Pierwszy dzień play-offów był niezwykle przyjemnym dla oka, idealnym dla marzycieli. Zaskoczeń nie było – wygrali faworyci, choć w obu przypadkach nie osiągnęli tego bez najmniejszego wysiłku.
Holandia – Stany Zjednoczone. Zatęsknić za Euro
Jeśli ktoś zatęsknił za zeszłorocznym odważnym, wesołym w ataku Euro 2021, pierwsze spotkanie było świetną okazją, by sobie ten piękny turniej przypomnieć. A to za sprawą Denzela Dumfriesa. Wahadłowy Interu odpalił tryb turniejowy i połowę swojej klasyfikacji kanadyjskiej z tego sezonu załatwił w jednym spotkaniu. Już w 10. minucie otrzymał podanie na prawe skrzydło od Cody’ego Gakpo, ruszył w stronę pola karnego i odnalazł w okolicach 17. metra Memphisa Depaya, który uderzył celnie po długim słupku.
Przy drugiej bramce otrzymał krótkie podanie od Klaassena już blisko linii końcowej, po czym wyczekał i perfekcyjnym podaniem w polu karnym odnalazł niekrytego, wbiegającego Blinda, który wykończył – niemal identycznie jak Depay.
Dwie akcje przebiegające w niemal identyczny sposób, bo okoliczności niewiele się różniły, świadczyły o słabej postawie defensywy Stanów Zjednoczonych. Źle spisywali się stoperzy, zawodziła łączność między linią pomocy a obrony. Choć Amerykanie mieli swoje szanse w pierwszej połowie i grali dosyć odważnie, za co należy ich pochwalić, z taką grą w obronie nie mieli szans na zwycięstwo w tym spotkaniu.
Na drugą połowę Stany Zjednoczone wyszły z zamiarem wyrównania wyniku. Holenderska ekipa była jednak wczoraj drużyną kompletną, chciałoby się powiedzieć – bez wad. Oprócz schematów wypracowanych w ataku, ekipa Van Gaala była przygotowana także na ewentualność, w której będzie trzeba wytrzymać chwilowy napór. A konkretniej, przygotowany był Andries Noppert, na co dzień bramkarz Heerenveen. Na początku drugiej połowy popisał się bowiem kilkoma interwencjami, które uchroniły Oranje przed stratą bramki, w tym strzał Tima Reama w 50. minucie. Jankesi mieli spore szanse by wyrównać w tym spotkaniu, albowiem zarówno w początkowej fazie akcji, jak i w jej rozwoju, spisywali się świetnie. Problem pojawiał się jednak przy finalizacji, w której wyglądali po prostu kiepsko. Warto docenić rajd Musaha czy przytomne zachowanie Weah przy zbyt słabym podaniu do bramkarza. Jednak brak dobrej, doświadczonej dziewiątki, do jakich napastnik Lille nie należy, był widoczny aż nadto. I kiedy wydawało się, że nie uda się przebić dobrze zorganizowanej holenderskiej, defensywy, wtedy wydarzyło się TO:
Mamy tu do czynienia z akcją bliźniaczą do tych dwóch pierwszych akcji bramkowych Holendrów, lecz sam strzał… nie da się tego logicznie wytłumaczyć.
Przepiękny gol nie pokrzepił jednak serc Amerykanów na tyle, by strzelić drugiego gola. Niespełna pięć minut później podopieczni van Gaala wrzucili bowiem drugi bieg i trafili do siatki po raz trzeci. Grający tego dnia wyśmienicie Blind do swojej bramki dołożył asystę, dośrodkowując w pole karne do wbiegającego Dumfriesa. Ten z kolei do swoich dwóch asyst dołożył bramkę.
Holendrzy zwyciężyli w tym meczu 3:1, mając pod kontrolą grę przeciwnika praktycznie przez cały mecz, co należy docenić. Bo nawet, gdy wydawało się, że Jankesi za chwilę wyrównają, przeciwnik błyskawicznie sprowadził ich na ziemię. Mecz ten trochę przypomina potyczkę Argentyny z Belgią w ćwierćfinale mundialu sprzed ośmiu lat, gdzie również znaczne doświadczenie przeważało nad nieokiełznaną na wielkich turniejach ekipą. Czy wczorajszy mecz z Holandią będzie dla Amerykanów tym, czym dla Belgii było spotkanie z Argentyną i zwiastuje Jankesom złote pokolenie? W piłce przez cztery lata może wydarzyć się naprawdę wiele, niemniej wiele na to wskazuje.
Argentyna – Australia. Zatęsknić za geniuszem Messiego
To był dobry dzień na nostalgiczne wspomnienia, bo po świetnym występie Denzela Dumfriesa momenty magii zapewnił nam sam Lionel Messi w starciu z Australią. Choć początek w ogóle na to nie wskazywał. Australia grała przeciwko Albicelestes skrajnie inaczej niż Polska. Grała bowiem odważniej, ze znacznie wyższą kulturą gry. Socceros mieli ewidentnie plan na ten mecz, który przy odrobinie szczęścia, jak to z rywalami ze światowego topu bywa, mógł wypalić. Tak się jednak nie stało, bo w 35. minucie pierwszy i nie ostatni koncert w tym meczu dał Leo Messi.
Atakujący PSG (z drobną pomocą kolegów) osobiście rozprawił się z defensywą przeciwnika – jak za starych dobrych lat.
