Miniony rok zawodnika FC Barcelony z pewnością upłynął pod znakiem zmian. Poza wahaniami formy i wieloma zgrupowaniami reprezentacji Polski, Lewandowski doświadczył także zmiany trenera w Dumie Katalonii.
Druga część sezonu 23/24
Robert w styczniu prezentował się lepiej niż pod koniec roku 2023 – 4 gole i jedna asysta w 9 meczach, ale to nadal nie była taka forma, do jakiej przyzwyczaił nas w poprzednich latach. Wciąż pojawiały się głosy mówiące o tym, że od mundialu w Katarze to już nie jest ten sam piłkarz. Wytykano mu częste błędy techniczne, kłopoty z przyjęciem piłki i rzecz jasna, słabe przygotowanie fizyczne. Fakt faktem, taki okres miał miejsce, aczkolwiek Lewandowskiemu zdarzały się dobre miesiące po mistrzostwach świata, jak chociażby przełom kwietnia i maja czy wrzesień.
Styczeń był kiepski głównie pod kątem porażek, bo zdarzyły się aż 3 takie spotkania: z Realem Madryt w finale Superpucharu Hiszpanii, z Athleticiem Bilbao w ćwierćfinale Pucharu Króla, a także w lidze z Villarrealem. Lewemu w tych 3 meczach udało się zdobyć 2 bramki i zaliczyć jedną asystę, co i tak nie jest złym wynikiem.
Luty natomiast można określić mianem Roberta Lewandowskiego. Polak w 5 spotkaniach strzelił 5 bramek i pokazał z powrotem, że zdecydowanie można na niego liczyć.
Tuż przed marcowymi barażami o Euro, napastnik FC Barcelony miał za sobą kolejny świetny okres – 2 bramki i 3 asysty w 3 ostatnich meczach. W pamięci kibiców na pewno zapadło spotkanie z Atletico Madryt, w którym Polak uraczył nas wybitnym występem. Nie strzelił może hattricka, ale do jednego trafienia dołożył dwie znakomite asysty. Można śmiało powiedzieć, że to był jeden z najlepszych, jak nie najlepszy, występ Lewego w barwach Barcelony. W końcu widać było, że nastąpiła poprawa pod względem technicznym i fizycznym, co zauważyli także hiszpańscy dziennikarze.
Końcówka sezonu nie była już aż tak oszałamiająca, zwłaszcza że wyścig o króla strzelców La Liga był raczej nie do wygrania. Mimo tego Robertowi udało się zakończyć sezon ligowy z 19 golami (+ 8 asyst) na koncie, co dało mu 3. miejsce na podium w walce o Pichichi.
Biorąc pod uwagę (nie)zdobyte trofea i dorobek bramkowy polskiego strajkera był to ewidentnie jeden z najgorszych sezonów w jego karierze. Nie dorównał niestety swojemu debiutanckiemu sezonowi w Barcelonie, gdzie oprócz Mistrzostwa Hiszpanii został także królem strzelców tych rozgrywek.
Sezon 24/25
Wraz z początkiem nowego sezonu, pracę jako pierwszy trener Blaugrany rozpoczął Hansi Flick, z którym Lewy miał przyjemność pracować w przeszłości w Bayernie Monachium. Niczym kontrowersyjnym nie jest teza, że pod Niemcem, Polak przeżywał swój “prime”, czyli najlepszy okres w karierze. To właśnie pod jego sterami Robert pobił rekord strzelecki Gerda Müllera, strzelając w sezonie Bundesligi 41 bramek w 29 spotkaniach. Warto również wspomnieć, że w sezonie 19/20 sięgnął z Bawarczykami po, swoją jedyną do tej pory, potrójną koronę. Tak więc, wiedząc, jak genialnym piłkarzem był wtedy Lewandowski i, jak dobrze był przygotowany fizycznie, można się było łudzić, że mimo upływu lat, Lewy odzyska swój dawny blask.
