fot: Lech Poznań
49 dni trwała nasza rozłąka z PKO BP Ekstraklasą. Od czasu zaległego meczu 3. kolejki, rozegranego 14 grudnia pomiędzy Śląskiem Wrocław a Radomiakiem Radom, do pojedynku otwierającego rundę wiosenną z udziałem drużyn GKS-u Katowice i Stali Mielec, pojawiły się pewne zatarcia w pamięci. Niektóre kluby dokonały roszad w składach ściągając nowych zawodników a inne nowych szkoleniowców. Jak potoczyła się runda rozegrana między styczniem a lutym?
Zacząć w stylu – GKS Katowice 1–0 Stal Mielec
Wiosnę zainaugurowaliśmy w Katowicach, gdzie miejscowa „Gieksa” podejmowała Stal Mielec. Różnica między obiema drużynami przed tą kolejką wynosiła ledwie cztery oczka, co przekładało się odpowiednio na dziesiąte miejsce dla gospodarzy oraz trzynaste dla gości.
Rozpoczęcie rundy wypadło lepiej dla Katowiczan, którzy wykorzystali błąd w obronie Mielczan w 62. minucie i za sprawą Marcina Wasielewskiego zdobyli jedynego gola w tym starciu. Stal, choć momentami nawiązywała walkę z gospodarzami, była drużyną gorszą w tym meczu. Wyraźnie brakowało instynktu strzeleckiego Ilii Szkurina, który w tej chwili jest bliżej odejścia z klubu, niż pozostania w nim. Solidne debiuty zaliczyli Hannola, Gruszkowski i Szymczak. Fin mógł mieć piękną bramkę, lecz jego „rogal” zza pola karnego odbił się od zewnętrznej części słupka Dawida Kudły.
Po zwycięstwie, GKS awansował na dziewiąte miejsce w tabeli z 26 punktami na koncie. Do czołówki bijącej się o europejskie puchary tracą 10 punktów, lecz zespół Rafała Góraka skupia się na tym, aby jak najszybciej zapewnić sobie utrzymanie w Ekstraklasie. Stal natomiast musi mieć się na baczności, gdyż za jej plecami znajduję się peleton uciekający przed miejscem spadkowym. Różnica między trzynastym a szesnastym miejscem wynosi zaledwie dwa oczka.
Warto wspomnieć, że Marcin Wasielewski przedłużył serię Polaków z bramkami strzelonymi w pierwszych meczach nowego sezonu. Wyłączając samobój Milana Rundica z 2023 roku, jest to trzeci kolejny rok, w którym Polak otwiera dorobek strzelecki.
Show duetu szwedzko-portugalskiego – Lech Poznań 4-1 Widzew Łódź
W poprzedniej rundzie „Kolejorz” przegrał spotkanie w Łodzi przez błąd Szymona Marciniaka. Od tego czasu lokomotywa z Poznania zaczęła się rozpędzać i rundę jesienną zakończyła na pozycji lidera, z dorobkiem 28 punktów. Widzew jesień zakończył na dziewiątej lokacie, choć z chęcią poprawy w nadchodzących kolejkach.
Tym razem to gospodarze wzięli odwet za porażkę w drugiej kolejce. I to nie byle jaką. „Lechici” zaprezentowali pełną dominację na boisku, zdobywając aż cztery bramki. Afonso Sousa i Mikael Ishak zdobyli po dwie bramki – lecz to o bramce Portugalczyka na 3-0 mówiło się więcej po zakończeniu spotkania. Piękny strzał zza pola karnego w samo okienko to idealna propozycja do bramki kolejki.
Widzewa w natarciu widywaliśmy parokrotnie, lecz nie kończyło się to sukcesem. Bramka Kozlovskiego stanowiła wyjątek w dobrej pracy wykonywanej przez Bartosza Mrozka i obrońców Lecha. „Widzewiacy” byli tylko tłem, gdyż na pierwszym planie w piątkowym spotkaniu znajdowali się „mistrzowie jesieni”.
