Na przełomie listopada i grudnia ubiegłego roku, oczy piłkarskich kibiców skierowane były na reprezentację Polski, ale… nie tą jedenastoosobową, prowadzoną przez Michała Probierza, tylko reprezentację Polski w dyscyplinie „socca” – czyli futbolu sześcioosobowym. Wszystko za sprawą Mistrzostw Świata w Omanie, gdzie kadra Klaudiusza Hirscha doszła do ćwierćfinału, a nasz reprezentant Norbert Jaszczak, z którym rozmawialiśmy, niespodziewanie został królem strzelców turnieju.
Wiele o DNA samej dyscypliny, zgrupowaniu w Omanie, karierze Jaszczaka na trawiastych boiskach, czy jego perypetiach transferowych znajdziecie w poniższej rozmowie. Zapraszamy!
***
Jak to jest być debiutantem na wielkim turnieju, a zarazem królem strzelców? Brzmi to dość abstrakcyjnie.
Z pewnością, nadal ciężko mi w to uwierzyć. Zdawałem sobie sprawę z tego w jak dobrej byłem formie, ale w życiu nie przypuszczałbym, że to prestiżowe wyróżnienie trafi właśnie do mnie.
W barwach drużyny BJM Kraków zdobyłeś nagrodę króla strzelców pucharu i mistrzostw Polski, ale chyba nie zakładałeś również, że tak bardzo wyróżnisz się na tle samej reprezentacji, grając u boku doświadczonego Bartłomieja Dębickiego, czy byłego reprezentanta Polski – Adriana Mierzejewskiego.
Tutaj sytuacja wyglądała już trochę inaczej, bo z Adrianem Mierzejewskim, Krzysiem Elsnerem i Bartkiem Dębickim przeciąłem się już podczas rozgrywek Ligi Mistrzów, a także Pucharu Polski. Byłem pewny siebie, ale przede wszystkim – jako „świeżak” – dostałem ogromne wsparcie od wspomnianego Bartka, z którym sporo rozmawiałem, nie wspominając oczywiście o trenerze Klaudiuszu Hirschu, czy Przemysławie Mamczaku. To wszystko pozwoliło mi ekspresowo zaaklimatyzować się w gronie reprezentantów i na boisku.
Statuetka najskuteczniejszego piłkarza Mistrzostw Świata, to bez wątpienia wielka rzecz. Czujesz, że takie osiągnięcie może otworzyć Ci wiele nowych furtek na futbolowej ścieżce? A może już otwiera?
Niemal kilkanaście dni po mistrzostwach pojawiły się wstępne zapytania o moją osobę. W pierwszej kolejności dostałem propozycję od trzykrotnego mistrza bułgarskiej Ekstraklasy w futsalu. Byłem tą ofertą zainteresowany, natomiast finalnie podczas negocjacji podzieliły nas warunki współpracy i temat upadł. Nie będę ukrywał jednak, że największym zaskoczeniem był dla mnie telefon otrzymany kilka dni temu od Przemysława Mamczaka, który oznajmił mi że szkoleniowiec Puszczy Niepołomice – Tomasz Tułacz chce zobaczyć, jak będę wyglądał w treningu na tle ekstraklasowych zawodników. Z początku myślałem, że to dobry żart, natomiast za chwilę faktycznie rozmawiałem z asystentem trenera „Żubrów”. Dogadaliśmy wszystkie szczegóły, a jeśli dobrze spiszę się na nadchodzących zajęciach i testach, to będę miał szansę polecieć z drużyną do Turcji na obóz przygotowawczy. Poza tym odezwał się również IV- ligowy Beskid Andrychów.
Co bardziej atrakcyjnego od tradycyjnej odmiany futbolu dla zawodnika, ale też kibica może zaproponować „socca”?
