Łukasz Zjawiński: Moim marzeniem jest Bundesliga

2022.03.05 Nowy Sacz
Pilka nozna Fortuna 1 Liga sezon 2021/2022
Sandecja Nowy Sacz - GKS Tychy
N/z Mateusz Czyzycki Lukasz Zjawinski
Foto Lukasz Sobala / PressFocus

2022.03.05 Nowy Sacz
Football Polish Fortuna First League season 2021/2022
Sandecja Nowy Sacz - GKS Tychy
Mateusz Czyzycki Lukasz Zjawinski
Credit: Lukasz Sobala / PressFocus

Jesienią w Lechii Gdańsk rozegrał niecałe 30 minut. Wiosną, już w barwach pierwszoligowej Sandecji Nowy Sącz, radzi sobie już znacznie lepiej. Zapraszamy na rozmowę z najlepszym strzelcem “Sączersów”, Łukaszem Zjawińskim!

Pod koniec lipca 2021 roku Lechia oficjalnie ogłosiła pozyskanie Zjawińskiego. Wielu kibiców głowiło się wówczas nad sensem tego ruchu. W poprzednim sezonie w barwach Stali Mielec rozegrał 24 mecze, w których strzelił tylko jednego gola, co jest, jak sam mówi, słabym wynikiem. Ponadto w Gdańsku grono chętnych zawodników do zajęcia pozycji napastnika na boisku było już spore (Łukasz Zwoliński, Flavio Paixao, Bassekou Diabate, Kacper Sezonienko).

W rundzie jesiennej rozegrał w biało-zielonych barwach 16 minut w Ekstraklasie oraz 13 minut w Pucharze Polski. Wiadome było, że zimą Zjawiński będzie musiał szukać klubu, w którym dostanie więcej czasu na zaprezentowanie swoich umiejętności. Na początku stycznia 2022 roku został wypożyczony do Sandecji. Do tej pory rozegrał w niej osiem spotkań (co warto zaznaczyć – każde w pełnym wymiarze czasowym) i zdobył siedem bramek, co czyni go najskuteczniejszym zawodnikiem w zespole prowadzonym przez Dariusza Dudka.

O co walczy w tym sezonie z Sandecją? Jak wyglądały kulisy przenosin do Lechii? Co ma największy wpływ na jego wysoką skuteczność w tym sezonie?

***

Czy wypożyczenie do Sandecji już teraz można nazwać strzałem w dziesiątkę?

Myślę, że jeszcze nie. To dopiero początek tego, co może się wydarzyć za jakiś czas. Przed nami sześć spotkań. Strzałem w dziesiątkę będzie, jeśli osiągniemy nasz cel, czyli zakwalifikujemy się do pierwszej szóstki i weźmiemy udział w barażach o awans do Ekstraklasy. Do tego moja dobra gra i wtedy będziemy mogli nazwać mój okres w Sandecji strzałem w dziesiątkę. Na razie to po prostu dobry ruch.

Pytam o to, bo w ostatnich czterech ligowych meczach strzelił pan trzy gole. Jest pan też najskuteczniejszym piłkarzem w Sandecji. Czuje pan, że jest w najlepszej formie od kilku lat?

Jeśli chodzi o strzelanie goli, to na pewno jestem w najlepszej formie. Nie wiem natomiast, czy tyczy się to również samej gry. Być może tak jest. W Stali Mielec miałem momenty, kiedy też wyglądałem naprawdę dobrze.

Bardzo dobry okres miał pan w młodzieżowych drużynach Legii Warszawa. Strzelał pan wówczas sporo goli. Potem nastąpiły lata w Stali Stalowa Wola i Stali Mielec, kiedy do siatki trafiał pan zdecydowanie rzadziej. Jak pan ocenia pobyt w tych dwóch zespołach?

