Choć Wrocław i Gdańsk na mapie dzieli prawie 400 kilometrów, kluby z tych miast są sobie zaskakująco bliskie. Wrocławski Śląsk i gdańską Lechię łączy chociażby to, że obie drużyny grają na wielkich stadionach, specjalnie przygotowanych na Euro 2012. Obie drużyny już od kilku lat spektakularnie marnują swój potencjał. Co najważniejsze – obu drużynom po 15 latach gry w Ekstraklasie zajrzało w oczy widmo spadku. Spadku, na który zarówno jedni, jak i drudzy pracowali bardzo sumiennie, popełniając po drodze niemalże identyczne błędy.
Z motyką na słońce
Jest dzień 16 maja 2021. Prowadzony przez Jacka Magierę Śląsk Wrocław rzutem na taśmę wywalczył sobie miejsce w eliminacjach do europejskich pucharów. W stolicy Dolnego Śląska panuje euforia. Nic dziwnego – Śląsk po sześciu długich latach wraca do gry o wielkie stawki.
Niestety, wśród tego całego optymizmu ginie pewien bardzo istotny fakt. Mianowicie taki, że Śląskowi po prostu się poszczęściło. W sezonie 2020/21 wrocławianie strzelili 36 bramek. Powinni jednak strzelić dużo mniej. Wynika to stąd, że ich łączne xG wynosiło jedynie 28,54 (dane za ekstrastats.pl). Byli jedną z dwóch drużyn, które miały średnią xG/mecz mniejszą, niż jeden. Mimo tego, w tamtym sezonie Ekstraklasy nie było klubu, który miałby aż takiego farta pod bramką przeciwnika.
Szczęście nie opuszczało Śląska także w sytuacjach, w których bronił się przed utratą gola. Przeciwnicy kreowali w meczach z wrocławianami dość sporo okazji, o łącznej wartości xG 38,25. Michał Szromnik i Rafał Leszczyński musieli jednak wyciągać piłkę z siatki tylko 31 razy. Śląsk strzelił więcej, niż powinien, a stracił mniej. Wniosek jest prosty – Śląsk na koniec sezonu nie powinien był zdobyć 43 punktów. Z pomocą przychodzi nam w tym momencie wskaźnik punktów oczekiwanych (xPTS), który pozwala określić, jak powinien wyglądać rzeczywisty dorobek punktowy wrocławian.
![](https://polskapilka.pl/wp-content/uploads/2023/05/image-11-1024x779.png)
Według tej statystyki wrocławski klub powinien skończyć rok z 33 „oczkami” na koncie. W klasyfikacji xPTS daje to czwarte miejsce… tyle że od końca.
To nie jest jakaś tajemna wiedza. To po prostu ogólnodostępne dane, które można łatwo znaleźć korzystając nawet z podstawowych narzędzi. Wystarczyło jedynie sięgnąć po nie, by wiedzieć, co należy poprawić przed rozpoczęciem eliminacji. Krótko mówiąc – żeby Śląsk mógł z powodzeniem łączyć puchary z ligą, latem 2021 trzeba było znacząco wzmocnić skład. Jak wyglądało tamto okienko?
![](https://polskapilka.pl/wp-content/uploads/2023/05/image-9-1024x934.png)
Słowem – katastrofa. Śląsk porwał się z motyką na słońce, co zresztą dobitnie pokazały eliminacje do Ligi Konferencji. Sił starczyło tylko na estońskie Paide i ormiański Ararat. Pucharowa przygoda Śląska skończyła się zaś na pierwszym poważnym przeciwniku, jakim był Hapoel Beer Sheva. Mecz na Tarczyński Arena udało się wprawdzie wygrać, ale w rewanżu rywal wręcz zmiótł podopiecznych Jacka Magiery z powierzchni ziemi.
Jeśli ta historia brzmi znajomo, to dlatego, że rok później ten sam schemat powtórzyła Lechia Gdańsk. Gdańszczanie też zajęli czwarte miejsce w lidze. Im również sprzyjało szczęście, które popchnęło Śląska w stronę pucharów. Wykorzystywanie sytuacji szło im zaskakująco dobrze, za to przeciwnikom zaskakująco źle. W efekcie Lechia zebrała nie 46 punktów (wyliczonych z bilansu xG), a 55. Dla władz gdańskiego klubu zapoznanie się z kilkoma liczbami stanowiło jednak zbyt karkołomne zadanie. Do pucharów lechiści przystąpili więc z podejściem typowym dla polskich klubów piłkarskich: „jakoś to będzie”. Przed eliminacjami do zespołu doszedł tylko jeden zawodnik, 21-letni Dominik Piła. Kto by pomyślał, że nie da się zawojować Europy piłkarzem, który jeszcze nie zadebiutował w Ekstraklasie?
