Runda wiosenna za pasem, a okno transferowe powoli się rozkręca. Co się miało wydarzyć — czyli odejście Kozłowskiego i Kamińskiego (on zostanie jednak jeszcze pół roku w Lechu) – już się wydarzyło. Ciekawą przygodę może niedługo rozpocząć też Rafał Strączek. Jednakże poza tym raczej jest cisza, jeśli chodzi o jakieś spektakularne ruchy za granicę. Wydaje się, że jest to dobry moment na to, aby podsumować sobie pokrótce, jak poradzili sobie ci, którzy do zagranicznych klubów wyjechali ostatniego lata.
Do naszego podsumowania wybraliśmy pięciu polskich zawodników, dla których taki wyjazd był nowością. Stąd próżno w nim szukać np. Pawła Wszołka, który zresztą niedawno wrócił do Legii Warszawa na półroczne wypożyczenie. Pod lupę zostali więc wzięci: Tymoteusz Puchacz, Karol Fila, Kamil Piątkowski, Adrian Benedyczak i Mateusz Lis. Jak im poszło? Spolier — mogło być lepiej, ale żeby być fair, trzeba przyznać, że przynajmniej w dwóch przypadkach sporą rolę odegrały kontuzje. Podkreślamy, że nie jest to żaden ranking, a raczej twarde dane i fakty, czyli to, co koneserzy uważają za sól piłki. Zaczynamy więc od tego, któremu zdecydowanie na ten moment idzie najgorzej.
Czy Puchacz zadebiutował w Bundeslidze? Dobre żarty!
1. Tymoteusz Puchacz, z Lecha Poznań do Unionu Berlin, czyli „Matko Bosko, co tutaj się wydarzyło”
Tak, wszyscy wiemy, jak źle zestarzała się wypowiedź lewego obrońcy na temat jego potencjalnego przejścia do Mainz. Nie będziemy zatem do tego wracać. Transfer do Unionu raczej został odebrany jako dobry ruch, a na pewno taki, który dawał nadzieje, że Puchacz ma szansę się rozwinąć. Oczywiście malkontentów nie brakowało i z perspektywy czasu to właśnie oni mieli rację. Żarty na temat minut „Puszki” w Bundeslidze były na porządku dziennym. Były zawodnik Lecha Poznań spędził bowiem na boiskach niemieckiej ekstraklasy tyle samo minut co ja, mój sąsiad czy Ty, drogi czytelniku. Co jest z jednej strony zabawne, a z drugiej jednak straszne. Mowa przecież o gościu, który przez ostatni czas był wyjściowym zawodnikiem reprezentacji Polski!
Na otarcie łez Puchaczowi zostały mecze w Lidze Konferencji. Jednak nawet tu, gdy przyszedł mecz decydujący o awanse, defensor przyjął pozycję jedynie obserwatora. W niemieckiej prasie pojawiały się informacje, jakoby trener Urs Fischer z dnia na dzień coraz mniej wierzył w to, że lewy obrońca jest się czegokolwiek pod względem taktycznym u niego nauczyć. Powiedzieć o tym transferze, że był niewypałem, to tak jakby nie powiedzieć nic. Sam Puchacz twierdzi jednak, że broni nie składa i poddawać się nie zamierza. Nieco dziwi fakt, że miejscem, w którym chce się odbudować, jest turecki Trabzon, a nie drugoligowy niemiecki Werder, ale cóż… Parafrazując klasyka, „to jego wybory”. Ekstra, nawiązanie do polskiego hip-hopu w tekście o byłym obrońcy Lecha Poznań odfajkowane, zatem przechodzimy dalej.