Najpierw zostałem wypożyczony do Stali Stalowa Wola, potem był transfer definitywny do Mielca. W każdej z tych drużyn czegoś nowego się nauczyłem. W Stalowej Woli wiedziałem, że klub bardzo mnie chce. Dla mnie najważniejsze było po prostu grać w seniorach. W tamtym momencie nie miałem szans, żeby grać w pierwszej drużynie Legii, więc zdecydowałem się na taki ruch. Moim zdaniem była to dobra decyzja, ale tak, jak pan mówi, nie zdobywałem wielu bramek. Trafiłem do siatki w debiucie, w kolejnym spotkaniu obiłem poprzeczkę, w następnym słupek. Gdyby te dwa gole wpadły, to pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej. Takie jest jednak życie. Wtedy miałem 17 lat, grałem w II lidze. To doświadczenie dużo mi to dało. Chciałem zostać w Stali do końca sezonu, ale niestety wypożyczenie zostało przez Legię skrócone.

W Stali Mielec był fajny sezon, który został zwieńczony utrzymaniem. Miałem niezłe mecze, miałem też te słabsze. Statystyki były jak na napastnika bardzo słabe. W Mielcu dostałem swoją pierwszą szansę w Ekstraklasie. Każdy trener, który pracował w Stali, darzył mnie zaufaniem i dawał mi grać. Zawsze dawałem z siebie wszystko i starałem się grać tak, jak najlepiej potrafię. Brakowało szczęścia i wykończenia. Być może było to spowodowane tym, że był to dopiero mój pierwszy sezon w najwyższej lidze. W większości sytuacji powinienem zachować się lepiej, tego ode mnie oczekiwano. Teraz jednak tego już nie zmienię. Cieszę się, że obecnie dobrze mi idzie i mam nadzieję, że tak będzie dalej.

Co ma największy wpływ na pańską wysoką skuteczność? Specyfika ligi, poziom rozgrywkowy, styl gry zespołu?

Przede wszystkim regularna gra. W Nowym Sączu gram od pierwszej do ostatniej minuty. Dawno tak nie było. W młodzieżowych drużynach też grałem całe mecze i strzelałem bardzo dużo goli. W tym roku często zdobywałem bramki po 70. minucie. Moja skuteczność teraz jest lepsza. Wpływ ma też na to, że jestem bardziej doświadczonym zawodnikiem niż dwa lata temu, rok temu czy nawet pół roku temu.

Jak określiłby pan atmosferę w drużynie? Dobrze się pan czuje w Nowym Sączu?

Tak, zdecydowanie, bardzo dobrze się tu czuję. W szatni jest wielu doświadczonych zawodników, kilku młodszych. Atmosfera jest bardzo dobra. Powiedziałbym nawet, że jest idealnie – jest czas na szyderkę, jest czas na pracę.

Wiadomo, że w każdej szatni ma się swojego najlepszego kumpla. Z kim pan się trzyma najbardziej w Sandecji?

Najlepszy kontakt złapałem od razu z Rafałem Kobryniem, z którym razem jesteśmy wypożyczeni z Lechii Gdańsk. Bardzo dobrą relację mam też z Michałem Walskim. Nie chciałbym zbytnio hierarchizować, bo staram się podtrzymywać dobre stosunki z wszystkim zawodnikami. Trzeba sobie ufać nie tylko na boisku, ale również poza nim.

Tak jak pan wspomniał, razem z Rafałem Kobryniem jesteście wypożyczeni z Lechii. Rozmawiacie o tym, jak sobie radzi drużyna Tomasza Kaczmarka?

Oczywiście. Cały czas to śledzimy. Ja oglądam praktycznie wszystkie mecze Lechii. Nie zawsze to wychodzi, bo czasami kolidują one z naszymi spotkaniami. Ostatnio był mecz z Szachtarem, którego pierwsza połowa zbiegła się z początkiem meczu Sandecji z Resovią. Może nie dyskutujemy z Rafałem o Lechii cały czas, bo dla nas obu najważniejsze jest to, co dzieje się obecnie w Nowym Sączu.

Wspomniał pan o szyderce. Kto w szatni Sandecji jest w głównej mierze odpowiedzialny za rozładowywanie atmosfery?

Każdy zawsze coś dorzuci od siebie. Tomasz Boczek i Kamil Słaby najbardziej jednak dbają o poziom żartów w naszej szatni.

W szatni Sandecji znajduje się kilku obcokrajowców. Jak pana zdaniem odnajdują się oni w naszej rzeczywistości?

