Powoli zbliża się koniec sezonu 2021/22 w Ekstraklasie. Nastaje czas podsumowań, a jest co podsumowywać. Za nami jeden z najciekawszych sezonów ostatnich lat. Lech z pierwszym mistrzostwem od 7 lat. Zapaść Legii Warszawa. Spadek Wisły Kraków. Powrót Kamila Grosickiego, wyczekiwany transfer Lukasa Podolskiego do Górnika Zabrze… Oj, działo się! W tym sezonie pojawiła się także pewna nowość, która miała dość duży wpływ na jego przebieg. Mowa o kolejnej zmianie liczby drużyn na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Po 16 latach Ekstraklasy z szesnastoma zespołami ktoś doszedł do wniosku, że dobrze zrobiłoby jej powiększenie o kolejne dwie drużyny. Tak więc w sezonie 2020/21 z I ligi do Ekstraklasy awansowały nie dwa, a trzy kluby: Termalica Bruk-Bet Nieciecza, Radomiak Radom i Górnik Łęczna.
Wprowadzenie do Ekstraklasy jednego beniaminka więcej dodało emocji walce o utrzymanie, ale tych nie zabrakło także w rywalizacji o mistrzostwo. Ten sezon przypomniał trochę to słynne zdjęcie satelitarne, na którym widać różnice pomiędzy Koreą Północną, a Południową. Północy praktycznie na tym zdjęciu nie ma. Widoczna jest właściwie tylko jedna, samotna plamka, wskazująca stolicę kraju. Za to południe Półwyspu Koreańskiego świeci jasno i wyraźnie.
Nie trzeba chyba wyjaśniać, które drużyny są w tym porównaniu Koreą Północną, a które Koreą Południową.
Bardziej otwarte mecze?
Przed rozpoczęciem sezonu można było się obawiać, że przyjście trzech beniaminków w jednym roku obniży poziom ligi. Stało się jednak coś zaskakującego – Ekstraklasę zaczęło się nieco lepiej oglądać. Może nie zmieniło się wiele pod względem taktyczno-technicznym, ale przynajmniej padło nieco więcej bramek niż zwykle. W tym sezonie średnia bramek na mecz wynosi 2.66, co jest najlepszym wynikiem od sezonu 18/19 (wtedy średnia wyniosła 2.78).
Mecze, w których padła co najwyżej jedna bramka stanowiły 25% wszystkich spotkań w sezonie, co też jest najlepszym wynikiem od rozgrywek 18/19. Z kolei spotkań, gdzie padło co najmniej sześć bramek było aż szesnaście. Daje to jeden naszpikowany golami mecz na jakieś dwie kolejki.
Na przestrzeni sezonu widać było też to, że w poszczególnych meczach występuje istotna różnica w poziomie występujących w nim drużyn. Aż 39 spotkań zakończyło się wygraną o różnicy bramek większej bądź równej trzem bramkom. Mało tego, niemalże w połowie tych spotkań wystąpiła różnica czterech bramek (lub większa).
Czołówka ucieka reszcie ligi
Znakiem rozpoznawczym Ekstraklasy przez lata było to, że każdy mógł wygrać z każdym. Lider ligi nie mógł czuć się pewny zwycięstwa nawet w starciu z drużyną z ostatniego miejsca.
Ten sezon był dużo bardziej przewidywalny. W walce o mistrzostwo właściwie od początku liczyły się jedynie trzy drużyny: Lech, Raków i Pogoń. Swoją pozycję zawdzięczają między innymi temu, że wyłamały się spod tej słynnej „logiki Ekstraklasy”. Na siedemnaście starć czołowej trójki z trzema spadkowiczami, Lech, Raków i Pogoń wygrały czternaście i zremisowały trzy. Nie zaliczyły ani jednej porażki.
Z drużynami z całej dolnej połowy tabeli było podobnie. W 52 meczach pierwszej trójki z dolną dziewiątką, 38 razy wygrywała czołówka. Dziewięć spotkań zakończyło się remisem, a tylko trzy porażką. Daje to aż 73% zwycięstw.
