Można by rzec, że historia lubi się powtarzać – trzy lata temu Lech Poznań jako mistrz kraju również przystępował do sezonu w atmosferze niepokoju, związanej z niespodziewanym odejściem Macieja Skorży. Tym razem sen z powiek poznaniakom na starcie ligi spędzały kontuzje kilku ważnych zawodników.
Niespełna tydzień temu równowagę poznaniaków, tak jak u progu sezonu 2022/2023, zachwiał słaby występ i porażka przed własną publicznością w meczu o Superpuchar Polski. O ile od początku tegorocznych przygotowań sytuacja w sztabie trenerskim była w pełni ustabilizowana, tak poważny niepokój wśród kibiców, a zapewne też wszystkich ludzi w Lechu wywoływała sytuacja zdrowotna. Najpierw na około trzy miesiące wypadł Radosław Murawski, a następnie jego los podzielili Daniel Hakans i Patrik Walemark. Oni jednak prawdopodobnie już w tym roku nie zagrają. Ze względu na urazy w pierwszych tygodniach zespołowi nie mogą też pomóc Bartłomiej Barański i Ali Gholizadeh. Jeśli komuś było mało stresu, to tuż przed startem spotkania okazało się, że problemy zdrowotne wykluczyły z kadry meczowej Afonso Souse.
Bezbłędni debiutanci
Atmosfera niepewności panowała również w szeregach Cracovii, ale z innych względów. W letniej przerwie z klubem pożegnały się bowiem ważne postacie; takie jak Benjamin Kallman, Virgil Ghita czy też Filip Rózga. Za to na ławce trenerskiej Dawida Kroczka zastąpił Luka Elsner, z nieprzeciętnym dorobkiem 81 spotkań w roli szkoleniowca na poziomie Ligue 1. Z kolei lukę po odejściach wspomnianych wyżej piłkarzy mają zapełnić nowe nabytki – Filip Stojilković, Dominik Piła i Mateusz Praszelik. Pierwsza dwójka przynajmniej w swoim debiucie wywiązała się z tej roli znakomicie. Stojilković już w drugiej minucie wpisał się na listę strzelców, najpierw odbierając piłkę Michałowi Gurgulowi na wysokości linii środkowej, a następnie pewnym uderzeniem z pola karnego wykorzystując podanie Ajdina Hasica. Ten duet dał o sobie znać również ponad 20 minut później. Schemat akcji bramkowej był bardzo podobny. Tym razem po doskoku Martina Mincheva stratę zanotował Alex Douglas. Z futbolówką ruszył Stojilković i wystawił ją na 16. metr do Hasica, który po technicznym strzale bez przyjęcia na dalszy słupek wyprowadził swój zespół na dwubramkowe prowadzenie.
Lech sprawiał wrażenie zespołu zupełnie oszołomionego tak udanym początkiem w wykonaniu Cracovii. Spotkanie po przerwie spowodowanej zadymieniem przybrało scenariusz podobny do tego ze starcia z Legią. Gospodarze podejmowali próby szybkich zrywów poprzez grę kombinacyjną, ale szczelnie i dobrze ustawiona Cracovia je niweczyła. Zbyt wolna gra gospodarzy była wodą na młyn dla Pasów. Niepokojąca z perspektywy Lecha jest jego powtarzalność w pierwszych tygodniach sezonu. Kolejorz wydaje się pozbawiony pewności siebie, co przekłada się na zbyt dużą liczbę strat i błędów w każdej fazie gry. Wczoraj, tak jak chociażby w ostatnim sparingu z Banikiem Ostrawa przeradzały się one w groźne ataki z wykorzystaniem dużych wolnych przestrzeni w środku boiska.
Perfekcyjna organizacja i zagubienie
W piątkowym meczu można było zobaczyć dwa zupełnie inne zespoły. Cracovia była tym, który wiedział co chce grać, skutecznie realizując założenia zarówno w ofensywnych, jak i defensywnych poczynaniach. Odmienne wrażenie sprawiał Lech, który jeśli miał plan, to nie potrafił go wcielić w życie. Tak jak w niedzielę, brakowało oskrzydlenia gry, by rozciągnąć zwarte szyki przyjezdnych. Kilka prób dynamicznej gry podjął Leo Bengtsson, debiutujący w wyjściowym składzie, ale nie przełożyło się to na klarowne sytuacje strzeleckie. Chwilowy przełom przyszedł w ostatnim kwadransie i długim doliczonym czasie gry pierwszej połowy. Podopieczni Nielsa Frederiksena zaczęli operować futbolówką trochę szybciej i w pewnym momencie wydawało się, że wreszcie zaczynają forsować defensywę zespołu Luki Elsnera. Przy zagraniu górą Gurgula dynamicznie w pole karne ruszył Antoni Kozubal, a na trybunach podniosła się wrzawa. Kilkadziesiąt sekund później do monitora VAR podszedł Damian Sylwestrzak i przyznał rzut karny. Jak pokazały powtórki – futbolówka najpierw odbiła się od klatki piersiowej młodego pomocnika, a następnie od wyprostowanej ręki Gustava Henrikssona. Do piłki podszedł Mikael Ishak i posłał pewne uderzenie przy słupku. Problem dla gospodarzy polegał na tym, że to była właściwie ich jedyna klarowna sytuacja w tym meczu.
