Ostatecznie, po ponad miesiącu spekulacji, stało się jasne, że w sztabie Fernando Santosa zabraknie miejsca dla polskiego trenera. Jak poinformował Tomasz Włodarczyk z portalu Meczyki.pl, do grona najbliższych współpracowników Portugalczyka dołączy jednak Grzegorz Mielcarski, którego rola nie została jeszcze dokładnie określona.
Skąd pomysł z polskim asystentem?
Propagatorem tej idei był sam prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Cezary Kulesza. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że zabieg ten miał mieć charakter czysto populistyczny, a nie realnie wpłynąć na dobro polskiego futbolu. Genezy tego pomysłu należy poszukać w tym, że w sztabie poprzedniego zagranicznego selekcjonera reprezentacji Polski, Paulo Sousy, nie znalazł się żaden rodzimy szkoleniowiec. Ówczesny szef związku, Zbigniew Boniek, nie widział takiej potrzeby, twierdząc że to sam trener dobiera sobie współpracowników, a federacja nie powinna wpychać mu nikogo na siłę.
Cezary Kulesza, prowadząc swoją przedwyborczą kampanię wśród ludzi polskiego futbolu starał się zdobywać ich głosy obietnicą zupełnie odmiennego stylu zarządzania związkiem, niż jego poprzednik. Były prezes Jagiellonii miał wsłuchiwać się w głos chociażby zarządu PZPN, a nie zawsze robić wszystko po swojemu. Trzeba przyznać, że z tej obietnicy na razie wywiązuje się bardzo dobrze, choć nie zawsze korzystnie na tym wychodzi. W sprawie polskiego asystenta także pragnął wykazać się odmiennym postępowaniem w porównaniu do obecnego wiceprezydenta UEFA, doskonale wiedząc, że opinia publiczna, a także środowisko piłkarskie, negatywnie ocenili brak rodzimego trenera w sztabie Paulo Sousy.
Skupiając się jednak tylko na przesłankach zupełnie merytorycznych dołączenia rodzimego fachowca do grona bliskich współpracowników Fernando Santosa, należy stwierdzić, że taki ruch miałby sens, jeśli sam selekcjoner entuzjastycznie podchodziłby do tego pomysłu oraz dla zapewnienia ciągłości pracy na stanowisku selekcjonera czy zachowania pewnego DNA zespołu.
Dlaczego nie wyszło?
Jak się z czasem okazało, spełnienie już pierwszego z tych warunków było niemożliwe. Być może Fernando Santos przed podpisaniem kontraktu z PZPN-em wstępnie powiedział, że rozważy dołączenie do swojego sztabu polskiego trenera, zwłaszcza że podobny wariant zastosował, pracując z reprezentacją Grecji, ale chyba od początku brak było w nim na myśl o tej kwestii entuzjazmu. Przede wszystkim profil takiego asystenta określony przez 68-latka wydawał się dość nieoczywisty. Portugalczyk uznał, że jeśli do jego sztabu ma dołączyć polski fachowiec, to tylko taki, który nie pracował jeszcze w żadnym klubie na poziomie centralnym, jest stosunkowo młody i w przeszłości sam był piłkarzem.
Santos wyszedł z założenia, że szkoleniowiec z już pewnym doświadczeniem nie jest mu potrzebny, tłumacząc że taki profil trenera już posiada w swoim sztabie. Trzeba przyznać, że jest to argument typowo PR-owy, ponieważ ewidentnie 68-latek nie pałał wielką chęcią do przyjmowania do grona swoich najbliższych współpracowników kogoś z zewnątrz, więc jeśli już taki człowiek musiałby z nim kooperować, to powinien raczej w ciszy przyglądać się jego pracy, ewentualnie odgrywać jakąś rolę w komunikacji z piłkarzami i polskim trenerskim światkiem. Wątpliwe jest to, że taka osoba miałaby realny głos w sztabie w sprawach dotyczących np. taktyki. Być może Santos w trakcie pracy z reprezentacją Grecji nie był zadowolony z swoich greckich asystentów albo z wiekiem stał się mniej otwarty na współpracę z nowymi członkami sztabu (nie jest tajemnicą, że 68-latek uchodzi za dość konserwatywnego), albo uznał, że ma taką pozycję w świecie futbolu, że to on narzuca reguły gry i nie musi już w pełni dostosowywać się do wymagań swojego pracodawcy (co akurat można było spokojnie przewidzieć przed jego zatrudnieniem).
