Sensacja w Doha, hiszpański koncert i powrót Kanady na mundial – podsumowanie dnia

(221123) -- DOHA, Nov. 23, 2022 (Xinhua) -- Gavi (L) and Jose Gaya of Spain celebrate during the Group E match between Spain and Costa Rica at the 2022 FIFA World Cup at Al Thumama Stadium in Doha, Qatar, Nov. 23, 2022. (Xinhua/Li Ga)

2022.11.23 Doha
pilka nozna Mistrzostwa Swiata w Katarze Katar 2022
Hiszpania - Kostaryka
Foto Li Ga/Xinhua/PressFocus

!!! POLAND ONLY !!!

Czwarty dzień mundialu od początku obfitował w emocje. Rozpoczęły się bowiem zmagania w grupie E, w której znalazły się Niemcy, Japonia, Hiszpania i Kostaryka, a także w grupie F, gdzie o awans do fazy pucharowej walczą Chorwacja, Maroko, Belgia i Kanada. Który piłkarz najbardziej się wyróżnił? Kto strzelił najpiękniejszą bramkę? Jak w swoich pierwszych meczach na Mistrzostwach Świata poradziły sobie drużyny ze światowej czołówki, a więc Niemcy, Belgia, Hiszpania i Chorwacja? Zapraszamy na podsumowanie dnia.

Maroko – Chorwacja

Na początek mieliśmy starcie obecnych wicemistrzów świata – a więc Chorwatów – z reprezentacją Maroka, która przez niektórych uważana jest za potencjalnego „czarnego konia” tego mundialu. Trzeba przyznać, że na początku podopieczni Zlatko Dalicia nie mieli łatwo. Owszem, kontrolowali posiadanie piłki, ale mieli duży problem z tworzeniem sobie sytuacji. Wszystko przez to, że Marokańczycy naprawdę dobrze grali w defensywie. Ich głównym założeniem na ten mecz było odcięcie największego atutu Chorwatów, jakim jest środek pola. Trzeba przyznać, że w pierwszych fazach meczu całkiem dobrze realizowali ten plan – tacy piłkarze, jak Luka Modrić czy Mateo Kovacić często musieli się cofać aż do linii obrony, żeby w ogóle mieć piłkę przy nodze.

Maroko próbowało grać od własnej bramki, stosować kontr-pressing i kierować piłkę do błyskotliwych skrzydłowych po odzyskaniu piłki. Z czasem zaczęło im to jednak iść nieco gorzej i zrobiło się nieco więcej miejsca na boisku. Skorzystali z tego Chorwaci, którzy tuż przed końcem pierwszej połowy doszli do naprawdę groźnej sytuacji. Po podaniu Borny Sosy z okolic piątego metra uderzał Nikola Vlasić. Strzał ten obronił jednak marokański bramkarz Yassine Bounou, grający na co dzień w Sevilli.

Po tych „piłkarskich szachach”, jakie miały miejsce w pierwszej odsłonie meczu, wydawałoby się, że druga połowa będzie bardziej otwarta. Nic bardziej mylnego. Gra stała się chaotyczna, szarpana i niedokładna. Piłkarze obu drużyn praktycznie przestali oddawać strzały na bramkę rywala. Za najlepszą okazję należy uznać niecelny strzał Dejana Lovrena po rzucie rożnym z 52. minuty.

Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, z którego zapewne dużo bardziej zadowoleni będą Marokańczycy. Pokazali dzisiaj, że naprawdę ciężko będzie im strzelić gola. Jeśli chodzi o Chorwatów, za to spotkanie nie bardzo jest kogo wyróżnić. Na razie nie zanosi się na to, by ta reprezentacja powtórzyła swój wielki sukces sprzed czterech lat.

Niemcy – Japonia

Przed tym turniejem wielu ludzi miało wątpliwości, czy Niemcy będą się liczyć w walce o medale. Nadzieją nie napawała zarówno gra Niemców w Lidze Narodów, jak i ich ostatni mecz towarzyski przed mundialem przeciwko reprezentacji Omanu. Ich mecz z Japończykami mógł więc odpowiedzieć na dużo pytań dotyczących ich dyspozycji.

