#MisjaKatar: Ofensywa TOP, a z tyłu… kilka niedociągnięć. Największy problem naszej kadry?

2022.06.14 Warszawa
Pilka nozna Reprezentacja
Liga Narodow 2022/2023 
Polska - Belgia
N/z Kamil Glik
Foto Tomasz Folta / PressFocus

2022.06.14
Wroclaw Football, UEFA Nations League 2022/2023 
Poland - Wales
Kamil Glik
Credit: Tomasz Folta / PressFocus

Robert Lewandowski strzela gola za golem w Barcelonie. Arkadiusz Milik nieoczekiwanie wrócił do formy i zaskarbił sobie sympatię kibiców Juventusu. Piotr Zieliński w ciągu ostatnich kilku tygodni pokazał w Neapolu najlepszą wersję siebie, a Sebastian Szymański razem z drzwiami wszedł do pierwszego składu Feyenoordu Rotterdam. Wszystko to sprawia, że na dwa miesiące przed mundialem możemy czuć się pewni naszej ofensywy. Ona daje nam nadzieję na to, że na Mistrzostwach Świata wreszcie pokażemy coś więcej.

Kolejne gole Milika i Lewandowskiego, bądź udane występy Zielińskiego i Szymańskiego bez wątpienia pobudzają apetyt kibiców. Wszyscy głęboko wierzą, że będzie tak, jak sześć lat temu na Euro – gdy wszyscy kluczowi zawodnicy kadry idealnie trafili z formą. Nasz atak działa też na wyobraźnię zagranicznych dziennikarzy, którzy przed każdym wielkim turniejem nieśmiało stawiają nas w roli „czarnego konia”. Owszem, robią tak głównie ze względu na to, że w naszej kadrze gra Robert Lewandowski, ale i tak fajnie jest poczytać, co mówią o nas przed mundialem (chociażby w Meksyku).

Tamtejsi eksperci są pod wrażeniem jakości prezentowanej przez ofensywę, jaką dysponuje Czesław Michniewicz. Pojawiają się nawet głosy, że gdyby taki Zieliński był Meksykaninem, z miejsca stałby się gwiazdą zespołu „El Tri”.

Rzeczywiście, na papierze mamy kim straszyć. Patrząc na same nazwiska można wysnuć wniosek, że zajdziemy na mundialu daleko. Ofensywę na ten moment mamy na pewno lepszą od Meksyku, który przecież będzie naszym głównym rywalem w walce o drugie miejsce w grupie (zakładając, że Argentyńczycy podtrzymają fenomenalną dyspozycję). Ważniejsze od tego, ile goli strzeli Lewandowski czy Milik jest jednak to, jak szczelna będzie nasza obrona. To od jej dyspozycji tak naprawdę zależeć będzie to, co osiągniemy w Katarze – nie od bramek, dryblingów czy doskonałych podań. Te mogą trafić na pierwsze strony gazet, ale nie dzięki nim będziemy grali dalej.

Wielkie turnieje rządzą się własnymi prawami – to nie liga, w której przegrasz jeden mecz, i wiesz, że nic się tak naprawdę nie stało, bo przecież jest jeszcze 30 następnych. W rozgrywkach takich, jak Mistrzostwa Świata, każdy mecz to gra o „być albo nie być”. W takich warunkach priorytetem staje się minimalizowanie ryzyka, co często oznacza konieczność poddania się brudnej, niewdzięcznej robocie. Najgorsze jest w niej to, że praktycznie nigdy nie znajduje ona uznania.

Wystarczy spojrzeć na najbardziej legendarne momenty w historii Mistrzostw Świata – gol Maradony z Anglią w 1986, popisy Pelego przeciwko Szwecji w roku 1958, czy wreszcie Johan Cruyff i jego słynny obrót z piłką na mundialu w RFN. To są chwile, które przeszły do historii piłki nożnej. Gdzieś w cieniu pozostaje z kolei to, że Argentyńczycy z Maradoną na czele w drodze do finału stracili tylko trzy bramki. a „Canarinhos” na mundialu w Szwecji dali sobie strzelić gola dopiero w półfinale. O tym się nie pamięta z prostej przyczyny – bronienie dostępu do własnej bramki nie jest „sexy”. Solą piłki nożnej są bramki i wszystko to, co związane z dążeniem do nich. W grze defensywnej nieco ciężej jest dostrzec magię, kunszt czy wirtuozerię. To po prostu nie jest romantyczne.

Bronienie się może i nie porywa tłumów, ale za to przynosi efekty. Cóż, jak to mówią – ofensywa wygrywa mecze, a defensywa mistrzostwa.

My musimy jednak patrzeć realistycznie. Naszym celem w Katarze nie będzie dojście do finału. Większość kibiców zadowoli się zwykłym wyjściem z grupy. Ta sztuka nie udała nam się od roku 1986. Od naszego ostatniego występu w fazie pucharowej mundialu minęło zatem aż 36 lat. Czas liczony już nie w dekadach, a w pokoleniach.

