[seopress_breadcrumbs]

Paweł Zieliński: Nie mogę pogodzić się z tym, że z profesjonalną piłką już skończyłem [WYWIAD]

Zielinski

Pod koniec sierpnia dolnośląską scenę piłkarską obiegła zaskakująca informacja o sensacyjnym powrocie Pawła Zielińskiego do rodzimego Orła Ząbkowice. Średni z braci Zielińskich jeszcze kilka miesięcy temu stanowił o sile ekstraklasowego Widzewa Łódź, przez wiele lat będąc ważną postacią łódzkiego zespołu. W rozmowie z naszym portalem wyjaśnia nieciekawe szczegóły rozstania z Widzewem, wspomina o kryzysie mentalnym, z którym od jakiegoś czasu się mierzy, opowiada o potencjalnym powrocie młodszego brata do Ząbkowic w przyszłości, a także mówi o tym, w jaki sposób chce zarabiać na życie po zakończeniu kariery. Zapraszamy!

Jakie to uczucie po tylu latach wrócić do swojego miasta rodzinnego?

Z pewnością jest to miłe, natomiast szczerze mówiąc myślałem, że po odejściu z Widzewa zakotwiczę jeszcze na sezon, może dwa na poziomie centralnym. Będąc wolnym zawodnikiem liczyłem na ciekawe oferty. Zapytania się pojawiły, głównie z klubów pierwszoligowych, niestety nie były dla mnie atrakcyjne i postanowiłem, że zjadę tutaj w rodzinne strony i rekreacyjnie będę kontynuował grę w piłkę w miejscowym Orle.

Ten powrót był w pewnym sensie zaplanowany? Czy gdybym przepowiedział Tobie rok temu, iż za 12 miesięcy wrócisz do Ząbkowic, wyśmiałbyś mnie?

Im bliżej przedłużenia kontraktu, tym klub stopniowo odsuwał mnie od treningów. Trenowałem z boku, obserwując trening pozostałych zawodników, więc domyślałem się, co się święci. Muszę przyznać, że pod koniec mojej przygody w Widzewie nieładnie mnie potraktowano, mimo że poprzednią rundę zaczynałem, jako podstawowy zawodnik. Nie ukrywam, że byłem trochę zniesmaczony tym, co się wydarzyło, jednak z czasem ten żal minął.

Mógłbyś szerzej opowiedzieć o okolicznościach odejścia z Widzewa?

No… tak jak powiedziałem, coraz mniej trenowałem z drużyną, nagle przestałem jeździć na mecze. Trener wolał zabrać jednego zawodnika mniej, niż mieć ten „komplet”, ale nie ma co rozpaczać, taki jest futbol.  

Jakiś czas temu, w wywiadzie dla TVP Sport mówiłeś o tym, iż mimo braku zadowalającej liczby minut w Widzewie jesteś w stanie wnieść jeszcze wiele jakości do łódzkiego zespołu, o czym także opowiadałeś kilka chwil temu. Co spowodowało fakt, że jednak tego celu nie udało się zrealizować?

Wiek. Na jednej z ostatnich rozmów z trenerem, dyrektorem sportowym z ich ust wyłącznie padał taki argument. Mnie jednak trochę nie chce się wierzyć, że był to jedyny powód. Cały czas byłem w dobrej dyspozycji fizycznej, nie odstawałem od młodszych kolegów, więc sądzę, że to była zwyczajna wymówka, w końcu na czymś trzeba było się oprzeć…

Mówiłeś o tym, że po rozwiązaniu umowy z Widzewem pojawiały się zapytania o Pawła Zielińskiego płynące z zespołów występujących na szczeblu centralnym. Czy chociażby z jednym z klubów podejmowałeś głębsze negocjacje w sprawie przejścia?

Nie, żadna z ofert nie podpasowała mi. Już nawet nie chodzi o kwestie finansowe, jednak myślę, że w żadnym z tych miejsc z narzeczoną i córeczką nie czulibyśmy się najlepiej, więc głownie z tych względów nie brałem ich pod uwagę.

Konsultował Pan powrót do Ząbkowic z Piotrkiem?

Tak, oczywiście rozmawialiśmy, kiedy było już coraz bliżej do powrotu. Przez całą moją karierę Piotrek nie pomagał mi w dostaniu kontraktu w danym klubie. Z wiekiem zainteresowanie moją osobą było mniejsze, więc jego agent także próbował, starał się znaleźć dla mnie zespół, jednak młodszy już nie będę i pewnych rzeczy nie przeskoczę. Pocieszył mnie, mówiąc że jak poczekam jeszcze kilka lat, to zagramy w Orle razem.

