Nie od dziś wiadomo, że trenerzy, których posada jest poważnie zagrożona, zaczynają zachowywać się trochę jak zranione zwierzęta. Chcąc utrzymać się na stanowisku, zaciekle bronią się i z godną podziwu stanowczością odpierają wszelkie zarzuty. To, co od jakiegoś czasu robi Piotr Stokowiec wykracza jednak poza zwykłe przejście do defensywy. Jego wypowiedzi można określić jedynie jako odlot, i to taki, jakiego pozazdrościłby Neil Armstrong. Jaka przyszłość czeka trenera Zagłębia?
- Zagłębie Lubin 22/23 – obraz nędzy i rozpaczy
- Sam przeciwko światu
- Puszcza Niepołomice, czyli strzał kulą w płot
- Zmarnowany potencjał
- Zmiana trenerskiej warty?
***
Zagłębie Lubin 22/23 – obraz nędzy i rozpaczy
Zacznijmy od tego, jakie jest Zagłębie za kadencji Piotra Stokowca. Otóż jest to klub-widmo. Zbiór jedenastu kolesi, którzy niezależnie od tego, czy grają z Legią Warszawa, czy z Miedzią Legnicą wyglądają z grubsza tak samo. Kibic lubinian praktycznie od lat ogląda ten sam mecz. To trochę jak taka piłkarska wersja tej sceny z Dnia Świra, w której Marek Kondrat wylicza czynności, które wykonuje zaraz po wstaniu. Higiena, jedzenie, praca, jedzenie… i tak w kółko.
Nie chodzi już nawet o to nieszczęsne czternaste miejsce w tabeli. W tym zespole po prostu nie widać nawet grama koncepcji. Zawodników wybijających się ponad przeciętność też nie ma. Na początku sezonu wydawało się, że takim kimś może być Łukasz Łakomy, lecz nawet on nieco obniżył już loty.
Patrząc na przedsezonowe transfery Zagłębia można dojść do wniosku, że jego obecna sytuacja nie jest żadnym zaskoczeniem. Odszedł podstawowy środkowy pomocnik (Łukasz Poręba), podstawowy bramkarz (Dominik Hładun) i zawodnik odpowiedzialny za większość bramek zdobytych przez lubinian (Patryk Szysz). Na ich miejsce przyszli między innymi ludzie, którzy wracają do tej samej rzeki – tacy, jak Jarosław Jach, Damjan Bohar czy Arkadiusz Woźniak. Podobnie jak samemu Stokowcowi, im też lepiej powodziło się za pierwszym podejściem do Zagłębia. Do tego wszystkiego żołnierz Stokowca w osobie Tomasza Makowskiego, ekstraklasowy obleżyświat Marko Poletanović, czy gruziński duet Giorbelidze – Gaprindashvili. No nie powala to na kolana.
Niemoc lubinian widać też w statystykach. Zdecydowanie najgorzej wygląda defensywa. Pozwalają rywalom na oddanie strzałów o łącznej wartości xG 18,27 (czwarty najgorszy wynik w lidze). Obrona jest tak słaba, że Kacper Bieszczad, który jest w pierwszej dziesiątce ekstraklasowych bramkarzy, jeśli chodzi o liczbę obronionych strzałów, jednocześnie broni mniej niż 2/3 strzałów na jego bramkę (65,5%, jeden z najgorszych wyników w lidze). Problem sprawia też obrona stałych fragmentów gry – Zagłębie straciło w ten sposób aż 7 bramek (gorsi pod tym względem są jedynie Miedź, Piast i Lechia).
CZYTAJ TEŻ: Kacper Bieszczad: W Internecie trzeba trzymać ciśnienie [WYWIAD]
Z przodu też nie ma o czym gadać. Nie ma w Ekstraklasie zespołu, który strzeliłby mniej bramek od lubinian. Zagłębie – jak wielu ligowców – oddałoby królestwo za napastnika. Martin Dolezal oddaje strzał na bramkę średnio co 52 minuty. Kupiony latem Szymon Kobusiński w Ekstraklasie grał łącznie nieco ponad godzinę. Z kontuzją wciąż zmaga się Dawid Kurminowski. Ten brak odpowiedniej „dziewiątki” jest aż nadto widoczny – co z tego, że „Miedziowi” często oddają strzały na bramkę rywali, skoro celnych jest nieco ponad 31 procent? Co więcej, nikt w lidze nie potrzebuje tylu strzałów celnych, by zdobyć jednego gola.
