W styczniu zakończyła się półtoraroczna przygoda Konrada Gruszkowskiego ze słowacką, a raczej węgierską… – Dunajską Stredą. 24- letni obrońca wrócił do Ekstraklasy, wzmacniając GKS Katowice.
W rozmowie z naszym portalem, Gruszkowski mówi między innymi o: zaskakującym profesjonalizmie z jakim spotkał się w Dunajskiej Stredzie, tym, co rozczarowało go w Nike Lidze, specyfice słowackiej piłki, czy niezapomnianej współpracy z trenerem Adrianem Gulą.
Zapraszamy.
***
Sądziłeś, że twoja przygoda na Słowacji potrwa nieco dłużej?
Nie, od początku przewidywałem, że mój słowacki epizod zamknie się w plus-minus dwóch latach. Oczywiście bardzo doceniam wartościowy czas spędzony w Dunajskiej Stredzie, natomiast muszę przyznać, że też cieszę się z powrotu do Polski. Klub przedstawił mi propozycję przedłużenia kontraktu, ale nie dogadaliśmy się, więc postanowiłem wrócić do kraju.
Dlaczego? Co nie przypadło ci do gustu na Słowacji?
Jeżeli chodzi o sam zespół, to naprawdę nie mam do czego się przyczepić, u nas wszystko stało na wysokim poziomie. Nie ukrywam jednak, że trochę zaskoczyła mnie tam tak odmienna względem Ekstraklasy, ogólna otoczka dyscypliny. Mam wrażenie, że ludzie na Słowacji w większości nie żyją aż tak bardzo rozgrywkami ligowymi i ten „szum” wokół meczów, czy to w mediach, czy nawet na trybunach, jest znacznie mniejszy. Gdy graliśmy na wyjazdach z zespołami niżej usytuowanymi w tabeli, frekwencja na stadionach w wysokości niecałych czterystu, czy pięciuset kibiców nie była niczym zaskakującym, a ja jednak jestem typem zawodnika, którego ta wrzawa bardzo mocno motywuje.
A jeżeli chodzi o poziom piłkarski i samą specyfikę ligi? Z czym tam się spotkałeś?
Myślę, że zespoły, które od kilku lat utrzymują się w „topie”, czyli: Slovan, Zilina, Dunajska Streda, czy Trnava mają bardzo dużo jakości i spokojnie mogłyby rywalizować o górne miejsca w Ekstraklasie. Reszta ekip, raczej mocno odstaje od czołówki pod wieloma względami, stąd rok w rok pierwszą czwórkę zapełniają tak naprawdę te same zespoły. Oczywiście w przypadku Trnavy, mecz z Wisłą raczej nie potwierdzi moich słów. (śmiech)
Między Ekstraklasą, a Nike Ligą nie ma przepaści, poziom jest zbliżony. Jednak z pewnością na Słowacji nie gra się aż tak bardzo fizycznie, zdecydowanie mniej jest tej walki o każdą piłkę.
Powiedziałeś, że jeżeli chodzi o Dunajską Stredę, to nie ma do czego się przyczepić. Na jakim poziomie stał więc profesjonalizm wewnątrz klubu?
Bardzo wysokim, warunki do trenowania były kapitalne.
Co konkretnie masz na myśli?
No, słuchaj… świetnie rozwinięta akademia, wielkie centrum treningowe liczące 10 boisk, w tym wyposażona w nowoczesne maszyny siłownia. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że na takim obiekcie przyjdzie mi tam pracować. Pod tym kątem Dunajska bije na głowę ekstraklasowe zespoły.
Jeszcze za czasów gry w Wiśle, w wywiadzie z portalem „Weszło” sporo mówiłeś o swoich brakach. Wymieniałeś wówczas deficyty widoczne w jakości dośrodkowań, czy budowaniu ataku pozycyjnego. Po czasie spędzonym w Dunajskiej Stredzie czujesz się lepszym piłkarzem?
Przede wszystkim nabrałem tak ważnej pewności siebie, której momentami w Wiśle mi brakowało. Czuję się znacznie pewniej w wyprowadzeniu piłki, mocno poprawiłem też fizyczność. Za atut tej przygody mogę uznać też to, że przez zmianę systemu, miałem okazję szlifować grę na różnych pozycjach. Od stopera, przez wahadłowego, aż po skrzydłowego.
Myślisz więc, że liga słowacka to dobry etap przejściowy dla pierwszoligowców, którzy nie czują się jeszcze na siłach, by rywalizować na najwyższym poziomie w Polsce?
Na pewno są tam wszystkie możliwe narzędzia do rozwoju dla „nieopierzonego zawodnika”. Tak jak już mówiłem, tym lepszym zespołom nie brakuje atutów, ponadto masz okazję regularnie sprawdzać się na tle chociażby takiego Slovanu Bratysława, który rywalizuje w Lidze Mistrzów i posiada bardzo jakościowych piłkarzy, co też procentuje pod kątem doświadczenia. To, jak można się tam rozwinąć, pokazał między innymi transfer Jakuba Kiwiora z Ziliny do Spezii.
Nie uważasz, że Ty też mogłeś wycisnąć z gry na Słowacji nieco więcej?
Zdaję sobie sprawę, że mogłem lepiej spożytkować ten czas, natomiast po części przeszkodziły mi w tym kontuzje. Mimo wszystko jestem zadowolony.
Za granicą najdłużej przyszło Ci pracować z Xisco Nadalem, który znany jest głównie ze swoich występów na zielonych boiskach w koszulkach Realu Betis, czy Levante. A jakim trenerem jest 38-latek?