Jeśli jednym z lepiej wyglądających graczy w Lechii jest dzisiaj Dominik Piła, to w takim stanie Biało-Zieloni w Poznaniu dzisiaj zbyt wiele nie osiągną. #LPOLGD #Ekstraklasa
— Kacper Czuba (@benczu35) March 3, 2023
Wygląda to tak, jakby w Gdańsku nikomu nie przyszło do głowy, by zobaczyć, co zrobił rok wcześniej Śląsk. Mieli gotowy poradnik pt. „Czego nie robić w razie rywalizacji na trzech frontach” i zdecydowali się z niego nie skorzystać. Odpadli z Rapidem Wiedeń, który nie był wcale jakimś rywalem nie do przejścia – w następnej rundzie przegrał ze szwajcarskim Vaduz. A Einstein mówił, co jest definicją szaleństwa…
Michał Probierz miał rację. Puchary to dla większości polskich klubów pocałunek śmierci. Zwłaszcza wtedy, gdy nie zrobisz nic, by się do nich odpowiednio przygotować.
Jak nie wybierać trenera?
Polskie kluby od dawna mają problem, jeśli chodzi o odpowiednie zarządzanie sukcesem. To wbrew pozorom trudniejsze, niż zarządzanie kryzysem. Łatwiej jest wpaść w pułapkę nieomylności, gdy wszystko idzie dobrze.
Piłka nożna ma jednak to do siebie, że nie znosi próżni. Tu wszystko zmienia się, jak w kalejdoskopie. Jeśli po zwycięstwie osiądziesz na laurach, zaczniesz przegrywać. A główną receptą futbolu na porażki jest zmiana trenera. To trochę tak, jakby w firmie za wyniki odpowiadał pracownik ze średniego szczebla.
Nie inaczej było w przypadku Śląska Wrocław, choć trzeba przyznać, że Jacek Magiera jeszcze na początku sezonu umiał zapanować nad sytuacją. Jego podopieczni całkiem nieźle radzili sobie na dwóch frontach. Z czasem było jednak coraz gorzej. Te sześć dodatkowych spotkań w eliminacjach do Ligi Konferencji dało w końcu o sobie znać. Wszystko zaczęło się od porażki z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza w I rundzie Pucharu Polski. Od tamtego spotkania „Wojskowi” na 16 meczów wygrali 3, zremisowali 3 i przegrali aż 10. Pod koniec sezonu znaleźli się tuż nad strefą spadkową. Było to dla władz klubu nie do przyjęcia – zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawny sukces.
![](https://polskapilka.pl/wp-content/uploads/2023/05/image-8-1024x548.png)
Podziękowano więc Jackowi Magierze, i zatrudniono Piotra Tworka. Był to pozornie dobry ruch. Pod jego wodzą Warta Poznań, która miała walczyć o utrzymanie, w sezonie 20/21 biła się o puchary. Stała się wręcz rewelacją ligi. Można było pomyśleć, że Tworek mając we Wrocławiu teoretycznie lepszych piłkarzy będzie w stanie wykręcić jeszcze lepszy wynik. Był tylko jeden mały problem – Śląsk to nie Warta. Sytuacje tych klubów diametralnie się różniły – jedni w kilkanaście miesięcy przeszli od gry w pucharach do walki o utrzymanie, drudzy zaś szli w przeciwnym kierunku. To dwa zupełnie inne wyzwania dla szkoleniowca.
Ostatecznie były trener Warty Poznań nie sprawdził się w funkcji strażaka. Za jego kadencji Śląsk zdobył tylko 9 punktów w 10 meczach. Mimo tego, udało się jakoś wyszarpać utrzymanie, choć złośliwi powiedzą, że to dzięki nieudolności pozostałych drużyn walczących o ligowy byt. Niemniej jednak, cel postawiony przed Tworkiem został zrealizowany.
To włodarzy Śląska jednak nie satysfakcjonowało. Tworek, choć zrobił wszystko, czego od niego wymagano, pożegnał się z klubem wraz z końcem sezonu. Nowym trenerem został Ivan Djurdjević, który był o krok od wywalczenia historycznego awansu do Ekstraklasy z Chrobrym Głogów. Być może we wrocławskim klubie liczono na to, że to Serb wyciągnie wreszcie maksimum z piłkarzy. Tyle tylko, że głogowianie, podobnie jak Śląsk w sezonie 20/21, mieli całą masę szczęścia.
To, że Ivan Djurdjević dostał szansę w Śląsku po bardzo dobrym sezonie w Chrobrym aż prosi się o analizę (której pewnie DS nie dokonał).