Odkąd Zagłębie wróciło do Ekstraklasy, znalazło się w gronie pięciu najlepszych drużyn w kraju tylko raz. To nie przypadek – trzeba przyznać, że ambicje sportowe lubinian nigdy raczej nie sięgały pucharów. Celem nadrzędnym zawsze był rozwój młodzieży. Dlatego jeśli w Lubinie chcieliby wyciągnąć jakiekolwiek plusy z rundy jesiennej, to jest nim fakt, że nie muszą się martwić o grę młodzieżowców – limit 3000 minut już przekroczyli.
Sam przeciwko światu
Stawianie na młodzież to kierunek, który wydaje się pasować Stokowcowi. On sam zapewne nie podkreślałby tego tak mocno, gdyby wyniki układały się po myśli jego drużyny. Jego podopiecznym nie idzie jednak zbyt dobrze, a to powoduje, że młodzi piłkarze nagle przestają być elementem przemyślanej strategii, a zaczynają być kulą u nogi. Po przegranej 0:3 z Lechią Gdańsk trener Zagłębia mówił tak: „W drugiej połowie na boisku było sześciu młodzieżowców. Oni też muszą popełniać błędy, dostać czas.”
To takie gotowe wytłumaczenie porażki, które jednocześnie daje wrażenie kontroli nad sytuacją i świadomości podjętych decyzji. Może i przegraliśmy mecz, ale za to zagrało sześciu młodzieżowców, rozumiecie?
Jasne, można chwalić Stokowca za to, że zdecydował się dać minuty młodym, bardziej perspektywicznym piłkarzom. Ale czy wrzucenie tylu młodzieżowców na boisko jest równe stworzeniu im optymalnych warunków do rozwoju? Można mieć wątpliwości, zwłaszcza, że styl gry preferowany przez trenera „Miedziowych” nie jest jakoś przesadnie proaktywny.
Oprócz tego, co robi z lubińską młodzieżą, Piotr Stokowiec lubi również podkreślać to, że nikt nie powtórzył wyników, które on osiągnął podczas swojego pierwszego pobytu w Zagłębiu. Rzeczywiście, to on kiedyś wyciągał dolnośląski klub z dołka. Przejął tę drużynę, gdy ta jeszcze była na zapleczu ekstraklasy, wrócił do elity, a w pierwszym sezonie po powrocie zajął piąte miejsce w tabeli. To za jego sprawą Zagłębie rozegrało swój ostatni dwumecz w europejskich pucharach. Gdy o tym mówi, z jego słów wylewa się żal. Naprawdę siedzi w nim to, że praktycznie wszyscy zapomnieli o tym, co kiedyś osiągnął. W obecnej sytuacji nikt jednak nie chce o tym słyszeć. Świeższy od awansu do Ekstraklasy w sezonie 14/15 w pamięci kibica jest chociażby niedawny mecz z Motorem Lublin w Pucharze Polski, który Zagłębie przegrało po dogrywce.
Cóż, jak pisał Urugwajczyk Eduardo Galeano: „Machina piłkarska miele wszystko, Jednego dnia publiczność krzyczy “Sto lat, niech żyje nam”, a tydzień później życzy mu nagłej śmierci.”
Zdaje się, że Piotr Stokowiec właśnie pada ofiarą tej machiny. Różne można mieć o nim opinie, ale co do jednej rzeczy ma rację – to jest proces, który następuje zbyt szybko. Zmieniając trenerów jak rękawiczki nasze kluby same sobie tworzą ludzi, którzy nie myślą o tym, jak rozwijać swoich graczy, tylko o tym, jak nie zostać zwolnionym. Patrząc na to z tej perspektywy można zrozumieć, dlaczego Stokowiec wydaje się być w ciągłej defensywie.