Trzeba przyznać, że bardzo ciekawa deklaracja.

Myślę, że dla lokalnej społeczności zrobi to i „na stare lata” w barwach Orła Ząbkowice zagra.  

Przez tę obecność w futbolu profesjonalnym z pewnością życie prywatne jest dość mocno ograniczone. Jak to wszystko zmieniło się po powrocie do rodzimej miejscowości?

Na pewno ta zmiana jest ogromna. Zazwyczaj na szczeblu centralnym treningi odbywają się rano. Tutaj w Orle każdy zawodnik pracuje, więc te jednostki odbywają się tak naprawdę wieczorami. Także do 16:00 – 16:30 każdego dnia jestem w domu, wraz z córeczką Alicją i Magdą (narzeczoną) nadrabiamy to, co przez wiele lat z powodu braku czasu było zachwiane.

Kto wyszedł z inicjatywą twojego powrotu do Ząbkowic? Była to w stu procentach Twoja decyzja, czy może wcześniej – znając sytuację – kontaktował się z Tobą trener, lub ktoś z zarządu?

Była to tylko moja decyzja. Stwierdziłem, że już nigdzie nie będę wyjeżdżać. Z trenerem Piotrem Kupcem znamy się bardzo długo, kilkanaście lat temu biegaliśmy razem po boiskach. W Ząbkowicach gra się dla przyjemności, więc tu nie było szerokich negocjacji. Dogadaliśmy się w pięć minut. (śmiech)  

W jaki sposób na Twój powrót zareagowali piłkarze, a także mieszkańcy Ząbkowic? Ekscytacja była wyczuwalna?

Trzeba zachować pewne proporcje, natomiast myślę, że pewna ekscytacja była. W końcu zawodnika z takim „przebiegiem” w Ekstraklasie jeszcze nie było. Nie jesteśmy Baryczą Sułów, którą stać na: Piotrka Grzelczaka, Kubę Smektałę, czy chociażby Wojtka Łuczaka i wielu zawodników występujących na szczeblu centralnym. Na pewno dla lokalnej społeczności był to zaskakujący news. Na pierwszych moich meczach frekwencja także była większa, niż zwykle. Z początku to zainteresowanie było wyczuwalne.

Przed tym, jak wypłynąłeś na „szerokie wody” wiele czasu spędziłeś na boiskach czwartej ligi. Wszyscy wiemy, że futbol tak naprawdę z roku na rok rozwija się i postępuje bardzo szybko. Czwarta liga dolnośląska nie tak dawno przeszła także metamorfozę, mam na myśli zniwelowanie podziału na dwie grupy. A czy poziom względem tamtych lat zaskoczył Ciebie pozytywnie? Dużo się od tamtego momentu zmieniło?

 Z pewnością jestem pozytywnie zaskoczony, ale pamiętajmy że kilkanaście lat temu w czwartej lidze nie było pieniędzy, które od jakiegoś czasu rządzą futbolem. Dużo klubów ma prywatnych sponsorów, takich jak chociażby Tarczyński. Kiedyś tego nie było, a przynajmniej nie na tak dużą skalę. Liga jest bardzo dobrze opakowana, jeszcze nie tak dawno transmisje z takich spotkań to było coś nie do pomyślenia, teraz jest to na porządku dziennym. Poziom piłkarski też się podniósł. Niektóre zespoły dysponują naprawdę silnymi kadrami, wypełnionymi zawodnikami z przeszłością na najwyższych szczeblach ligowych. Mnie to cieszy, zawsze można ciekawie porywalizować. 

Z początku miałeś problem z dostosowaniem się do odmiennych – względem Ekstraklasy –  warunków IV ligi? 

Dalej mam z tym problem, jednak mam nadzieję iż zimą uda mi się go zniwelować. Nadal nie mogę pogodzić się z tym, że jestem już zawodnikiem czwartej ligi, bo naprawdę miałem w sobie jeszcze chęci i zapał do występów na wyższym poziomie. Przyznam szczerze, że jak na razie przez większość czasu spędzonego tutaj mierzę się z kryzysem mentalnym, ale chcę już o tym zapomnieć  i oswoić się z faktem, że skończyłem z profesjonalną piłką.