Socca to coś pomiędzy tradycyjną odmianą futbolu, a tą na hali. Przede wszystkim futbol sześcioosobowy jest bardziej widowiskowy, dynamiczny, obfity w ciągłe akcje, bramki, czy parady bramkarzy. Intensywność tej dyscypliny cały czas postępuje. Na minionych mistrzostwach w Omanie padło przecież ponad 350 bramek, a to właśnie dynamika głównie przyciąga kibiców z całego świata. Ten sport bardzo prężnie się rozwija i bezapelacyjnie zasługuje na większy rozgłos.
Gdzie można doszukiwać się największych różnic, porównując soccę do jedenastoosobowego futbolu?
Na pewno w aspekcie kondycyjnym. Wybiegać 90 minut, a wybiegać 40 przy zmianach lotnych, to wręcz przepaść. Prawdą jest, że na mniejszych boiskach momentami robi się ciasno, natomiast z drugiej strony wystarczy że przedryblujesz obrońcę i już błyskawicznie zyskujesz przewagę, miejsce do oddania strzału. Klasyczny futbol jest o wiele bardziej złożony, dzięki czemu trudniej się na boisku odnaleźć, zdobyć bramkę. Socca raczej od takich zawiłości stroni.
W mini-football zacząłeś grać już jako dzieciak. Wiązałeś z tą dyscypliną jakieś plany, marzenia?
Nie, nie. Zacząłem w wieku 13 lat, hobbystycznie grając z grupką kolegów na pobliskich orlikach. Stawiając wtedy pierwsze kroki w ogóle nie miałem w głowie jakichkolwiek marzeń związanych z tą dyscypliną – liczyła się zabawa. Jednak można powiedzieć, że z socca się wywodzę. Wielu trenerów nie dostrzegło mnie z występów w III lidze, a z turniejów futbolu sześcioosobowego. Z resztą trener Tomasz Tułacz w trakcie trwania Mistrzostw w Omanie uważnie oglądał i analizował wszystkie nasze mecze – to tam mu się pokazałem. Dla mnie jest to aż nieprawdopodobne, jaką ilość spotkań potrafi szkoleniowiec Puszczy obejrzeć. Od Ekstraklasy aż po okręgówkę.
Na turnieju miałeś okazję stawić czoła zawodnikom grającym w przeszłości w najlepszych ligach świata, tak jak Ludovic Obraniak, czy chociażby Djibrila Cisse. To ich było najciężej powstrzymać, czy wręcz przeciwnie?
Powiem szczerze, że spodziewałem się po nich wiele więcej… Mimo dużych umiejętności technicznych, można było wyczuć że na małych boiskach nie odnajdują się najlepiej. Ludovic Obraniak przyjechał już z lekkim brzuszkiem, więc mocnej i dynamicznej lewej nogi, z której słynął niewątpliwie brakowało, podobnie w przypadku Cisse. Byli to już kompletnie inni zawodnicy, nawet tej radości z gry – przynajmniej moim zdaniem – nie dało się u nich odczuć.
A kto zaimponował Tobie najbardziej?
Momentami trudności sprawiali zawodnicy grający na co dzień w futsalu. Z podziwem można było patrzeć jeszcze na Kazachów, z którymi nie graliśmy, natomiast z perspektywy widza wydawali się być bardzo mocni. Mimo wszystko, uważam że to my, jako reprezentacja Polski byliśmy w Omanie najlepsi. Przez fazę grupową i mecz z Egiptem przeszliśmy jak burza i sądzę, że gdybyśmy nie grali w osłabieniu już od pierwszych minut ćwierćfinału, to z Rumunią również odnieślibyśmy zwycięstwo – to był zespół pokroju Egiptu. Jednak teraz można już tylko gdybać…
W nie tak dalekiej przeszłości miałeś styczność z futbolem profesjonalnym, grając i strzelając bramki w III lidze. Liczne trafienia i występy na poziomie centralnym są pewnym ułatwieniem w piłce sześcioosobowej?