Wracając jeszcze do dwóch kolejnych wymienionych wyżej powodów, dlaczego polski asystent powinien dołączyć to sztabu Santosa, należy powiedzieć, że przy profilu takiego trenera narzuconym przez Portugalczyka o ciągłości pracy nie byłoby mowy, ponieważ taki szkoleniowiec (gdy Santos opuści Polskę) nie byłby jeszcze gotowy na samodzielną pracę w roli trenera najważniejszej drużyny piłkarskiej nad Wisłą, ale oczywiście mógłby zająć takie stanowisko w przyszłości, wykorzystując doświadczenie nabyte w trakcie współpracy z Portugalczykiem. Pytanie tylko, jak chętnie 68-latek by się nim dzielił.
Na temat ostatniej podnoszonej wyżej kwestii nawet nie ma co się dłużej rozwodzić, ponieważ takiego argumentu na pewno nie można przytaczać w kwestii polskiej reprezentacji, która tylko w ostatnich kilku latach przerobiła tyle różnych pomysłów na grę i całkowicie innych personalnie sztabów, że trudno wskazać jej DNA i myśl przewodnią w taktyce, chyba że mowa jedynie mitycznej grze z kontry
Dobrze, że nie padło na Piszczka
Myślę, że ostatecznie dobrze się stało dla samego Łukasza Piszczka, a także reprezentacji Polski, że nie zdecydował się on na dołączenie do sztabu Fernando Santosa, choć był tego naprawdę blisko, ponieważ jako jedyny kandydat spośród przedstawionych Portugalczykowi przez PZPN został przez niego zaakceptowany, bo wpisywał się w określony wyżej profil.
Zakładając, że głównym zadaniem byłego zawodnika Borussi Dortmund byłaby pomoc w komunikacji z zawodnikami i polskim środowiskiem trenerskim oraz klubami, można byłoby mieć w tej kwestii obawy. Mam tutaj na myśli przede wszystkim to, jak Piszczek zostałby odebrany przez szatnię, gdzie znajduje się wciąż wielu piłkarzy, u których boku sam występował z orzełkiem na piersi. Tajemnicą nie jest także fakt, że w przeszłości nie najlepiej układały się relacje 37-latka z obecnym kapitanem kadry, Robertem Lewandowski. Jeśli nadal są one dość chłodne, to już na starcie swojej nowej pracy 76-krotny reprezentant Polski mógłby natrafić na spore trudności.
Trudno powiedzieć, dlaczego Piszczek ostatecznie nie zdecydował się na pracę w sztabie Fernando Santosa. Być może uznał, że przy konserwatywnym, niezbyt otwartym na nowych współpracowników Portugalczyku nie nauczyłby się tyle, ile by chciał, a także nie miałby realnego wpływu na wybory podejmowane przez 68-latka. Inna opcja jest taka, że sam zainteresowany nie czuje się jeszcze gotowy do takiej roli i na razie woli działać w swoim macierzystym LKS Goczałkowice-Zdrój, a także pracować dla stacji Viaplay. Poza tym, być może Piszczka irytowały opinie wielu dziennikarzy i ekspertów, którzy wręcz wpychali go do sztabu reprezentacji Polski i postanowił jeszcze wstrzymać się z początkiem swojej kariery trenerskiej.
Porażka Kuleszy
Nie da się ukryć, że finalnie brak polskiego asystenta w sztabie Fernando Santosa jest pewną wizerunkową porażką Cezarego Kuleszy, choć obecny prezes PZPN za swojej kadencji poniósł ich już tyle (niespecjalnie się nimi przejmując), że zapewne i tym razem nie będzie jej długo rozpamiętywał. Należy przypomnieć, że już w trakcie prezentacji Santosa Kulesza wyraźnie mówił o tym, że Portugalczyk będzie miał polskich asystentów, ponieważ wówczas mówiło się o aż dwóch takich osobach. Potem jeszcze wielokrotnie zaznaczał, że taki człowiek na pewno znajdzie się u boku 68-latka, ale ostatecznie tak się nie stanie.
