Lech Poznań w sobotę 19 marca skończył 100 lat. Kolejorz w tym czasie zapisał na kartach swojej historii siedem tytułów mistrzowskich, do których dołożył pięć triumfów w krajowym pucharze oraz sześć w Superpucharze. Do tego rozegrał wiele ikonicznych meczów w europejskich pucharach, a cała Polska poznała kibicowski świat, który swoje początki miał na poznańskim Dębcu. Dziś chciałbym przybliżyć początki mojej historii związanej z niebiesko-białymi barwami. Jako Dominik Stachowiak — kibic, nie dziennikarz. Jako chłopak, którego serce bije dla Lecha od dziecka.
Pierwsze wspomnienia
Lech swoją historię zaczynał w 1922 roku na Dębcu, a moja przygoda z Kolejorzem zaczynała się w nieco innym miejscu na mapie Poznania, a konkretnie na Ratajach. Jak wspomina mój ukochany tata Paweł, z piłką nożną byłem związany od małego rojbra (w gwarze poznańskiej „łobuz”). To właśnie tata zaszczepił we mnie miłość do tego sportu, a przede wszystkim do niebiesko-białych barw. Sam pamięta boje przy Bułgarskiej z FC Barceloną czy Olympique Marsylia. Grał również w trampkarzach Lecha, gdzie jego kolegą z boiska był późniejszy kapitan i członek Złotej XI Kolejorza, Bartosz Bosacki. Dziękuję Ci, Tato, za pokazanie, w myśl jednej z przyśpiewek, „co w życiu liczy się”. Dziś wiem, że „tylko poznański Lech”, z którym od 13 lat maluję swoje życie w niebiesko-białych barwach.
Moje pierwsze wspomnienie związane z poznańskim klubem to sezon 2009/2010 – ten, w którym lechici wywalczyli pierwsze w XXI wieku mistrzostwo Polski. Były to pierwsze w pełni świadomie obejrzane przeze mnie rozgrywki i od razu były one wyjątkowe. Sukcesy niewątpliwie pomagają złapać tego bakcyla, którego wielu może nie rozumieć. Bo w końcu co wyjątkowego jest w tym, że 22 facetów biega za piłką, którą próbują umieścić w siatce? Szczerze mówiąc, to trzeba poczuć samemu na własnej skórze. Otoczkę wokół dnia meczowego, klimat stadionu, zapach murawy i smak zwycięstwa ukochanego klubu.
Najpierw przyczynił się do mistrzostwa Polski @LechPoznan, a następnie ruszył podbijać świat🌍🔝
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) August 21, 2020
Dziś urodziny obchodzi aktualnie jeden z najlepszych piłkarzy globu – @lewy_official🎁🍾🎂
Czego życzylibyście kapitanowi reprezentacji🇵🇱? pic.twitter.com/33KG0GT7R1
Co zapamiętałem z tego pierwszego sezonu z Kolejorzem? Oczywiście, Roberta Lewandowskiego — króla strzelców Ekstraklasy, który wtedy jeszcze nie wiedział, że po sezonie wyjedzie do Dortmundu, gdzie pod skrzydłami Jürgena Kloppa wyrośnie na wielkiego napastnika klasy światowej. Gol Siergieja Kriwca z przedostatniej kolejki w spotkaniu z Ruchem Chorzów i niemal równocześnie padający samobój Mariusza Jopa grającego w barwach krakowskiej Wisły, który ostatecznie okazał się decydujący w walce o krajowy czempionat. To dwa najmocniejsze wspomnienia z tych rozgrywek. Prawdziwe szaleństwo na punkcie poznańskiego Lecha zaczęło się sezon później…
Debiut Artjomsa Rudnevsa
Tak, sezon 2010/2011 wrył mi się w pamięć już na zawsze. Dziś często spotykam się z komentarzami, że niemożliwe jest to, że pamiętam tak dokładnie, co się wówczas działo. Sam jestem zaskoczony tym, ile wydarzeń zostało ze mną do dziś i będzie trwało do końca życia. Wszakże miałem zaledwie osiem lat…
26 czerwca 2010 roku — mój pierwszy mecz przy Bułgarskiej. W tym miejscu wypada podziękować mojemu wujkowi i ojcu chrzestnemu — Piotrowi za to, że zabrał mnie wtedy na stadion. Lech rozgrywał wówczas sparing z ówczesnym mistrzem Norwegii, czyli Rosenborgiem BK. 13 tysięcy kibiców, remis 1:1, piękny gol Jakuba Wilka i samobójcza bramka Seweryna Gancarczyka. Do tego debiut tego, którego występy dawały ogromną radość poznańskim kibicom w kolejnych latach, czyli Artjomsa Rudnevsa. Wówczas Łotysz kupiony z węgierskiego Zalaegerszegi TE FC wyszedł w koszulce z numerem 8, a nie 16, z którym do 2013 roku występował w barwach Kolejorza.
