenna lekcja, pokazująca, że można rywalizować z każdym. Teraz naszym celem jest powtórzenie takiej pierwszej połowy w meczu z Arką Gdynia.
Zabrakło tylko trochę, ale jednak trzy bramki to trzy bramki. A Legia? Jak Filip Macuda z portalu sport.pl podkreśla że „Legia nie podzieliła losu Rakowa i Lecha. Mimo słabej pierwszej połowy nadal jest w grze o trofeum.”. Takie mecze trzeba przepychać kolanem, bądź liczyć na geniusz jednostki. Warszawiacy wybrali to drugie. Jednak mina Goncalo Feio po spotkaniu wcale nie należała do najszczęśliwszych…
Podsumowanie
Nie ujrzeliśmy większych niespodzianek w trakcie tej rundy. Niestety, pożegnaliśmy się z trzecioligowcami – Sandecją Nowy Sącz oraz Unią Skierniewice. W pozostałych spotkaniach, których szegółowo nie omówiliśmy Piast Gliwice po dziewięcioseryjnym konkursie rzutów karnych pokonał Śląsk Wrocław. Korona Kielce dzień później rozprawiła się z Widzewem Łódź. Jagiellonia w ostatnim dniu, jak na faworyta przystało, pokonała Olimpię Grudziądz 3-1. Niespodzianek nie oglądaliśmy, wykluczając spotkanie Polonii z Wisła, jednak obecność „Czarnych Koszul”, Korony Kielce czy Puszczy Niepoomice może być zaskakująca.
W trakcie ośmiu pojedynków padło łącznie 25 bramek, co daje nam aż 3,125 bramki na spotkanie. Jedna seria rzutów karnych, cztery czyste konta, dwie czerwone kartki oraz 35 żółtych kartoników.
Zdecydowanie o miano najlepszego meczu tej rundy mogą kandydować spotkania Polonii z Wisłą a także Pogoni z Zagłębiem. W obu pojedynkach widoczne było zaangażowanie, dynamizm po obu stronach bramek, oraz wiele goli.
Innymi słowy – to była udana przedświąteczna runda.
Ćwierćfinałowe boje
W Mikołajki rozlosowano pary 1/4 finału Pucharu Polski. Nadzieje na derby Warszawy zostały szybko rozwiane, gdyż Legia trafiła na Jagiellonię Białystok. Hit ćwierćfinału? Spotkanie na miano finału? Z pewnością! Pogoń Szczecin trafiła na Piast Gliwice a więc będzie niemniej emocji niż przy Łazienkowskiej 3. Za to dwie ostatnie pary ciekawią najbardziej. Ruch Chorzów trafił na Koronę Kielce a Polonia Warszawa na Puszczę Niepołomice. Dwa wyrównane spotkania, które mogą dać nam niespodziewanego półfinalistę. Derby Warszawy jednak powinniśmy odłożyć do pudełka o nazwie półfinał, czy jednak Tomasz Tułacz i jego Puszcza napiszą kolejną historię i awansują do 1/2 finału? Za to w przypadku drugiej pary „Scyzory” będą celowały w osiągnięcie pozycji sprzed 17 lat, kiedy zameldowali się w finale. Kielczan oglądaliśmy trzy razy w przedostaniej fazie turnieju a ostatni raz było to w sezonie 17/18, kiedy polegli przeciwko Arce Gdynia. Dwa kroki na narodowy również mają „Niebiescy” którzy do półfinału planują awansować po raz 12.
To będzie ciekawa runda, która będzie opiewała w wiele interesujących pojedynków. Dokładnej daty starć ćwierćfinałowych jeszcze nie zaplanowano, ale zapewne będzie to końcówka lutego.
MIKOŁAJ MALINOWSKI
Fot: Newspix