Miha Blažič: Odrzuciłem kilka lepszych finansowo ofert, niż ta z Lecha Poznań

Miha Blažič w rozmowie z mediami o swoich pierwszych miesiącach w Lechu Poznań. Fot. Mikołaj Szubert

Do Lecha Poznań trafił latem tego roku i z miejsca stał się podstawowym zawodnikiem formacji defensywnej, najczęściej występując u boku Antonio Milicia. W rundzie jesiennej nie zagrał w zaledwie czterech spotkaniach w barwach Kolejorza. Jak Miha Blažič ocenia swój dotychczasowy pobyt w stolicy Wielkopolski, drużynę, Johna van den Broma i w jaki sposób porównuje Lecha do Ferencvárosu, a Ekstraklasę do Ligue 1?

***

Co możesz powiedzieć po pierwszym półroczu spędzonym w Poznaniu o mieście, klubie, kibicach? Jesteś usatysfakcjonowany tym, co zastałeś przychodząc do Lecha?

Miha Blažič: Klub i kibiców mogę opisywać tylko w pozytywnych słowach, a życie tu jest naprawdę bardzo dobre. Moja narzeczona bardzo lubi Poznań. Jak na razie jesteśmy bardzo zadowoleni.

Nie zagrałeś w zaledwie czterech meczach w tym sezonie, a większość rozpoczynałeś w wyjściowej jedenastce. Czujesz się wartościowym graczem w talii Johna van den Broma? Są tu przecież inni bardzo dobrzy obrońcy, którzy wydawali się być „pewniakami” do pierwszego składu ze względu na to, że grają tu dłużej i znamy ich wartość – myślę tu o Antonio Miliciu, u którego boku grasz najczęściej, ale także o Filipie Dagerstalu czy Bartoszu Salamonie, który wrócił do treningów i niedługo będzie już brany pod uwagę przy ustalaniu kadry meczowej.

W kolejnej części sezonu będzie naprawdę duża rywalizacja o to, kto będzie podstawowym duetem stoperów. To normalne w takim klubie jak Lech, spodziewałem się tego, przychodząc tu. Zawsze będą grali najlepsi. Zobaczymy, kto wyjdzie z tej walki zwycięsko.

Jak podsumowałbyś rundę jesienną w waszym wykonaniu?

Straciliśmy punkty w meczach, w których nie powinniśmy ich stracić i to nas martwi. Jesteśmy jednak ciągle w czubie tabeli i walczymy o mistrzostwo Polski. Tak właśnie musimy na to patrzeć i grać jeszcze lepiej w przyszłym roku.

Po transferze do Lecha znów zostałeś podstawowym zawodnikiem reprezentacji Słowenii. Gra tutaj pomogła Ci to osiągnąć? Wcześniej do kadry Szwecji po dobrej grze w Kolejorzu wracali Jesper Karlstrom czy Mikael Ishak.

Kiedy byłem w Angers, także grałem w reprezentacji, ale w marcu złapałem kontuzję. Jednak gdy zmieniałem klub, zależało mi na tym, żeby to był zespół, dzięki któremu znów będę ważny dla kadry. Odrzuciłem kilka lepszych finansowo ofert, niż ta z Lecha, ale chciałem trafić właśnie do Poznania. Przede wszystkim dlatego wybrałem propozycję Kolejorza, bo to świetny klub, który gra w niezłej lidze, walczy o mistrzostwo kraju. Myślę, że dla sztabu reprezentacji Słowenii to też było ważne, żebym grał w drużynie pokroju Lecha.

Jak zgaduję, skusiła Cię też perspektywa gry w europejskich pucharach? Oczekiwania były duże, ale ostatecznie nie weszliście do grupy Ligi Konferencji Europy. Po tym czasie, patrząc na chłodno na rywalizację ze Spartakiem Trnava, wciąż jesteś rozczarowany czy wówczas ten wynik był maksimum, które mogliście osiągnąć?

Brak awansu do pucharów to ogromne rozczarowanie, uderzające mnie osobiście bardzo mocno. Musieliśmy się jednak pozbierać, to przecież był dopiero początek sezonu i skupić się na lidze oraz Pucharze Polski. Dwumecz ze Spartakiem wciąż boli, ale to przeszłość – nie możemy z nią już nic zrobić. Możemy za to zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby jeszcze odnieść sukcesy w tym sezonie.

Co wiedziałeś o Ekstraklasie, zanim podpisałeś kontrakt z Lechem i czy coś Cię w niej zaskoczyło?

Rozmawiałem z moimi kolegami z reprezentacji – Luką Zahoviciem z Pogoni Szczecin czy Erikiem Janžą z Górnika Zabrze. Powiedzieli mi, że to dobra i trudna liga. Każdy może tu wygrać z każdym – mniejsze kluby czują się bardzo dobrze, szczególnie gdy grają przed własną publicznością. To z pewnością dla kibiców jest ogromną zaletą. Na papierze ktoś jest faworytem, ale nigdy nie wiesz, co się może wydarzyć. Dla nas zawodników to też jest wyzwanie, bo nie możemy przejść bez przygotowania obok żadnego meczu – niezależnie od tego, czy gramy z 15. drużyną w tabeli, samemu będąc na 3. miejscu. Nikogo nie możemy lekceważyć.

Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że Ekstraklasa jest jedną z najbardziej fizycznych lig w Europie?

Trafiłem tu z Ligue 1, która moim zdaniem jest bardzo fizyczna, ale jednocześnie gra się w niej bardzo szybko. Mogę powiedzieć, że wasza liga również jest mocno ukierunkowana na fizyczność. Użyłbym też wobec Ekstraklasy stwierdzenia box-to-box. Oczywiście, drużyny grające przeciwko Lechowi często skupiają się na grze defensywnej i wyczekują okazji na kontrataki, ale mają wystarczającą jakość, żeby wykorzystać dwie, trzy szanse, które sobie wypracują.

W Angers graliście dużo niższą defensywą niż ma to miejsce w Lechu. Jak odnajdujesz się w tym stylu gry?

W zasadzie to grałem w wyższej defensywie przez 5 lat zanim trafiłem do Francji, grając w Ferencvárosie, więc tak naprawdę nie było to dla mnie duże wyzwanie. Oczywiście, kiedy rywalizujesz 1 na 1 z szybkim napastnikiem, granie wyżej jest dla obrońcy trudniejsze. Jestem jednak zdania, że lepiej ciężej popracować, niż po prostu się wycofać i czekać na to, co zrobi przeciwnik.

Pamiętasz swoje pierwsze wrażenia po wejściu do szatni Lecha, poznaniu nowych kolegów z zespołu, przepracowaniu okresu przygotowawczego?

Myślę, że było podobnie, jak na Węgrzech. Trafiłem do dobrej drużyny z bardzo dobrymi zawodnikami. Szybko się dotarliśmy, jest między nami dobra atmosfera. Uważam, że to właśnie dzięki dobrej atmosferze jest łatwiej zaadaptować się w nowym środowisku. To ważne dla piłkarzy, którzy trafiają do jakiegokolwiek klubu.

Jak porównałbyś Lecha i Ferencváros? Oba kluby są w końcu jednymi z największych w swoich krajach. Widzisz więcej podobieństw czy różnic między nimi?

Może zacznę od różnic. Na przykład Ferencváros raczej nie sprzedaje tak wielu piłkarzy, jak Lech, nie wprowadza też aż tak wielu młodzieżowców do pierwszego składu. Tam panuje trochę inne myślenie. Natomiast bardzo podobne są oczekiwania kibiców, presja nakładana przez nich jest porównywalna. Kiedy tam grałem, naszym największym rywalem był Videoton (dziś Fehérvár FC – dop. red.). W zasadzie, gdy przychodziłem do ligi węgerskiej, to oni byli najlepsi i w moim pierwszym sezonie zdobyli mistrzostwo. Potem Ferencváros zaczął inwestować większe pieniądze i staliśmy się najlepszą drużyną w kraju. Nie mieliśmy aż tak dużej konkurencji, ale wielkich emocji dostarczały zawsze rywalizacje z Újpest FC. Wyniki oczywiście były na naszą korzyść, nie byli na naszym poziomie. Na te mecze jednak stadion wypełniał się po same brzegi i jeśli nie udało nam się wygrać, dla kibiców było to okropne uczucie. Nawet jeśli wygrasz ligę, ale przegrasz derby, to pozostaje niesmak.

Coś jak w przypadku meczów Lecha z Legią…

Tak, choć tu jest trochę inaczej, bo oba kluby są czołowymi w kraju i nie jesteśmy z tego samego miasta.

Przechodząc do spraw bieżących, jaka jest atmosfera w zespole po ostatnich, niezbyt udanych meczach ligowych z Widzewem Łódź (1:3) oraz Piastem Gliwice (0:1)?

Nikt nie lubi przegrywać, więc oczywiście atmosfera nie jest tak dobra, jak po zwycięstwach. Jesteśmy jednak przekonani, że możemy być lepsi i jesteśmy pewni, że będziemy. Staramy się więc myśleć pozytywnie.

Jaki był wasz największy problem w tych dwóch wspomnianych spotkaniach?

Piast to drużyna, która broni się nisko i skutecznie. Mimo to mieliśmy kilka okazji, ale nie udało nam się ich wykorzystać. Mogliśmy zrobić wiele rzeczy dużo lepiej i pracujemy nad tym. Tak długo, jak wyciągamy wnioski, będzie lepiej.

Teraz zagracie z Radomiakiem, którego trenerem został Maciej Kędziorek, wcześniejszy asystent Johna van den Broma. Jak sam mówi, ma plan na Lecha, ale czy wy macie plan na trenera Kędziorka?

Przygotowujemy się do meczu z Radomiakiem, nie z trenerem Kędziorkiem. Oczywiście, on nas zna, ale przygotowujemy się jak do starcia z jakąkolwiek inną drużyną.

Macie przed tym spotkaniem poczucie, że gracie nie tylko o trzy punkty, ale także w pewnym sensie o posadę Johna van den Broma?

Moim zdaniem zawsze gramy o, nazwijmy to, takie rzeczy. Na każdy mecz wychodzimy po to, żeby go wygrać. Nie wychodzimy na boisko po to, żeby zremisować. Nie uprawiamy tego sportu, żeby nie chcieć wygrywać. Po to jesteśmy w Lechu. Chcemy być najlepsi.

Dominik Stachowiak

POLECANE

tagi