Co tu dużo jednak mówić – w pierwszej połowie Australia nie oddała celnego strzału, a wszelkie zapędy ofensywne zgasły po pierwszej bramce dla Argentyny. Mimo to wciąż efekty wizualne były znacznie ciekawsze, aniżeli przy meczu naszej reprezentacji. Skąd tyle porównań do podopiecznych Czesława Michniewicza? Bo Australia – rywal z porównywalnym potencjałem – pokazała, że można grać w piłkę z lepszymi piłkarsko rywalami. Oczywiście, należy mieć na względzie fakt, że był to mecz fazy play-off, a nie grupowy. Kto wie, czy dziś Polska nie będzie podobnie wyglądać z Francją?
Wracając jednak do samego meczu. Podobnie jak w poprzednim starciu wczorajszego dnia, Australia ruszyła do odrabiania strat wraz z rozpoczęciem drugiej połowy. I podobnie jak Amerykanie – Socceros zostali szybko sprowadzone na ziemię. Niespełna 12 minut po rozpoczęciu drugiej części spotkania, fatalny błąd popełnił Mathew Ryan. Z tego prezentu skorzystał Julian Alvarez, dla którego jest to druga bramka na wielkim turnieju. Trzeba przyznać, że nie gra on najgorzej, jak na rezerwowego Manchesteru City przystało.
A o swoim istnieniu na Twitterze przypomniał Kamil Grabara. I, co trzeba przyznać, zrobił to w nie najgorszym stylu.
Blisko kolejnej bramki przy efektownym rajdzie był w 64. minucie Messi, lecz przed oddaniem strzału powstrzymał go Milos Degenek. Kilka minut później zamiast dryblować, Leo postanowił podać, uruchamiając tym samym Tagliafico. Obrońca Lyonu strzelił jednak niecelnie po długim słupku.
Albicelestes musieli jednak zachować wzmożoną czujność, bo w 77. minucie niefortunną bramkę samobójczą zdobył po rykoszecie Enzo Fernandez.
Niech ten gol nie przyćmi jednak kolejnego świetnego występu Enzo. Pomocnik Benfiki rządzi w środku pola – wie, kiedy należy przyspieszyć, kiedy zwolnić, jak przerzucić ciężar gry czy wykreować sobie przestrzeń. Czy ukoronowanie na mundialu świetnej formy klubowej wystarczy, by zmienić barwy już zimą? Przekonamy się w przyszłym miesiącu.
Swoje nastawienie w trybie natychmiastowym zmieniła natomiast Australia, grając jeszcze odważniej, bo będąc świadomą, że nie ma już nic do stracenia. I tak, świetnym rajdem popisał się Aziz Behich.
Trzeba przyznać, że Socceros byli znacznie bliżej wyrównania w tym meczu niż Stany w starciu z Holandią. Argentyna wytrzymała jednak zrywy ofensywne przeciwnika, w czym z pewnością pomogło doświadczenie. Był to jednak ładny dla oka mecz, okraszony nie tylko chwilami dramaturgii, ale także piękną grą Messiego, który dziś sypał swoimi dryblingami jak z rękawa.
Postać dnia i wydarzenie dnia
Denzel Dumfries i jego 2 asysty oraz zdobyta bramka. Po meczu Holandii z USA, w ciemno można było stawiać, że to wahadłowy Oranje skradnie show tego dnia. W drugim spotkaniu o 20:00 rękawice rzucił mu jednak Lionel Messi. Mimo to, efektowne rajdy Argentyńczyka nie przyćmiły obfitującego w konkretne liczby występu gracza Interu.
Tym samym stał się on pierwszym piłkarzem na tym turnieju zaangażowanym w trzy bramki dla swojej drużyny w jednym meczu.
Gol dnia
Haji Wright strzelił takiego gola, którego obejrzenie nawet dziesięciokrotnie nie sprawia, że wiemy do czego i jak tu doszło. Trudno nawet właściwie ubrać w słowa gola napastnika na co dzień reprezentującego Antalyaspor. Odnotujmy więc tylko, że była to druga bramka w siódmym występie, w kadrze dla zawodnika, który w barwach swojej reprezentacji zadebiutował w czerwcu (dokładając w debiucie bramkę). Pierwsza zaś w oficjalnych rozgrywkach. Jeśli strzelać debiutanckiego gola na wielkiej imprezie, to właśnie takiego!
A co czeka nas dziś?
Najpierw Czesław Michniewicz masterclass, czyli pojedynek naszej reprezentacji z Francją, o którym wiele mówić nie trzeba. W każdym razie, o 16:00 po raz pierwszy od 36 lat zobaczymy naszą reprezentację w ⅛ finału mundialu. Styl w fazie grupowej nie ma tutaj znaczenia – ta chwila po prostu cieszy. Jesteśmy w gronie 16 najlepszych drużyn na świecie. W starciu z Francją nie jesteśmy faworytami, więc pokażmy kawał dobrego futbolu na osłodę.
CZYTAJ TEŻ: Misja Katar: Słodko-gorzki awans Polaków. Zagramy z Francją
O 20:00 natomiast Anglia zagra z Senegalem. Trzy Lwy podejmą Lwy Terangi. Ponoć szczupak jest królem wód, tak jak lew jest królem dżungli. A które Lwy okażą się królami piłkarskiej dżungli? Dowiemy się o 20:00.
Szymon Trzciński