Z pewnością jest to smutne, natomiast co by nie mówić, takiej kariery, jak Twoja raczej żaden piłkarz Ekstraklasy by się nie powstydził, o czym porozmawiamy jeszcze na koniec…

Spośród wszystkich zawodników Orła bezprecedensowo dysponujesz największym doświadczeniem. Jesteś kapitanem, więc z pewnością kierujesz wiele wskazówek w stronę kolegów z drużyny, natomiast czy zdarza Ci się podpowiadać także trenerowi, lub konsultujecie wspólnie różne rozwiązania taktyczne, przebieg treningów itd.?

Pewnie, trener Kupiec sam często do mnie podchodzi, pytając o różne aspekty chociażby właśnie w poprowadzeniu treningu. Przez kilkanaście lat swojej piłkarskiej ścieżki miałem przyjemność pracować z wieloma szkoleniowcami o wszelakiej charakterystyce prowadzenia zespołu, także zdarza się że udzielam mu wskazówek.

Swoją drogą, jak na to, że jesteście beniaminkiem ligi, patrząc po miejscu w tabeli, idzie wam nieźle.

Tutaj się nie zgodzę, powinniśmy mieć znacznie więcej punktów, niż te szesnaście, które udało się uzbierać głównie na początku sezonu. Bardzo bolą mnie ostatnie porażki, a szczególnie, jako były zawodnik Bielawianki, nie mogę przetrawić tej z Lechią Dzierżoniów… Tak jak już wspomniałem, nie możemy patrzeć na niższe strefy, ale celować w pierwszą część tabeli i spokojnie zapewnić sobie utrzymanie.

W Orle występujesz na dość nietypowej dla siebie pozycji na boisku, mam na myśli środek pomocy. Jak czujesz się w tej części boiska?

Kompletnie nie sprawia mi to kłopotów. Jeszcze przed tym, jak zostałem odsunięty od kadry pierwszego zespołu w Widzewie, trener Myśliwiec zawsze powtarzał, że jestem inteligentnym zawodnikiem i także kilkukrotnie wypróbowywał mnie na „szóstce”. W Śląsku zdarzyły się dwa mecze, w których występowałem w pomocy, więc to miejsce na boisku nie jest mi obce.

Głównie rozmawialiśmy, jak dotąd o tym, co dzieje się na boisku, jednak ja zapytam też, o to co poza nim. Nie tęsknisz za tym magicznym dopingiem, tą niepowtarzalną otoczką spotkań, której mogłeś doświadczyć w Łodzi?

Bardzo ciężko się przestawić… Trudno jest mi wyrazić w słowach to, jak bardzo motywował zawodników ten magiczny doping na Widzewie. Tę atmosferę można spokojnie porównać do tej panującej na meczach Ligi Mistrzów. Wiesz, kilka miesięcy później grasz na boiskach czwartej ligi, gdzie na mecze przychodzi maksymalnie kilkuset kibiców i ten przeskok jest kolosalny. Nie ukrywam, że brakuje mi tego. Jak widzisz pełne trybuny, czy to w Łodzi, czy we Wrocławiu, a nawet w Legnicy to motywacja jest nieporównywalnie większa. I to są te główne różnice.

Z pewnością rozstanie z samą Łodzią nie było też łatwe.

Magda i Alicja chyba jeszcze bardziej zżyły się z tym miastem, niż ja. Córka nawiązywała pierwsze przyjaźnie, zresztą nie ma nas tam już pół roku, a ona do dziś wspomina koleżanki stamtąd, więc staramy się ten kontakt utrzymywać. Szkoda, ale trzeba się z tym pogodzić…

Wiem, że poza boiskiem także bardzo mocno żyjesz piłką nożną. Oglądasz, analizujesz mecze, więc domyślam się, że chciałbyś wiązać swoją przyszłość z futbolem. Zamierzasz prędzej, czy później zasiąść na ławce trenerskiej? Niekoniecznie w roli pierwszego szkoleniowca?

Zjeżdżając tu faktycznie miałem taki plan, aby zacząć robić licencję UEFA B, ale chyba ten powrót trochę mnie do tego zniechęcił. Jak na ten moment nie wiążę z tym przyszłości, ale kto wie, co będzie za kilka lat. Wszystko może się zmienić, jednak na chwilę obecną trenerem nie zostanę.

Jeśli nie futbol, to co?