2. Karol Fila , z Lechii Gdańsk do Strasbourga, czyli „Bądźcie gotowi, bo nie znacie dnia ani godziny”
Najbardziej zaskakujący wyjazd z polskiej Ekstraklasy w letnim okienku transferowym? Wiadomo — Jakub Świerczok do Japonii. Transfer Karola Fili do Strasbourga na pewno jednak uplasowałby się w pierwszej piątce. Jasne, mówimy tutaj o młodym zawodniku, który może nie był wybitny, ale potrafił zagrać od czasu do czasu lepiej niż przeciętnie. Gdyby jednak rok temu przyłożyć ucho tu i tam, można by raczej usłyszeć, że Fila trafi, chociażby do takiego Lecha Poznań czy Legii Warszawa jako uzupełnienie składu, ewentualnie do jakiegoś średniaka w lidze tureckiej, czy rosyjskiej. Francuski kierunek był naprawdę zaskakujący, biorąc pod uwagę fakt, że nie tak dawno, w czasie Młodzieżowych Mistrzostw Europy, zastąpienie kontuzjowanego Gumnego właśnie ówczesnym zawodnikiem Lechii było rozpatrywane w kategoriach najgorszego zła koniecznego.
W samej Francji niemalże z miejsca wywalczył sobie miejsce w wyjściowym składzie, choć aby być sprawiedliwym, trzeba przyznać, że pełnych 90 minut w Ligue 1 jeszcze nie udało mu się zagrać. Może gdyby nie kontuzja, czasu spędzonego na boisku byłoby więcej. Dodać jednak trzeba, że Fila „wpadł” w rotację i przed urazem trzy mecze zaczynał na ławce rezerwowych. Plamy na razie nie daje. Może nie został gwiazdą ligi jak Przemysław Frankowski, jednak w miarę regularnie dostaje swoje szanse w jednym z największych zaskoczeń obecnego sezonu ligi francuskiej. Wiele też na to wskazuje, że będzie tych minut więcej. Z ręką na sercu chyba niewielu się tego po Karolu Filii spodziewało. Jasne, na ten moment nie jest to piłkarz choćby rozpatrywany w kontekście gry w reprezentacji Polski. Jednak, jeśli faktycznie uda mu się wywalczyć wyjściowy skład w Strasbourgu, to może warto będzie mocniej mu się przyjrzeć.
3. Kamil Piątkowski, z Rakowa Częstochowa do Red Bull Salzburg, czyli „Żarło, żarło i (prawie) zdechło”
Okej, macie nas. O tym transferze wiadomo było już sporo przed oficjalnym rozpoczęciem okienka transferowego. Pięć milionów euro na stole po dobrym sezonie w Rakowie Częstochowa. No nie jest to kwota, którą płaci się za byle kogo. Debiut w reprezentacji, wyjazd na Euro 2020, na którym przez wielu wskazywany był jako trzeci w bloku defensywnym (ostatecznie nic z tego nie wyszło). Wszystko zaczęło toczyć się bardzo szybko i w pewnym momencie po prostu ucichło. Dla klubu pokroju RedBulla wygranie ligi austriackiej to po prostu obowiązek. No i na pewno granie w wyjściowym składzie w krajowych rozgrywkach na pewno jest przyjemne.
Jednak tu wyznacznikiem jest wyjściowy skład na Ligę Mistrzów, a w pierwszej kolejce tych rozgrywek Piątkowski wszedł z ławki, a następne spotkania przepadły mu przez kontuzję kostki. Po okresie rekonwalescencji w ligowych meczach zagrał dwa na trzy możliwe razy, a w Lidze Mistrzów jednak obserwował kolegów z ławki. W marcu jego drużyna zmierzy się z Bayernem Monachium w 1/8 finału, więc może wtedy uda mu się wysłuchać hymnu CL będąc na murawie. Kontuzja zaburza jednoznaczne podsumowanie rundy w wykonaniu Piątkowskiego. Wybór marki RedBull na pewno sprawia, że młody obrońca non stop się rozwija. Coś nam podpowiada, że jeśli mu zdrowie dopisze, to za dwa-trzy lata może stać się gwiazdą głośnego transferu. Do tego potrzebna jest jednak ciężka praca i gra na europejskim froncie, czego aktualnie niestety Piątkowskiemu brakuje.
