Niemal równo rok temu w tym tekście przeanalizowałem możliwe kandydatury na selekcjonera w obliczu ucieczki Paulo Sousy do Flamengo. Udało mi się przewidzieć, że nowym selekcjonerem zostanie Czesław Michniewicz, lecz nie było to trudne – bo grono kandydatów nie wybiegało za granicę. Historia jednak zatacza koło – drugi rok z rzędu styczeń zaczynamy z wakatem na stanowisku selekcjonera. Trzeci rok z rzędu zmieniamy selekcjonera wraz z początkiem roku. Pocieszający jest fakt, że mamy na papierze z czego wybierać. Trochę mniej to, że niekoniecznie na polskim rynku.
Marzenie ściętej głowy – Herve Renard
Francuski szkoleniowiec co prawda przedłużył umowę z saudyjską federacją do 2027 roku, ale kto by się tam przejmował… pomarzyć zawsze można. Dlaczego jest to najbardziej naturalny wybór? Bo sam zainteresowany jako jedyny z dostępnych kandydatów powiedział wprost, że dużo go łączy z Polską i że chciałby naszą reprezentację kiedyś poprowadzić. Na ile były to stricte dyplomatyczne słowa? Tego się jeszcze nie dowiedzieliśmy.
Jego reprezentacyjne CV jest bardzo bogate i nie brakuje w nim trofeów. Renard zdobył Puchar Narodów Afryki z Wybrzeżem Kości Słoniowej i Zambią, którą dwukrotnie prowadził. Oprócz tego pojechał na rosyjski mundial z reprezentacją Maroka i zaliczył pięciomiesięczny epizod z Angolą. Afrykę zwiedził zatem wzdłuż i wszerz, a trzy lata temu powierzona mu została Arabia Saudyjska. I wiele wskazuje na to, że Zielone Sokoły staną się niebawem najdłużej prowadzoną przez niego reprezentacją. Bo w zasadzie, gdyby nie podpis złożony pod nowym kontraktem obowiązującym do 2027 roku, dzisiaj Renard prawdopodobnie byłby jednym z najpoważniejszych kandydatów do poprowadzenia naszej reprezentacji, a argumentów za tym stojących, możemy znaleźć całkiem sporo.
Pierwszym z nich jest wyżej wymieniona deklaracja chęci objęcia naszej kadry w przyszłości. Drugim – elastyczność taktyczna, bo choć ulubionym ustawieniem francuskiego szkoleniowca jest 4-2-3-1, to w wielu momentach potrafił on skorygować ustawienie pod rywala. I w końcu trzecim – umiejętność wpojenia odpowiedniej mentalności, a więc czegoś, czego niedobór w ostatnich latach odczuwaliśmy. Niech jedna przemowa w przerwie meczu z Argentyną nie założy nam klapek na oczy – nie należy bowiem oceniać gry reprezentacji wyłącznie przez pierwszy kwadrans drugiej połowy, bo nie o to chodzi. Moim zdaniem jednak naszej kadrze przydałby się ktoś, kto zaimplementowałby w połączeniu z wynikami odpowiednią mentalność, z którą na wielkich turniejach, mimo wszystko, mamy od kilku lat problem.
Jeśli chodzi o wady tego rozwiązania – na pewno jest to brak wyników ponad stan. Może i Arabia Saudyjska zwyciężyła w Katarze z Argentyną, lecz z grupy ostatecznie nie wyszła. Choć oczywiście nie należy dzisiejszej Arabii Saudyjskiej porównywać do tej sprzed chociażby czterech lat. Drużyna ta poczyniła spory progres, ale dalej niewystarczający, by awansować do fazy play-off na Mistrzostwach Świata. Nawet jeśli personalnie kadra tej drużyny wygląda dalej bardzo ubogo. Wracając jednak do wyników ponad stan – zdobycie Pucharu Narodów Afryki z Zambią po rozpaczliwej i długiej serii rzutów karnych było swego rodzaju niespodzianką, ale to wydarzyło się aż 10 lat temu. Od tamtej pory nie doświadczyliśmy niczego podobnego. A przecież naszym mokrym snem od lat jest chęć grania jak równy z równym przeciwko czołowym reprezentacjom, co wychodzi różnie.
Poza tym, przede wszystkim brak doświadczenia w europejskiej piłce. Taka reprezentacja jak Polska, wydaje się idealnym przystankiem na start ewentualnej europejskiej przygody, szczególnie w kontekście tak łatwej grupy eliminacji do Mistrzostw Europy. Niemniej, wiąże się to również z pewnym ryzykiem i należy mieć to na uwadze. Tym bardziej, że PZPN rzekomo zaczął już rozmowy z selekcjonerem, któremu doświadczenia w Europie nie brakuje.