Myślę, że bardzo dobrze. Jest u nas m.in. Damir Sovsic, Svetoslav Dikov, Maissa Fall. Dobrze odnajdują się nie tylko na boisku, ale również poza nim. Widać, że czują swobodę w naszej kulturze. Mają umiejętności ku temu, żeby grać w Polsce. Trener i cała drużyna okazują im wsparcie.

Teraz kilka pytań właśnie o trenerze Sandecji. Jak mógłby pan opisać Dariusza Dudka jako szkoleniowca?

Oprócz warsztatu, na pewno warto wyróżnić umiejętności motywacyjne, które u trenera Dudka stoją na wysokim poziomie. Jestem także pod wrażeniem sfery taktycznej. Potrafimy się dostosować pod konkretnego przeciwnika. Wiadomo, że chcielibyśmy, żeby każdy musiał dostosowywać się pod nas, ale czasem jest to nieuniknione, gdy gra się z teoretycznie lepszą drużyną. Umiemy też płynnie zmieniać ustawienia, co też jest naszym atutem, bo potrafimy zaskoczyć rywala. Możemy grać jednym napastnikiem, dwoma czy fałszywą “dziewiątką”. Trener Dudek potrafi przygotować nas taktycznie do każdego meczu. Z całym sztabem dba również o nasze przygotowanie fizycznie.

Jak mógłby pan scharakteryzować Dariusza Dudka jako człowieka?

Na pewno jest bardzo pracowity. Ja staram się przyjeżdżać pierwszy do klubu, a trener zawsze jest przede mną. Wieczorem też widzę, że nadal pracuje. Motywuje każdego do ciężkiej pracy, zwraca uwagę na szczegóły. Potrafi też zrozumieć dużo rzeczy, zwłaszcza tych pozaboiskowych. To również jest bardzo ważne.

Pracował pan w swojej karierze z wieloma szkoleniowcami. Czy jest pan w stanie wybrać jednego, który miał największy wpływ na pana?

Nie chciałbym nikogo wyróżniać, ale na pewno w piłce młodzieżowej trener Piotr Kobierecki dał mi szansę w CLJ, za co jestem mu wdzięczny. Miał też świetnego pomocnika, czyli Mateusza Kamudę, z którym spędzałem najwięcej czasu po treningach i na odprawach. Zwracał mi uwagę na poszczególne aspekty mojej gry, takie jak przyjęcie piłki czy wykończenie. Z etapu dorosłej piłki będę pamiętał szansę, jaką dał mi trener Leszek Ojrzyński. Przychodząc do Stali, nie patrzył, że jestem młody, ale wiedział, że sobie poradzę, i że się nie spalę. U trenera Dudka też dostaję zaufanie, którego dawno nie czułem. To przekłada się na moją dobrą formę. Myślę, że od każdego trenera, z którym pracowałem, nauczyłem się czegoś nowego. Tak samo trener Stokowiec, u którego byłem miesiąc czy trener Kaczmarek, u którego grałem dwa miesiące.

Wspomniał pan, że stara się pojawiać w klubie jako pierwszy. Jest to związane z indywidualną pracą na mankamentami pańskiej gry?

Głównie korzystam z usług fizjoterapeutów lub chodzę na siłownię. Kiedyś miałem zerwany mięsień dwugłowy, więc teraz staram się o niego bardzo dbać. Rozciągam go, wzmacniam, żeby był elastyczny. Przed treningiem z reguły przygotowuję się do niego, żeby się na nim po prostu dobrze czuć, a po zajęciach ćwiczę wykończenie, które jest kluczowe na mojej pozycji. Strzelam rzuty karne, rzuty wolne, uderzam z różnych miejsc. Ponadto używam zimnej wody do regeneracji. Muszę się też przyznać, że w domu często gram w gry komputerowe, bo one mnie odprężają.

Jakie gry zajmują wyjątkowe miejsce na pańskim komputerze bądź konsoli?

Counter-Strike, w którego gram głównie z kumplami z kadr młodzieżowych czy kolegami, którzy grają już gdzieś profesjonalnie. Z chłopakami z Lechii, Łukaszem Zwolińskim, Rafałem Pietrzakiem czy Jankiem Biegańskim, gram natomiast w WarZone’a (Call of Duty: Warzone przyp.red.). Te dwie gry lubię najbardziej.