„Obronił! Krzysztof Kotorowski bohaterem Poznania!”
Moja wielka przygoda z Lechem nabrała tempa miesiąc później, kiedy to do Poznania zawitała Liga Mistrzów. II runda eliminacji do tych elitarnych rozgrywek. Rewanżowe spotkanie z azerskim Interem Baku. Zaliczka z pierwszego meczu po zwycięstwie 1:0 po golu Artura Wichniarka. Ten wieczór przed telewizorem pamiętam, jakby miał miejsce wczoraj. Lech dominował niemal przez cały mecz, prowadził grę, ale był bardzo nieskuteczny. Manuel Arboleda i Artur Wichniarek obijali dwumetrowego gruzińskiego golkipera Gieorgija Lomaię oraz poprzeczkę jego bramki.
W 84. minucie Inter Baku wyszedł na prowadzenie za sprawą Girtsa Karlsonsa, który po świetnej interwencji Krzysztofa Kotorowskiego po strzale Petara Zlatinowa dobił piłkę do bramki Lecha. Później przyszedł czas na dogrywkę i rzuty karne, które trwały niesamowicie długo.
Oba zespoły szły łeb w łeb aż przez jedenaście serii rzutów karnych. Kotorowski już w pierwszej serii wybronił strzał Zlatinowa. Potem zaczęły się nerwy — swoje jedenastki marnowali kolejno Siergiej Kriwiec i Sławomir Peszko, ale pomylił się również Dimitri Krugłow. Od czwartej serii aż do pojedynku bramkarzy nie pomylił się nikt. Do dziś pamiętam grymas na twarzy Manuela Arboledy i utykanie Semira Stilicia, którzy rzuty karne wykonywali z urazami po długim 120. minutowym pojedynku. Aż w końcu stało się to…
Jedenasta seria rzutów karnych. Pojedynek między Krzysztofem Kotorowskim a Gieorgijem Lomaią. Popularny „Kotor” zachował się jak rasowy napastnik i wykorzystał swoją jedenastkę. Chwilę później Gruzin reprezentujący barwy Interu Baku nie miał już tyle szczęścia co jego rywal. Uderzył w prawy dolny róg bramki Kotorowskiego, który złapał i przytulił piłkę do piersi. W telewizorze rozległ się krzyk Mateusza Borka i Romana Kołtonia brzmiący:
– Obronił! Krzysztof Kotorowski bohaterem Poznania, bohaterem Lecha! Lech w III rundzie kwalifikacji do Champions League!
Krzysztof Kotorowski -DANCE 🤜⚽
— 𝙈𝙖𝙘𝙞𝙚𝙟 𝙈𝙖𝙘́𝙠𝙤𝙬𝙞𝙖𝙠 – 𝕄𝕒𝕔́𝕜𝕠 ⚽ (@Macko_director) April 10, 2020
Rzute karne 😎 Krzysiek ⚽
.@LechPoznan – Inter Baku 9-8
🎙️ @BorekMati i 🎙️@KoltonRoman pic.twitter.com/yTzyyM5ayQ
Ten wieczór był początkiem pięknej przygody Kolejorza w europejskich pucharach, o której do dziś pamięta cała piłkarska Polska. W swoich wspomnieniach pominę szczegóły III rundy eliminacji do Ligi Mistrzów, w której Lech zmierzył się z czeską Spartą Praga i poległ dwukrotnie 0:1, a także ostatnią rundę eliminacji do Ligi Europy. Tam na Lecha czekało dziś już nieistniejące ukraińskie Dnipro Dniepropietrowsk. Lechici wygrali w Ukrainie 1:0 po golu Manuela Arboledy, a u siebie zremisowali bezbramkowo. Dzień później, 27 sierpnia odbyło się losowanie fazy grupowej drugich najważniejszych klubowych rozgrywek na Starym Kontynencie.