Klubowy kolega wielkiej legendy
4. Adrian Benedyczak, z Pogoni Szczecin do Parmy, czyli „Kamień, papier, nożyce z legendą”
Kozak, który mógłby strzelać więcej. Tak można sparafrazować przekaz z włoskich mediów na nasze. Ogromny potencjał, potężna siła fizyczna i niespotykana determinacja. Podobno już w tym okienku drużyny z Serie A wyrażają zainteresowanie byłym napastnikiem Pogoni Szczecin. Klubowy kolega Adriana, Gianluigi Buffon po jednym ze spotkań, które Benedyczak okrasił bramką, wychwalał go pod niebiosa. Niestety nie może być jednak zbyt kolorowo. Parma zawodzi i właśnie brak większej liczby konkretów Benedyczakowi jest wytykany. Poza tym zwyczajnie nie potrafi złapać stabilizacji. Cały czas balansuje między wyjściowym składem a ławką rezerwowych i tylko raz zagrał w meczu od deski do deski. Na jego szczęście kontuzje (odpukać) go omijają, więc jest tu potencjał na to, by Parma była tylko krótkim rocznym przystankiem. W młodzieżowej reprezentacji niedawno zabłysnął, wciskając dwie sztuki niemieckiej kadrze. Wszystko jest przed nim. Za parę lat możemy mieć ciekawy ból głowy, jeśli chodzi o wybór napastników. Czego sobie i wam życzymy.
5. Mateusz Lis, z Wisły Kraków do Atlay SK, czyli „Fajnie, że jesteś ale..”
Z czego rozliczamy napastnika? Ze strzelonych bramek. Z czego rozliczamy bramkarza? Można z udanych interwencji, jednak na koniec aktualnie najważniejsza jest ilość czystych kont. Czy dwa to dużo? Odpowiedź jest oczywista. To zależy. Jeśli zachowałeś je w dwóch meczach to tak. Jednak jeśli zachowałeś je, grając w dwudziestu trzech (liczbowo: 23) spotkaniach, to nawet jeśli masz patałachów przed sobą, a nie obrońców, to na pewno mogłeś zrobić więcej. Lis piłkę z siatki wyciągał aż 38 razy, co sprawia, że jego drużyna ma drugą najgorszą defensywę i słusznie zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli.
Żeby jednak oddać królowi co królewskie, to trzeba przyznać, że były bramkarz Wisły Kraków mimo mizernego dorobku czystych kont, zbiera zazwyczaj dobre noty za swoje występy. Jasne przy kilku bramkach mógł się zachować lepiej. Wydaje się jednak, że na palcach jednej ręki policzyć można sytuacje, w których padła bramka w stu procentach z jego winy. Miejsce w wyjściowym składzie wywalczył z miejsca. Obronił nawet dwa rzuty karne. Do bezpiecznego miejsca Atlay SK w lidze tureckiej traci aż 8 punktów. Istnieje jednak szansa, że nawet jeśli zespół nie utrzyma się w lidze, to Lis wzorem niegdyś Filipa Kurto w Holandii znajdzie zatrudnienie w tureckiej elicie. Do tego jednak jest sporo czasu, a w piłce nie takie cuda miały przecież miejsce.
Z jednej strony mogło być gorzej, z drugiej lepiej
Tylko w jednym z pięciu przypadków mówimy o totalnym rozczarowaniu, a dwa razy możemy się zastanawiać co by się stało, gdyby nie uraz. W szkolnej skali, gdyby wyżej wymienieni zawodnicy brali udział razem w projekcie, to ocenilibyśmy ich na mocne 3-. Mają jednak potencjał, więc dajemy im szansę na poprawę. Obiecujemy wam z tego miejsca, że za pół roku znów sprawdzimy, w którą stronę idzie ich kariera. Dajemy im szansę, więc i wy im ją dajcie, nawet jeśli nie lubicie sposobu bycia i stylu gry Tymka Puchacza, gdyż naprawdę drzemie w nim spory potencjał.
Michał Piwowarczyk