Marzenia muszą zostać odłożone na później – Motor Lublin 1–1 Lechia Gdańsk
Pierwsze sobotnie starcie w Ekstraklasie rozpoczęliśmy w Lublinie. Starcie dwóch beniaminków, którzy znajdowały się po przeciwległych stronach tabeli. Gdańszczanie plasowali się na przedostatniej pozycji po rundzie jesiennej, natomiast „Motorowcy”, z marzeniami o europejskich pucharach w Lublinie wyrażanymi słowami Zbigniewa Jakubasa, przystępowali do walki o górną część tabeli.
Jednak widowiska obie drużyny nie stworzyły, do czasu ostatniego kwadransu spotkania. Tam najpierw Bartosz Wolski zdobył pierwszą bramkę w Ekstraklasie w barwach Motoru, natomiast „Lechiści”, po wątpliwej jedenastce podyktowanej przez sędziego Piotra Lasyka, doprowadzili do wyrównania za sprawą Camilo Meni. Czekając na rundę wiosenną, oczekiwaliśmy pięknych bramek, ale z tyłu głowy mogliśmy się spodziewać niejednego kiksu. I ten nastąpił pod koniec pierwszej połowy, za sprawą Ndiaye, który z odległości pięciu metrów do bramki Szymona Weiraucha, uderzył wprost w poprzeczkę.
Właściciel Motoru celujący w awans do europejskich pucharów, w sobotnie popołudnie musiał przełożyć je na kolejny tydzień. Wprawdzie remis nie spowodował znacznej obniżki w tabeli, jednak punkt to za mało aby dorównać Cracovii, Górnikowi Zabrze bądź Legii Warszawa, będących w okolicy czwartej lokaty, która może gwarantować europejskie puchary w przyszłym sezonie. Po drugiej stronie rzeki, podopieczni Johna Carvera – zawodnicy Lechii Gdańsk – cieszyli się z remisu, który gwarantował im zbliżenie się, na cztery punkty do pozycji numer 15.
Hit, który okazał się kitem – Cracovia 0-0 Raków Częstochowa
Rewelacja rundy jesiennej – piąta w tabeli Cracovia – mierzyła się z wiceliderem z Częstochowy. „Pasy” w sierpniu potrafiły sprawić sensacje i po bramce Mikela Maigaarda pokonały „Medaliki” przy Limanowskiego 81. Tym razem starcie zapowiadane hucznie, gdyż Raków musiał gonić odskakującego Lecha w tabeli, natomiast krakowianie chcieli zbliżyć się do czołówki.
Jednak żadna drużyna nie zaprezentowała pełni swojego potencjału. Wiele osób uważało, że to hit kolejki, jednak pojedynek ostatecznie okazał się spotkaniem, które szybko chcieliśmy wymazać z pamięci. Bezbarwne 0-0 w Krakowie niestety ujędrniło tegoroczne „Papszun Ball” zakładające mocną defensywę oraz powolne zabijanie gry.
Nawet obecni na trybunach selekcjoner reprezentacji Polski Michał Probierz oraz prezes PZPN Cezary Kulesza w akompaniamencie przeciętnej rozgrywki, zachwycali się rozmową pomiędzy sobą.
Debiut zaliczył Leonardo Rocha, chociaż i on nie pomógł rozwiązać kłopotu z bramkami w trakcie tego spotkania. Benjamina Kallmana wielokrotnie zatrzymywał Peter Barath ale i on tego meczu nie zaliczy do udanych. Paradoksalnie najlepszą sytuację miał Kacper Śmiglewski, jednak pod koniec pierwszej części spotkania nie trafił w bramkę strzeżoną przez Kacpra Trelowskiego.
