#MisjaKatar: Więcej pytań, niż odpowiedzi, czyli nasza reprezentacja na dwa miesiące przed mundialem

Poland's Grzegorz Krychowiak Applauds the travelling supporters during the UEFA Nations League Group A4 match between Wales vs Poland at Cardiff City Stadium, Cardiff, United Kingdom, 25th September 2022

(Photo by Mike Jones/News Images) in Cardiff, United Kingdom on 9/25/2022. (Photo by Mike Jones/News Images/Sipa USA)
2022.09.25 Cardiff
pilka nozna liga narodow
Walia - Polska 
Foto Mike Jones/News Images/SIPA USA/PressFocus

!!! POLAND ONLY !!!

Nie było lepszej okazji ku temu, by dowiedzieć się, czego możemy się spodziewać po reprezentacji Polski na Mistrzostwach Świata. Podczas meczu z Holandią mogliśmy podjąć próbę oceny tego, jak poradzimy sobie przeciwko Argentyńczykom. Z kolei Walia to drużyna poziomem zbliżona do Meksyku. Dwa mecze, dwaj porządni rywale – powinniśmy móc wyciągnąć z tych spotkań jakieś wnioski. Tymczasem o naszej kadrze wiemy bardzo mało. Owszem, na pewne pytania znamy odpowiedzi, ale te najważniejsze pozostały zagadką.

Kuba Kiwior? TOP

Zacznijmy od największego odkrycia tego zgrupowania. Grający w Spezii 22-letni Jakub Kiwior na początku mógł wydawać się postacią nieco anonimową. Do kadry wszedł jednak razem z drzwiami, niemalże z miejsca stając się gwarancją solidności. Wystarczyło mu tylko kilka spotkań w kadrze, by wywalczyć sobie pierwszy skład na mundialu. Choć jeszcze pół roku temu wydawało się to niemożliwe, dziś to on – nie Kamil Glik, czy Jan Bednarek – postrzegany jest jako najszczelniejszy punkt naszej defensywy.

22-latek był jedynym obrońcą, do którego nie można było się przyczepić po meczu z Holandią. Swoją dobrą dyspozycję potwierdził w meczu z Walią. Wobec postawy Kamila Glika i Jana Bednarka Kiwior jawi nam się jako prototyp obrońcy nowoczesnego – radzącego sobie w pojedynkach z napastnikami, ale zdolnego także do wzięcia odpowiedzialności za rozpoczynanie akcji. W systemie gry stosowanym przez Czesława Michniewicza taki zawodnik jest na wagę złota. Jego wyszkolenie techniczne pozwoliło mu zwrócić na siebie uwagę kibiców, selekcjonera kadry i Roberta Lewandowskiego, który kilkukrotnie wypowiadał się o nim w samych superlatywach.

Nazywanie Jakuba Kiwiora przyszłością naszej kadry jest lekko nie na miejscu. Jak pokazały ostatnie dwa mecze reprezentacji, on jest jej teraźniejszością.

Lewandowski nie może być osamotniony

Trzeba powiedzieć sobie szczerze – mecze z Holandią i Walią nie należały do najlepszych spotkań, jakie z orzełkiem na piersi zagrał Robert Lewandowski. Od naszego kapitana i zdobywcy nagrody dla najlepszego piłkarza na świecie oczekujemy, że będzie w stanie wykrzesać z siebie coś więcej, niż jeden strzał na bramkę w dwóch meczach.

Nie wszystko zależy jednak od niego. To nie jest piłkarz, który jest w stanie sam wygrać mecz. Nie jest to zresztą żadna ujma – takich zawodników w historii piłki nożnej było tylko kilku. Żeby wyciągnąć maksimum z obecności Lewandowskiego na boisku, należy tworzyć mu sytuacje. W Barcelonie od tego ma takich piłkarzy, jak Ousmane DembeleRaphinha czy Pedri. W reprezentacji jakość jest mniejsza, przez co Lewy musi schodzić do pomocy, jeśli chce dostawać podania. Było to widać chociażby w meczu z Holandią, w którym schemat był taki sam, co zawsze – nie potrafiliśmy wyjść z piłką z naszej połowy, przez co jedyne zagrania w kierunku Lewego to były lagi, które ciężko było mu opanować ze względu na liczbę atakujących go obrońców.