I co by nie mówić — tak właśnie było. Od początku sezonu zauważyć można było przede wszystkim poprawę w pojedynkach fizycznych, z którymi w ubiegłym sezonie, Polak miał problem. Do tego wróciło zabójcze wykończenie, z czego zawsze był znany, a także praca dla zespołu i pressing. Duży wpływ na formę Lewego miała oczywiście dyspozycja Barcelony, która do listopada grała jak z nut. Wrażenie mogą robić liczby, jakie w tym czasie wykręcił napastnik reprezentacji Polski: 19 g/a w 14 meczach. Taki wynik można zawdzięczyć w głównej mierze październikowi, który dla Dumy Katalonii był zbawienny. Rozgromili oni wówczas Bayern Monachium czy Real Madryt i zanotowali 5 zwycięstw na 5 możliwych w tym miesiącu, podczas których Robert trafił do siatki aż 10 razy. Na podziw zasługuje z pewnością El Clasico, gdzie oprócz dwóch goli, niesamowicie angażował się w defensywie.
Listopad jednak okazał się trudnym miesiącem dla Barcelony. Wygrali co prawda 3 mecze, ale przegrali z Realem Sociedad oraz Las Palmas, a także zremisowali w fatalnym stylu z Celtą Vigo. W obu przegranych spotkaniach Lewy nie zdołał strzelić bramki. Było to spowodowane nie tylko średnią dyspozycją polskiego napastnika, ale bardziej całej drużyny, która po prostu nie grała na miarę swoich oczekiwań. Fakt, że w meczu z Sociedad, Blaugrana nie oddała nawet celnego strzału, świadczyć może o tym, że nie mieli oni zbytniego pomysłu na strzelenie gola.
Jakby tego było mało, grudzień dla Roberta przyniósł kolejne chmury. Od rozczarowującego remisu z Betisem, przez nijaki występ z Borussią Dortmund, po najgorsze w tym sezonie mecze z Leganes i Atletico Madryt.
Jedna bramka w 4 grudniowych spotkaniach to niestety nie wszystko. Jak jeszcze za rywalizację z Realem Betis nie można w dużym stopniu winić Lewego, tak za spotkanie ze swoim byłym klubem w Lidze Mistrzów już tak. Był, ale go nie było. Tak można opisać występ w Dortmundzie Polaka, który próbował zagrozić bramce Koebela jedynie strzałem z dystansu. Po meczu hiszpańskie media zaczęły wytykać słabsze spotkanie, powołując się na brak instynktu snajpera czy nieudolne próby walki ze Schlotterbeckiem. Nic więc dziwnego, że Flick postanowił zmienić Lewandowskiego w 71. minucie meczu, wpuszczając za niego Ferrana Torresa, który — nomen omen – okazał się bohaterem tego spotkania, strzelając dwie bramki.
Mimo niższych notowań, na dwa ostatnie mecze tego roku, kapitan reprezentacji Polski wyszedł w podstawowym składzie. Nie dało to jednak żadnych efektów. Spotkanie z Leganes to prawdopodobnie najgorszy mecz Polaka w tym sezonie ligowym. Duma Katalonii grała u siebie z głównym kandydatem do spadku, a mimo to nie potrafiła strzelić mu nawet jednej bramki. I nie da się ukryć, że Lewy miał w tym swój udział. Zmarnował 3 kapitalne okazje i przy xG (expected Goals) na poziomie 1.61 nie zdołał zapisać się na liście strzelców. Ostatni w tym roku mecz z Atletico również nie był rewelacją w wykonaniu napastnika Blaugrany. Pomijając dominację przez całą pierwszą połowę i porażkę w ostatnich minutach meczu na własnym
terenie, Lewy po raz kolejny zmarnował setkę, nie trafiając w piłkę na piątym metrze. Fakt faktem – w tej sytuacji był akurat spalony, więc nie miało to aż takiego znaczenia. Mimo tego, dziennikarze i kibice zarzucają, że napastnik tej klasy powinien trafić do siatki w tej sytuacji, bez względu na okoliczności.
Końcówka tego roku zdecydowanie mogła być lepsza jeśli chodzi o boiskową aparycje Roberta Lewandowskiego, ale nawet pomimo ostatniej bessy strzeleckiej, Polak i tak jest aktualnym liderem klasyfikacji strzelców La Liga z dorobkiem 16 bramek (i 2 asysty) w 18 meczach.