Zaczęło się od strzału ostrzegawczego, jakim był nieuznany gol Daizena Maedy w 8 minucie. Ten gol zamiast podłamać Niemców, tylko ich podbudował. Coraz śmielej zaczęli sobie poczynać na boisku, aż w końcu totalnie zdominowali podopiecznych Hajime Moriyasu. Z każdą minutą pierwszej połowy coraz bardziej widoczna była ich przewaga w każdym elemencie gry. Doskonale funkcjonowali w ataku pozycyjnym. Zbierali praktycznie każdą drugą piłkę. Zdecydowanie przeważali fizycznie. Gdy tylko przyspieszali grę, Japończycy zupełnie nie wiedzieli, co mają robić. Bramka była kwestią czasu. Raz próbował ją zdobyć Antonio Rudiger, raz Joshua Kimmich, a trzykrotnie Ilkay Gundogan. Wreszcie, w 31 minucie Kimmich genialnym podaniem uruchomił Davida Rauma, którego w polu karnym powalił Shuichi Gonda – bramkarz ekipy z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jedenastkę na gola zamienił ten, który najczęściej próbował swojego szczęścia, a więc Gundogan.

Po objęciu prowadzenia Niemcy oddawali głównie strzały z dystansu, w celu odciągnięcia japońskiej obrony od jej pola karnego. Do przerwy dali się postraszyć tylko raz – gdy wspomniany wcześniej Maeda oddał strzał głową, który przeleciał tuż obok bramki Manuela Neuera.

W pierwszych 45 minutach tego spotkania Japończycy zostali wręcz stłamszeni. Mieli tylko 19% posiadania piłki i wymienili nieco ponad 100 podań. Z kolei w drugiej odsłonie meczu zobaczyliśmy to, czego oczekiwało się od nich przed mundialem. Zmienili ustawienie na trójkę z tyłu, i poszli na wymianę ciosów. Ryzyko zdecydowanie się opłaciło – choć Niemcy nadal tworzyli zagrożenie pod ich bramką, Japończycy wreszcie byli w stanie im odpowiedzieć. W 75 minucie meczu dośrodkowanie Takumiego Minamino wypluł przed siebie Manuel Neuer. Piłka trafiła idealnie pod nogi Ritsu Doana, który doprowadził do wyrównania. Osiem minut później po asyście Ko Itakury padła druga bramka dla Japończyków – tym razem jej autorem był Takuma Asano. Obie bramki dla Japonii strzelili zatem zmiennicy. Podopieczni Hansiego Flicka w końcówce próbowali jeszcze ratować sytuację, ale nie udało im się doprowadzić nawet do remisu.

Był to trochę taki mecz dwóch połów. Po pierwszej można było pomyśleć, że obawy co do formy Niemców są mocno przesadzone. Z kolei w drugiej połowie wyszły na jaw wszystkie słabe strony tej kadry. Pozostaje pytanie – która z tych twarzy jest prawdziwa?

Hiszpania – Kostaryka

Trener reprezentacji Hiszpanii Luis Enrique znany jest z tego, że lubi zaskoczyć. Gdy więc na grafice przedmeczowej wyszło, że napastnikiem „La Roja” na mecz z Kostaryką będzie Marco Asensio, a jednym ze stoperów Rodri, stało się jasne, że były szkoleniowiec Barcelony przygotował coś specjalnego.

Jakie efekty miały te dwa eksperymenty? Cóż, jeśli chodzi o Rodriego, nie miał on zbyt wiele roboty – Kostarykańczycy w tym meczu nie pokusili się nawet o jeden strzał. Z kolei Marco Asensio nie był takim tradycyjnym snajperem, i to nawet mimo tego, że strzelił gola. Dużo częściej cofał się do linii pomocy i pomagał w rozgrywaniu piłki. Luis Enrique znów bowiem zastosował jeden ze swoich ulubionych manewrów, a więc użycie „fałszywej dziewiątki”. W ten sposób chciał trochę zdezorganizować szyki obronne Kostarykańczyków.

I rzeczywiście, gdy w strefę pozornie przeznaczoną dla Asensio wchodził Gavi czy Dani Olmo, widać było, że „Los Ticos” się gubią. W ich obronie powstawały olbrzymie luki, które skrzętnie wykorzystywali Hiszpanie. Wynik już w 11 minucie otworzył strzał podcinką Daniego Olmo po cudownej, kombinacyjnej gierce na połowie przeciwnika. 10 minut później po uderzeniu Marco Asensio było już 2:0. Następnie brakiem rozwagi we własnym polu karnym wykazał się Oscar Duarte. W dość jednoznaczny sposób podciął on Jordiego Albę. Jedenastkę w 31 minucie bez najmniejszego problemu wykorzystał Ferran Torres, który zresztą kontynuował strzelanie po przerwie, pokonując Keylora Navasa raz jeszcze w 54 minucie meczu. Ozdobą meczu był jednak gol Gaviego na 5:0 zdobyty w 74 minucie. Młody pomocnik Barcelony fenomenalnym wolejem wykończył dośrodkowanie Alvaro Moraty.

