Mecz Juventus – Salernitana, 95 minuta gry. Arkadiusz Milik strzela gola, który zapewnia zwycięstwo „Starej Damie”. W ferworze emocji zdejmuje koszulkę, za co dostaje drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Bramka, którą zdobył, zostaje następnie anulowana przez VAR. Jak się okazało później – niesłusznie. Ciężko o lepsze podsumowanie kariery Arkadiusza Milika. Kariery, w której zwrotów akcji jest tyle, co w filmach Alfreda Hitchcocka.
To taka wieczna sinusoida. Fantastyczny sezon w Ajaxie zwieńczony transferem do Napoli – a po dwóch miesiącach gry we Włoszech zerwane więzadła lewej nogi. Powrót do gry po kilkumiesięcznej rehabilitacji, mozolne odzyskiwanie rytmu meczowego, i trach – druga kontuzja. Znów zerwane więzadła, tylko że w drugiej nodze. Po dwóch poważnych urazach Milikowi udaje się jednak wrócić na boisko. Mało tego, w Neapolu strzela aż miło. Staje się idolem, który wypełnia pustkę po utracie Gonzalo Higuaina, Idzie mu tak dobrze, że w pewnym momencie jest nawet blisko transferu do Juventusu – tak jak Argentyńczyk. W Turynie widzi go Maurizio Sarri, który pracował z nim wcześniej i wie, na co stać naszego napastnika. Nie dostaje on jednak drugiej szansy na wspólną pracę.
Forma napastnika stopniowo spada. Nie ma już mowy o Juventusie, czy nawet o Romie. W styczniu 2021 Milik trafia do Marsylii. Z jednej strony to trochę krok w bok, z drugiej dobry moment na ustabilizowanie formy. Gdy już wydaje się, że Arkowi w nowym kraju wszystko zaczyna się układać, do głosu dochodzi jego organizm. Kolejna kontuzja kolana wyklucza go z gry na Mistrzostwach Europy.
Wydawałoby się, że ta historia po prostu nie może się skończyć happy-endem. Milik miał wypaść ze światowego topu. Gra w klubie większym od Marsylii miała pozostać w sferze marzeń. Było jednak jeszcze jedno miejsce, gdzie pamiętano o tym, jak dobry to piłkarz. Mowa o Juve. Milik, który będąc w Neapolu był w pewnym momencie gotowy zrobić wszystko, by tylko przenieść się na północ Włoch, wreszcie założył koszulkę „Bianconerich”. Dopiął swego.
𝐎𝐅𝐅𝐈𝐂𝐈𝐀𝐋 ✅ @arekmilik9 ⚪️⚫️#WelcomeMilik
— JuventusFC (@juventusfc) August 26, 2022
Zapewne trafiłby do Juventusu szybciej, gdyby nie te jego kontuzje. One sprawiały, że Milik z czasem zaczął przypominać zespół muzyczny wyruszający w trasę koncertową. Pojawi się na miesiąc, po czym zniknie – i tak w kółko. Przekroczenie bariery 2000 minut w sezonie ligowym to coś, co udało mu się dotychczas tylko dwukrotnie. Mówimy o zawodniku, który ma 28 lat.
Jak to zwykle bywa w przypadku graczy prześladowanych przez urazy, nad karierą Milika wisi jedno pytanie: „gdzie byłby, gdyby nie kłopoty ze zdrowiem”. Fajnie się nad tym zastanawiać – gdybanie zawsze jest kuszące – lecz dojście do jednoznacznych wniosków jest tu niemożliwe. Nie wiadomo, ile tytułów mistrzowskich by zdobył, i ile bramek miałby na swoim koncie. Możliwe natomiast, że mielibyśmy teraz dwóch napastników, którzy stale utrzymują się na „international level„. A tak to mamy jedynie Lewandowskiego, którego pozycja w światowej czołówce jest niezaprzeczalna. Milik cały czas pozostaje gdzieś w jego cieniu.