W fazie grupowej również przyda nam się dobra gra w obronie. Pokazują to zresztą doświadczenia z poprzednich lat. Zarówno na mundialu w 2002, jak i na ostatnich mistrzostwach świata w Rosji byliśmy drużyną, która w swojej grupie straciła najwięcej bramek. A grając przeciwko ekipom ze światowego topu każdy stracony gol kosztuje.

Weźmy na przykład drużyny, które w fazie grupowej straciły co najmniej cztery bramki (a zatem więcej, niż jedną bramkę na mecz). Biorąc pod uwagę ostatnie pięć mundiali (od roku 2002 do roku 2018) takie coś miało miejsce aż 79 razy. Aż 59 z tych 79 drużyn pożegnało się z Mistrzostwami Świata już po 3 spotkaniach. Daje to prawie 75%. Inaczej mówiąc – na cztery drużyny, które w fazie grupowej mundialu tracą bramkę na mecz (lub więcej) swój udział w turnieju kończą trzy.

Co ciekawe, prawdopodobieństwo awansu przy średniej straconych bramek nie większej, niż jedna na mecz wynosi niewiele mniej – 72,84%.

Jak zmienia się to prawdopodobieństwo w zależności od liczby straconych bramek? (dane na podstawie ostatnich pięciu MŚ)

  • zero bramek straconych – 4 na 4 (100%)
  • jedna bramka stracona – 22 na 23 (95,6%)
  • dwie bramki stracone – 20 na 27 (74%)
  • trzy bramki stracone – 13 na 26 (50%)
  • cztery bramki stracone – 11 na 27 (40,7%)
  • pięć bramek straconych – 6 na 19 (31,5%)
  • sześć bramek straconych – 3 na 17 (17,6%)
  • siedem lub więcej straconych bramek – 0 na 17 (0%)

Żeby te wszystkie liczby i statystyki miały sens, należy porównać je z bilansem strzelonych bramek. Czy to ile się strzela jest ważniejsze od tego, ile się traci?

W ciągu ostatnich 20 lat aż 81 drużyn strzeliło w fazie grupowej 4 bramki (lub więcej). 65 z nich awansowało dalej – czyli aż 80%. Może z tego wynikać, że bardziej opłaca się strzelać gole, niż zapobiegać ich utracie. Przyjrzyjmy się jednak tym 16 drużynom, którym nie udało się przejść dalej mimo niezłego dorobku strzeleckiego. Kto szedł na tzw. wymianę ciosów, i ile bramek w ten sposób stracił?

  • Tunezja 2018 – 8
  • Hiszpania 2014 – 7
  • Portugalia 2014 – 6
  • Chorwacja 2014 – 6
  • Ghana 2014 – 6
  • WKS 2006 – 6
  • Kostaryka 2002 – 6
  • WKS 2014 – 5
  • Włochy 2010 – 5
  • Urugwaj 2002 – 5
  • RPA 2002 – 5
  • Senegal 2018 – 4
  • Bośnia 2014 – 4
  • Portugalia 2002 – 4
  • Rosja 2002 – 4
  • WKS 2010 – 3

O prawdziwym pechu może mówić reprezentacja Wybrzeża Kości Słoniowej. „Słonie” dwa razy przejechały się na graniu w otwartą piłkę, a raz odpadły nawet mając dodatni bilans bramek. Istotne jest jednak to, że nawet strzelanie goli cię nie uratuje, jeśli masz kiepską obronę. 11 z tych 16 drużyn straciło w ciągu 3 spotkań więcej niż 1,5 bramki/mecz.

Z kolei prawdopodobieństwo awansu w zależności od liczby strzelonych bramek wygląda tak:

  • 0 bramek strzelonych – 0 na 6 (0%)
  • 1 bramka strzelona – 0 na 10 (0%)
  • 2 bramki strzelone – 5 na 38 (13,1%)
  • 3 bramki strzelone – 11 na 25 (44%)
  • 4 bramki strzelone – 17 na 28 (60,7%)
  • 5 bramek strzelonych – 23 na 27 (85,1%)
  • 6 lub więcej bramek strzelonych – 24 na 26 (92,3%)

Nawet strzelenie czterech bramek nie jest taką gwarancją awansu, jak pozwolenie przeciwnikom na zdobycie tylko dwóch. To kiepska informacja dla kadry, w której dysproporcja pomiędzy ofensywą a defensywą jest tak ogromna. Wielkie nazwiska z przodu mogą nas nie zbawić.