Istnieją dwa rozwiązania tej sytuacji. Jedno z nich – przesunięcie całej drużyny trochę bliżej bramki przeciwnika – to coś, co na ten moment wydaje się nierealne. Drugą opcją jest powrót do tego, co kiedyś całkiem nieźle funkcjonowało. Mowa mianowicie o grze dwójką napastników. Nawet Czesław Michniewicz, dla którego docelowym ustawieniem reprezentacji jest 3-4-2-1, widzi w swoich planach meczowych miejsce dla duetu dziewiątek. Tak graliśmy w drugiej połowie meczu z Holandią, a także przez całe 90 minut przeciwko Walii.

Po tym zgrupowaniu wydaje się, że odpowiednim partnerem dla Lewandowskiego będzie Karol Świderski, którego ruchliwość pozwala na wchodzenie w przestrzeń kreowaną przez „Lewego”. Z ich współpracy powstała zresztą bramka, która dała nam zwycięstwo z Walijczykami.

Jedno jest pewne – skazując naszego najlepszego piłkarza na samotność niwelujemy jego atuty. Od tego, czy je odpowiednio wykorzystamy zależy to, czy wyjdziemy z grupy na mundialu.

Jest na kim budować, ale różowo też nie jest

Kilku piłkarzy pokazało na tym zgrupowaniu, że stać nas na to, by pożegnać się z topornym i archaicznym stylem gry. Poza wspomnianym wcześniej Kubą Kiwiorem nadziei można szukać w postawie Nicoli Zalewskiego. W grze tego chłopaka jest coś takiego, że patrzysz, i od razu wiesz, że to gość szkolony za granicą. Charakteryzuje go odwaga, której wielu polskim zawodnikom zwyczajnie brakuje. Gdy Nico bierze piłkę, interesuje go tylko to, by zdobyć przestrzeń – niezależnie od tego, czy zrobi to podaniem, czy efektownym dryblingiem. Ma jeszcze nad czym pracować (zwłaszcza jeśli chodzi o grę w obronie) ale niewątpliwie mamy w kadrze zawodnika, który będzie dawał nam radość jeszcze przez długie lata. Krótko mówiąc – Włosi mogą sobie pluć w brodę.

Tacy piłkarze, jak Kiwior, Zalewski, Sebastian Szymański, czy będący w pełni formy Piotr Zieliński udowodnili, że mogą stanowić nowoczesny szkielet naszej kadry. Wszystko, co było w meczach z Holandią i z Walią najlepsze, brało się z ich inicjatywy. Wniosek jest prosty – jeśli chcemy, żeby reprezentacja grała ładnie dla oka, należałoby właśnie na tych panach oprzeć jej kształt. Problem polega na tym, że oni są w mniejszości. Efektem jest to, co autor książki pt. „Polska myśl szkoleniowa” Michał Zachodny nazywa „kadrą dwóch prędkości”. Jedni tak, jak Kamil Glik, czy Wojciech Szczęsny chcą, aby w naszej grze było widać przede wszystkim zaangażowanie i poświęcenie w defensywie. Te cechy przyniosły nam w końcu ćwierćfinał mistrzostw Europy. Tacy, jak Piotr Zieliński, Robert Lewandowski czy Matty Cash lepiej odnajdują się z kolei w drużynach, które dominują poprzez posiadanie piłki. Co więcej, uważają, że tylko w ten sposób można się rozwinąć.

Ten motyw kłócących się ze sobą koncepcji w pewnym sensie zdominował to zgrupowanie. Kontrast można było dostrzec wszędzie. Wojciech Szczęsny mówił o tym, że najlepiej czuje się, gdy jesteśmy w głębokiej defensywie, a zaraz potem do tzw. „mixzony” wchodził Piotr Zieliński i wygłaszał potrzebę częstego utrzymywania się przy piłce. Robert Lewandowski chwalił Jakuba Kiwiora za nowoczesne podejście do gry, a podczas meczu wściekał się, gdy nikt nie wychodził mu do kontry. Sam Kiwior potrafił świetnie przyspieszyć akcję z głębi pola tylko po to, by kilka minut później szło kolejne niecelne długie podanie.

Nasza reprezentacja obecnie przypomina trochę tę scenę z Dnia Świra, w której jeden polityk mówi „moja jest tylko racja, bo to święta racja” a reszta posłów na sali sejmowej odpowiada „hańba! skandal!”.