Który z piłkarzy najlepiej sobie radzi w tej sferze wirtualnej?

Jeśli chodzi o WarZone’a, to Łukasz Zwoliński, a w Counter-Strike’u bardzo mocny jest Maciej Rosołek.

Wierzy pan, że dobra forma w Sandecji przełoży się na lepszą pozycję w Lechii Gdańsk w następnym sezonie? Myśli pan już o powrocie do Gdańska?

Mówiąc szczerze, w ogóle o tym nie myślę. Gdy przychodziłem do Nowego Sącza, powiedziałem sobie, żeby jak najlepiej wykorzystać wiosnę w barwach Sandecji, bez względu na to, czy ktoś mnie obserwuje, czy nie. Gra była dla mnie najważniejsza. To, że strzelam gole również jest ważne, ale dla mnie liczy się cel, który zespół postawił sobie przed sezonem. Czy to da mi coś więcej w Lechii w następnym sezonie? Nie mam pojęcia. Nie lubię myśleć na zapas. Cieszę się z tego, co jest teraz. Obecnie jestem w dobrym miejscu, moi rodzice są szczęśliwi, ja też jestem zadowolony. Gdy nie zdobywałem bramek, moja rodzina bardzo mnie wspierała. Nieważne, gdzie się występuje, ważne, że po prostu się gra. Po to trenuję tyle lat, żeby teraz sprawdzać się w meczach ligowych i pokazywać się z jak najlepszej strony. To, co będzie w przyszłości, jest niewiadomą. Myślę, że najlepiej będzie, gdy skupię się na teraźniejszości, a nie będę zbytnio uciekał w przyszłość.

Cofnijmy się na moment do stycznia. Czy miał pan inne oferty wypożyczenia niż ta z Nowego Sącza?

Rozmawialiśmy z paroma klubami z I ligi, ale oferta z Sandecji była najlepsza zarówno dla mnie, jak i dla Lechii. Klub bardzo mnie tutaj chciał. Dla mnie najważniejsze było, żeby znaleźć sobie klub, w którym miałbym więcej okazji do gry. Na swojej pozycji w Gdańsku miałem dużą konkurencję, czyli Łukasza Zwolińskiego oraz Flavio Paixao, którzy bez dwóch zdań są czołowymi napastnikami w Ekstraklasie. Ja też zawsze staram się trzeźwo myśleć, więc poszedłem tam, gdzie uważałem, że będę mieć najwięcej szans, żeby się wykazać.

Skoro jesteśmy przy transferach, to chciałbym jeszcze zapytać o temat Lechii, do której przyszedł pan latem 2021 roku. Skąd taka decyzja? Czym Lechia przekonała pana do dołączenia do niej?

Widziałem, jak trener Stokowiec wprowadza młodych zawodników. Zresztą nadal tak jest, świadczą o tym transfery młodych chłopaków, na przykład Dominika Piły, który był ze mną ostatnio na zgrupowaniu reprezentacji U-20. To pokazuje, że w Gdańsku stawia się na młodzież. To był główny czynnik, który mnie przekonał do dołączenia do Lechii.

Czy rozmawiał pan z trenerem Piotrem Stokowcem przed przyjściem do Gdańska?

Ten transfer dział się bardzo szybko. Przed sezonem w ogóle się nie spodziewałem, że będę odchodził ze Stali. Cała transakcja została zrealizowana w dwa lub trzy dni, więc ja tak naprawdę tylko się spakowałem i pojechałem do Gdańska na testy medyczne. Po nich rozmawiałem z trenerem Stokowcem o tym, co będzie się działo w klubie oraz jaki był plan na następne tygodnie. Gdybyśmy rozmawiali tydzień wcześniej, nic by to nie zmieniło. Ja i tak byłem gotowy na przejście do Lechii.

Co usłyszał pan od trenera Stokowca podczas tej rozmowy? Pod wodzą Piotra Stokowca nie zadebiutował pan w Lechii.

