Francja będzie w środę gorąca

(221210) -- DOHA, Dec. 10, 2022 (Xinhua) -- Morocco's head coach Walid Regragui is thrown in the air by players after winning the Quarterfinal between Morocco and Portugal of the 2022 FIFA World Cup at Al Thumama Stadium in Doha, Qatar, Dec. 10, 2022. (Xinhua/Zheng Huansong)10.12.2022 Doha
pilka nozna mistrzostwa swiata katar 2022
Maroko - Portugalia
FOTO Zheng Huansong / Xinhua / PressFocusPOLAND ONLY!!

Maroko i Francja stworzą drugą parę półfinałową mundialu w Katarze. Już wiadomo, że po tym spotkaniu nad Sekwaną ktoś będzie świętował. Lwy Atlasu jako pierwsza drużyna z Czarnego Lądu w historii zameldowała się w najlepszej czwórce piłkarskich Mistrzostw Świata, sensacyjnie pokonując Portugalię. Za to Les Blues po znakomitym meczu pokonali Anglię.

Maroko – Portugalia 1:0

To było starcie, które już na stałe zapisze się w annałach światowego futbolu. Maroko po tym, jak w 1986 roku jako pierwsza drużyna z Afryki wyszła z grupy na Mistrzostwach Świata, tym razem ponownie dokonała czegoś historycznego. Lwy Atlasu jako pierwszy zespół z Czarnego Lądu w dziejach zameldował się w półfinale mundialu. Wcześniej przejście etapu ćwierćfinału nie powiodło się: Kamerunowi w 1990 roku, Senegalowi w 2002 roku oraz Ghanie w 2010 roku po jednym z najbardziej epickich meczów tej fazy turnieju w historii, ze słynną ręką Luisa Suareza.

Drugim powodem, dla którego to starcie zostanie zapamiętane na bardzo długo jest Cristiano Ronaldo. Dla Portugalczyka był to najprawdopodobniej ostatni mundial w karierze i kolejny przegrany. Najbliżej upragnionego Pucharu Świata CR7 był w 2006 roku, ale wówczas Selecao zajęli czwarte miejsce. Tym razem wielki gracz rodem z Funchal opuszczał boisko samotnie, pogrążony we łzach, zdając sobie sprawę z tego, że już nigdy nie zdobędzie najważniejszego trofeum w futbolu. Poza tym 37-latek ani razu nie trafił do siatki w fazie pucharowej Mistrzostw Świata, co nie jest rezultatem godnym tej klasy zawodnika. Przed imprezą w Katarze taki sam dorobek strzelonych goli po wyjściu z grupy miał Lionel Messi, lecz Argentyńczyk nad Zatoką Perską potrafił się przełamać w tej materii, a w dodatku nadal jest w grze o piękne zwieńczenie swej piłkarskiej kariery. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że jeśli zawodnik z Rosario sięgnie po Puchar Świata, to będzie można spokojnie go umieścić przed Ronaldo w rankingu najlepszych w dziejach dyscypliny.

Dzisiejsze starcie na Al Thumana Stadium toczyło się zgodnie z planem Marokańczyków, lecz zanim na dobre się rozpoczęło, to Portugalia mogła już objąć prowadzenie. W 4. minucie z rzutu wolnego w pole karne dośrodkował Bruno Fernandes, strzał głową oddał Joao Felix, lecz piłkę po tym uderzeniu zdołał odbić na rzut rożny Yassine Bounou. Następnie kontrolę nad wydarzeniami na murawie przejęli podopieczni Walida Regragui’ego, mimo że to rywale częściej znajdowali się przy futbolówce. Lwy Atlasu jednak mądrze się broniły i potrafiły również w kombinacyjny, dynamiczny sposób przedostać się na połowę przeciwnika. W 31. minucie to jednak Selecao byli bliscy szczęścia. Wówczas do bezpańskiej piłki przed polem karnym dopadł Felix, a następnie po przyjęciu uderzył, lecz w wyniku rykoszetu futbolówka minimalnie minęła bramkę Bounou.

Po chwili swoją bardzo dobrą okazję miało Maroko, ale po dograniu Yahyi Attiaha-Allaha z lewej strony boiska wysoko nad bramką piłkę przeniósł, niepilnowany w „szesnastce” Selim Amallach. W 42. minucie piłkarze z Afryki byli już skuteczni. Ponownie z lewej strony dośrodkowywał, bardzo dobrze dzisiaj dysponowany, Attiah-Allah, a w polu karnym szereg błędów rywali wykorzystał Youssef En Nesyri, pakując futbolówkę głową do siatki. W tej sytuacji lepiej powinno zachować się przynajmniej kilku portugalskich piłkarzy.

