Po minionej kolejce Ligi Narodów, reprezentacja Polski spada do dywizji B. W dwóch ostatnich meczach Biało-Czerwoni zdobyli 0 punktów na 6 możliwych, tracąc przy tym aż 7 bramek.
A gdyby tak zakończyć mecz po pierwszej połowie…
Wtedy z Porto wrócilibyśmy z jednym punktem i nie byłoby tego zbędnego hałasu o stratę 5 bramek w drugiej połowie. Ale niestety – wszystko uszłoby nam na sucho, gdyby nie ta wścibska Portugalia… Cały ten piękny obraz, malowany przez pierwsze 45 minut meczu, runął momentalnie. A szkoda, bo graliśmy naprawdę wybitnie jak na nas. Można powiedzieć, że jak równy z równym wymienialiśmy się ciosami z podopiecznymi Roberto Martineza.
Mieliśmy nawet kilka ładnych, składnych akcji, jak chociażby ta po próbie zagrania Bereszyńskiego w pole karne, wybroniona przez Nuno Mendesa. Oprócz tego strzały Nicoli Zalewskiego czy Krzysztofa Piątka. Mogło to napawać optymizmem. Szkoda tylko, że wraz z wyjściem z szatni po przerwie, wszystko zmieniło się o 180 stopni. Począwszy od urazu Bereszyńskiego i Bednarka jeszcze w pierwszej połowie, po wejście Vitinhi w zespole gospodarzy.
Goleadę rozpoczął Rafael Leao, po którego bramce nasza drużyna jakby zastygła i kompletnie oddała pole gry rywalom. Wyglądało to trochę tak, jakby naszym się już nie chciało, a Portugalczykom wręcz przeciwnie. Nie wiem, co trener powiedział im w szatni, ale była to zupełnie inna ekipa – dyktująca i narzucająca tempo gry. A my staliśmy i przyglądaliśmy się tylko temu, jak Ronaldo i spółka składają naszą obronę jak meble z Ikei. Nawet ten gol Marczuka w końcówce niestety nie naprawi tej tragicznej, drugiej części spotkania w Porto i faktu, że straciliśmy 5 bramek w 30 minut.
Można powiedzieć, że zagraliśmy po prostu swoje, a ta pierwsza odsłona meczu była czymś w rodzaju Cudu nad Duero. Trzeba wziąć pod uwagę kontuzje naszych zawodników, na które, rzecz jasna, selekcjoner nie miał wpływu. Natomiast z drugiej strony, Michał Probierz nie zrobił też zbyt wiele, by tej drużynie pomóc. Zmiany, jakich dokonał, mimo wszystko nie przyniosły oczekiwanego rezultatu.
Świderski, afera spodenkowa i zdjęcie z Ronaldo
Nie tylko wynik meczu z Portugalią odbił się sporym echem w mediach społecznościowych. Na domiar złego, Polska reprezentacja musiała się jeszcze skompromitować. Powiedzmy sobie szczerze – sytuacja z niewpisaniem Karola Świderskiego do protokołu meczowego to jest lekka kpina.
Takie rzeczy mogą się zdarzać, ale nie na tym poziomie. Na dodatek nie w takim meczu, gdzie wszystko się wali i sypie. Nie w meczu, w którym na drugą połowę Marcin Bułka wychodzi w spodenkach Skorupskiego. To było jakieś totalne apogeum absurdu. Cytując klasyka – jak do tego doszło, nie wiem. Ale pewne jest, że dojść nie powinno. Niby mały szczegół, ale w czasach tysięcy kamer to po prostu nie mogło przejść niezauważone.
Tak samo, jak słynne zdjęcie Nicoli Zalewskiego i Piotra Zielińskiego z Cristiano Ronaldo. W teorii nasi piłkarze nie zrobili nic złego. Podeszli do jednego z najlepszych zawodników w historii i poprosili o zdjęcie. Jednak okoliczności, jakie temu sprzyjały, były lekko nie na miejscu zdaniem wielu internautów. „Bo jak to tak – przegrali 5:1 i jeszcze uśmiechnięci sobie strzelają fotkę z Ronaldo, trochę pokory.”
Niewątpliwie coś w tym jest, ale z drugiej strony nie ma co tego aż tak rozdrabniać. To tylko zdjęcie. Faktem jest, że chłopaki mogli je wykonać w nieco bardziej ustronnym miejscu, w którym nie ma setek kamer. Wtedy problemu by nie było, a tak to jest kolejny kamyczek do ogródka, jaki można dorzucić reprezentacji po tym spotkaniu.
Za Santosa było 0:2
Nawiązując do pamiętnego meczu z Czechami, jeszcze za kadencji Fernando Santosa, w którym w 3 minucie, Czesi prowadzili dwoma bramkami. Teraz, za Probierza, w 3 minucie spotkania ze Szkocją przegrywaliśmy tylko 0:1. Progres widoczny jest gołym okiem. A tak na poważnie. Ten mecz to była typowa reprezentacja Polski w pigułce. Od samego początku Szkoci prowadzili, a my przeważaliśmy, tylko nic nie chciało wpadać. Być może to kwestia formy strzeleckiej naszych napastników, ale kto by na to patrzył…
Porażka oczywiście nic nam nie dawała, a jedynie premiowała naszych rywali w dalszej grze o dywizję A. Wystarczyłaby nam jedna bramka. I tę bramkę strzelił ni stąd ni z owąd, Kamil Piątkowski. Ależ to była petarda. Przysłowiowa pajęczyna została zdjęta w ułamek sekundy. Kto by pomyślał, że to właśnie nasz stoper doprowadzi do wyrównania i to w ten sposób. Wydawało się, że naszym Orłom uda się strzelić jeszcze jednego gola, bo są na fali. Tak się jednak nie stało, a przez fatalne zmiany, a także ich brak, Szkoci przejęli od nas inicjatywę.