Tak, to prawda, za kadencji Piotra Stokowca nie zadebiutował w Lechii. Warto jednak wspomnieć, że przed przyjściem do Gdańska zostałem przesunięty do rezerw Stali Mielec po wyjeździe na obóz. Okres przygotowawczy był więc trochę zaburzony. Ja też nie czułem się do końca gotowy do gry. Potrzebowałem czasu, o czym wiedział trener Stokowiec. Wiedzieliśmy, że będę musiał przepracować pewien okres, nawet gdy Lechia zaczęła sezon. Dzięki temu, w spotkaniu z Radomiakiem już byłem na ławce. Powoli, z tygodnia na tydzień, dochodziłem do przyzwoitej formy. Trener Stokowiec mówił mi na początku, że zawsze chętnie widzi młodych zawodników, którzy są gotowi ciężko pracować, i że jeśli tak będzie, to na pewno swoją szansę otrzymam. Myślę, że tak było.

Jesienią rozegrał pan w Biało-Zielonych barwach tylko niecałe 30 minut. Wynikało to z kiepskiej formy czy raczej wysokiej konkurencji?

Szczerze mówiąc, ciężko mi powiedzieć. Na treningach były momenty, kiedy pokazywałem, że jestem w niezłej formie i zasługuje na szansę. Nie mówię nawet o grze w pierwszym składzie, bo to było ciężkie ze względu na zawodników, z którymi rywalizowałem, ale choćby o pojawieniu się z ławki. Trener Kaczmarek też przyszedł do wielkiego klubu, w którym musiał szybko zrobić wynik, a pozycja napastnika jest na tyle newralgiczna, że potrzeba zawodnika, który wejdzie i z miejsca będzie strzelał gole. Nie wiadomo, czy ja bym to dał. Taka jest piłka. Ja się tym nie przejmuję. Nie miałem nigdy do nikogo żadnych pretensji. Widocznie zdaniem trenera Kaczmarka nie byłem gotowy, żeby grać. To była jego decyzja. Ja po prostu pracowałem najmocniej jak potrafiłem. Nigdy się nie obrażałem. Wiedziałem, w jakim miejscu jestem, z jakimi zawodnikami przychodzi mi trenować i to mnie cieszyło. Ten okres również mnie bardzo rozwinął.

Wróćmy do Nowego Sącza. Sandecja plasuje się aktualnie na siódmym miejscu w lidze. Grono drużyn, które walczą o pierwszą szóstkę jest dość spore. Kto pana zdaniem zakwalifikuje się ostatecznie do baraży?

Wiadomo, że Sandecja (śmiech). Myślę, że mamy umiejętności, aby znaleźć się w pierwszej szóstce. Wiele klubów pracuje, aby do tych baraży się zakwalifikować, więc walka na pewno będzie trwać do końca. ŁKS ma niezłą drużynę, żeby powalczyć o szóstkę. Ja jednak wierzę mocno w to, że my jako drużyna będziemy w stanie zakończyć sezon na szóstym lub piątym miejscu.

Rozmawiamy kilka dni po meczu z Resovią, który zakończył się bezbramkowym remisem. Biorąc pod uwagę pozycję rywala, traktujecie ten wynik jako rozczarowanie?

Na pewno chcieliśmy osiągnąć lepszy rezultat, ale wiedzieliśmy, że będzie to bardzo ciężki mecz, bo Resovia w defensywie wygląda nieźle. Ten mecz pokazał, że potrafi się bronić, ma również jakość z przodu. Jest lekki niedosyt, bo mogliśmy ten mecz wygrać. Ja nawet miałem sytuację, w której myślałem, że piłka jest już w siatce. Uważam, że ten remis jest w miarę sprawiedliwy.

Wspomniał pan o swojej sytuacji z meczu z Resovią. Jest pan typem napastnika, który rozpamiętuje niewykorzystane okazje czy zapomina pan o nich szybko i niezwłocznie skupia się na kolejnym meczu?

Kiedyś na pewno tak było. Był taki moment w rezerwach Legii, że się tym przejmowałem. Z biegiem czasu jednak sobie z tym poradziłem. Taką mam pozycję, że czasem nie wykorzysta się pozornie prostej sytuacji, a za chwilę zdobędzie bramkę w znacznie trudniejszej. Po niestrzelonej piłce staram się skupić na kolejnej, bo może mnie jakieś zagranie zaskoczyć, a to byłoby o wiele gorsze. Pudła szybko wyrzucam z głowy.