Raków, 19. kolejkę kończy na pozycji trzeciej z 37 punktami na koncie i czterema oczkami straty do Lecha Poznań. Cracovia punktów ma 32, co daje jej na ten moment pozycję piątą. Muszą jednak bronić niewielkiej przewagi nad Górnikiem, Pogonią i Motorem, która wynosi raptem kilka punktów.
Geniusz Grosickiego – Pogoń Szczecin 1-0 Zagłębie Lubin
O „Portowcach”, w ostatnich dniach, mówiło się częściej w kontekście sprzedaży kluczowych graczy, niż o wzmocnieniach. Pozbycie się Wahana Biczachcziana oraz Alexandra Gorgona czy fiasko z przejęciem zespołu nie napawały Pogoni w pozytywne nastroje, w szczególności, jeśli na horyzoncie cały czas są w grze o europejskie puchary w lidze oraz wygraną w Pucharze Polski. Zagłębie po okresie przygotowawczym, przepracowanym pod okiem Marcina Włodarskiego wchodziło w wiosnę jako ekipa walcząca o utrzymania o utrzymanie, mająca dwa punkty przewagi nad 16. w tabeli Koroną Kielce.
Sobota rozczarowała nas pod względem zdobywanych bramek w Lublinie i Krakowie. W Szczecinie, obie drużyny podtrzymały tę negatywną passę. Jedynym akcentem wartym uwagi była bramka Kamila Grosickiego, który bezproblemowo wszedł w pole karne, w międzyczasie ośmieszając obronę „Miedziowych” i zdobył jedynego gola w tym spotkaniu. Pogoń była drużyną lepszą na tle Zagłębia, które nie miało skonkretyzowanego planu na spotkanie. Błędy i brak komunikacji w obronie powodowały, że dzięki nieskuteczności Pogoni, goście przegrali tylko 1-0.
Pogoń tym zwycięstwem nawiązała do walki o piąte miejsce, które w idealnym scenariuszu w europejskich pucharach i rankingu UEFA da Polsce piąty slot. Na ten moment Pogoń jest siódma ale traci ledwie dwa punkty do piątej Cracovii. Zagłębiu coraz bardziej zagląda w oczy widmo spadku z Ekstraklasy. W obecnej sytuacji mają na swoim punkcie ledwie 19 oczek czyli tyle ile Korona Kielce, Puszcza Niepołomice oraz Stal Mielec. Przy dobrej grze na wiosnę Lechii Gdańsk oraz Śląska Wrocław zapowiada nam się ciekawa walka o utrzymanie.
Niewykorzystane sytuacje się mszczą – Górnik Zabrze 1-1 Puszcza Niepołomice
Końcówka jesieni należała do „Górników”. Podopieczni Jana Urbana od 20 października polegli ledwie raz – z Jagiellonią 0-2 – zdobywając 18 na 21 możliwych punktów. Niepołomiczanie, którzy zimowe okienko transferowe mogą zaliczyć do udanych, ściągając Antoniego Klimka, Georgiego Zhukova i Germana Barkovskiego, ponownie chcieli urwać punkty Górnikowi, tak jak miało to miejsce w lipcowej potyczce, gdy zremisowali 2-2.
Na stadionie im. Ernesta Pohla w Zabrzu, oglądaliśmy festiwal nieskuteczności ze strony gospodarzy. 16 strzałów na bramkę Kevina Komara, kończyły się blokowaniem ze strony gości, bądź wyjściem piłki poza pole gry. Jednak uderzenie Luki Zahovica z 37. minuty zakończyło się sukcesem, gdyż Słoweniec zdobył szóstego gola w tym tym sezonie. Puszcza zdołała wyrównać, czyniąc to w swoim charakterystycznym stylu. Dawid Abramowicz wrzucił z autu na pole karne i po odbiciu piłki od poprzeczki, do bramki wpakował ją Krystian Stępień, choć obrońcy Górnika mogli się zdecydowanie lepiej zachować.