Reprezentacja
Tutaj sytuacja ma się zgoła inaczej. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby odkryć, że jest to jeden z najgorszych okresów w reprezentacji Polski w jego karierze. Statystyki wydają się lekko abstrakcyjne, biorąc pod uwagę poprzednie lata, ale prawda bywa czasami bolesna: 2 bramki w 10 meczach – ot taki wynik wykręcił kapitan naszych orłów w minionym roku. Ostatni tak słaby bilans miał w 2020 roku, ale wówczas rozegrał tylko 4 spotkania. Nie licząc natomiast tego okresu, ostatni tak słaby rok miał miejsce aż 12 lat temu – w 2012, kiedy Robert również strzelił 2 bramki w 10 spotkaniach. Na dodatek, oba trafienia były z rzutów karnych — zarówno ze Szkocją, jak i z Francją. Jeśli chodzi o gola z gry, to takowy miał miejsce już nieco ponad rok temu, bo 21 listopada 2023 roku w meczu towarzyskim z Łotwą. Zatem trochę czasu już minęło.
Nietrudno zauważyć, że reprezentacja Michała Probierza to nieco inna drużyna od Barcelony Flicka. Lewandowski nie ma tu takiego serwisu jak w stolicy Katalonii, a jego partnerami zamiast Raphinii i Yamala, są Zieliński czy Zalewski. Oczywiście nie umniejszając naszym reprezentantom.
Warto również wspomnieć o tym, że w reprezentacji Polski zbliża się zmiana pokoleniowa i postaci, tj. Szczęsny (który już odszedł), Lewy czy Grosik (odchodzi), będą prędzej czy później zastępowani nowymi, młodszymi i bardziej perspektywicznymi zawodnikami. Po części taką chęć widać już za kadencji Probierza, bo rola Roberta w tej ekipie zaczęła być marginalizowana. I nie wynika to tylko z formy naszego napastnika, ale bardziej ze stylu gry naszej kadry, która stara się nie praktykować “lagi na Lewego” i grać nieco odważniej niż w poprzednich latach.
Podsumowanie
Ten rok w wykonaniu piłkarza FC Barcelony można opisać jako chimeryczny. Robert Lewandowski miewał w nim zarówno okresy wybitne (początek sezonu 24/25), jak i totalnej bessy (grudzień 2024). Mimo to, po raz kolejny zdołał zapisać się na kartach ligi hiszpańskiej, będąc jej najlepszym strzelcem 2024 roku, z dorobkiem 27 goli na koncie (11 w zeszłym, 16 w tym sezonie).
Czarną plamą na tegorocznym CV Roberta zdaje się być nieszczęsna reprezentacja Polski. Zastanawiać może natomiast jedna ciekawa korelacja. Kiedy Lewy był w przysłowiowym gazie i przychodziło zgrupowanie, nagle zrzucał z niego nogę i czym prędzej naciskał hamulec ze sprzęgłem, żeby przypadkiem nie zgasić całego silnika. Taka sytuacja miała miejsce i to niejednokrotnie, bo chociażby w marcu (fenomenalny mecz z Atletico i bramka z Napoli przed kadrą; podczas zgrupowania 1 asysta w meczu z Estonią (5:1)) i październiku (dublet i hattrick przed zgrupowaniem; 1 asysta w kadrze).
Oczywiste jest, że Lewandowskiemu bliżej do końca niż do początku kariery. Ma już przecież swoje lata, bo w sierpniu 2025 roku skończy 37 wiosen. W klubowej piłce osiągnął już wszystko, swój „prime” ma za sobą, ale nadal, mimo wieku, pokazuje, że jest światowej klasy napastnikiem, o jakim prawdopodobnie Polacy będą mogli tylko pomarzyć, kiedy zakończy karierę. Można mu trochę zarzucić za ten rok, ale prawdą jest, że wielu napastników, o takich liczbach przeczyta jedynie w gazecie.
Trzeba się tylko cieszyć, że jako kibice mamy możliwość oglądać Polaka w tak wielkim klubie, jak FC Barcelona, wykręcającego takie wyniki. Dla wielu osób to i tak za mało, ale jedno jest pewne – nam się oczy otworzą, jak mu się zamkną.