Szkoleniowcy obu drużyn przyznali, że był to typowy mecz walki. Dobrze czuje się pan w takich twardych starciach, w których trzeba dużo się poprzepychać i może czasem przypłacić udaną interwencję kilkoma siniakami?

No właśnie przypłaciłem (śmiech). W meczu z Resovią zderzyłem się z Aleksandrem Komorem i mam teraz trzy szwy na łuku brwiowym. Wolę grać na ziemi niż w powietrzu, ale jeśli trzeba grać takie twarde mecze, to jestem na to gotowy. Jestem wysoki, nieźle zbudowany, więc nie sprawia mi to trudności.

Mówiąc o stylu gry, chciałbym zapytać, jakie dostrzega pan największe różnice między futbolem w Ekstraklasie a I lidze?

Na pewno intensywność w Ekstraklasie jest większa. Ogólnie mówiąc, różnice nie są jednak kolosalne, bo uważam, że I liga też stoi na bardzo dobrym poziomie.

Pod koniec marca zaliczył pan debiut na kolejnym szczeblu reprezentacyjnym, albowiem rozegrał pan pierwsze spotkania dla kadry do lat 20. Co pan poczuł, gdy zobaczył swoje nazwisko na liście powołanych zawodników?

Przed przyjściem do Sandecji widziałem listę powołań do kadr młodzieżowych, na których byli zawodnicy, którzy regularnie grają, i dzięki temu dostają swoje szanse. Ja również wiedziałem, że jeśli będę ciężko pracować, to także mogę otrzymać swoją szansę. Gdy zobaczyłem swoje nazwisko, to byłem bardzo ucieszony, bo to była długa przerwa od reprezentacji. Wielu chłopaków, z którymi się znam od dłuższego czasu, gra w kadrze, więc byłem zadowolony, że znów będę mógł do nich dołączyć i zagrać z orzełkiem na piersi.

Na zgrupowaniu był również Mateusz Żukowski, z którym do niedawna widział się pan na co dzień w Gdańsku. Zamieniliście kilka słów na temat Lechii?

Nie widzieliśmy się z “Żukiem” kawał czasu, więc nawet nie zwracaliśmy uwagi na to, co było w Gdańsku, tylko raczej rozmawialiśmy, co słychać u nas. Był też Kuba Kałuziński czy chłopaki, z którymi też trochę się znamy – Łukasz Łakomy, Filip Szymczak. Staraliśmy się zatem pogadać o innych rzeczach niż o klubach, w których występujemy.

Znalazłem informację, że jako nastolatek grał pan w młodzieżowych drużynach Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze, a dopiero potem trafił pan do Legii, w której został na dłużej. Co zadecydowało, że nie zagrzał pan miejsca na Śląsku?

Tak, to prawda, grałem w obu tych klubach. Jeśli chodzi o Ruch, to zmiana pracy mojej mamy była głównym powodem zmiany otoczenia. W Chorzowie próbowano mnie też wystawiać na różnych pozycjach. Grałem tam m.in. z Mateuszem Boguszem, czyli moim serdecznym przyjacielem już od dłuższego czasu. Mieliśmy fajną ekipą, jednak przyszedł czas na zmianę klubu. Wróciłem do Iskry Pszczyna, a z niej do Górnika, któremu zawdzięczam bardzo dużo. Kiedy tylko mogę, pojawiam się na stadionie w Zabrzu. To jest klub, który będzie w moim sercu. Poznałem tam wiele dobrych osób. Trener Andrzej Szydłowski, który już nie jest w Górniku, zawsze we mnie wierzył, dostałem szansę, by występować w tych barwach.

W pewnym momencie zastanawialiśmy się z rodzicami nad zmianą otoczenia, tzn. czy zostać w Zabrzu, czy przenieść się do Warszawy. Legia to największy i najbardziej utytułowany klub w Polsce. Stwierdziłem, że nie można odmawiać takiej drużynie. Chciałem do niej pójść i spróbować swoich sił. Rozstałem się z Górnikiem w super atmosferze. Legia przekonała mnie swoją marką oraz planem na mnie. Miałem przejść przez wszystkie szczeble, a następnie trafić do pierwszej drużyny. Niestety nie udało mi się w niej zadebiutować. Były jednak okresy za trenera Ricardo Sa Pinto, kiedy trenowałem z pierwszym zespołem. To dało mi dodatkowego kopa do pracy. Przeżyłem w Legii wspaniałe chwile.