Ponownie prezes największego związku sportowego w Polsce nie wychodzi na do końca poważnego człowieka, skoro jego słowa nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości, ale może Kulesza tak się zapatrzył na środowisko polityczne w naszym kraju, że i jemu wygłaszanie niespełnianych później obietnic niespecjalnie przeszkadza.
Cała sprawa zakończyła się z powodu braku entuzjazmu do tego pomysłu Santosa, niedoboru jakościowych szkoleniowców na polskim rynku trenerskim, a także niedokonania przez federację odpowiednich zapisów w umowie z Portugalczykiem, ponieważ w niej nie znalazł się wymóg posiadania przez selekcjonera polskiego asystenta. W związku z tym w sztabie zagranicznego trenera reprezentacji Polski ponownie zabraknie rodzimego fachowca, a taką konstatację poprzedziła kolejna długa, choć tym razem mniej ekscytująca niż przy wyborze Santosa, saga. Zresztą należy przyznać, że w tworzeniu serialowych „tasiemców” Cezary Kulesza musiałby być absolutnym mistrzem, więc aż szkoda, że na razie pozostaje tylko przy disco polo.
Tym samym obecny prezes PZPN postąpił podobnie jak Zbigniew Boniek i w przypadku gdyby praca Santosa zaczęła być oceniana negatywnie, na pewno taki argument zostanie mu wyciągnięty. Tym samym pierwsza próba sił na linii Santos-PZPN zakończyła się zwycięstwem tego pierwszego.
Rola Mielcarskiego
Finalnie do grona najbliższych współpracowników Fernando Santosa dołączy Grzegorz Mielcarski. Sam selekcjoner miał na ten ruch dość mocno naciskać. Obaj panowie w przeszłości już ze sobą pracowali. Portugalczyk był trenerem 10-krotnego reprezentanta Polski w FC Porto oraz AEK-u Ateny. Tym samym 68-latek pozyskuje do współpracy doskonale sobie znanego człowieka, któremu w pełni ufa, a właśnie z nabraniem zaufania do potencjalnego polskiego asystenta mógłby mieć największy problem.
Warto od razu zaznaczyć, że Mielcarski asystentem na pewno nie będzie, ponieważ nigdy nie przejawiał ambicji trenerskich i nie ma nawet licencji szkoleniowca. Trudno na dzisiaj dokładnie określić, jaką rolę będzie pełnił u boku Santosa dotychczasowy ekspert stacji Canal+, ale mówi się, że ma on być pewnym łącznikiem między 68-latkiem, a piłkarzami czy polskimi trenerami i klubami. W końcu Mielcarski od lat zawodowo śledzi polską ligę, więc na pewno pomoże Portugalczykowi poruszać się po tym specyficznym uniwersum.
Ktoś może powiedzieć, że pozwolenie Santosowi na nieposiadanie polskiego asystenta oraz zatrudnienie Mielcarskiego (według niektórych wręcz do towarzystwa, z czystej sympatii), to zbyt duża pobłażliwość ze strony związku i ta sytuacja pokazuje, że ogon może machać psem. Z jednej strony taki punkt widzenia może być trafny, ale z drugiej należało się liczyć z tym, że zatrudniając tak renomowanego selekcjonera, będzie miał swoje on zdanie i nie we wszystkim chciał podporządkowywać się decyzjom PZPN. Można powiedzieć, że takie sytuacje należy wliczyć w koszty zatrudniania trenera z dużym nazwiskiem.
Z innego jeszcze punktu widzenia federacja na obecnej sytuacji może nie wyjść wcale najgorzej, ponieważ spełniła życzenie Santosa w postaci zatrudnienia Mielcarskiego (mimo początkowej niechęci do tego pomysłu Kuleszy, co należy docenić, bo nie jest on człowiekiem łatwo zmieniającym zdanie) oraz odpuściła mu dokoptowanie do sztabu polskiego asystenta, więc teraz może od niego w pełni wymagać jakościowej pracy i wyników, skoro ma zapewnione warunki według własnych życzeń.
Kacper Adamczyk