Lider na wyrost. Legia Warszawa po 10. kolejkach

2022.09.16, Warszawa, Pilka nozna, PKO Ekstraklasa sezon 2022/2023
Mecz Legia Warszawa - Miedz Legnica
N/z Oprawa, kibice
Fot Rafal Oleksiewicz / PressFocus

2022.09.16, Warsaw,
football, polish Ekstraklasa
Match Legia Warszawa - Miedz Legnica
Oprawa, kibice
Credit Rafal Oleksiewicz / PressFocus

Przerwę na zgrupowania reprezentacji narodowych na fotelu lidera PKO BP Ekstraklasy spędziła Legia Warszawa. Czy taki stan rzeczy oznacza, że Legia dość nieoczekiwanie stała się głównym kandydatem do zdobycia mistrzowskiego tytułu? Czy podopieczni Kosty Runjaicia rzeczywiście prezentują się tak dobrze, jak wskazuje na to ligowa tabela?

Solidność i poprawa mentalna

Zaczynając rozważenia na temat Wojskowych najpierw należy ich pochwalić za to, że na razie w wyścigu po tytuł utrzymują dobre tempo dwóch punktów na mecz. Taka średnia na koniec rozgrywek na pewno da miejsce w czołowej „trójce”, a może nawet coś więcej. Legia stała się takim zespołem, który prawie nie notuje wpadek z słabszymi zespołami, ale z tymi mocniejszymi i grającymi w określony sposób ma ogromne kłopoty.

Skupiając się najpierw na pozytywach trzeba powiedzieć, jak bardzo poprawiła się sfera mentalna u piłkarzy Legii względem poprzedniego sezonu. Na podstawie ich postawy na murawie można stwierdzić, że grubą kreską potrafili oddzielić to, co działo się wewnątrz zespołu w poprzedniej kampanii. Drużyna Wojskowych z zeszłego sezonu na pewno nie zdobyłaby punktu z Górnikiem, ani nie pokonałaby Miedzi, ponieważ znajdowała się w bardzo dużym dołku mentalnym, który odbierał im zdolność do pokonywania trudności w trakcie meczy. Właśnie poprawa w tej kwestii pozwala myśleć przy Łazienkowskiej o walce o najwyższe cele, ponieważ umożliwia przepychanie spotkań nawet, gdy wydarzenia na boisku nie układają się po myśli warszawian. Takich wymęczonych triumfów było już w tej rundzie co najmniej kilka, do nich zaliczyłbym chociażby te nad Stalą, Radomiakiem czy Miedzią. Każde z nich, mogło zakończyć się zupełnie innym rozstrzygnięciem, ale jednak to podopieczni Kosty Runjaicia cieszyli się z trzech punktów.

Wiadomo, że najważniejszym czynnikiem podlegającym ocenie jest pozycja w ligowej tabeli, a nie wrażenia artystyczne, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że Legia nie prezentuje się wybitnie i przy dotychczasowej postawie nie ma szans na tytuł. Takie sygnały wyraźnie zostały wysłane przez Cracovię i Raków, ponieważ oba zespoły nie pozostawiły Legii żadnych złudzeń i pokazały, że ekipa z Łazienkowskiej wciąż znajduje się w fazie budowy. To były na pewno dwa najtrudniejsze sprawdziany dla Wojskowych, bo przeciwko drużynom z czołówki ligi (Pasy były wówczas wiceliderem) i oba zostały oblane w sposób spektakularny.

Gdy zadaję sobie pytanie, dlaczego tak grająca Legia w ogóle jest liderem Ekstraklasy, to przychodzi mi na myśl kilka powodów. Już wcześniej wspominałem o roli psychiki, pomagającej w przepychaniu poszczególnych meczów. Można też wspomnieć o indywidualnej jakości, jaką ma w sobie drużyna ze stolicy, ponieważ ten fakt jest niepodważalny, a tacy gracze, jak Carlitos, Josue, Wszołek czy Mladenović pojedynczymi zrywami są w stanie gwarantować punkty swojemu zespołowi przeciwko większości rywali w polskiej lidze. Ten sezon dogłębnie pokazuje na przykładzie Legii, że takie kluby, jak Wojskowi, Raków, Pogoń czy Lech teoretycznie powinny te rozgrywki zdominować z powodu większej niż u przeciwników jakości indywidualnej poszczególnych graczy, ale na razie tak nie jest.

Gdybym miał podsumować jednym słowem grę warszawiaków, to byłoby nim „solidność”. Przypominają mi oni kolarza, który odstaje od swoich rywali na trudnych podjazdach, ale potrafi ich dogonić w łatwiejszym terenie, wykorzystując niezdecydowanie i opieszałość konkurentów. Legioniści nie potrafią wygrywać z najmocniejszymi, ale sumiennie zdobywają dużo punktów na zespołach teoretycznie słabszych, co nie jest oczywistością w polskiej lidze, gdzie każdy może pokonać każdego, więc ten fakt należy docenić.