— Michał Zachodny (@mzachodny) April 7, 2023
Chrobry zajął 6. miejsce, bilans 43:34, aż 70% punktów zdobywając w Głogowie.
Ale wg WyScout tylko CZTERY kluby miały niższe xG w 21/22.
Gdy umiejętności trenerskie Djurdjevicia zostały zweryfikowane na poziomie Ekstraklasy po raz kolejny, Śląsk wrócił po Jacka Magierę. Tego samego Magierę, z którego zrezygnowano wtedy, gdy pierwszy raz pojawiło się zagrożenie spadkiem. Nie trzeba chyba mówić, że decyzja ta jest kompletnie pozbawiona logiki. Jej jedynym plusem jest to, że 46-latek i tak był już na utrzymaniu Śląska, więc przynajmniej nie będzie trzeba płacić pensji kolejnemu trenerowi. Z perspektywy wrocławian to ważne, bo płacą już Tworkowi i Djurdjeviciowi. Ale cóż – głupota kosztuje.
Wrocławski klub już od jakiegoś czasu nie wie, jakiego trenera ma zatrudnić (i dlaczego). Nie wie też, kogo właściwie potrzebuje. Krótko mówiąc – to zespół, który nie ma na siebie pomysłu.
Kaczmarkowie i tajemniczy Hiszpan
Takim mianem można określić też gdańską Lechię. Zespół z Trójmiasta szybko doszedł do wniosku, że winę za przespane lato i rychłą porażkę w eliminacjach ponosi szkoleniowiec. Pretekst do zwolnienia pojawił się szybko – po rewanżu z Rapidem Lechia wygrała na wyjeździe z Widzewem, a następnie przegrała cztery kolejne mecze. Wszystko to, nad czym pracowała drużyna w letnim okresie przygotowawczym nie miało już znaczenia. Gdańszczanie postanowili zacząć sezon właściwie od zera.
Następcą Tomasza Kaczmarka został Marcin Kaczmarek – a więc trener, dla którego był to powrót do Ekstraklasy po sześciu latach przerwy. Po odejściu z Wisły Płock pracował jeszcze na poziomie I ligi w Niecieczy, i w II lidze jako szkoleniowec Widzewa. Nic raczej nie wskazywało na to, by miał wrócić na najwyższy szczebel rozgrywek. Lechia powierzyła mu jednak misję przywrócenia zespołu na zwycięską ścieżkę. Zatrudnienie pochodzącego z Pomorza trenera Kaczmarka to dość znany w świecie piłki manewr – na ratunek najlepszy ktoś, kto zna zarówno klub, jak i region.
Niestety, znajomość specyfiki województwa pomorskiego nie pomogła Marcinowi Kaczmarkowi. Prowadził Lechię jedynie w 18 spotkaniach, w których jego piłkarze zdobyli 23 punkty. Na swoim stanowisku wytrzymał pół roku. Można powiedzieć, że sobie nie poradził, choć tak naprawdę jego krótka kadencja świadczy bardziej o tym, jak niekompetentne są władze gdańszczan. Jeśli zwalniasz kogoś po sześciu miesiącach, to tak naprawdę nie wiesz, dlaczego go zatrudniłeś.
Nic na ten moment nie broni pracy Marcina Kaczmarka. Ten zespół kroczy do spadku. Długa przerwa zimowa nie pozwoliła nic wypracować, jest beznadziejnie.
— Tomek Hatta (@Fyordung) February 25, 2023
Rezygnację z Kaczmarka można by było jeszcze zrozumieć, gdyby Lechia na jego miejsce wzięła jakiegoś prawdziwego kozaka. Stało się jednak inaczej. Klub z Gdańska dogadał się nie z fachowcem, a z prawdopodobnie jedynym trenerem, który zgodził się na półroczny kontrakt. Mowa oczywiście o słynnym już Davidzie Badii, czyli nieudanej kopii Pepa Guardioli.
Jeśli ten złotousty Hiszpan jest odpowiedzią, to jest ryzyko, że zadajesz sobie złe pytanie. Nie chodzi nawet o jego CV – choć takie nazwy jak Akritas Chlorakas nie robią na nikim wrażenia. Kłopot jest bardziej w tym, że Badia jako trener pracował głównie w lidze cypryjskiej, która trochę różni się jednak od naszej. Mamy w dodatku do czynienia ze szkoleniowcem, który chce aby jego drużyny grały ofensywnie i utrzymywały się przy piłce. To styl, którego wprowadzenie wymaga czasu. Lechia tego czasu nie ma.
"Przyjechaliśmy zdobyć tutaj trzy punkty. Proszę mi podać choć jeden powód, że jest to niemożliwe".