Vladimir Petkovic – najrozsądniejszy wybór
Siedem lat pracy w reprezentacji Szwajcarii. Na koncie wyjście z grupy na mundialu w 2018 roku i na Euro 2016, a także ćwierćfinał na Euro 2020, po uprzednim pokonaniu Francji w ⅛. Do tego spore doświadczenie w grze na trzech stoperów, bo tak Helweci grali przez ostatnie cztery lata.
Przed reprezentacją Szwajcarii Petković miał też udaną karierę klubową. Urodzony w Sarajewie szkoleniowiec cierpliwie stawiał pierwsze kroki w szwajcarskich drużynach. Zaczynał w Bellinzonie, gdzie przez rok był grającym menedżerem. W tym klubie osiągnął też największy długofalowy sukces, lecz dopiero za drugim podejściem, które zaczęło się w październiku 2005 roku. Z drugoligową wówczas Bellinzoną Petković mozolnie pracował na to, by po ośmiu latach wprowadzić klub do pierwszej klasy rozgrywkowej – w sezonie 07/08. Jednocześnie dotarł wówczas do półfinału krajowego pucharu, co, jak na drugoligową drużynę, robi wrażenie. Praca wykonana w klubie z południowej części Szwajcarii pozwoliła mu znaleźć zatrudnienie w BSC Young Boys. Pomimo najlepszej średniej punktów w swojej karierze, wynoszącej 1,96 (gdzie w Bellinzonie wynosiła ona 1,95), nie udało mu się ani wygrać krajowego pucharu, ani zwyciężyć w rozgrywkach ligowych. Skromnie również wyglądała przygoda Young Boys z europejskimi pucharami na przestrzeni tych lat. W sezonie 10/11 udało się wyjść z grupy Ligi Europy – i to tyle.
Po 13 latach pracy na krajowym podwórku i krótkim epizodzie w Turcji, dostał szansę w Lazio. Rzymski klub za jego kadencji nie osiągnął co prawda sukcesów w lidze, ale sięgnął po krajowy puchar w sezonie 12/13. Trudno jednak powiedzieć, by półroczny okres spędzony na Półwyspie Apenińskim należał do udanych. Zwolniony w styczniu 2014 Petkovic miał pół roku na refleksje dotyczące swojej pracy we Włoszech. Chwilę po zakończeniu przez Szwajcarów mundialu w Brazylii zastąpił Ottmara Hitzfelda, który również pracował dla Helwetów dosyć długo, bo sześć lat.
To co łączy Petkovicia z Czesławem Michniewiczem, to stawianie na formację z trzema obrońcami. To co jednak różni potencjalnego następcę naszego byłego już selekcjonera, to nastawienie. Petkovic lubi grać ofensywnie, lubi dominować, oczywiście często biorąc poprawkę na klasę przeciwnika. Szwajcarski szkoleniowiec, podobnie jak Renard, może więc wnieść coś, czego naszej kadrze brakuje.
Roberto Martinez – najgłośniejsze nazwisko
Roberto Martineza nie trzeba nikomu przedstawiać. Prawdziwych mężczyzn poznaje się jednak nie po tym jak zaczynają, tylko jak kończą. Niestety, ale pomimo wielkiego sukcesu z reprezentacją Belgii, jaką jest trzecie miejsce na mundialu w Rosji, tegoroczna przygoda Roberto Martineza z kadrą zakończyła się katastrofą, bo Czerwone Diabły nie wyszły z grupy z Chorwacją, Marokiem i Kanadą, przeciwko tej ostatniej mając nawet problemy ze zdobyciem trzech punktów. Czy jednak przez pryzmat wyłącznie tego turnieju należy osądzać aż sześcioletnią kadencję? Niekoniecznie i owszem, pracę wykonana przez Hiszpana należy ocenić na bardzo dobrą ocenę. Po obiecującym mundialu w 2014 roku i Euro, które odbyło się 2 lata później, miał on doprowadzić obiecujące pokolenie Belgów do sukcesu – i to też się stało. Czerwone Diabły zapisały się na kartach historii, zdobywając brąz kosztem Anglików. Chwilę po tym sukcesie została mu powierzona rola dyrektora technicznego. Hiszpan zaangażował się w swoją pracę w 100% i odcisnął na niej spore piętno.
Roberto Martinez niemal nigdy nie zrezygnował w minionej kadencji z formacji z trójką stoperów. Miał jednak przez lata do dyspozycji dwóch fachowców klasy światowej – Toby’ego Alderweirelda i Jana Vertonghena, ogranych na najwyższym poziomie w Tottenhamie. Pozorna gwarancja sukcesu okazała się jednak przekleństwem – obaj panowie grają kolejno w Antwerpii i Anderlechcie, a w kolejce czekają przecież utalentowani Theate czy Faes. I o ile nie formacja obronna była największym mankamentem tej reprezentacji w Katarze, o tyle można mieć pretensje, że nikt z nowego pokolenia nie dostał poważnej szansy w Lidze Narodów. Ot, z Walią jeden mecz zagrał Theate i tyle. Pierwszeństwo dalej mają Boyata czy też Dendocker. Atmosfery panującej w drużynie chyba nie ma co komentować, a słowa Kevina De Bruyne nie świadczą najlepiej o morale zawodników w kadrze…
Tak jak jednak wspomniałem, Roberto Martinez wykonał kawał dobrej roboty na wielu płaszczyznach i jeden nieudany turniej nie zburzy tego, co przez lata budował w reprezentacji Czerwonych Diabłów.