Trudności z przodu i z tyłu

Pozostaje teraz pytanie, co w Legii nie działa tak, jak trzeba, że nie radzi sobie na największej stromiźnie, pozostając przy terminologii kolarskiej. Odpowiedź, że po prostu jest za słaba, aby utrzymywać tempo najlepszych jest prawdziwa, ale też zbyt banalna. Porażki Wojskowych z Rakowem i Cracovią to lania od dwóch zespołów bardzo dobrze zorganizowanych i lepiej czujących się w kontrataku niż z piłką przy nodze. W przypadku częstochowian warto również wspomnieć o ich skutecznym pressingu. Właśnie rywal, który skutecznie przeprowadza szybkie ataki oraz potrafi efektywnie przeszkadzać przeciwnikowi w rozegraniu futbolówki na jego własnej połowie wydaje się być najgorszym możliwym typem dla podopiecznych Kosty Runjaicia. Bierze się to z ich problemów przy wyprowadzeniu piłki z własnej połowy oraz z organizacją szyków obronnych po jej stracie. Właśnie te słabości starali się wykorzystali też inni ligowi rywale Legii, którym nie udało się jednak zdobyć kompletu punktów.

Nie trzeba daleko szukać adekwatnych przykładów, wystarczy się cofnąć do ostatniego starcia stołecznej drużyny z Miedzią Legnica. Lepszy zespół niż znajdujący się w strefie spadkowej beniaminek, prowadziłby na Łazienkowskiej po pierwszym kwadransie już 4:0 i nie pozwoliłby gospodarzom wrócić do gry. Zaskakujące jest to, że liderem PKO BP Ekstraklasy jest zespół mający regularne problemy z linią defensywy oraz pozycją numer „sześć”, ponieważ występujący tam zawodnicy w każdym meczu popełnią jakiś duży błąd i to najczęściej nie jeden. Stara piłkarska prawda mówi, że drużynę buduje się od tyłu i trofea zdobywa się szczelną defensywą. Zgodnie z jej założeniem mistrzostwo Polski nie ma prawa trafić po roku przerwy na Łazienkowską, ponieważ od legionistów mniej straconych goli mają tylko trzy zespoły: Stal Mielec, Miedź oraz Lechia Gdańsk. Tych bramek zdobytych przez rywali równie dobrze mogłoby być więcej niż trzynaście, ale na wysokości zadania staje bramkarz, Kacper Tobiasz, niejednokrotnie ratując skórę swoim kolegom z pola. Chyba tylko w nieprzewidywalnej polskiej Ekstraklasie mogło się zdarzyć tak, że jedna z najgorszych defensyw ligi znajduje się po dziesięciu kolejkach na fotelu lidera.

Skoro w tyłach nie okazuje się być dla warszawiaków kolorowo, to można pomyśleć, że na pewno brylują w przednich formacjach. Trzeba od razu powiedzieć, że nie do końca tak jest, choć atak rzeczywiście jest lepszy od obrony legionistów. Podopieczni Kosty Runjaicia utrzymują się przy piłce średnio przez 59% czasu gry, zajmując w tej kategorii ex aequo pierwsze miejsce z Górnikiem Zabrze. Próbują budować swoje akcje już na własnej połowie boiska, co nierzadko kończy się prostą startą piłki. Jeśli już Wojskowi znajdą się pod polem karnym rywala, to często uciekają się do dośrodkowań w „szesnastkę” przeciwnika, jakby zapominając, że nie biega już tam Tomas Pekhart.

Powtarzający się brak koncepcji, jak zaskoczyć rywala pod jego polem karnym, znajduje odzwierciedlenie w statystyce liczby strzałów. W niej Wojskowi są na jedenastym miejscu (średnio dziewięć na mecz), a biorąc pod uwagę tylko uderzenia celne zajmują dopiero czternastą pozycję w stawce (trzy na spotkanie). Trochę lepiej legioniści wyglądają w klasyfikacji goli oczekiwanych na mecz (1,21), plasując się na dziewiątej lokacie. Te statystki przekładają się na czternaście goli strzelonych (szósty wynik w lidze). Mogłoby się więc wydawać, że drużyna z stolicy w dogodnych sytuacjach do zdobycia bramki zazwyczaj zachowuje zimną krew. Jest jednak zupełnie inaczej, ponieważ tworzy ona sobie 1,9 dużej szansy do trafienia do siatki na spotkanie, wykorzystując tylko 0,6 takowych na jeden mecz. Warszawiaków ratują bramki zdobywane z trudnych pozycji, jak ta Rafała Augustyniaka z Radomiakiem czy obie Filipa Mladenovicia z Miedzią.