Na pozycji stopera widać na ten moment jednego pewniaka. Jest nim mianowicie Jakub Kiwior, który w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zaliczył olbrzymi postęp. Kwestią czasu wydaje się zamiana Spezii na klub o nieco większych ambicjach. Ciężko powiedzieć, kto mógłby do niego dołączyć. Jan Bednarek pewnego poziomu już raczej nie przeskoczy. Paweł Dawidowicz dopiero wraca po poważnej kontuzji. Kamil Glik najlepsze lata ma zdecydowanie za sobą. Stracił resztki szybkości i bazuje już tylko na cechach wolicjonalnych. W obwodzie są jeszcze tacy, jak Mateusz WieteskaMichał HelikPaweł BochniewiczMarcin Kamiński czy Bartosz Salamon.

Jak mówił Wąski do Siary – no jest tu kilka niedociągnięć.

Sytuacja na środku obrony i tak jest lepsza, niż to, co dzieje się na wahadłach. To prawe jeszcze wygląda całkiem nieźle – pod nieobecność Matty’ego Casha mogą wystąpić tam Przemysław Frankowski czy Tomasz Kędziora. O lewym wahadle powiedziane zostało chyba już wszystko. Na chwilę obecną największe szansę na grę na tej pozycji ma Nicola Zalewski. To rozwiązanie ograniczałoby jego potencjał ofensywny, a trzeba pamiętać też o tym, że młody piłkarz Romy ma jeszcze trochę do poprawy jeśli chodzi o zachowania w grze obronnej. To, że właśnie on ma obsadzić tak newralgiczną pozycję świadczy o słabości jego konkurentów. Co by nie mówić o wadach ustawienia z Zalewskim na wahadle, i tak jest ono znacznie lepsze, niż stawianie na Tymoteusza Puchacza czy Arkadiusza Recę.

W linii defensywnej mamy więc bardzo mało piłkarzy, którzy poradziliby sobie na Mistrzostwach Świata. Paradoksalnie może to wpłynąć na jakość naszych ataków. We współczesnym futbolu poszczególne formacje stanowią naczynia połączone (o ile możemy w nowoczesnej piłce mówić o czymś takim, jak formacja). Czesław Michniewicz ma przed sobą nie lada problem – jak wykorzystać fakt, że mamy kilku piłkarzy, którzy z piłką przy nodze sieją postrach?

Opcje są dwie, i obie niestety wiążą się z pewnym ryzykiem.

Rozwiązanie #1 – podwyższenie linii obrony

Eksperymenty idące w tym kierunku prowadził już Paulo Sousa. Uważał on, że nasi napastnicy zostaną odpowiednio wykorzystani dopiero wtedy, gdy cała drużyna przesunie się bliżej nich. W teorii był to dobry pomysł. W praktyce szybko okazało się, że to nie takie proste. Nie mamy obrońców o odpowiedniej motoryce, i nie chodzi tu tylko o Kamila Glika. Większość naszego bloku defensywnego stanowią zawodnicy, którzy lepiej czują się w niskim ustawieniu. Nie ma zatem co liczyć na to, że Czesław Michniewicz zdecyduje się na takie posunięcie. On od zawsze jest zwolennikiem gry reaktywnej, i nic nie zapowiada tego, by coś miało się w tym względzie zmienić. Zresztą, selekcjoner naszej kadry wie doskonale, czym skończyłaby się próba grania wysoko przeciwko Leo Messiemu & spółce.

Rozwiązanie #2 – gra z kontry

Opcja ta zapewne jest dużo bliższa Michniewiczowi, a także naszej kadrze. Może i jest to efekt zaniedbań w systemie szkolenia, ale kontrataki są częścią naszej piłkarskiej tożsamości. Taki sposób grania również będzie miał jednak swoje wady. Po pierwsze, w ten sposób ograniczone byłyby kontakty z piłką Zielińskiego (którego selekcjoner widzi bliżej bramki przeciwnika) i Szymańskiego. O tym, co stałoby się z Lewandowskim czy Milikiem nie trzeba nawet mówić. Po drugie, skupiając się na kontrach zrzucalibyśmy odpowiedzialność za wynik na naszych defensorów, a to nie jest najlepszy pomysł.

W tym wszystkim musi istnieć jakiś złoty środek. Jeden, by wszystkimi rządzić, i jeden, by wszystkie odnaleźć. W tym właśnie głowa Czesława Michniewicza. Największy strateg wśród polskich trenerów udowodnił już nie raz, że potrafi sobie radzić z wymagającymi zadaniami. Z pewnością budujące jest to, że organizacja gry defensywnej – a więc czynnik niezbędny do osiągnięcia sukcesu w Katarze – to jego konik.

Ta poukładana, zachowawcza piłka, jaką preferuje Michniewicz niekoniecznie trafi do historii. Z drugiej strony jesteśmy jednak krajem, który za swój mecz założycielski uznał fartowny remis. Pewne jest zatem tylko to, że licząc na momenty indywidualnego geniuszu nie zajedziemy daleko. W ten sposób nasi piłkarze wrócą do domów według schematu, do którego niestety wszyscy jesteśmy już przyzwyczajeni – mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor…

Stanisław Pisarzewski

POLECANE

tagi