W poprzednich kilku sezonach ten bilans wyglądał tak:
SEZON | BILANS | % ZWYCIĘSTW |
20/21 | 24-16-8 | 50 |
19/20 | 33-9-6 | 68,75 |
18/19 | 30-11-7 | 62,5 |
17/18 | 28-12-8 | 58,33 |
Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że to czołówka ligi zyskała najbardziej na jej nowym kształcie.
Szczególną uwagę należy poświęcić Lechowi i Rakowowi, a więc drużynom, które o mistrzostwo biły się prawie do samego końca. Zarówno jedni, jak i drudzy w tym sezonie zdobyli więcej niż dwa punkty na mecz. O tym, jak wyjątkowa jest to sytuacja świadczy fakt, że zdarzają się sezony, w których nie ma ani jednej takiej ekipy. O szczególnym pechu może mówić Raków – jego średnia punktowa zapewniłaby mu mistrzostwo w każdym z poprzednich czterech sezonów.
Walka o utrzymanie, czy może walka o spadek?
Drużyny bijące się o mistrzostwo były w tym roku wyjątkowo mocne. Z kolei patrząc na dół tabeli trudno było wskazać, która z drużyn była słabsza. Jak to kiedyś powiedział złotousty Franciszek Smuda – walczyły o spadek. Los Górnika Łęczna znaliśmy już od kilkunastu kolejek. Bruk-Bet spada przez swoje popisy nieskuteczności, które z pewnością trafią kiedyś do księgi rekordów Guinnessa. Śląsk z tymże Bruk-Betem przegrał 0:4 u siebie i utrzymanie w zasadzie zawdzięcza Wiśle Kraków. Zagłębie Lubin w końcu zachowało twarz, choć na własne życzenie drżało o ligowy byt prawie do samego końca. W walkę o utrzymanie zamieszana była także Stal Mielec, która w całej rundzie wiosennej zdobyła tylko 9 (!) punktów, no i totalnie bezpłciowa Jagiellonia Piotra Nowaka.
Wśród tych drużyn nie ma właściwie ani jednej, która swoją postawą zasłużyła na utrzymanie. Trudno jest w tym gronie dostrzec zespół, który w ogóle wnosiłby cokolwiek do ligi. A mimo tego kilka z nich spędzi przyszły sezon w Ekstraklasie.
Plusy i minusy
Na ten moment, parafrazując monolog skryby z Asterixa i Obelixa, nie ma tak, że 18-zespołowa liga jest dobra, bądź niedobra. Owszem, można dostrzec pewne plusy. Ten sezon pokazał, że Ekstraklasa wcale nie musi być nieprzewidywalna, by dostarczała emocji. Losowość tej ligi stała się memem, ale jednocześnie miała na nią negatywny wpływ. Nie było do tej pory silnej, ugruntowanej czołówki, która mogłaby wypracować sobie dobry współczynnik w europejskich pucharach i stanowić o sile całej ligi. Teraz ta szansa stoi przed Lechem, Rakowem i Pogonią.
Lecz żeby plusy nie przesłoniły nam minusów, jest jeszcze druga strona medalu – sytuacja na dole tabeli. Walka o utrzymanie z udziałem 4-5 drużyn zawsze będzie interesująca, ale na przykładzie tego sezonu widać, że w Polsce po prostu nie ma 18 klubów na poziomie Ekstraklasy. To nie jest coś czego trzeba się wstydzić – praktycznie wszystkie ligi w krajach Europy Środkowo-Wschodniej są mniejsze. My tymczasem uważamy, że należy nam się większa liga, rozmiarem zbliżona chociażby do takiej, jaką mają Niemcy, Belgowie, Holendrzy czy też Anglicy. Problem w tym, że nie bardzo rozumiemy, dlaczego oni mogą sobie na to pozwolić.
Jesteśmy trochę jak sąsiad Borata – Borat ma okno ze szkła, to on też musimy je mieć. Borat ma schodek, to on też.
Z 18-zespołową ligą jest w sumie tak, jak z każdą zmianą. Jej pełne efekty będziemy widzieli dopiero po kilku lat. No, chyba że i ta nowość zbyt wiele nie przetrwa…
Stanisław Pisarzewski