Kamiński & Kozłowski, czyli wielkie pieniądze w Ekstraklasie?

pjimage (21)

W wielu ligach europejskich zimowe okienko transferowe można już uznać za otwarte. Dla klubów z Bundesligi czy Premier League oznacza to szansę na wzmocnienie się, a dla klubów z lig takich, jak Ekstraklasa okienko transferowe symbolizuje zwykle coś zupełnie innego – pożegnanie się z najlepszymi piłkarzami. Nie inaczej jest tym razem – okno transferowe w Polsce jeszcze się nawet nie zaczęło, a nowe kluby znalazło już dwóch najbardziej perspektywicznych zawodników – Jakub Kamiński i Kacper Kozłowski.

Ta przepaść pomiędzy nami a ligami top 5 jest widoczna zwłaszcza wtedy, gdy uświadomimy sobie, że ta nasza “eksportowa” młodzież wcale nie idzie od razu do Wolfsburga czy Brighton. Obaj dołączą do swoich nowych drużyn dopiero latem, mimo tego, że łącznie wydano na nich około 20 milionów euro, i to wydawałoby się lekką ręką. Cóż, takie sytuacje jak ta dobitnie pokazują, gdzie jest nasze miejsce w szeregu.

Oczywistym jest, że zastrzyk gotówki, jaki dostała Ekstraklasa w kilku ostatnich dniach jest informacją pozytywną. Lecz co dokładnie z tego wynika? Jakie są tego zagrożenia? Czy ten transferowy szał może się skończyć?

Zaczynamy się cenić

Choć można narzekać na to, że wielkie kluby traktują naszą ligę jak bazar, trzeba przyznać, że czasy, w których nasze drużyny sprzedają swoich kluczowych zawodników za bezcen powoli mijają. I bardzo dobrze, że tak się dzieje, bo dzięki temu nasza liga nie tylko zyskuje na jakości, ale też buduje swoją reputację.

Oczywiście, wzrost cen jest ogólnym trendem na rynku transferowym, co w pewnym sensie wyjaśnia cenę za Kozłowskiego, Kamińskiego czy też Modera, ale należy jednak pochwalić ekstraklasowe kluby. W końcu trend ten zauważyły i pozwalają sobie na dyktowanie coraz większych stawek. Jeszcze kilka lat temu byłoby ciężko sobie wyobrazić, że w odstępie kilku dni doszło do dwóch transferów z Ekstraklasy, których kwota przekracza 10 milionów euro.

Sytuacja poprawia się właściwie z sezonu na sezon. Patrząc na łączne wpływy z transferów, od sześciu sezonom jest to liczba oscylująca wokół 30 milionów euro. Dziesięć lat temu ta liczba była mniejsza o 10 milionów.

Już możemy śmiało powiedzieć, że dogoniliśmy Szwedów, Czechów bądź Serbów. Wiadomo – minie dużo czasu, zanim wejdziemy na kolejny pułap i zbliżymy się do poziomu Duńczyków, Austriaków czy też Chorwatów, ale naprawdę zaczynamy za nimi podążać. Powoli, ale jednak.

Wzory do naśladowania dla reszty klubów

Rzut oka na top 10 najdroższych transferów z Ekstraklasy:

Źródło: Transfermarkt

Brakuje tu wprawdzie Jakuba Kamińskiego i jego przejścia do Wolfsburga, ale patrząc na to zestawienie od razu widać jedno: każdy z tej dziesiątki (oprócz Mierzejewskiego) wyjechał za granicę w bardzo młodym wieku.

Wniosek z tego jest dość oczywisty – szkolenie i promowanie młodzieży się opłaca, a wręcz jest jedyną drogą do tego, by zmniejszyć różnice pomiędzy Ekstraklasą a ligami z górnej piłki. Na rynku transferowym płaci się przecież za potencjał, a nie aktualne umiejętności. Na Iviego Lopeza, Luquinhasa czy Joao Amarala żaden zachodni klub nie wyłoży jakichś ogromnych sum, bo to piłkarze, którzy raczej osiągnęli sufit swoich umiejętności. Taki Kozłowski czy Moder to co innego – to są diamenty do oszlifowania. Ci, co ich biorą wiedzą, że ich talent zdecydowanie przewyższa Ekstraklasę.

Na ten moment w Polsce są trzy kluby, które są zdecydowanymi liderami w dziedzinie zarabiania na transferach: Legia, Lech i Pogoń. Reszta jest daleko w tyle. I jakimś dziwnym trafem w tej reszcie zawsze znajdują się pieniądze na kolejne wagony transferowych niewypałów…

Cóż, pozostaje mieć nadzieje, że przykłady Kozłowskiego, Kamińskiego i wielu innych udowodnią w końcu niedowiarkom, że da się inaczej.