Tak więc Roberto Martinez ma ze wszystkich wymienionych w tekście kandydatów największą renomę i największe sukcesy na koncie. Ponadto ilość pracy, jaką włożył w szeroko pojęty rozwój reprezentacji sprawia, że Martinez byłby także świetnym kandydatem w perspektywie długofalowej – bo przecież chcemy w końcu ruszyć z miejsca, w jakim stoimy od 2018 roku, prawda?
„Dzika karta”, czyli Paulo Bento
Kariera trenerska Paulo Bento rozpoczęła się wręcz wzorowo. Od razu po zakończeniu kariery zawodniczej, zostało mu powierzone stanowisko trenera U19 w Sportingu Lizbona, gdzie kończył zawodowo grać w piłkę. Niespełna rok później objął pierwszą drużynę. Na przestrzeni czterech pełnych sezonów dwukrotnie zwyciężył w Pucharze i Superpucharze Portugalii. W lidze za każdym razem kończył na drugim miejscu, za każdym razem z resztą za plecami FC Porto. Jak na trenerski debiut trzeba jednak przyznać, że była to bardzo udana kadencja. W końcu mówimy o czterech trofeach i konsekwentnym realizowaniu inne celu jakim jest rozwój młodzieży (za jego sterów z klubu wypłynął chociażby Nani). Po starcie swojego piątego sezonu zrezygnował jednak ze stanowiska i od listopada 2009 roku był bezrobotny.
We wrześniu 2010 roku odezwała się do niego portugalska federacja i tym sposobem Paulo Bento został po raz pierwszy w karierze selekcjonerem. Początki były wyśmienite, bo na Euro 2012 Portugalia wyszła z grupy śmierci i swoją przygodę zakończyła dopiero w półfinale, odpadając z późniejszym triumfatorem rozgrywek – Hiszpanią. Niestety, przygodę z mundialem dwa lata później zakończył na fazie grupowej, tym samym żegnając się z posadą. I wtedy coś w karierze Paulo Bento się zatrzymało.
Nie udało się w Cruzeiro, gdzie wytrzymał trzy miesiące i zdobył 15 punktów w 15 meczach. Nie powiodło się także w Olympiakosie, gdzie również nie prowadził drużyny przez cały sezon. Ostatnim przystankiem przed Koreą Południową było chińskie Chongqing Lifan, gdzie także nie udało się przepracować nawet roku kalendarzowego.
Dwuletnią tułaczkę po świecie przerwała oferta z Korei Południowej. Na przestrzeni czterech lat Korea poniosła zaledwie dziewięć porażek i choć przygoda w Pucharze Azji zakończyła się na ćwierćfinale, tak kadencja ta została zwieńczona wyjściem z grupy na tegorocznym mundialu. Biorąc pod uwagę potencjał kadrowy, który ma wspólne cechy do potencjału naszej kadry (co nie oznacza, że są one podobne,) można to uznać za jakiś sukces. Paulo Bento odchodzi z koreańskiej kadry i z podniesioną głową, i z uczuciem dobrze wykonanej roboty.
A więc kto?
W mojej subiektywnej opinii, opcje są dwie, zależnie od wizji prezesa PZPN, Cezarego Kuleszy, bo może być ich kilka, zaś każda trafna.
Roberto Martinez jest najlepszym wyborem, jeśli chcemy podążać długofalową ścieżką rozwoju (co obiektywnie wydaje się graniczyć z cudem). Zakładając jednak skrajnie pozytywny scenariusz – dla hiszpańskiego szkoleniowca byłoby to zupełnie nowe wyzwanie, jednakże ze sporym potencjałem, szczególnie na poziomie mentalnym. Pod warunkiem, że PZPN podoła wymaganiom finansowym, a i sam szkoleniowiec będzie chętny na głębszą współpracę.
Vladimir Petkovic to z kolei najodpowiedniejsza opcja i po prostu najbezpieczniejsza. Sprawdzony szkoleniowiec, który wprowadził reprezentację o zbliżonym potencjale na wyższy poziom, potrafiący zachować równowagę pomiędzy defensywą a ofensywą. Petković to nazwisko, którego zatrudnienie nie powinno być obarczone ryzykiem, a jednocześnie zagwarantować wysoki poziom szkolenia.
Najważniejsze i tak jest to, żebyśmy w końcu zapewnili sobie stabilizację i doświadczyli w tym kontekście czegoś, czego od końca kadencji Adama Nawałki nie doświadczyliśmy. Przed nami łatwa grupa eliminacji na Euro 2024, a więc teraz albo nigdy.