Wiemy, że… nic nie wiemy

Dlatego też w grze podopiecznych Czesława Michniewicza ciężko jest dostrzec jakikolwiek pomysł. Wiąże się to niestety ze stylem gry preferowanym przez naszego selekcjonera. Jesteśmy w fazie wiecznego czekania na to, co się wydarzy. Z kolei w ofensywie zdajemy się na błysk geniuszu Piotra Zielińskiego czy Roberta Lewandowskiego. A w teorii mogliśmy przecież z tych dwóch spotkań wynieść bardzo dużo. Mogliśmy zobaczyć te dwie twarze naszej kadry. Mecz z Holandią miał być szansą na sprawdzenie naszej defensywy, a spotkanie z Walią miało przetestować to, jak wyglądamy w ataku pozycyjnym.

Wyszło z tego tyle, że nie radzimy sobie ani w grze reaktywnej, ani w grze proaktywnej. Przeszkadza nam zarówno bronienie się, jak i atakowanie. Sytuacja jest o tyle trudna, że nawet zmiana ustawienia niewiele tu wniesie. Cała ta narodowa dyskusja o kwestiach związanych z systemami gry to tak naprawdę temat zastępczy. Niezależnie od tego, jakim systemem będziemy grali, czy będzie to czwórka w obronie, czy może piątka – problemy będą zawsze te same. Kamil Glik nie nauczy się rozgrywania, Grzegorz Krychowiak nie będzie szybciej obracał się z piłką i unikał fauli, a Jan Bednarek nie stanie się nagle sprinterem. Ewentualna zmiana ustawienia przyniesie zatem ze sobą jedynie to, że będziemy narzekali na brak lewych obrońców i skrzydłowych.

Na takie desperackie ruchy, jak zmiana systemu gry jest już za późno. Boleśnie przekonał się o tym Adam Nawałka na Mistrzostwach Świata w Rosji. Można być więc pewnym tego, że na mecze z MeksykiemArabią Saudyjską Argentyną wyjdziemy z trójką stoperów. Poza tym nie wiadomo nic. Nie wiadomo, jak ta drużyna ma wychodzić spod pressingu, jak ma funkcjonować w ataku pozycyjnym, i jak ma wypracowywać sobie okazje do strzału.

Do meczu z Meksykanami zostało 55 dni, a my wciąż siedzimy jak ten Sokrates, powtarzając jego najsłynniejszą frazę.

Złudzenie stabilności

Dla Czesława Michniewicza mecz z Walią był ósmym meczem jego kadencji na stanowisku selekcjonera reprezentacji. Z tych ośmiu spotkań tylko jedno było towarzyskie (mowa o meczu ze Szkocją). Sześć z nich to mecze Ligi Narodów, w których mierzyliśmy się z dużo lepszymi rywalami. Ktoś może powiedzieć, że te mecze są jak gloryfikowane sparingi, ale to dzięki utrzymaniu się w dywizji A mamy zapewniony pierwszy koszyk w eliminacjach do nadchodzących mistrzostw Europy.

Tak czy siak, w sytuacji, gdy znaczna większość spotkań to mecze o stawkę, ciężko jest budować skład. Stąd też wszystko od deski do deski gra duet Kamil Glik – Grzegorz Krychowiak, a więc dwaj najbardziej hejtowani piłkarze kadry. Obaj rozegrali w kadrze łącznie prawie 200 spotkań. Zapewne wielu kibiców dałoby dużo, by żaden z panów nie zagrał już z orzełkiem na piersi żadnego meczu, ale ich obecność naprawdę da się wyjaśnić.

Po pierwsze, musimy pamiętać o tym, że Liga Narodów to rozgrywki, których nie można olać. Tu nie można pozwolić sobie na eksperymenty taktyczne, bo liczy się jednak wynik. W takich sytuacjach zawsze premiowani będą piłkarze o największym doświadczeniu. Nie ma znaczenia to, że Glik w ciągu kilku lat stoczył się do poziomu Serie B, a Krychowiak z braku laku gra poza Europą. Dopóki będą mieli chęć gry w kadrze, znajdzie się dla nich miejsce.

Jest jeszcze drugi, dużo bardziej istotny czynnik – to, jak często zmieniają się nasi selekcjonerzy. W ciągu kilku lat na tym stanowisku dokonano kilku gwałtownych (a czasem wręcz drastycznych) zmian. Po Adamie Nawałce przyszedł Jerzy Brzęczek, który nigdy wcześniej nie pracował z piłkarzami kalibru Lewandowskiego czy Zielińskiego. Z Brzęczkiem pożegnano się tuż przed wielkim turniejem, a więc w najgorszym możliwym momencie. Jego następca, a więc Paulo Sousa, nie miał za dużo czasu na wdrażanie własnej koncepcji. Owszem, próbował na początku odstawić Glika, ale zrobił to dość nieudolnie i koniec końców musiał się z nim przeprosić. Teraz trenerem jest Czesław Michniewicz, który znajduje się w podobnej sytuacji, co Sousa. Też nie może za bardzo kombinować. Nawet gdyby chciał zrezygnować z Glika, czy z Krychowiaka, to nie ma jak.