Zarządzanie zyskiem

Niektórzy specjaliści od zarządzania twierdzą, że to wbrew pozorom dużo trudniejsze, niż zarządzanie kryzysem. Nic dziwnego zatem, że w Polsce ta sztuka to coś, czego właściciele klubów piłkarskim w zasadzie jeszcze się uczą. Wystarczy spojrzeć na to, jak zmarnowane zostały pieniądze, jakie Legia Warszawa otrzymała kilka lat temu za awans do Ligi Mistrzów. Gdy awansowali, przeważały komentarze, że za chwilę będziemy mieli drugą ligę szkocką, ponieważ Legia zdominuje ligę na lata. Jak wyszło, wszyscy wiemy.

W naszej lidze ze środkami zdobytymi z transferów zwykle dzieje się jedna z trzech rzeczy:

a) idą na pokrywanie długów spowodowanych innymi kiepskimi decyzjami

b) są natychmiast wydawane na nieprzemyślane zastępstwa dla tych, którzy odeszli

c) są tylko po to, by księgowy mógł zaznaczyć komórkę w Excelu na zielono

Niewłaściwe gospodarowanie pieniędzy widać też wtedy, gdy porównujemy Ekstraklasę do innych lig. W naszej lidze jest przecież więcej kasy, niż w lidze czeskiej, słowackiej czy szwedzkiej. Zawodnicy z tych lig często przyjeżdżają do Polski z prostego powodu – u nas można więcej zarobić. A jednak kluby z Czech czy Szwecji często osiągają lepsze wyniki w pucharach od naszych.

Szczególnie zastanawiający jest przypadek Szwedów – kluby z Allsvenskan wydają na pensje znacznie mniejszą kasę od klubów Ekstraklasy. Ponadto, odnotowują mniejszą liczbę wychodzących transferów gotówkowych. Mimo tego, w czterech z ostatnich pięciu sezonów kluby szwedzkie spisywały się w europejskich pucharach lepiej od polskich. Nie wspominając o tym, że ostatnie cztery pojedynki polsko-szwedzkie zakończyły się zwycięstwami Szwedów…

Puchary to jedno, ale u nas problem jest też z zarządzaniem sukcesem związanym z osiągnięciem dobrego miejsca w ligowej tabeli. Ile razy zdarzało się tak, że klub, który na koniec sezonu zajął sensacyjnie wysokie miejsce rok później miał problem z tym, żeby nawet zbliżyć się do takiego rezultatu?

Wracając jednak do kwestii finansowych, perspektywa zaspokojenia bieżących potrzeb klubu bądź rzucenia się w transferowy wir jest kusząca, lecz do pieniędzy należy podchodzić z głową. W dobrze funkcjonującym klubie, który dba o swoją przyszłość, idą one chociażby w akademię, bazę treningową czy też dział skautingu. W Polsce mamy kluby, które starają się tak działać, czego najlepszym przykładem jest prężnie rozwijająca się Pogoń Szczecin. Szkoda tylko, że to wciąż zdecydowana mniejszość…

Kto następny w kolejce?

Wydarzenia z ostatnich kilkunastu dni mogą rozbudzić w kibicach Ekstraklasy przeczucie, że ta liga już staje się kuźnią talentów, a transfery o ośmiocyfrowych kwotach będą odbywały się na porządku dziennym.

Niestety, ale dużo prędzej można się na ten moment spodziewać tego, że na kolejny transfer przekraczający 10 milionów euro poczekamy co najmniej rok. Ekstraklasę opuściło dwóch najzdolniejszych zawodników młodego pokolenia, a po nich zostało bezkrólewie. Na horyzoncie nie widać bowiem żadnego zawodnika, który miałby przejąć po Kamińskim i Kozłowskim rolę młodej gwiazdy ligi.

Owszem, w dalszym ciągu jest dość dużo utalentowanej młodzieży. Jest chociażby Konrad Gruszkowski, Mateusz Praszelik, Daniel Szelągowski czy Arkadiusz Pyrka. To są piłkarze, którzy w przyszłości zapewne opuszczą naszą ligę i wyruszą na podbój zagranicznych boisk. Natomiast czy są to talenty na miarę Kozłowskiego bądź Kamińskiego? Wydaje się że nie, chociaż ciężko takie coś stwierdzić – piłka nożna jest nieprzewidywalna i ktoś zawsze może wystrzelić w górę. Życie w końcu nie znosi próżni.

Dużo bardziej prawdopodobne jest jednak to, że kandydatów na następny transfer skali tych sprzed ostatnich kilku dni należy szukać wśród zawodników, którzy albo stawiają dopiero pierwsze kroki w Ekstraklasie, albo mają to jeszcze przed sobą. Znawcy piłki młodzieżowej dopatrują się talentów w rocznikach 2005 i 2006, ale na tę chwilę to melodia przyszłości.

Na razie jest okazja do świętowania tego, że młode ekstraklasowe talenty wreszcie zaczynają trafiać do poważnych klubów, i to za coraz poważniejsze pieniądze. Nie można jednak w związku z tym spocząć na laurach. Trzeba po prostu pójść za ciosem – inaczej nasza liga zawsze będzie o jeden krok o tyłu. W piłce to już jest dużo.

Stanisław Pisarzewski

POLECANE

tagi