Od tej piątej bramki „La Roja” na moment wrzuciła tryb „eko”, ale wróciła do formy w samej końcówce. W 90 minucie gola na 6:0 strzelił Carlos Soler, a kilka minut później ostateczny wynik ustalił Alvaro Morata. Prawdę mówiąc, nie było jeszcze podczas tego mundialu tak jednostronnego meczu. Patrząc na kadrę Kostaryki, można było się spodziewać tego, że będą oni jedną z najsłabszych drużyn na tym mundialu, ale ten mecz bardziej przypominał spotkanie 6B z 3C, niż rywalizację na najwyższym poziomie. Mocny argument w rękach mają teraz ci, którzy są przeciwko rozszerzaniu Mistrzostw Świata do 48 drużyn.

Swoją drogą – przepisy przepisami, ale doliczanie ośmiu minut do regulaminowego czasu gry w takim meczu to nic innego, jak znęcanie się nad biednymi Kostarykańczykami.

Niemniej jednak, Hiszpanie wykonali swoje zadanie. Nie zadowolili się jedną bramką, jak Argentyńczycy czy Niemcy. Prawie cały czas szli do przodu i szukali kolejnych sytuacji, wymieniając przy tym ponad tysiąc podań. Luis Enrique na pewno da swojej radości wyraz podczas swojego pomeczowego streamu na Twitchu. Co do reprezentacji Kostaryki, na powtórkę z 2014 nie ma co liczyć…

Belgia – Kanada

Dla Kanadyjczyków ten mecz to historyczne wydarzenie. Po 36 letniej przerwie ich reprezentacja wraca na mundial. Wydawałoby się, że okoliczności tego spotkania spętają nogi podopiecznym Johna Herdmana, ale nic bardziej mylnego. Reprezentanci Kanady ruszyli na „Czerwone Diabły” z niesłychaną wręcz werwą i animuszem. Na samym początku meczu świetne okazje na otwarcie wyniku miał Stephen EustaquioJonathan David, a także Tajon Buchanan. W ósmej minucie w swoim polu karnym ręką zagrał Yannick Carrasco. Do strzału z jedenastu metrów podszedł – jak zwykle – Alphonso Davies. Górą w tym starciu okazał się Thibaut Courtouis.

Na początku zdawało się, że Belgowie po tym, co zrobił ich bramkarz wrócą do meczu. Udało im się trochę uspokoić grę poprzez przytrzymanie piłki. Na swoją pierwszą składną akcję zakończoną strzałem musieli jednak poczekać aż do 23 minuty, gdy przed szansą na pokonanie Milana Borjana stanął Michy Batshuayi. Kanadyjczycy nie zamierzali się poddawać, i sami wykreowali sobie jeszcze kilka sytuacji.

W belgijskiej ekipie na moment zapanowała frustracja – szczególnie zdenerwowany był Kevin De Bruyne, który co chwila krzyczał i machał rękoma w kierunku kolegów. Kanadyjczycy spychali Belgów coraz głębiej do defensywy, lecz w pewnym momencie ruszyli jednak zbyt stanowczo do przodu. Na dosłownie moment wkradło się w ich szeregi rozluźnienie, co dostrzegł Toby Alderweireld, który najprostszymi środkami posłał futbolówkę do Michy’ego Batshuayi. Ten z łatwością wszedł pomiędzy kanadyjskich stoperów i strzelił bramkę, dzięki której Belgia zeszła do szatni z wynikiem, na który tak naprawdę nie zasługiwała. Jeszcze przed gwizdem kończącym pierwszą połowę po podaniu Richiego Laryea wyśmienitą okazję zmarnował Tajon Buchanan.

Po wznowieniu gry spadła nieco intensywność, szczególnie jeśli chodzi o Kanadyjczyków. Owszem, dalej dość łatwo dochodzili do strzałów (najlepszy z nich to strzał Cyle’a Larina głową w 80 minucie), ale widać po nich było, ile wysiłku włożyli w cały mecz. Podopieczni Roberto Martineza ograniczyli się z kolei do bronienia własnej bramki i okazjonalnych kontr, które jednak nie przynosiły pożądanego rezultatu. Można powiedzieć, że w tych drugich 45 minutach Belgowie utrzymali się na prowadzeniu jedynie przez swoje wyrachowanie. Lepsze wrażenie zostawili po sobie Kanadyjczycy – do poważnego rywala podeszli bez żadnego strachu. Nie próbowali się murować czy zagrywać na oślep. Mimo ogromnego zmęczenia dalej próbowali doprowadzić do remisu. Postawili Belgom naprawdę twarde warunki, i tylko ich własna nieskuteczność sprawiła, że nie zdobyli dziś gola. Tak czy siak, mogą być z siebie dumni.