Znając temperament trenera Ricardo Sa Pinto, muszę zapytać o to, jak wspomina pan tego szkoleniowca. Ma pan jakieś wspomnienia z nim w roli głównej?

Myślę, że nie jestem odpowiednią osobą, żeby się na ten temat wypowiadać. W czasie przerw na kadrę trener Sa Pinto potrzebował młodych zawodników, więc się pojawiałem na treningach pierwszej drużyny. Dostałem nawet szansę w sparingu z Dinamem Brześć (1-1 przyp. red.). Dostałem 10 minut, żeby zagrać u boku Carlitosa. Fajnie wspominam, że trener Sa Pinto dał mi możliwość zagrania wśród zawodników, którzy grają na najwyższym poziomie. Pamiętam, że treningi były bardzo ciężkie. Ja jako młody chłopak czasami wysiadałem, nie dobiegałem do końca, ale on to rozumiał, bo dopiero wchodziliśmy do świata seniorskiej piłki. Za krótko razem pracowaliśmy, żebym mógł jakkolwiek ocenić trenera Sa Pinto.

Przeprowadził się pan do Warszawy sam czy z całą rodziną?

Sam, mieszkałem w Bursie Salezjańskiej.

Odległości między pana rodzinną Pszczyną a Zabrzem czy Chorzowem są niewielkie. Natomiast do Warszawy jest już kawał drogi. Zastanawiał się pan długo nad decyzją przenosin do Legii? Pojawiły się obawy o kontakty z rodziną, życie w innym mieście itd.?

Ja do Legii miałem przejść już w I gimnazjum, ale finalnie przeszedłem w drugiej. Przez rok przygotowywałem się jednak do mieszkania w innym mieście. Zresztą już w Górniku mieszkałem w internacie. Nie bałem się przenosin do Warszawy. Wychowywałem się wśród starszych braci, więc wyjazd do obcego miasta nie był dla mnie żadnym problemem. Chciałem po prostu podażąć za swoimi marzeniami.

Czyli również w Górniku, w którym oswajał się pan z mieszkaniem w akademiku, nie było problemów z rozłąką z rodziną i życiem na co dzień z rówieśnikami?

Nie, zdecydowanie nie. Nieźle sobie z tym radziłem.

Zauważa pan teraz w dorosłym życiu jakieś pozytywne cechy, których nauczył się pan, opuszczając szybko rodzinny dom?

Jestem bardziej samodzielny i zaradny. Potrafię sobie ze wszystkim poradzić, załatwić pewne rzeczy bez pomocy innych w domu coś sobie ugotować, wyprać czy po prostu dbać o czystość w mieszkaniu. Same plusy.

Każdy zawodnik ma jakiegoś idola, na którym się wzoruje. Jakim piłkarzem pan się inspiruje?

Jest ich wielu, ale najbardziej śledzę napastników. Trudno mi wybrać jednego, bo staram się ogólnie śledzić piłkarzy z tej pozycji. Na pewno Robert Lewandowski, Karim Benzema czy Romelu Lukaku to gracze, na których najczęściej zwracam uwagę. Od każdego z nich staram się zawsze coś dla siebie wziąć.

Ma pan ulubioną ligę bądź zespół, w których chciałby pan kiedyś zagrać?

Marzeniem moim i mojego taty jest Bundesliga. Tata kiedyś pracował w Austrii, miał blisko do Niemiec.

Jakiś specjalny klub?

Nie, nie mam ulubionego klubu. Wiadomo, że chciałbym kiedyś zagrać w topowych zespołach, ale nie mam specjalnych oczekiwać co do drużyny.

I na koniec – czego można życzyć Łukaszowi Zjawińskiemu na kolejne miesiące?

Przede wszystkim zdrowia oraz radości – zarówno tej z piłki, jak i tej zwykłej, ludzkiej. Również, żeby moja rodzina była zdrowa, a Sandecja znalazła się na koniec sezonu w pierwszej szóstce.

Z Łukaszem Zjawińskim rozmawiał Jakub Kowalikowski

POLECANE

tagi