Mam już pewną wizję pracy, którą na dłuższą metę mógłbym wykonywać. Nie dawno trochę pojeździłem, przeszedłem kilka szkoleń w ramach zdobycia wiedzy w kwestii agenta nieruchomości. Ja kilka takowych mam, bracia także, a poza tym Piotrek ma dużą firmę, w którą dotychczas angażował się Tomek (brat), a więc jest co robić. Od jakiegoś czasu jeżdżę z nim po spotkaniach, doszkalam się i może w przyszłości coś z tego będzie.

Twój chrześniak –  Alex powoli ociera się o pierwszy skład Orła Ząbkowice, łapiąc pojedyncze minuty. A czy wujek widzi w nim materiał na solidnego zawodnika w przyszłości?

Alex w ogóle bardzo późno złapał chęć do gry w piłkę. Jeszcze trzy lata temu nie powiedziałbym, że będzie grał. Teraz z każdym treningiem widzę ten postęp, wiadomo, że jak widywaliśmy się rzadziej to ten progres był bardziej zauważalny, ale no myślę, że na zawodnika trzeciej, czwartej ligi ten potencjał jest. Wiadomo, że jest on jeszcze bardzo młody, więc, tak jak w moim przypadku, ten talent może jeszcze eksplodować. Widać w nim zaparcie, bardzo przykłada się do treningów i jak wchodzi, to często daje drużynie dobry impuls. Tak jak wspomniałeś, to jest mój chrześniak, więc bardzo na niego liczę. W każdym meczu, w którym wchodzi gramy obok siebie, bo on także jest środkowym pomocnikiem. Nie ukrywam, że jeżeli mam piłkę do od razu szukam zagrania do niego. (śmiech)

Oprócz meczów Interu, te Widzewa zapewne także oglądasz?

Tak, tak pewnie, oglądam. Staram się wszystkie, jednak nie zawsze się to udaje. Zza granicy głównie śledzę Serie A, no i teraz przede wszystkim Inter, a jeżeli chodzi o polskie podwórko, to staram się większość tych transmitowanych meczów oglądać.

W którym momencie swojej kariery „piłkarsko” czułeś się najmocniejszy?

Zdecydowanie był to sezon w Ekstraklasie z Miedzią. Strzeliłem wówczas trzy bramki, zaliczyłem kilka asyst, niestety nie udało się nam utrzymać, ale myślę, że byłem wtedy w najlepszej dyspozycji fizycznej i piłkarskiej. Pod kątem stricte „piłkarskim” może w Widzewie wyglądałem lepiej, mając więcej spokoju, doświadczenia, ale fizycznie w sezonie 18/19 byłem znacznie lepszy.

148 występów w Ekstraklasie, 117 w pierwszej lidze. Czy po tylu latach czujesz się piłkarzem spełnionym?

Oczywiście. Gdyby ktoś powiedział mi w 2012 roku, że będzie mi dane rozegrać w Ekstraklasie i 1 lidze taką liczbę spotkań, powiedziałbym mu, żeby porządnie puknął się w głowę. Odchodząc z Bielawianki do Ślęzy Wrocław w trakcie sezonu po cichu liczyłem, że to może być swego rodzaju trampolina, ale nigdy nie przypuszczałem, że tak błyskawicznie to się potoczy. Przecież ja w październiku tego samego sezonu trenowałem już ze Śląskiem, w styczniu podpisałem kontrakt, a w lutym zadebiutowałem. Mimo wszystko czuję się bardzo spełniony, choć uważam, że jeszcze nie jednemu klubowi dałbym wiele jakości, czy to jako postać pierwszoplanowa, czy jako zmiennik.

Czego można życzyć Pawłowi Zielińskiemu po powrocie do Orła Ząbkowice Śląskie?

Teraz to już tylko zdrowia (śmiech). Jeżeli chodzi o futbol, to wiele pięknych momentów już przeżyłem. Na pewno chciałbym dzielić się swoim doświadczeniem z młodszymi kolegami, mam nadzieję, że nie jeden z tych młodych chłopaków, grających ze mną w Orle za jakiś czas opuści Ząbkowice na rzecz lepszego klubu, a ja będę mógł czerpać z tego satysfakcję.

To ja oprócz zdrowia życzę, żebyś za sześć, siedem może więcej lat przywdział koszulkę Orła Ząbkowice wraz z bratem. 

Jeżeli zdrowie pozwoli, to jeszcze razem zagramy. (śmiech)

W takim razie dziękuję za rozmowę.

Ja również.

Rozmawiał: Szymon Gawrycki Tkacz

Fot. Piko Photography

POLECANE

tagi