Co innego Belgowie, którzy wyglądali po prostu niemrawo. Z taką grą to „złote pokolenie” może się bardzo szybko pożegnać z Mistrzostwami Świata.

Postać dnia

W tej kategorii wśród kandydatów jest oczywiście kilku Hiszpanów. Świetne zawody rozegrał Gavi. Na lewej flance szalał Jordi Alba. Dwie bramki strzelił Ferran Torres. Ale dzisiejszego dnia największym bohaterem wcale nie był Hiszpan, a Belg – Thibaut Courtois. W Belgii coraz większa grupa kibiców ma już dość tego, że za każdym razem z opresji musi ratować ich 30-letni bramkarz Realu Madryt. Nie inaczej było tym razem. Gdyby nie on, Belgowie najprawdopodobniej zaliczyliby sensacyjny falstart przeciwko Kanadyjczykom. Obroniony przez niego strzał Alphonso Daviesa z rzutu karnego sprawił, że Belgia znów zwycięstwo zawdzięcza właśnie jemu.

Nie bez powodu to właśnie Courtois został wybrany najlepszym bramkarzem świata.

Gol dnia

To, co zrobił w swoim mundialowym debiucie Gavi zasługuje na podziw. Swój świetny występ podsumował przepięknym uderzeniem, które już teraz mogłoby stanowić wizytówkę tych mistrzostw. Zamiast próbować gasić wrzutkę Alvaro Moraty, on postanowił wbiec w pole karne i uderzyć lecącą futbolówkę z woleja. Miał wprawdzie masę miejsca na oddanie strzału, ale i tak należy go pochwalić za to, że zdecydował się na tak efektowne wykończenie akcji. Wisienką na torcie jest fakt, że piłka odbiła się od słupka, zanim wpadła do siatki strzeżonej przez Keylora Navasa.

Wydarzenie dnia

Najważniejszą rzeczą, jaka wydarzyła się podczas czwartkowych zmagań na katarskiej ziemi jest niewątpliwie porażka Niemców z Japończykami. Ten wynik wywraca sytuację w grupie E do góry nogami. Żeby zostać na turnieju, podopieczni Hansiego Flicka muszą w niedzielę wygrać z Hiszpanami. Będzie to coś na kształt dobrze znanego nam „meczu o wszystko”. Z kolei Japończycy udowodnili wszystkim to, że zdecydowanie potrafią wstać z kolan i odwrócić losy meczu na swoją korzyść – nawet przeciwko takiemu rywalowi, jak „Die Mannschaft”. Sprawili lekką sensację, ale taki jest futbol. Coraz częściej okazuje się, że starć z faworytem nie ma się co obawiać. Wystarczy tylko mieć określone założenia na mecz, i konsekwentnie je wypełniać.

Japonia grająca tak, jak w drugiej połowie meczu z Niemcami ma naprawdę spore szanse na to, by drugi raz z rzędu wyjść na mundialu z grupy.

A co w czwartek?

Kolejny dzień z mundialem zaczyna się o godzinie 11:00 starciem Szwajcarii z Kamerunem w ramach grupy G. Jeśli chodzi o grupę H, o godzinie 14:00 odbędzie się mecz Urugwaju z Koreą Południową. Będzie to mecz wyjątkowy zwłaszcza dla Urugwajczyków, bowiem ich „złote pokolenie” w Katarze najprawdopodobniej pożegna się z Mistrzostwami Świata. Na godzinę 17:00 zaplanowane jest zaś kolejne spotkanie tej grupy. Portugalia – na czele z Cristiano Ronaldo – podejmie Ghanę, która powraca na Mistrzostwa Świata po ośmioletniej przerwie. Ostatni czwartkowy mecz będzie czymś w rodzaju dania głównego. Serbia – a więc zespół dysponujący takimi gwiazdami, jak Filip Kostić, Dusan Vlahović czy Sergej Milinković-Savić – zmierzy się z Brazylią, która wydaje się być jednym z głównych faworytów całego mundialu. Ten mecz zacznie się oczywiście o 20:00.

Stanisław Pisarzewski

POLECANE

tagi