Za bezpłciowego Modera wszedł podobnie bezjajeczny Slisz. Za Jakuba Kamińskiego, który rozgrywał naprawdę solidne spotkanie, wszedł fatalny Puchacz. Za apatycznego Świdera, na placu gry pojawił się nasz diament – Kacper Urbański, który mimo wszystko nie rozegrał najlepszych zawodów. Zastanawiać może też fakt, że na boisku, kosztem tragicznego Adama Buksy, nie pojawił się w ogóle Krzysztof Piątek.
Przechodząc do meritum. Nie wiedzieć czemu, przy korzystnym dla nas wyniku, w ostatnich minutach meczu ze Szkocją, mając piłkę niedaleko pola karnego rywala, nasze Orzełki zdecydowały się usilnie grać na czas. Tak zagrali, że niestety przegrali. Po serii błędów, jakie przydarzyły się nam w doliczonym czasie gry, to Szkoci mogą cieszyć się z szans na pozostanie w elicie Ligi Narodów.
A może to i lepiej
Bo nie ma, co się oszukiwać, nie pasujemy do dywizji A jakimś cudem utrzymywaliśmy się w niej przez ostatnie 3 lata i pech chciał, że to akurat za kadencji Probierza się z nią żegnamy.
Może to jednak nie taki zły scenariusz? W końcu będziemy grać z drużynami bardziej na naszym poziomie, a nie tuzami pokroju Portugalii, Chorwacji czy Szkocji… Możliwe, że tam faktycznie będziemy traktować Ligę Narodów jako swoisty plac eksperymentalny, na którym selekcjoner reprezentacji Polski może próbować różnorakich rozwiązań taktycznych, jak i personalnych.
Przy relatywnie łatwej grupie w końcu będziemy mieli szansę na zdobycie jakichś punktów. W poprzedniej grupie nie mieliśmy ich za wiele, bo tylko 4 w 6 meczach. Może teraz będzie lepiej. Zdaje się, że tego potrzebują wszyscy, a w szczególności Michał Probierz i nasi piłkarze. Dawno przecież nie wygrali meczu. Nie licząc wygranej ze Szkocją we wrześniu, ostatnie zwycięstwo przytrafiło się blisko pół roku temu. Szmat czasu. Co by nie mówić, kilka wygranych, nawet ze słabszymi klasowo rywalami, może pomóc chociażby mentalnie i odblokować tę kadrę.
Podsumowanie
W liczbie straconych bramek podczas tej kampanii Ligi Narodów, ustępujemy jedynie takiej potędze, jak Bośnia i Hercegowina. Różnica nie jest jednak zbyt duża, bo my straciliśmy 16, a Bośniacy 17.
Jak na 6 meczów zagrane podczas jesiennych zgrupowań, trzeba przyznać, że średnia prawie 3 bramek na spotkanie robi wrażenie. Oczywiście, trzeba wziąć pod uwagę klasę rywali, z którymi przyszło nam się mierzyć. Portugalia, Chorwacja…i wychodzi na to, że również Szkocja, która notabene ma połowę mniej straconych bramek. To tylko pokazuje główny problem, jaki dotyka tej kadry – gra w obronie. Nie oszukujmy się, ale wyglądamy fatalnie w tym aspekcie. Co z tego, że teoretycznie w fazie ofensywnej gramy trójką obrońców, a w fazie defensywnej – piątką. Niestety, to tylko teoria i tak, jak mówi Jerzy Engel – w praktyce trzej stoperzy są w tej obronie osamotnieni.
I jak tu się potem dziwić, że tracimy tyle bramek, skoro zawodnikami odpowiedzialnymi za pomoc naszym obrońcom, są piłkarze pokroju Zalewskiego czy Kamińskiego, którym bliżej do skrzydłowych, aniżeli do obrońców. My po prostu nie umiemy grać trójką z tyłu. Pytanie jest jedno – skoro nie umiemy, to czemu wciąż nią gramy? Odpowiedź niestety zna tylko Michał Probierz, który nomen omen, odpowiedzi na większość pytań unika jak ognia.
Jeśli naprawdę jest tak, jak mówi nasz selekcjoner, że idziemy w dobrą stronę, to trzeba to jakoś uwiarygodnić, bo póki co niestety tego nie widać. Widać natomiast to, że nasza reprezentacja jest rozchwiana, nierówna, chimeryczna. Jeśli spojrzy się na wrzesień i listopad, nie widać żadnego progresu. Nadal trapią nas te same problemy, przez które ewidentnie nie możemy iść do przodu.
Kto wie, może odpowiedzią na nie będzie powrót do formacji sprzed lat, czyli czwórki z tyłu. Znaków zapytania jest wiele, ale Michał Probierz sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę idziemy dobrą drogą, czy to po prostu jego personalne złudzenie.
Adam Zaborowski