— Michał Kołkowski (@michukolek) April 28, 2023
Trener David Badia nie zawodzi w przedmeczowych rozmówkach. Przypomina się kultowe, rozstrzygające wszelkie dylematy: "a dlaczego nie?!" Romana Koseckiego.
5 meczów, 1 remis, 4 porażki. Jak mawiał Janusz Wójcik – tu nie trzeba trenować, tu trzeba dzwonić.
Smutna teraźniejszość
W ostatnim czasie zarówno przez Śląska, jak i przez Lechię przewinęło się kilku trenerów. Można kwestionować kompetencje większości z nich, ale trzeba też pamiętać o jednej rzeczy – oni nie zatrudnili się sami. Co więcej, praktycznie żaden z tych szkoleniowców nie dostał odpowiednich warunków do pracy. Zapewnienie trenerowi przyzwoitego materiału należy do obowiązków pionu sportowego. Tymczasem kadry jednych i drugich są pełne przeciętniaków o różnych, niespójnych ze sobą cechach.
Weźmy obecny skład klubu znad Odry. Pod nieobecność Erika Exposito ciężko tam wskazać kogoś, kto miałby strzelać gole. Trudność może też sprawić wytypowanie piłkarza, który będzie regularnie tworzył okazje podaniami. Jest wprawdzie John Yeboah, ale 22-letni Niemiec to nie Messi – sam niczego nie zrobi. Filigranowy skrzydłowy to zresztą jeden z kilku piłkarzy Śląska, którzy nie mieliby kłopotu ze znalezieniem sobie innego klubu na poziomie Ekstraklasy. Może mu to ułatwić fakt, że w jego kontrakcie jest klauzula, na mocy której może odejść za darmo na wypadek spadku z ligi. Zarządzanie po wrocławsku w pigułce.
Raków Częstochowa pyta Śląsk Wrocław o Johna Yeboaha. Najlepszy piłkarz wrocławskiej drużyny może sporo kosztować – Śląsk liczy przynajmniej na 2 miliony euro. Ale jak Raków poczeka, to Yeboah może być za darmo. Warunek: Śląsk spada z ligi.
— Marcin Torz (@MarcinTorz) April 25, 2023
WKS musi się utrzymać. Wszyscy na mecz. pic.twitter.com/lFRPmZrv8x
Lechia poza gośćmi takimi, jak Diabate czy Castegren ma jeszcze inny problem. Jej kadra wypada najgorzej, jeśli chodzi o średnią wieku. W przedziale wiekowym 23-28 mieści się siedmiu (!) piłkarzy. Jest za to aż jedenastu graczy po trzydziestce – w tym Dusan Kuciak, Mario Maloca, Maciej Gajos, Flavio Paixao czy Marco Terrazzino. Ci zawodnicy stanowią prawdziwe oblicze dzisiejszej Lechii. Nie mają bowiem żadnych perspektyw. Cytując Adasia Miauczyńskiego „nikt i nic już ich nie czeka”. Dla niektórych z nich pożegnanie z Ekstraklasą będzie zapewne oznaczać zakończenie kariery. Latem możemy więc być świadkami rewolucji kadrowej, jakiej polska piłka jeszcze nie widziała.
https://t.co/Yb5uY0AfzM pic.twitter.com/DD030N8BSu
— Jacek Staszak (@jaceksta) March 21, 2023
Za to winy nie ponosi Badia, czy któryś z Kaczmarków. Tak samo w Śląsku – nie ma co oskarżać Djurdjevicia czy Magiery o rzeczy będące poza ich kontrolą. Jeśli tylu trenerów próbowało odmienić te dwa kluby, i nikomu się nie udało, to znak, że problem leży gdzieś indziej. Zresztą, tu nawet Guardiola z Ancelottim nic by nie wskórali.
Odpowiedzialne za cały ten chaos są władze Śląska i Lechii, które doprowadziły do obecnego stanu rzeczy swoją totalną nieudolnością. W tej całej historii szkoda jednak kibiców obu drużyn. Muszą patrzeć na to, jak popełniane są te same błędy. Brak analizy po awansie do pucharów, fatalne transfery, porażka w pucharach, zwalnianie trenerów, a na końcu równia pochyła. Zamiast wyciąganych wniosków, jest tylko sukcesywnie trwoniony potencjał. Te piękne stadiony od przyszłego sezonu będą leżeć odłogiem, zamiast zdobić Ekstraklasę. Te piękne miasta odwiedzać będą raczej piłkarze GKS-u Tychy i Zagłębia Sosnowiec, a nie zawodnicy Legii Warszawa i Lecha Poznań.
Pozostaje tylko podać sobie ręce…
Stanisław Pisarzewski