Grupa śmierci
Grupa A. Juventus, Manchester City i Red Bull Salzburg. Dziś bez tych zespołów trudno wyobrazić sobie rozgrywki Ligi Mistrzów. Wielkie marki, nazwiska i futbol na najwyższym światowym poziomie. Nie bez powodu tę grupę określano mianem „grupy śmierci”. Pamiętam, że gdy wykonałem po losowaniu telefon do taty będącego aktualnie w trasie, powiedział:
– Juventus? Manchester? No, Domin, grupa śmierci. Będzie strasznie ciężko o jakiekolwiek punkty.
Jego zdanie podzielał niemal każdy ekspert w kraju. Lech miał być w swojej grupie dostarczycielem punktów i co najwyżej powalczyć o trzecią lokatę z austriackim Salzburgiem. Jednak dla poznańskich kibiców najważniejsze było, że do Poznania przyjadą wielkie marki z wielkimi piłkarzami pokroju Del Piero, Vieiry, Adebayora, Teveza czy Davida Silvy. Wówczas w Juventusie dopiero raczkowała kariera dziś jednego z najlepszych obrońców na świecie, czyli Giorgio Chielliniego.
„Bez strachu, ale z szacunkiem” – to było najczęściej powtarzane zdanie przez piłkarzy Lecha Poznań przed meczem z jednym z najbardziej utytułowanych klubów na świecie, czyli włoskim Juventusem. To właśnie od spotkania ze Starą Damą poznaniacy rozpoczęli rywalizację w fazie grupowej Ligi Europy.
Już pierwsza połowa przyniosła ogromną niespodziankę i radość, bo Kolejorz po dwóch golach Artjomsa Rudnevsa po pół godziny gry prowadził na słynnym Stadio delle Alpi 2:0 i nie zamierzał się cofać. Lechici grali konsekwentnie, ale gospodarze z nożem na gardle coraz bardziej podkręcali tempo. W końcówce pierwszej połowy po dośrodkowaniu Del Piero błąd popełniła poznańska defensywa i z najbliższej odległości do siatki trafił Chiellini. Środkowy obrońca Starej Damy swój wyczyn powtórzył tuż po przerwie. Z piłką minął się Kotorowski, a Chiellini ponownie skierował ją do bramki Lecha.
W 68. minucie fajerwerki odpalił Del Piero i strzałem z 30. metrów pokonał bramkarza Lecha, wyprowadzając Juventus na prowadzenie 3:2. Wszystko wskazywało na to, że mimo prowadzenia 2:0 Lech wróci do Poznania jedynie ze wspomnieniem pięknej walki z włoskim potentatem. Jednak wtedy do gry wkroczył niezawodny Artjoms Rudnevs, który, jakby pozazdrościł wielkiemu Alessandro Del Piero urody jego gola. Kropnął zza pola karnego i trafił prosto w okienko bramki Manningera. Zapanowała euforia, a Lech zaczął pisać przepiękną historię gry w pucharach w tamtym sezonie…
Dzisiaj swoje 32 urodziny obchodzi Artjoms Rudņevs! 100 Lat!! Z cyklu: "Wspomnień Czar" 😎😎 pic.twitter.com/YcnOoPl2d0
— Kolejowy Klub (@KolejowyKlubLP) January 13, 2020
Później przyszły rywalizacje z Manchesterem City, Salzburgiem i rewanż z Juventusem. Wspaniałe gole Injaca, Możdżenia, Arboledy, Peszki, Stilicia, Tshibamby i Rudnevsa. Parady Jasmina Buricia i grającego na czas, leżącego w śnieżnej zamieci podczas drugiego spotkania z Włochami Krzysztofa Kotorowskiego. Szalony Jose Maria Bakero. Okrzyki radości Mateusza Borka i Romana Kołtonia. No i w końcu wypełniony po brzegi przebudowany Stadion Miejski w Poznaniu. To wszystko towarzyszyło meczom Kolejorza aż do fazy pucharowej, w której w 1/16 finału mocniejszy od Lecha okazał się portugalski Sporting Clube de Braga. Jak wspominał na początku tego roku w rozmowie ze mną na łamach naszego portalu Dimitrije Injac, był to najlepszy okres w jego karierze.