Ba, można mu nawet współczuć sytuacji, w jakiej się znalazł.
Puszcza Niepołomice, czyli strzał kulą w płot
Frustrację Stokowca można jeszcze jakoś wytłumaczyć. Trzeba jednak przyznać, że jego wypowiedzi po meczu z Cracovią to już przegięcie. Mowa zwłaszcza o słynnym już zdaniu „Gdyby nie my, zapierdzielalibyście na mecze do Niepołomic.”
Przekaz jest jasny – gdyby nie on, i jego sztab, kibice Zagłębia oglądaliby swoją drużynę w I lidze.
Wszystko fajnie, tylko że to nie do końca prawda. Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że lubinianie na wiosnę zaczęli mieć imponujące wyniki. W ich utrzymaniu główną rolę grało szczęście. Tak się złożyło, że w zeszłym roku walka o pozostanie w Ekstraklasie przypominała raczej „walkę o spadek” jak powiedział kiedyś Franciszek Smuda. Znalazło się po prostu kilka ekip, które miały jeszcze większe problemy z gromadzeniem punktów. To właśnie im Zagłębie zawdzięcza utrzymanie się przy życiu.
Inna sprawa, że podanie za przykład Niepołomic było zdecydowanie celowym zagraniem Stokowca. Mógł przecież powiedzieć o zapierdzielaniu do Gdyni czy Katowic – kluby z tych miast też przecież grają w I lidze. Ale że Gdynia i Katowice to duże miasta, oberwało się Niepołomicom, a więc miejscowości, której większość Polaków pewnie nie znalazłoby na mapie. One w tym zdaniu pełniły funkcję wygodnego substytutu prowincji. A szkoda, bo choć miejscowa Puszcza to mały klub, wiele drużyn ekstraklasowych mogłoby się od niej uczyć – chociażby cierpliwości. Tomasz Tułacz, trener niepołomiczan, utrzymuje się na tym stanowisku od sierpnia 2015. Dostał tym samym czas na rozwój zawodników, i trzeba przyznać, że idzie mu to naprawdę świetnie. Wielu jego podopiecznych gra obecnie w Ekstraklasie. Przy dobrych wiatrach on sam może tam niedługo trafić – Puszcza na ten moment jest liderem I ligi.
„Zapierdzielanie do Niepołomic” ma spore szanse na to, by na stałe wejść do ekstraklasowego słownika. Może się to też obrócić przeciwko Stokowcowi, i to bardzo szybko. Siły sterujące polską piłką już nie takie żarty sobie robiły. Wprawdzie sam trener w poniedziałkowym oświadczeniu przeprosił za swoje zachowanie, ale smród będzie się za nim ciągnął jeszcze długo.
Zmarnowany potencjał
Dni Piotra Stokowca w Zagłębiu wydawałyby się policzone, gdyby nie… względy finansowe. Władze lubinian chciałyby uniknąć płacenia trenerowi wysokiego odszkodowania za zerwanie umowy. Nie chcą też mieć na swoim koncie kolejnej wpadki, jeśli chodzi o wybór szkoleniowca. Od listopada 2017 (koniec pierwszej kadencji Piotra Stokowca) trenerami Zagłębia byli:
- Mariusz Lewandowski (kadencja od 28 listopada 2017 do 29 października 2018)
- Ben van Dael (od 29 października 2018 do 31 sierpnia 2019)
- Martin Sevela (od 16 września 2019 do 1 lipca 2021)
- Dariusz Żuraw (od 16 lipca 2021 do 16 grudnia 2021)
- Piotr Stokowiec (od 21 grudnia 2021 do teraz)
Pięć lat, pięciu trenerów. Jasne, na odejście jednego z nich nikt w Lubinie nie miał wpływu, ale i tak jest to beznadziejny wynik. Świadczy on o tym, że w tym klubie nie ma osoby, która potrafiłaby rozpisać jakąś strategię, wybrać trenera, który by do niej pasował a następnie dać mu czas i odpowiednie warunki do działania. Nie ma takiej osoby, bo w Lubinie osoby decyzyjne zmieniają się prawie tak często, jak trenerzy.