Należy się więc spodziewać, że wspomniana dwójka wyjdzie w pierwszym składzie na każdy mecz mundialu. Można narzekać, i mówić, że oni cofają kadrę w rozwoju, ale to nie do końca tak. Oni nie są przyczyną naszych niepowodzeń. Są raczej ich skutkiem. Dopóki nie spojrzymy na to wszystko szerzej, ci, którzy ich wystawiają, będą dawać nam złudzenie stabilności.

Dziwne wybory selekcjonera

Ten cały przedmundialowy pośpiech i chaos wymaga konsekwencji i stanowczości. Zgrupowanie, które właśnie się skończyło, miało służyć między innymi temu, by wyklarowała się jedenastka, która będzie reprezentować nas na mistrzostwach Świata. Oczywiście, przez dwa miesiące może zdarzyć się mnóstwo losowych rzeczy – kontuzje, wahania formy itd. – ale dobrze byłoby, gdybyśmy na mundial pojechali mając do dyspozycji silną, niepodważalną jedenastkę i dobrych rezerwowych-zadaniowców.

Tymczasem Czesław Michniewicz swoimi decyzjami nie tyle pomaga, co wręcz przeszkadza. Przemysław Frankowski dostał 79 minut w meczu z Holandią, po czym w meczu z Walią… usiadł na trybunach. Podobnie zresztą wygląda sytuacja Mateusza Klicha, który przeciwko „Oranje” dostał nieco ponad kwadrans, i Karola Linettego, który został zdjęty z boiska w przerwie tamtego spotkania. Poszukiwanie partnera do środka pola stało się tak desperackie, że w meczu z Walią w pierwszej jedenastce pojawił się Szymon Żurkowski, a więc piłkarz, który w tym sezonie do tej pory zagrał ledwie 30 minut.

Można mówić, że grać w kadrze będą tylko ci, którzy regularnie grają w swoich klubach, ale jak to zwykle bywa – słowa to jedno, a czyny to drugie. Swoją drogą, ciekawe, jak się czuje pomijany przez selekcjonera Tymoteusz Puchacz, który przecież w tym sezonie zagrał więcej minut od Żurkowskiego.

Te ostatnie dwa mecze to był czas na mądre, przemyślane decyzje. Dawanie prawdziwych szans tym, którzy te szanse rzeczywiście mają. Z takiego żonglowania piłkarzami nic dobrego nie wynika. Selekcjonerowi nie dostarcza ono konkretnych odpowiedzi, a samych zawodników wprowadza w zakłopotanie.

Perspektywa mundialowej klęski

Od Mistrzostw Świata dzieli nas już tylko jeden mecz. Będzie to sparing z Chile, który odbędzie się dzień przed naszym wylotem do Kataru. Nie ma co się oszukiwać – ten mecz raczej nie sprawi, że w narodzie wróci wiara utracona podczas dwóch ostatnich spotkań. By tak było, musielibyśmy bardzo szybko znaleźć odpowiedzi na wiele różnych pytań.

A prawda jest taka, że te pytania do łatwych nie należą. Ich nie da się ogarnąć, jak mówił Ferdynand Lipski z Kilera, „just like that”. Nasza drużyna nie ma nawet swojej tożsamości. Nie wiadomo, która z jej twarzy jest tą prawdziwą. Nie wiadomo, kim i w jaki sposób mamy postawić się Argentynie, czy nawet Meksykowi.

Cóż, wygląda na to, że zostaje nam ślepa wiara. Wiara, do której za każdym razem wracamy, choć już sto razy zaklinaliśmy się, że nie popełnimy tego samego błędu. Ta sama wiara, która pojawia się wtedy, gdy los wytrąca nam z rąk inne argumenty. Wreszcie ta wiara, która po pierwszym straconym golu rozsypuje się jak domek z kart.

Obyśmy do tej słynnej listy „4K” – Kazań, Kolumbia, Klęska, i to czwarte „K” – nie musieli dopisywać kolejnego: „Katar”.

Stanisław Pisarzewski

POLECANE

tagi