Wejście Mateusza Skrzypczaka tuż po przerwie miało dać większy spokój i jakość w wyprowadzeniu piłki, z czym przy dobrze zorganizowanym pressingu Cracovii miał problem Douglas. Zmiana ta przyniosła jednak… trafienie samobójcze. W 52. minucie podopieczni Luki Elsnera pokazali, że potrafią być groźni w ataku pozycyjnym. Ciężar gry na prawą stronę przytomnie przeniósł Mikkel Maigaard, tam dobrą techniką wykazał się Hasić, a następnie wykorzystał świetne podanie piętą Piły, który w odpowiednim momencie podłączył się do akcji. Piłka po płaskim strzale Bośniaka minęła bezradnego przy świetnych próbach rywali Bartosza Mrozka, a próbujący ratować sytuację Skrzypczak wpakował ją do bramki. Warto jednak odnotować, że oficjalna strona Ekstraklasy trafienie zaliczyła na konto Hasica.
Niepokój i bezradność
Wynik spotkania osiem minut później ustalił Minchev, pieczętując świetny występ ofensywnego tercetu. Uczynił to potężnym płaskim strzałem na dalszy słupek. Warto dodać, że piłka trafiła w jego posiadanie… po odbiorze Amira Al-Ammariego. Lech zaprezentował niemoc. Próbował kultywować swoją charakterystyczną kombinacyjną grę przez środek, ale brakowało mu dokładności, dynamiki oraz wszystkich wykonawców (o czym wspominamy w pierwszym akapicie). Pomimo bardzo wysokiego procentu posiadania piłki poznaniacy nie zdołali poważnie zagrozić bramce Henricha Ravasa.
– Trudno wiele powiedzieć o takim spotkaniu. Trzeba pogratulować Cracovii tego, jak efektywna była w swoich działaniach. Zasłużenie sięgnęła po zwycięstwo. Należy oddać jej to, że była dziś dobrze zorganizowana. To jest niepokojąca sytuacja, gdy wymieniasz tak wiele podań, a nie potrafisz sobie z tego stworzyć sytuacji. Trzy z czterech goli padły po naszych oczywistych błędach. Trudno jest tak wygrać mecz – przyznał na pomeczowej konferencji prasowej wyraźnie zawiedziony postawą swoich podopiecznych Niels Frederiksen. Po duńskim trenerze widać było, że jest głęboko zaniepokojony obecną sytuacją Kolejorza.
Zgodnie z planem
Zadowolenia z kolei nie krył Luka Elsner, dla którego był to debiut w Ekstraklasie: „To był specyficzny mecz. Przyjeżdżając tutaj, trudno sobie wyobrazić, żeby kontrolować spotkanie przez większość czasu i dominować w posiadaniu piłki. Planowaliśmy oddać piłkę Lechowi. Nie będziemy tak grać w każdym meczu”. Słoweniec dodał też, że jego zespół nie pokazał swojego jedynego oblicza: „Musimy być elastyczni i skuteczni w każdej fazie gry. W przyszłości będziemy chcieli bardziej kontrolować mecz i jego tempo. Wiedzieliśmy, że stojąc nisko, jesteśmy w stanie stworzyć zagrożenie Lechowi po odbiorze piłki. Mamy możliwości, by grać w ataku pozycyjnym i będziemy to robić w kolejnych meczach. Szczególnie tych domowych”. Choć na listę strzelców i asystentów po krakowskiej stronie wpisało się trzech piłkarzy, pochwały za piątkową dyspozycję należą się całej drużynie, co zresztą podczas konferencji podkreślił Elsner.
Lech Poznań tym spotkaniem pogorszył nastroje panujące wokół klubu. Niels Frederiksen i jego sztab mają trzy dni na opracowanie bardziej skutecznych rozwiązań. Już we wtorek Kolejorz rozpocznie bowiem rywalizację o grę w Lidze Mistrzów. Natomiast Cracovia wysłała jasny sygnał, że może być zespołem, z którym w poszczególnych spotkaniach na baczności powinien się mieć każdy rywal. Piątkowa inauguracja sezonu, wraz z jeszcze bardziej sensacyjną wyjazdową wygraną Bruk-Betu Termalici Nieciecza nad Jagiellonią Białystok, dostarczyła nam kolejnych argumentów, by śledzić rozgrywki 2025/2026 na boiskach Ekstraklasy. Już po piątkowych meczach jesteśmy w stanie stwierdzić, że zapowiada się nam fascynujący sezon.
Igor Dziedzic