Remis, większych przetasowań na górze i dole tabeli nie spowodował. Zabrzanie, mając na swoim koncie 31 punktów, co przekłada się na szóstą lokatę, utrzymali się w peletonie drużyn walczących o miejsce czwarte, które w tym momencie okupuje Legia Warszawa. Puszcza natomiast dorzuciła punkt w swojej walce o utrzymanie. W tej chwili po 19 kolejkach mają 19 punktów oraz zajmują 14 miejsce.
Białostocki popis strzelecki – Jagiellonia Białystok 5-0 Radomiak Radom
Po udanej rundzie jesiennej dla Mistrza Polski, który po 18 seriach gier plasował się na trzeciej lokacie w Ekstraklasie oraz awansował do 1/16 finału Ligi Konferencji UEFA, przyszedł czas potyczki z Radomakiem Radom. Wielkie zawirowania wśród drużyny gości, zmiana trenera, odejście kluczowych zawodników i walka na wiosnę o utrzymanie – tak wyglądały ostatnie tygodnie drużyny z Radomia przed wznowieniem ligi.
„Duma Podlasia”, na Chorten Arenie zagrała koncertowo. Pięć bramek w pierwszej połowie, z czego aż trzy zapakowane w ciągu pierwszych dziesięciu minut. Dublet Jesusa Imaza i Afimico Pululu oraz bramka i asysta Mikiego Villara, podtrzymały passę minimum dwóch goli strzelanych przez gospodarzy w Białymstoku. Debiut Joao Henriquesa wypadł koszmarnie, często Białostoczanie wchodzili w pole karne „Zielonych” z łatwością. Błąd przy trzeciej bramce dla Jagielloni, popełnił Maciej Kikolski, debiut do zapomnienia może zaliczyć Marco Burch. Jedynie Jan Grzesik w tym całym chaosie zachował spokój i zdobył bramkę, jednak nieuznaną z powodu spalonego.
Jagiellonia jest cały czas zaangażowana w gonitwę za Lechem Poznań po drugie mistrzostwo z rzędu, mając 38 punktów na swoim koncie. W tabeli przeskoczyła Raków Częstochowa i do „Kolejorza” traci tylko trzy punkty. Radomiak rozpoczyna rundę wiosenną podobnie jak przed rokiem, gdy polegli z Cracovią 0-6. Co ciekawe plasują się na 12 miejscu w tabeli z 20 punktami i ledwie jednym oczkiem przewagi nad strefą spadkową.
Sensacja przy Łazienkowskiej na własne życzenie – Legia Warszawa 1-1 Korona Kielce
Na spotkanie Legii Warszawa czekała cała Ekstraklasowa społeczność. Po meczu z Zagłębiem Lubin na zakończenie rundy jesiennej, zbliżyli się do lidera na sześć punktów straty. Po piątkowej wygranej Lecha Poznań, „Wojskowi”, potrzebowali trzech punktów aby do czołówki się zbliżyć. Korona chciała się oddalić od strefy spadkowej, spędzając w niej ostatnie półtora miesiąca.
Mimo różnicy w tabeli wynoszącej 14 punktów, obie drużyny stoczyły pojedynek pełen emocji. Korona, mimo usadowienia na tak niskiej pozycji, nie dostawała Warszawiakom na krok. Były strzały na bramkę „Legionistów” oraz ciągły pressing. Ten spowodował, że błąd popełnił Gabriel Kobylak, zagrywając piłkę pod nogi drużynie z Kielc, co przełożyło się na gola Adriana Dalmau.
Legia parę minut później wyrównała stan rywalizacji, po główce Steve’a Kapuadiego. Gospodarze mogli prowadzić, lecz karnego pod koniec pierwszej połowy nie wykorzystał Rafał Augustyniak.
Warta zaznaczenia jest gra „Wojskowych” w dziesięciu od 23. minuty, gdy Ryoya Morishita dostał czerwoną kartkę.