Lecz w formie i tak jest świetnym napastnikiem, i to nawet mimo wszystkich przejść. To, jak on utrzymał się w najlepszych ligach świata po dwóch poważnych kontuzjach jest chyba nawet ciekawsze od tego, gdzie mógłby być bez nich. Takich, jak on można liczyć na palcach jednej ręki. Takim wyjątkiem jest chociażby „Il Fenomeno”, czyli brazylijski Ronaldo. Dużo więcej jest piłkarzy, którym zerwane więzadła niszczą marzenia. To wyjątkowo paskudny uraz, który wiąże się z długim i żmudnym procesem rehabilitacyjnym. Potrafi on wręcz zmieniać ludzi – zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym. Tymczasem Milik dzięki swojej determinacji w obu przypadkach wrócił do gry po kilku miesiącach. Nawet jeśli w jego głowie te urazy zostawiły jakiś ślad (jak to często bywa) to na boisku tego nie widać.
Mój idol z dzieciństwa, Brazylijczyk Ronaldo, przechodził podobne cierpienia. Też przecież zrywał więzadła, wielokrotnie przechodził operację kolana a został królem strzelców Mundialu. Muszę wierzyć, bo nie mogę się przecież załamać.
Arkadiusz Milik, cytat z wywiadu z Piotrem Dumanowskim (listopad 2017)
Krótko mówiąc, to nie jest typowa historia piłkarza, któremu karierę ukradło podupadające zdrowie. To nie Marek Citko, czy Ledley King. Nawet gdyby Arek miał zawiesić buty na kołku już jutro, raczej nie trafiłby do tej samej kategorii, co ta dwójka. Zrobił bardzo dużo, o czym czasem zresztą zapominamy.
Milik wrócił w wielkim stylu. Analizując jego statystki w Napoli są wręcz wyśmienite. Biorąc po uwagę Serie A i Ligę Mistrzów strzela średnio co 92 minuty 👏Nie dziwi to, że Włosi chcą przedłużyć z Arkiem kontakt. Oby zdrowie mu dopisywało i niech się nie zatrzymuje 💪🏻
— Piotr Dumanowski (@PDumanowski) April 18, 2018
Ciężko powiedzieć, czym to jest spowodowane. Czy problemem są jego częste urazy, czy też łatka „tego drugiego”, którą będzie miał przy sobie jeszcze przez kilka lat. Faktem jest jednak to, że trochę go nie doceniamy. To dziwne, zwłaszcza, że są reprezentacje lepsze od naszej, dla których napastnik na jego poziomie byłby niczym manna z nieba. Taka dajmy na to Dania czy Ukraina.
Wbrew coraz bardziej popularnej opinii, Milik posiada naprawdę dużo atutów. Wszyscy wiedzą o jego fantastycznej lewej nodze (którą chwalił nawet Dennis Bergkamp). 28-latek potrafi również doskonale ustawić się w polu karnym. Wie, kiedy należy atakować na piłkę, umie także przewidzieć, gdzie ona spadnie. Do tego wszystkiego w swoim arsenale ma świetnie bite rzuty wolne (choć tu znów przyćmił go Lewandowski) i bardzo dobre strzały z dystansu.
Jego lewa noga jest wyjątkowa. Milik potrafi nią bardzo precyzyjnie i mocno uderzyć. Może posłać piłkę w każdy róg bramki, z dowolnej pozycji.
Dennis Bergkamp, wypowiedź dla „Przeglądu Sportowego” ze stycznia 2015
Pewnie, ma on swoje ograniczenia (mowa przede wszystkim o wyszkoleniu technicznym) ale jeśli jest wykorzystywany w odpowiedni sposób, jest w stanie dać swojej drużynie naprawdę dużo. Świadczą o tym jego statystyki.