Taki epizod daje już pewnego rodzaju bazę: techniczną, taktyczną, czy wydolnościową, która pozwala dużo łagodniej wejść i zrozumieć futbol sześcioosobowy. Grając w III lidze masz pięć jednostek treningowych w tygodniu, szóstą jest mecz, więc to też przyzwyczaja do intensywnej etyki pracy i lepszego zrozumienia na takim turnieju chociażby wskazówek, czy analiz prezentowanych przez trenera. Krótko mówiąc jesteś w tym środowisku rozeznany o wiele bardziej, niż zawodnik amatorsko biegający po orlikach.
W sezonie 21/22 grając w barwach III-ligowego Gwarka Tarnowskie Góry zostałeś najlepszym strzelcem zespołu i piątym w ogólnej klasyfikacji ligowej. Wcześniej byłeś testowany przez Motor Lublin i Stal Rzeszów. Dlaczego w tamtym momencie zrezygnowałeś z profesjonalnego futbolu radząc sobie nieprzeciętnie?
Zacznę od tego, że przede wszystkim Gwarek nie wypłacał zawodnikom pieniędzy na czas, a jednak za coś trzeba jeść, funkcjonować, opłacać mieszkanie. W momencie, w którym nie masz na koncie 50 złotych, nie zastanawiasz się długo nad taką decyzją. Wracając do poprzednich lat, muszę przyznać że trochę straciłem nadzieję na przebicie się gdzieś wyżej. Grając w CLJ podpisałem umowę z menadżerami i od razu dostałem propozycję ze strony pierwszoligowej wówczas Garbarni Kraków, gdzie poszedłem na testy, spisując się bardzo dobrze. Zostałem tam na dłużej, licząc na obiecany kontrakt, którego finalnie nie otrzymałem, ponieważ – jak mi tłumaczono – nie było na to środków ze strony klubu. Później grałem w Kluczborku, tam również przez ostatnie lata wykręcałem niezłe liczby – kilkanaście bramek, asyst. W tym czasie tak naprawdę co pół roku byłem zapraszany na testy do: Stali i Resovii Rzeszów, Motoru Lublin, Olimpii Grudziądz jednak wszystko kończyło się na kilku treningach. Co ciekawe, kiedyś też dostałem propozycję od Puszczy, ale zapytałem w tamtym momencie trenera, czy jestem zaproszony z polecenia agentów, czy to faktycznie sam szkoleniowiec chce mnie obejrzeć. Usłyszałem że z polecenia, więc wiedząc jak to się zakończy grzecznie sobie podziękowaliśmy.
Ale po tak dobrym sezonie w Gwarku nie miałeś jakichkolwiek propozycji? Z drugiej, lub trzeciej ligi? Cały czas jesteś młodym zawodnikiem, więc nie warto było zaczekać, zaufać procesowi i piąć się po tych szczeblach?
Tak jak powiedziałem trochę straciłem cierpliwość. Mając ponad 100 występów w III lidze cały czas czekałem i czekałem. Dodatkowo warto wspomnieć też o dużym ekwiwalencie (10 tys.) od AS Progres Akademii, który również zrobił swoje, bo klub wolał w takiej sytuacji sprowadzić solidnego ligowca z pierwszej, czy drugiej ligi, a wspomniany ekwiwalent zapłacił tylko Kluczbork. Podsumowując złożyło się na to wiele niefortunnych czynników.
Nie żałujesz tej decyzji?
Nie żałuję. W Gwarku nic dobrego mnie nie spotkało. Teraz mógłbym powiedzieć, że mogłem jednak zaczekać i wytrzymać, ale jak przypomnę sobie wieczne zaległości płacowe, problemy, obawy o swoją sytuację finansową, to myślę, że podjąłem odpowiednią decyzję.
Jeżeli nie przebijesz się w Puszczy, to za wszelką cenę będziesz chciał zaistnieć jeszcze w profesjonalnym futbolu na trawie? Czy w tym momencie nie jest to dla Ciebie priorytet?