To bardzo otwarty człowiek, jak na Hiszpana przystało. Z każdym zawodnikiem starał się budować relację koleżeńską, ja też znalazłem z nim wspólny język, nawet po transferze do GKS-u pogratulował mi i życzył powodzenia. Jest bardzo dobrym szkoleniowcem, więc myślę, że szybko znajdzie sobie nową pracę.
Przechodząc z Wisły do Dunajskiej Stredy odczułeś spory „przeskok”?
Pierwsze dwa miesiące były bardzo trudne, z uwagi na to, że w Wiśle nie dostawałem zbyt wielu minut, przez co kondycyjnie odstawałem. Później oczywiście wszystko się wyrównało, jednak początki do łatwych nie należały.
Przy twojej aklimatyzacji na Słowacji, sporą rolę odegrał zapewne trener Adrian Gula, z którym pracowałeś też w Wiśle Kraków. Wejście do zespołu z jego pomocą było pewnie dużo prostsze, prawda?
Tak, tak. Swoją drogą, to dzięki Adrianowi trafiłem do Dunajskiej Stredy. Będąc na wakacjach, trener zadzwonił do mnie, przedstawił szczegółowo całą sytuację, a ja znając go, długo się nie zastanawiałem i czekałem tylko, aż kluby uzgodnią między sobą warunki transferu. Trenera Gulę wspominam świetnie, to najlepszy szkoleniowiec z jakim kiedykolwiek miałem okazję pracować.
Mówiłeś o tym, że na boiskach Nike Ligi jest wiele jakościowych zawodników, szczególnie w zespołach z górnej stawki. Kogo tobie – jako obrońcy – było powstrzymać najtrudniej?
Zdecydowanie Juraja Kuckę ze Slovanu Bratysława. Mimo, że jest on zawodnikiem wiekowym, to nadal ma w sobie nieprawdopodobną jakość. Uważam, że to najlepszy pomocnik w lidze, zresztą wystarczy spojrzeć na jego przeszłość. Kilkaset występów w Serie A, między innymi w AC Milanie wśród najlepszych zawodników na świecie. Poza tym otarł się też o Premier League, grając w Watford. Jego przykład pokazuje idealnie, że w słowackiej ekstraklasie spokojnie można się natknąć na piłkarzy wysokiego kalibru.
Wracając jeszcze do samej otoczki klubu. Przygotowując się do tej rozmowy, wyczytałem, że Dunajska Streda więcej wspólnego niż ze Słowacją, ma z Węgrami. Miasto położone jest nieopodal granicy, mieszka tam największa mniejszość węgierska, a sponsorem tytularnym stadionu jest wielki koncern MOL. Ta „węgierskość” faktycznie jest tam aż tak wyczuwalna?
W Dunajskiej Stredzie czułem się jak na Węgrzech. Idąc miastem, na okrągło słyszałem ich język. W szatni, czy w strukturach klubu mieliśmy sporo Węgrów, często nawet na trybunach można było usłyszeć przyśpiewki w ich języku, więc związek z tym krajem jest tam bardzo silny. Paradoksalnie powiedziałbym nawet, że to węgierska drużyna, grająca tylko na słowackich boiskach. (śmiech)
Czas przejść do tego, co tu i teraz, więc zapytam o to, czym przekonał cię GKS Katowice?
Co ciekawe, na przestrzeni czterech lat, miałem od GKS-u trzy propozycje. Mój agent często powtarzał mi, że włodarze katowickiego zespołu chętnie widzieliby mnie w zespole, co też było dla mnie ważne. Finalnie, po rozmowach z dyrektorem sportowym i trenerem Górakiem, doszedłem do wniosku, że będzie to dla mnie korzystny ruch.
Jak w pierwszych tygodniach układa się twoja współpraca z szkoleniowcem Katowiczan?
Trener Rafał jest świetnym fachowcem, ale co najważniejsze szczerym człowiekiem. Treningi są wymagające, dzięki czemu każdy daje z siebie sto procent. Oczywiście dla nikogo nie ma taryfy ulgowej, co widać po wynikach, które jak na beniaminka, są nieprzeciętne.
A kto bardziej daje w kość? Rafał Górak, czy Xisco Nadal?
Zdecydowanie Rafał Górak. (śmiech)
Gdy wchodziłeś do szatni Motoru Lublin jeszcze jako bardzo młody zawodnik, zwracałeś uwagę na problemy z adaptacją w zespole. W Dunajskiej Stredzie zadanie było ułatwione, bo znałeś się dobrze z trenerem Gulą. Jak odnalazłeś się w Katowicach?
Atmosfera w drużynie wyraźnie przerosła moje oczekiwania. Szatnia GKS-u jest najlepszą, w jakiej do tej pory miałem okazję przebywać. Wszyscy dobrze się ze sobą rozumieją, każdy stara się pomóc drugiemu, coś podpowiedzieć. Ja sam w trakcie obozu w Turcji często podpytywałem o różne detale Marcina Wasielewskiego, czy Alana Czerwińskiego, co z pewnością pozwoliło mi znacznie pewniej wejść do zespołu.
Czego po powrocie ze Słowacji można życzyć Konradowi Gruszkowskiemu?
Regularnej gry i nieustającej determinacji do treningów.
Dziękuję za rozmowę.
Ja również.
Rozmawiał: Szymon Gawrycki Tkacz
Fot. Piotr Kucza/FOTOPYK/NEWSPIX.PL