Patrząc na dane z ostatnich 365 dni widzimy, że Milik ma wysoką liczbę bramek na 90 minut (0,55). Dzięki dobrej grze bez piłki często uwalnia się obrońcom i oddaje strzał – robi tak średnio ponad 3 razy na mecz. Może nie jest to zawodnik, który często asystuje kolegom (w przeliczeniu na 90 minut ma średnią 0.09 asysty) ale często podaje w ostatnią tercję przeciwnika (1,32/mecz). Zaskakujące jest to, jaką celność mają podania Milika – ciężko znaleźć napastnika, który miałby taką skuteczność, jeśli chodzi o średnie i długie zagrania.

Z liczb wynika, że Milik jest dobry w pressingu (29,1% jego prób pressingowych zakończyło się utratą piłki przeciwnika) a także w walce powietrznej (47,8% wygranych pojedynków). Niestety, jeśli chodzi o statystyki związane z kontaktami z piłką wygląda to nieco gorzej. Nie ma ich zbyt dużo ani w środkowej strefie, ani bliżej bramki rywala. Praktycznie w ogóle nie zdobywa przestrzeni z piłką przy nodze – takich pojęć jak „drybling” czy „rajd z piłką” nie ma w jego słowniku. On tych rzeczy nigdy nie robił, i ciężko się spodziewać, że nagle zacznie. Często za to traci futbolówkę. Jest mu ona odbierana co najmniej raz na mecz. zaś on sam traci ją w sposób niewymuszony ponad dwa razy na mecz, co jest niepokojące.

Można więc stwierdzić, że Milik to napastnik, który w jednym elemencie jest świetny, w dwóch czy trzech kategoriach jest dobry, a w pozostałych jest mocno średni. Platforma fbref.com (z której pochodzą te screeny) wymienia wśród zawodników podobnych do niego stylem takich piłkarzy, jak Romelu Lukaku, Ciro Immobile czy Fabio Quagliarella – a zatem znane marki.
A jednak utarło się, że Milik pewnego poziomu nie przeskoczy. Oczywiście, może to wynikać z jego częstej nieobecności… lecz co jeśli to przez jego występy w kadrze?
W ostatnich latach to właśnie Arkadiusz Milik – razem z Piotrem Zielińskim i Grzegorzem Krychowiakiem – stał się celem dla krytyków gry polskiej reprezentacji. W zastrzeżeniach do jego postawy jest jakieś ziarnko prawdy. Gołym okiem widać, że coś się zmieniło. Jego problemy trwają już bowiem dość długo, a konkretniej od mistrzostw Europy we Francji. Od tamtego turnieju w kadrze strzelił tylko 4 gole – dwa w eliminacjach do Mistrzostw Świata (z Kazachstanem w 2017 i z Andorą rok temu), jeden w Lidze Narodów przeciwko Portugalii i jeden w meczu towarzyskim z Finlandią. A przecież w ciągu tych sześciu lat wyszedł w pierwszym składzie reprezentacji aż 27 razy.

4 gole, 27 występów od pierwszej minuty. Nie mówimy tu o jakimś żółtodziobie, którego zjadła perspektywa z gry z orzełkiem na piersi. Mówimy o zawodniku, który za kadencji Adama Nawałki grał tak dobrze, że nazwisko Roberta Lewandowskiego wymieniano jako część duetu. Hierarchia oczywiście była jasna – to Robert był liderem. On był Jordanem, a Milik Pippenem. On był Batmanem, Milik Robinem. Wreszcie – Lewy był Ivanem, a Milik Delfinem. Razem tworzyli jednak duet, którego mógł nam pozazdrościć świat, choć nie była to taka tradycyjna współpraca dwóch napastników. Bardzo rzadko asystowali sobie nawzajem – takie coś miało miejsce tylko kilkukrotnie. Dużo częściej wyglądało to tak, że Lewandowski brał ze sobą skupionych na nim obrońców (najczęściej dwóch) i robił miejsce Milikowi.