📆 #tegodnia
— Kronika-Futbolu.pl (@KronikaFutbolu) November 4, 2019
2010.11.04 #Lech Poznań #Manchester City 3-1
LE faza grupowa Poznań
bramki:
Dimitrije Injac 31′,
Manuel Arboleda 86′
Mateusz Możdżeń 90'
Emmanuel Adebayor 51′#otd #kartkazkalendarza #futbol #dziś pic.twitter.com/qZyJm1ppcV
– Wygrać z nimi u siebie to była bajka. Jednak zremisować z Juventusem — to zdarza się raz w życiu. No, nam zdarzyło się dwa razy (śmiech). Grać z takimi zespołami jak równy z równym — szacunek dla tej drużyny. Nadrobiliśmy brak umiejętności na ich poziomie. Jeden walczył za drugiego do samego końca. Myślę, że to był też klucz do tego wyniku, który osiągnęliśmy. Umiejętnościami piłkarskimi trudno było z nimi walczyć, ale tak jak już mówiłem, wierzyliśmy w siebie, atmosfera w szatni była wspaniała i to wszystko ułożyło się w sukces w tamtym momencie. Jeśli chodzi o Bragę, szkoda tego meczu na wyjeździe. Mieliśmy dobry wynik u siebie, nie straciliśmy bramki, ale słabo zagraliśmy ten rewanż. Najbardziej było nam szkoda właśnie tego, że nie mogliśmy się spotkać z Liverpoolem.
„Moja jedyna miłość to Kolejorz!”
Jak mogliście zauważyć, początki mojej przygody z Lechem to okres czasu stosunkowo niedawny. Trzynaście lat temu zaczęła się historia, która trwa do dziś i o której wiem, że potrwa do końca mojego życia. W trakcie tej wspaniałej podróży lechici zdążyli jeszcze jeden raz sięgnąć po krajowe mistrzostwo, w 2015 roku. Do tego toczyli boje w pucharach przeciwko Fiorentinie, FC Basel, Belenenses, Benfice Lizbona, Glasgow Rangers czy Standardowi Liege. Nie brakowało także kompromitacji w postaci wpadek przeciwko islandzkiemu Stjarnan Garðabær czy litewskiemu Żalgirisowi Wilno.
Jednak z Lechem byłem na dobre i na złe. Przed telewizorem, kiedy Barry Douglas zdobywał gola przeciwko Legii i biegł świętować pod Kocioł. Przy odbiorniku radiowym, kiedy Krzysztof Ratajczak relacjonował na antenie ówczesnego Radia Merkury (dzisiejsze Radio Poznań) mecz wiążący się z najdłuższą podróżą Poznańskiej Lokomotywy w historii do kazachskiego Tałdykorganu na spotkanie z Żetysu. I w końcu na stadionie, na obchodach stulecia istnienia tego wielkiego klubu z tradycjami, krzycząc na całe gardło “Moja jedyna miłość to Kolejorz!”.
Tej, @LechPoznan! Na ten wyjątkowy jubileusz życzę Ci kolejnych 100, albo i nawet 200 lat. To dzięki Tobie, Kolejorzu, zacząłem interesować się piłką nożną. Dzięki Tobie zapragnąłem zostać dziennikarzem sportowym. Przez lata to właśnie Ty, Lechu, spełniałeś moje marzenia. 1/3 pic.twitter.com/pZ046MSiu3
— Dominik Stachowiak (@D__Stachowiak) March 19, 2022
To z Lechem wiążą się moje najważniejsze chwile w życiu. Przede wszystkim te związane z dziennikarstwem. Dzięki niebiesko-białym barwom pojąłem, że to jest to, co chcę w życiu robić. Pierwsza w życiu konferencja prasowa przed meczem z Benfiką Lizbona. Pierwszy profesjonalny wywiad, w którym moim rozmówcą był Krzysztof Bąkowski. Pierwszy mecz zrelacjonowany z trybuny prasowej przeciwko Śląskowi Wrocław. Komentarz radiowy przy wygranym 3:0 spotkaniu w Szczecinie. No i nawet ta nieszczęsna wpadka z niedoszłym transferem Damiana Kądziora. Kolejorz uczestniczył w tych wszystkich wielkich dla mnie momentach mojego niespełna 20-letniego życia.
Przez te wszystkie lata zrozumiałem, że Lech Poznań to coś więcej niż klub. To pasja. To przeszywające mnie ciarki, kiedy przychodzę na stadion. To jak śpiewał Liber „memoriał dla murawy, dla trenerów, wiernych kibiców, miłośników — bez których nie ma zawodników”. To po prostu wielka miłość. Z niebiesko-białymi barwami będę związany już zawsze, niezależnie od formy mojego ukochanego klubu. Niezależnie od tego, kto będzie biegał po boisku przy ulicy Bułgarskiej 5/7. Bo moje serce bije i zawsze będzie biło dla Kolejorza w rytm przyśpiewek płynących z gardeł najlepszych kibiców w kraju. Lechu, życzę Ci kolejnych 100 lat!
Dominik Stachowiak