Jak dzwoni do Ciebie ekstraklasa, to nie odmawiasz. Oczywiście, świetnie byłoby znaleźć się na tak wysokim poziomie, ale do tego długa droga. Z tego powodu biorę pod uwagę scenariusz, który zakłada, że nie uda mi się przekonać do siebie trenera Tułacza. W takiej sytuacji zostanę pewnie przy futsalu w pierwszoligowej Wiśle Opatowiec, a także skorzystam z oferty IV-ligowego Beskidu Andrychów. W takim wypadku grę w piłkę będę musiał łączyć z pracą.
Na zdobycie pierwszego trafienia w reprezentacji wystarczyło Ci kilka sekund, mimo iż byłeś debiutantem. Skąd u Ciebie tak duża pewność już od pierwszych chwil na boisku?
Myślę, że sporej pewności dodały mi przedmeczowe analizy gry Francuzów w obronie. To że znalazłem się w odpowiednim miejscu i chwilę później zszedłem do środka, oddając mocny strzał nie było przypadkiem. Skorzystałem w tamtym momencie z sugestii trenerów i – jak widać – sprawdziły się. Poza tym, zauważyłem że socca jest idealną dyscypliną pode mnie. Jestem silny, dynamiczny, nie boję się podejmować dryblingów, a to są kluczowe aspekty.
Co czułeś śpiewając „Mazurka Dąbrowskiego” w Biało-Czerwonym trykocie na wielkim turnieju?
Byłem dumny i wzruszony. Czułem że w końcu, po tylu niepowodzeniach, spełniłem się. Każdy sportowiec marzy o reprezentowaniu swojego kraju na arenie międzynarodowej, więc cieszę się że mogłem takiego zaszczytu dostąpić.
Mimo tego, że futbol sześcioosobowy cały czas jest dyscypliną raczkującą, to kilkukrotnie wspominałeś chociażby o profesjonalnych analizach i raportach otrzymywanych od trenerów, co na tym poziomie może budzić podziw. Mógłbyś opowiedzieć szerzej o „kuchni” Waszego zgrupowania w Omanie?
Sztab reprezentacji składał się z: głównego szkoleniowca, asystenta i fizjoterapeuty – który codziennie był do naszej dyspozycji. Profesjonalizm był na tak wysokim poziomie, że III liga może się schować. Selekcjoner Klaudiusz Hirsch jest wybitnym fachowcem, czasem zastanawiam się, jak z asystentem – Przemysławem Mamczakiem potrafią rozbić niewielkie, orlikowe boisko na tak wiele stref. Odprawy dla wszystkich były organizowane codziennie, ale sztab skupiał się również na analizie indywidualnej. Przykładowo Ja, jako debiutant miałem duże braki w grze obronnej. Od razu zostało to zauważone, więc dostawałem tylko sms-a, przychodziłem i wspólnie siadaliśmy przed laptopem, gdzie czekały na mnie powycinane poszczególne fragmenty mojej gry i to, co mogę poprawić. Bardzo mi to pomogło i starałem się tę przekazaną wiedzę przekładać na boisko.
A jeżeli chodzi o organizację turnieju? Z czym spotkaliście się na miejscu?
Warunki, w których mieszkaliśmy były bardzo dobre. Organizacja stała na wysokim poziomie, natomiast jeżeli chodzi o zainteresowanie lokalnej społeczności i frekwencję na trybunach, to tutaj było nieco inaczej, niż choćby na Krecie, gdzie stadion dosłownie pękał w szwach. Wynikało to głównie z tego, że obiekt na którym zostały rozegrane mistrzostwa mieścił się na środku pustyni, którą otaczała jedynie droga ekspresowa i dwa bloki, więc by dotrzeć tam z miasta trzeba było pokonać około 30 km. w jedną stronę.
