Reprezentacja Polski po 36 latach przerwy awansowała do 1/8 finału mistrzostw świata. A my zamiast się cieszyć, zamiast świętować, narzekamy. Szukamy dziury w całym i chcemy, żeby nasza reprezentacja porywała grą.
Dwa pokolenia Polaków nie przeżyły nigdy wyjścia reprezentacji Polski z grupy na mistrzostwach świata. Ludzie, którzy urodzili się jeszcze za (słusznie) minionego systemu nie pamiętają awansu do fazy pucharowej mundialu. I co powinniśmy zrobić, gdy wreszcie to się udało? Cieszyć się? A skąd. Będziemy teraz narzekać. Bo oddaliśmy za mało celnych strzałów, bo mamy za małe xG, bo przeszliśmy jedną bramką straconą mniej. Przecież w piłce nożnej właśnie o to chodzi, by bramek nie tracić.
Jeszcze à propos stylu gry. Nie chce komuś burzyć mitu opowiadanego przez dziadka przy wigilii, ale początek naszego największego sukcesu, czyli brąz na mundialu w 1974 roku, rozpoczął się właśnie od siedzenia dupą we własnym polu karnym i wybijania piłki w meczu eliminacyjnym z Anglią na Wembley. Tak, dokładnie w taki sposób Orły Górskiego awansowały na turniej, na którym później zachwycili świat. Jeśli my w taki sposób przejdziemy Francję, to za 40 lat też będziemy ten mecz mitologizować.
Meksyk, z którym rywalizowaliśmy w grupie, wchodził do fazy pucharowej na każdym z ostatnich siedmiu mundiali. Gdybyśmy to my byli Meksykiem, teraz zwolnilibyśmy selekcjonera, jak Meksyk. Ale gdyby to El Tri, jak my, po raz pierwszy od 36 lat, wyszli z grupy, to w tym kraju zapanowałoby szaleństwo. Ludzie wyszliby z flagami na ulice i budowali pomnik selekcjonerowi. Bo oni potrafią się cieszyć, oni potrafią kontemplować i wykorzystywać, jak to mówi Czesław Michniewicz, złote momenty. Momenty, w których powinni się radować, ale my Polacy będziemy szukać dziury w całym, będziemy jątrzyć.
Wpisy niektórych ludzi na Twitterze czy Facebooku są komiczne, a czasami już obrzydliwe. Opinie, że ktoś wolałby, żebyśmy grali jak Kanada, czyli ofensywnie i odpadli po trzech meczach, są śmieszne. I naprawdę takich ludzi nie jest mało. Ludzie, którzy futbolem interesują się od wielkiej imprezy do wielkiej imprezy i nie podoba im się styl naszej reprezentacji, chyba nie wiedzą, że w piłce chodzi o wynik. Naprawdę, jest tyle pięknych sportów, w których liczą się wrażenia artystyczne. Skoki narciarskie (tak nie do końca, ale za styl dają punkty), taniec, łyżwiarstwo figurowe. Co tym ludziom przeszkadza przerzucić się na te sporty? I dać tym, którzy na taki sukces reprezentacji czekali od lat, cieszyć się z tych chwil.
Jednak druga strona, to już ta obrzydliwa. Wpisy przeróżnych oszołomów, że Michniewicz powinien odejść, bo gramy, według nich, obrzydliwy futbol, są właśnie obrzydliwe. Człowiek osiągnął na mundialu największy sukces od czasów medalu, a oni już wyrzucają go z kadry. Nie wiem, może to trzeba komuś przypomnieć, ale Michniewicz dostał trzy zadania na swoją kadencję:
1. Awansować na mundial.
2. Utrzymać się w Lidze Narodów.
3. Wyjść z grupy na mistrzostwach.
Wszystkie trzy zrealizował. I teraz wjeżdża mój ulubiony argument, czyli Jerzy Brzęczek. Który też wygrywał i realizował cele, ale w słabym stylu. Wszystko prawda, tylko chyba w swoim amoku zapomnieli, że Brzęczek prowadził kadrę w 15 meczach więcej (nie liczę mundialu) i grał z dużo słabszymi rywalami. To właśnie eliminacje, z których każdy, kto wie, że w piłkę gra się w jedenastu by wyszedł zwycięsko, są od budowania stylu. Takich śmiesznych eliminacji Michniewicz nie miał. Ale mieć będzie i jeśli po nich dalej będziemy grać tak, jak gramy, to dołączę do obozu, jak to dzisiaj nazwałem, oszołomów.
Po meczu z Argentyną opinia publiczna podzieliła się na dwa obozy. Na ten przywołany powyżej i na ten, do którego należę, czyli tych, którzy cieszą się z awansu i mają w dupie styl. Ale z jednym argumentem przywoływanym przez ten drugi obóz zupełnie się nie zgadzam. Mianowicie, że nasza reprezentacja musi wybierać między graniem fajnym do oglądania a wynikami. Tak nie jest, ale na wypracowaniu takiego ładnego stylu gry potrzeba czasu, a jak mówił Napoleon Bonaparte „czas jest wszystkim”. Nie jesteśmy Hiszpanią, że można wejść do szatni, powiedzieć, że teraz to wymienimy 600 podań i Pedri z Gavim to zrobią.
Na szczęście mundial dla nas nadal trwa. A na turnieju nie ma Włochów, odpadli Niemcy, Belgowie, Urugwajczycy, Meksykanie czy Duńczycy. I to my jesteśmy teraz jedną z szesnastu najlepszych reprezentacji świata. Czy gramy ładnie? Oczywiście, że nie. Ale na sam koniec to cel uświęca środki. Czy Michniewicz ma furę szczęścia? Oczywiście, że tak. W końcu, w jakimś stopniu ten mundial już jest historyczny, bo po raz pierwszy zaszliśmy dalej od Niemców. Jaka w tym zasługa Michniewicza? Żadna, chłop po prostu jest w czepku urodzony.
Powiedzenie, że jak coś się powtarza to już nie jest szczęściem, pasuje do naszego selekcjonera idealnie. W końcu to on, niby na farcie, awansował do Ligi Europy z Legią, a w fazie grupowej ograł Spartak Moskwa czy Leicester City. W końcu to on w barażach z reprezentacją U-21 ograł Portugalię. Sprowadzanie naszego wyjścia z grupy do szczęścia jest co najmniej krzywdzące. To był plan, który oczywiście mógł się posypać, gdyby Meksyk był trochę bardziej skuteczny w końcówce meczu z Arabią Saudyjską, ale, jak mówi kolejne powiedzenie, najgorzej to z pechowcami świat zdobywać.
Filip Krakowczyk