To, co działo się później można to tłumaczyć kontuzjami – w końcu obie z nich miały miejsce po mistrzostwach Europy we Francji – ale trzeba przyznać, że Milik jednak irytował swoją grą. Gdy znajdował się w pobliżu bramki, denerwował nieskutecznością. Z kolei gdy selekcjoner kadry chciał spróbować wariant z Milikiem przesuniętym bliżej własnej bramki, denerwował on niechlujnością w rozegraniu.
Milik ma "nosa" do strzelania bramek. Nawet jeśli gra słabszy mecz – tak jak wczoraj, potrafi znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie robiąc różnicę.
— Mistrzowie Polski (@M_Polski) April 24, 2021
Milik jako cofnięty napastnik? Nie ma sensu. Milik jako snajper? Wygląda to coraz lepiej.
📷Ligue 1/twitter
Doszło w końcu do tego, że nie wiadomo już czego właściwie można od Milika oczekiwać (poza golami). Jako że był kiedyś uważany za jednego z liderów kadry, wymagano (i wymaga się) od niego bardzo dużo. Wymagano rzeczy, których on z uwagi na swoją charakterystykę wręcz nie był w stanie zapewnić (casus Zielińskiego). To jest napastnik, na którym można oprzeć drużynę, ale tylko jeśli spełnione zostaną pewne warunki – chociażby w postaci odpowiedniego rywala. Niestety, ale nie zawsze można na nim polegać. Przeciwko drużynom, które zostawiają przestrzeń w okolicach szesnastki w dalszym ciągu sprawdziłby się dobrze. Przeciwko takim, które stosują bardziej agresywne, zdecydowane krycie, przydałby się ktoś z lepszymi umiejętnościami technicznymi.
Chcąc wkomponować Milika do drużyny należy pomyśleć również o jej ustawieniu. On grając w systemie, gdzie jest samodzielną dziewiątką nie pokaże się ze swojej najlepszej strony. Zresztą, monopol na tę rolę w kadrze ma Robert Lewandowski – będzie tak zapewne dopóki „Lewy” nie zdecyduje się na zakończenie kariery. Milikowi (i każdemu innemu polskiemu napastnikowi) zostaje gra w duecie. Tak się składa, że do niej i tak pasuje dużo bardziej.
Na razie jednak nie ma mowy o grze dwójką „dziewiątek” w ataku – Czesław Michniewicz stawia na grę w ustawieniu 3-4-3, w którym przewidziane jest miejsce tylko dla jednego snajpera.
Michniewicz: 1-3-4-3 to na dziś nasze wyjściowe ustawienie. Ale z niego, podobnie jak w poprzednich meczach, możemy przejść do innych formacji. pic.twitter.com/J6B8ShZ634
— Tomasz Włodarczyk (@wlodar85) September 12, 2022
Mimo tego, przed Milikiem otwiera się wielka szansa. Chicago Fire Karola Świderskiego kończy swój sezon za niecały miesiąc. Adam Buksa dopiero wraca do składu Lens po niedawnej kontuzji. Krzysztof Piątek walczy o minuty w Salernitanie. Dawid Kownacki zrezygnował z udziału w tym zgrupowaniu. W tych okolicznościach to Arkadiusz Milik jest napastnikiem numer dwa. Formacja niekoniecznie musi tu być przeszkodą – nie jest powiedziane, że wychowanek Rozwoju Katowice swoją grą nie zdoła wymusić na Michniewiczu korekty ustawienia. Wszystko w jego rękach.
Kariera Arkadiusza Milika pełna jest różnych dziwnych, losowych zdarzeń. Triumfalny powrót do kadry po tych wszystkich wzlotach i upadkach byłby tylko kolejnym z nich. Rzecz w tym, że dopisać musi mu zdrowie. Do mundialu zostały raptem dwa miesiące. Przez ten czas może się wydarzyć naprawdę sporo – zwłaszcza biorąc pod uwagę to, o kim mowa.