Największym problemem personalnym Legii w ofensywie wydaje się być obsada pozycji numer „dziewięć”. Oczekiwaniom trenera nie sprostał tam Maciej Rosołek, który po pierwszych trzech kolejkach spędzonych w wyjściowej „jedenastce” następnie wchodził z ławki. Runjaić ponownie postawił na niego od pierwszej minuty z Miedzią, ale 21-latek jeszcze raz pokazał, że nie nadaje się do gry w podstawowym składzie zespołu, chcącego walczyć o najwyższe cele. Sprowadzanym z myślą o występach w wyjściowym zestawieniu snajperem był latem Blaž Kramer, ale Słoweniec dopiero wraca do formy po problemach zdrowotnych i rozegrał dotychczas zaledwie 24 minuty w dwóch ostatnich potyczkach. Poza nimi opcjami w ataku pozostają Carlitos oraz Ernest Muci. Wydaje mi się jednak, że obaj lepiej czują się na pozycji numer dziesięć, ponieważ brakuje im odpowiedniej tężyzny fizycznej do skutecznej walki z stoperami rywali.

Czas na wagę złota

Z tej analizy można wysnuć wniosek, że Legia nie zasługuje na to, by znajdować się na pozycji lidera PKO BP Ekstraklasy, ponieważ po prostu ma dużo problemów zarówno w ofensywie, jak i w defensywie, a jest na szczycie tabeli tylko dzięki szczęściu i pojedynczym indywidualnym zrywom. W takim podsumowaniu jest sporo prawdy, ale nie chciałbym, aby wnioski płynące z tej analizy o Wojskowych były tylko negatywne. Jeszcze raz pragnę podkreślić, że cenię ich za równość i solidność w starciach z słabszymi rywalami. Uważam, że dalsza taka postawa powinna ich zaprowadzić do gry w europejskich pucharach latem przyszłego roku. Zwłaszcza, że czas powinien działać na korzyść Kosty Runjaicia, który będzie mógł coraz lepiej dostosowywać drużynę do swojej koncepcji i ulepszać mankamenty, przede wszystkim te w defensywie. Z pomocą dla niemieckiego szkoleniowca przyszła także przerwa reprezentacyjna, ponieważ daje ona przestrzeń do spokojnej pracy, zwłaszcza że z stolicy na zgrupowania kadr narodowych wyjechało tylko dwóch piłkarzy (Mladenović – Serbia, Kacper Tobiasz – Polska U-21). Pozostaje jednak pytanie, jak potencjał materiału ludzkiego, który ma do dyspozycji będzie potrafił wykorzystać Runjaić. Nie ulega wątpliwości, że latem świetną pracę wykonał Jacek Zieliński, lecz obecni w kadrze Legii piłkarze nie są aktualnie w formie na mistrzostwo Polski, ale być może za jakiś czas będą, bo na papierze skład osobowy klubu z stolicy wygląda naprawdę solidnie.

Najgroźniejsi konkurenci też nie śpią

Z dużą ciekawością wyczekuję na mecz następnej kolejki pomiędzy Lechem, a Wojskowymi, ponieważ moim zdaniem faworytem tego pojedynku będzie Kolejorz, który znajduje się obecnie w lepszej formie niż warszawiacy. Zwłaszcza że w ekipie gości z powodu pauzy za otrzymanie w nieodpowiedzialny sposób czwartej żółtej kartki zabraknie Jouse, czyli kapitana oraz najbardziej kreatywnego zawodnika drużyny, mającego na swoim koncie 19 kluczowych podań, co daje mu piąte miejsce w ligowej stawce pod tym względem. W tym starciu zmierzą się dwa zespoły lubiące długo utrzymywać się przy piłce (średnio 59% posiadania futbolówki ma Legia, a 57% Lech), co powinno sprzyjać Lechowi, który uwielbia grać z przeciwnikami starającymi się grać w piłkę, ponieważ potrafi ich karcić skutecznymi kontratakami.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Lech z jednym zaległym meczem w zapasie zajmuje siódme miejsce w ligowej tabeli z dorobkiem 14 oczek. Inni główni kandydaci do mistrzowskiego tytułu znajdują się tuż za ekipą z stolicy, ponieważ Raków jest drugi (19 punktów), a Pogoń trzecia (18 punktów). Należy podkreślić, że Raków, podobnie jak Kolejorz, ma jedno spotkanie rozegrane mniej od warszawian i z najwyższą średnią punków na mecz w stawce (2,1) jest na kursie na objęcie prowadzenia w tabeli. Za to Pogoń można spokojnie porównać do Legii, ponieważ Portowcy również nie grają ładnie, ale mają sporo szczęścia i przepychają kolejne mecze. Zobaczymy, która drużyna, Wojskowi czy szczecinianie, dłużej zachowają umiejętność wygrywania, kiedy nie wszystko wychodzi.

Kacper Adamczyk

POLECANE

tagi