Na trzy dni przed najważniejszym meczem rundy jesiennej Lech Poznań na własnym boisku musiał podjąć drużynę Rakowa Częstochowa. Spotkanie od początku nie cieszyło się entuzjazmem i dużym zainteresowaniem w Poznaniu. PZPN pozostawał głuchy na prośby mistrzów Polski o przełożenie tego spotkania na termin dogodny dla obu zespołów. Postawiony pod ścianą Lech musiał przekalkulować, czy zdobycie pamiątkowej patery jest ważniejsze od bardzo ważnego meczu w Baku. Stąd też w sobotni wieczór przy Bułgarskiej mogliśmy oglądać przegląd kadr, który dał odpowiedź na parę pytań.
To nie były, aż takie rezerwy
W opinii publicznej panuje przekonanie, iż Lech nie do końca zlekceważył te rozgrywki, skoro na boisku ujrzeliśmy kilku podstawowych piłkarzy. Dokładniej trzech z jedenastu, którzy we wtorek wybiegli w pierwszym składzie na mecz z azerskim Karabachem Agdam. Nie można jednak patrzeć na tę sytuację zero-jedynkowo. John van den Brom dokonał aż ośmiu zmian, co oczywiście znalazło odbicie w grze Kolejorza. Kompletnie przemeblowana defensywa przez dłuższy czas bardzo dobrze radziła sobie z atakami Rakowa. Trzeba wziąć pod uwagę, że w duecie stoperów obok Antonio Milicia wystąpił Nika Kwekweskiri. Gruzin przyjmował rolę rozgrywającego obrońcy już w poprzednim sezonie, gdy Lech musiał gonić wynik, lecz w pełnym wymiarze na tej pozycji nie grał od lat. Nominalny środkowy pomocnik oprócz sporego udziału przy pierwszym straconym golu, rozgrywał przyzwoite spotkanie. Braki we wzroście i warunkach fizycznych nadrabiał dobrym czytaniem gry i ustawieniem, problemów nie sprawiało również skuteczne wyprowadzanie piłki.
W środku pola holenderski szkoleniowiec postawił na sprawdzoną jakość w postaci Radosława Murawskiego i Jespera Karlstroema. Obaj zagrali przyzwoite spotkanie, lecz mając na uwadze zbliżający się mecz z Karabachem nie dokończyli go w pełnym wymiarze czasu. Kolejorz cierpiał na brak odpowiedniego rozegrania w środku pola. Odmienić miało to wejście Daniego Ramireza, lecz nie przyniosło pożądanego skutku. Duet napastników w postaci Filipa Szymczaka i Artura Sobiecha wielokrotnie był osamotniony i odcięty od gry przez dobrze funkcjonującą defensywę Medalików.
W sobotnim meczu debiut zaliczyło trzech zawodników. Będący już jedną nogą na wypożyczeniu Maksymilian Pignot oraz dwóch nowych piłkarzy, Giorgi Citaiszwili i Afonso Sousa. Gruzin i Portugalczyk zaliczyli dobre występy, pokazując nietuzinkowe umiejętności techniczne. Jedno jest pewne, Lecha w takim ustawieniu raczej już nigdy więcej nie zobaczymy.
Ofensywna zapaść
Pod nieobecność Mikaela Ishaka jego obowiązki ofensywne przejął Artur Sobiech. Wsparty Filipem Szymczakiem zastępującym Joao Amarala nie podołał ciężkiemu zadaniu. Obaj piłkarze na tle świetnie zorganizowanego rywala wypadli dosyć blado. Doświadczony napastnik kolejny raz wyglądał jak ciało obce w zespole mistrzów Polski. Mamy oczywiście na uwadze, że ostatnie pół roku nie grał z powodu problemów po infekcji, która przydarzyła się mu na początku obozu przygotowawczego w styczniu tego roku. Niemniej jednak obraz jego gry pozostawiał wiele do życzenia. Był to kolejny anonimowy występ tego piłkarza i nie ma przypadku w tym, że jesienią zeszłego roku grał bardzo mało. Kolejorz tego lata próbował rozstać się z Sobiechem. Na przeszkodzie stoją jednak wysokie zarobki, których raczej w żadnym innym klubie nie dostanie. Idealnym transferem do ofensywy Poznańskiej Lokomotywy byłby powrót Dawida Kownackiego, który na wiosnę tego roku był gwarantem jakości i stał się jednym z liderów w drodze po tytuł. Mikael Ishak nie będzie grał wszystkiego, więc godny zmiennik i konkurent bardzo ułatwiłby lechitom grę na trzech frontach. Podobnie sprawa wygląda z Danim Ramirezem, który jest blisko opuszczenia Kolejorza. Hiszpan kolejny raz po wejściu na murawę nie odmienił losów spotkania. Jego gra była apatyczna i spowalniała większość akcji mistrzów Polski. Ofensywny pomocnik Lecha Poznań od kilku miesięcy jest bez regularnej gry i wiele wskazuje, że najlepszym rozwiązaniem dla obu stron będzie rozstanie.