Czym zaimponował Tobie najbardziej Klaudiusz Hirsch?
Znów sypnę przykładem. Mianowicie przegraliśmy bardzo ważny mecz z niżej notowaną Rumunią. Wszyscy byli źli, rozżaleni, nie potrafili tego przetrawić. Tymczasem Trener Hirsch momentalnie starał się ostudzić tę złość i powiedział nam wtedy, że – biorąc pod uwagę całokształt – wykonaliśmy kapitalną robotę, był z nas bardzo dumny. Dodał też, że sukcesy jeszcze przyjdą, tylko trzeba sobie na nie ciężko zapracować i się nie poddawać. Takie słowa dla każdego sportowca bardzo wiele znaczą i myślę, że ja sam potrzebowałem ich w tamtym momencie.
Jak duży wpływ mieli na Ciebie koledzy z reprezentacji?
W kwestiach mentalnych bardzo pomógł mi Bartek Dębicki, z którym sporo rozmawiałem na temat słabszych chwil na boisku i tego, jak sobie z nimi radzić. Czystą przyjemnością było oczywiście trenowanie i bieganie po jednym boisku z Adrianem Mierzejewskim, czy Bartkiem Białkowskim. Umiejętności technicznych i taktycznych w grze obronnej mogłem podpatrywać od Kamila Kucharskiego i Krzysia Elsnera, którzy mieli tak ogromną wiedzę, że spokojnie poradziliby sobie w roli trenerów kadry. Zresztą przez cały mecz z Rumunią bardzo umiejętnie bronili czwórką, co budziło podziw.
Mocno odczułeś szum powstały wokół twojej osoby po mistrzostwach?
Jeszcze, jak byłem na Mistrzostwach Świata dostawałem po 100, 110 wiadomości w mediach społecznościowych. Nagle duży przypływ obserwujących, artykuły w mediach, wywiad w TVP Sport, który oglądała cała rodzina, więc to robiło wrażenie. Nie ukrywam, że to też jest dla mnie duża motywacja do tego, aby za rok wrócić do kraju ze złotym medalem i wygrać wszystko, co możliwe.
Myślę, że wielu kibiców może więc zastanawiać jak wygląda twoja codzienność?
Oczywiście to nie tak, że jak zostałem królem strzelców MŚ w socca, to już nic nie muszę robić i mam miliony na koncie. (śmiech) Normalnie, tak jak każdy inny człowiek pracuję, jeszcze rok temu byłem w wojsku, a nie tak dawno dostałem awans na stanowisko zawodowego żołnierza, więc jest to również pewnego rodzaju alternatywa. Jeżeli nie wyjdzie z Puszczą, to mam kilka opcji zawodowych.
Częścią tej codzienności z pewnością są również treningi, do których – jak wspominasz – przykładasz się bardzo, prawda?
Tak, tak. W tygodniu robię dwa treningi siłowe i interwałowe, a także osobno trenuję kalistenikę (podciąganie na drążku, ćwiczenia stabilizacyjne i mobilizacyjne). Więc łącznie wychodzi sześć sesji indywidualnych plus wiele treningów z piłką. Grafik jest mocno przepełniony, natomiast będąc cały czas w „gazie” wystrzegam się kontuzji, czy drobnych urazów.
Rozmawiamy chwilę po rozpoczęciu nowego roku, więc jakie sportowe postanowienia założył sobie Norbert Jaszczak?
Marzę o wywalczeniu z reprezentacją złotego medalu na Mistrzostwach Świata i zdobyciu wszystkiego, czego nie udało się wywalczyć w Omanie. Poza tym, najważniejsze, aby dopisywało zdrowie i sprzyjała odrobina szczęścia, bo bez tego ani rusz. (śmiech)
Dziękuję za rozmowę.
Ja również.
Rozmawiał: Szymon Gawrycki Tkacz
Fot. TVP SPORT