Prezesi Zagłębia Lubin od roku 2017 do teraz:
- Robert Sadowski (przestał być prezesem 27 kwietnia 2018)
- Mateusz Dróżdż (od 5 czerwca 2018 do 14 września 2019)
- Artur Jankowski (od 16 grudnia 2019 do 1 października 2021)
- Michał Kielan (od 1 października 2021 do teraz)
Szkoda w tym wszystkim Zagłębia, bo to klub o naprawdę dużym potencjale. Ich właścicielem jest KGHM, a więc jedna z największych spółek skarbu państwa. Ponadto, mają akademię, której pozazdrościć może praktycznie cały kraj. W oparciu o szkółkę powinna być tworzona cała strategia funkcjonowania klubu. Warunki do rozwoju naprawdę są znakomite. Tymczasem Zagłębie stanowi podręcznikową definicję przeciętniaka bez ambicji. W tym ich pokręconym świecie jedyne, co się nie zmienia, to pozycja w tabeli. Okręt powoli idzie na dno, a sternikiem jest człowiek, którego nie można wyrzucić za burtę.
Zmiana trenerskiej warty?
Niezależnie od tego, czy to będzie podobać się władzom Zagłębia, w najbliższym czasie prawdopodobnie będą one jednak zmuszone do pożegnania się z trenerem Stokowcem. W jedenaście miesięcy zdołał on zmęczyć swoją osobą praktycznie całe lokalne środowisko – zaczynając od władz klubu, a kończąc na kibicach, którzy niejednokrotnie dzielili się z trenerem i jego piłkarzami tym, co o nich myślą.
Krótko mówiąc – każdy kolejny dzień z 50-latkiem na stanowisku trenera wydaje się być krokiem w tył. Ta drużyna już się raczej nie rozwinie, bo nie ma ku temu żadnych przesłanek.
Jak pokazują ostatnie wydarzenia ekstraklasowe, pragmatyzm nie jest dobrym fundamentem. Na dłuższą metę wręcz rujnuje. Przekonał się o tym nie tylko Piotr Stokowiec, ale i Leszek Ojrzyński, którego Korona od jakiegoś czasu usilnie próbowała zabić futbol. Owszem, można grać nieco bardziej reaktywnie, ale nie trzeba się w tym ograniczać do obrony Częstochowy. W tej kwestii prym wiodą trenerzy, których nie utożsamiamy z ligową karuzelą szkoleniowców – Bartosch Gaul w Górniku Zabrze, Adam Majewski w Stali Mielec, czy Dawid Szulczek w Warcie Poznań. Oni sprawiają, że styl, jaki preferuje doświadczony trener Zagłębia z każdym sezonem wygląda coraz bardziej staromodnie.
Stokowiec może nie jest tak chwalony za ten sezon, ale na tle tej trójki jawi się jako postać niezwykle wyrazista. Nic w tym dziwnego – jest on częścią Ekstraklasy od dziesięciu lat. Jako pierwszy trener prowadził swoje drużyny w 307 ligowych spotkaniach. W ciągu tej dekady niejednokrotnie mierzył się z różnymi zarzutami, które czasem padały nawet z ust jego byłych podopiecznych. Z całą pewnością jest to człowiek barwny, który wzbudza nawet skrajne emocje. Ktoś mógłby powiedzieć, że takich charakterów w Ekstraklasie brakuje, i być może miałby rację – dla kogoś tą ligę trzeba oglądać. Problem w tym, że Stokowiec to trener. Jego barwność nic nie daje tam, gdzie jest ona najbardziej potrzebna – na boisku.
Ciężko powiedzieć, jaki los czeka trenera Stokowca po ewentualnym odejściu z Lubina. Być może podąży ścieżką innego mistrza defensywy – Michała Probierza – i obejmie którąś z młodzieżówek. Jedno jest pewne – Ekstraklasa powoli zaczyna radzić sobie bez niego. Emocje na konferencjach prasowych powoli zaczynają robić miejsce emocjom na boisku. Oblężone twierdze upadają.