Zakończony wynikiem 1-1 mecz, jednak spowodował, że czołówka Legii odjechała na cztery punkty, natomiast „Koroniarze” znaleźli się w peletonie, który rywalizuje o ucieczkę spod topora.
Coraz bliżej spadku… – Śląsk Wrocław 1-3 Piast Gliwice
Poniedziałek, był dniem zakończenia 19. kolejki PKO BP Ekstraklay. Ostatnim pojedynkiem miało być starcie Śląska Wrocław z Piastem Gliwice.
We Wrocławiu, jak w Radomiu, zmieniło się nazwisko na ławce trenerskiej, gdyż tymczasowego szkoleniowca Michała Hetela zastąpił Ante Simundza – niegdyś trener m.in. Mariboru czy Łudogorca – lecz do klubu doszło kilka nazwisk, co nie przełożyło się na diametralną zmianę trzonu kadry. Gliwiczanie, po znacznej pomocy od miasta, spłacili długi i ściągneli dwóch graczy – Akima Zedadkę i Erika Jirkę, którzy mieli pomóc w walce o utrzymanie miejsca w środku tabeli.
Podopiecznym Aleksandra Vukovica tego dnia sprzyjało wyjątkowe szczęście. Rażąco nieskuteczny w ataku Śląsk, który popełniał tragiczne błędy w obronie, w poniedziałkowy wieczór znacznie utrudnił walkę o utrzymanie. W szczególności, Yegor Matsenko, który pod wpływem pressingu ze strony rywala i nierównego boiska podał w stronę własnej bramki. Rafałowi Leszczyńskiemu nie udało się przyjąć tego zagrania i pierwszy samobój na boiskach Ekstraklasy był już znany.
Śląsk przegrał 1-3 i traci do przedostatniej Lechii Gdańsk już pięć punktów. 10 punktów w tabeli po 19 kolejkach to prognostyk, który wskazuje na nieunikniony spadek z najwyższej klasy rozgrywkowej. Jednak przed nami jeszcze jest trochę czasu do przekonania się, czy Ante Simundza będzie „właściwym człowiekiem na właściwym miejscu”. Gliwiczanie po zwycięstwie wskoczyli na 10. pozycję i z 25 punktami, w chwili obecnej, mogą oddychać ze spokojem, że spadek im nie grozi.
Podsumowanie
W okresie ostatnich dni stycznia i początku lutego emocjonowaliśmy się powrotem polskiej ligi na boiska. Były bramki (4-1 oraz 5-0), były emocjonujące spotkania (Legia – Korona) oraz mecze, które usypiały nas w weekendowe popołudnia (Cracovia – Raków, Motor – Lechia).
Lider i wicelider pokazali klasę, wygrywając wysoko swoje starcia. Umocniła się grupa, będąca w środku tabeli, choć walcząca o czwarte miejsce, gdyż różnica między czwartą Legią a ósmym Motorem wynosi zaledwie cztery punkty.
Najciekawiej wygląda jednak końcówka tabeli, gdzie zamieszanych w walkę o utrzymanie jest siedem zespołów, z czego aż cztery mają po 19 punktów. Najtrudniej będzie miał Śląsk Wrocław, który do bezpiecznej strefy traci już dziewięć punktów.
Podsumowując – Ekstraklasa, to liga, w której walczy się o wszystko. Nieważne jest, czy jesteś w środku tabeli, na dole, bądź na górze ponieważ rywalizacja będzie trwała do 24 maja, kiedy zakończymy rozgrywki ligowe.
Natomiast tradycja została podtrzymana – w ostatnich czternastu latach, aż 11-krotnie pierwszą bramkę strzelali Polacy. Gdyby nie samobój Milana Rundicia, byłby to czwarty raz z rzędu, gdy rodak rozwiązuje worek z bramkami w nowym roku kalendarzowym.
Mikołaj Malinowski