Skrzydłowy z potencjałem na miano ulubieńca trybun
Debiutujący we wczorajszym spotkaniu Gio Citaiszwili popisał się sporą odwagą i sporymi umiejętnościami technicznymi. Gruzin był tym, kim miał być Jan Sykora, który w ostatnich dniach opuścił Kolejorza i podpisał umowę z czeską Viktorią Pilzno. Wypożyczony z Dynama Kijów Citaiszwili był jednym z najlepszych piłkarzy Lecha Poznań na boisku. Dzięki lekkości w podejmowaniu nieszablonowych decyzji wypracował kilka ciekawych sytuacji, które napędzały Poznańską Lokomotywę. Kompletne przeciwieństwo Adriela Ba Louy. Iworyjczyk zaliczył anonimowy występ bez żadnych zapadających w pamięci zagrań. Kibice Lecha mają prawo z niecierpliwością czekać na kolejne występy Gruzina, najbliższa możliwość może być już w meczu z Karabachem, w którym Gruzin powinien odegrać ważną rolę.
Brakujące elementy
Sobotni mecz, w którym w większości wystąpili rezerwowi, obnażył braki kadrowe Kolejorza. Oczywistym jest problem na pozycji stopera. Następca Thomasa Rogne nadal nie został pozyskany, a kontuzję wciąż leczy Bartosz Salamon. Sporo mówi się o finalizacji transferu uzależnionego od wyniku dwumeczu z Karabachem, lecz dla Lecha jest to ostatni dzwonek na obsadzenie tej pozycji. Pod nieobecność reprezentanta Polski na tej pozycji występowali już Alan Czerwiński oraz Nika Kwekweskiri.
Braki widać również w ofensywie Lecha Poznań. Mimo szerokiego wachlarza możliwości wciąż brakuje odpowiedniej jakości. Jednym z kandydatów na poprawę sytuacji jest Damian Kądzior. Polak wciąż jest piłkarzem Piasta Gliwice, a kluby nie mogą znaleźć porozumienia dotyczącego kwoty wykupu. Innym potencjalnym transferem przychodzącym jest Dawid Kownacki, świeżo upieczony mistrz Polski powrócił do Fortuny Düsseldorf, gdzie rozpoczął przygotowania do nowego sezonu. Kolejorz wstrzymuje transfery do ostatecznych rozstrzygnięć dwumeczu z Karabachem Agdam, lecz czasu jest coraz mniej, a wzmocnienia potrzebne są tu i teraz. Kadra Lecha wygląda przyzwoicie i de facto brakuje dwóch, może trzech nowych ogniw, abyśmy mogli mówić o bardzo dużej sile niebiesko-białych. Bez koniecznych i odpowiednich wzmocnień Kolejorz może powtórzyć scenariusz z sezonu 2020/21, kiedy to zakończył rozgrywki na jedenastym miejscu.
Na porażkę z Rakowem w Poznaniu wszyscy byli gotowi, a na trybunach ciężko było wyczuć napięcie związane z rangą tego spotkania. Ból i rozczarowanie sprawiać może fakt, że Lech Poznań kolejny raz nie dał rady ograć zespołu z Częstochowy. Trzecie spotkanie tych drużyn zakończyło się trzecim zwycięstwem popularnych Medalików, a lechici nie potrafią z nimi wygrać od lutego 2020. Następna okazja do rewanżu nadarzy się w połowie października przy Bułgarskiej.
Dominik Łosoś