Selecao rzucili się następnie do ataku, aby wyrównać jeszcze przed przerwą, ale Lwy Atlasu przetrwały ten napór, zniecierpliwionych obrotem spraw graczy Fernando Santosa, na który składał się m.in. strzał w poprzeczkę Bruno Fernandesa.

68-letni szkoleniowiec zareagował tuż po przerwie, wpuszczając na plac gry w 51. minucie Joao Cancelo i Cristiano Ronaldo, który ponownie rozpoczął spotkanie tylko wśród rezerwowych, lecz jego kolegom tym razem nie szło bez niego, aż tak dobrze, jak ze Szwajcarią. Zanim jednak wspomniana dwójka pojawiła się na murawie Maroko miało okazję, aby podwyższyć prowadzenie, lecz w 49. minucie po wrzutce Hakima Ziyecha z rzutu wolnego do siatki nie zdołał trafić Jawad El Yamiq.

Z biegiem, upływających minut coraz bardziej zdeterminowana była Portugalia. W 58. minucie po dośrodkowaniu Otavio głową nawet w światło bramki nie trafił bohater starcia z Helwetami, Goncalo Ramos, a chwilę później minimalnie nad poprzeczką sprzed „szesnastki” uderzał Bruno Fernandes, bezsprzecznie najlepszy piłkarz Selecao na tym mundialu, ale i on nie miał swojego najlepszego dnia.

Ostatni kwadrans, to już prawdziwe oblężenie bramki Bounou. Podopieczni Fernando Santosa wściekle atakowali, a bardzo zmęczeni już Marokańczycy tylko sporadycznie byli w stanie wyprowadzić futbolówkę z własnej połowy. W 82. minucie kolejny raz golkipera Sevilli próbował pokonać Joao Felix, ale jego groźny strzał sprzed pola karnego zdołał odbić Bounou.

W pierwszej minucie doliczonego czasu gry wreszcie po czterdziestu minutach pobytu na boisku pokazał się, dotychczas niewidoczny, Cristiano Ronaldo. CR7 dopadł do prostopadłej piłki zagranej przez Fernandesa i bez przyjęcia uderzył na bramkę rywala, lecz czujny pozostawał rewelacyjny Bounou, który został wybrany piłkarzem meczu.

Dwie minuty później przedwcześnie do szatni udał się Walid Cheddira, po tym jak rezerwowy napastnik Maroka, właśnie w dwie minuty, zarobił dwie żółte kartki. Lwy Atlasu były już bardzo zmęczone, a w dodatku musiały radzić sobie przez około pięć minut w osłabieniu. Pomimo tych okoliczności Zakaria Aboukhlal powinien chwilę później podwyższyć na 2:0, lecz w sytuacji sam na sam z Diogo Costą niepotrzebnie chciał lobować golkipera FC Porto.

Ta sytuacja mogła odbić się czkawką Marokańczykom po zaledwie osiemdziesięciu sekundach. Wówczas z lewej strony dośrodkował Rafael Leao, a po uderzeniu głową minimalnie pomylił się Pepe, który ostatnie fragmenty meczu spędził na pozycji numer dziewięć. Ostatecznie pełne emocji spotkanie sensacyjnie wygrała drużyna z Czarnego Lądu, zapisując się w historii światowego futbolu. Kiedy na murawie i trybunach, wypełnionych w większości przez kibiców z Afryki, trwała euforia i dziękczynne modły Marokańczyków, realizator transmisji wyłowił, schodzącego jak najszybciej do szatni Cristiano Ronaldo, zalewającego się we łzach. Z pewnością właśnie ten obrazek zostanie ze wszystkimi fanami futbolu na długo po wczorajszym dniu. Każdemu z nich powinno być w końcu w sercu żal jednego z największych w historii dyscypliny, który już jednak chyba powinien definitywnie zejść ze sceny po fatalnym dla siebie 2022 roku.

Lwy Atlasu po zremisowaniu z Chorwacją pokonały kolejno: Belgię, Kanadę, po rzutach karnych Hiszpanię i wreszcie Portugalię. Nie można powiedzieć, że droga Marokańczyków do półfinału była usłana różami, lecz poradzili sobie pod wodzą, zatrudnionego dopiero pod koniec sierpnie selekcjonera. Na ich szczęście tym razem obyło się bez dogrywki, ponieważ w niej podopieczni Walida Regragui’ego mogliby nie poradzić sobie pod względem fizycznym. Właśnie ten aspekt może budzić największe obawy przed ważnym dla całego Maroka, z wielu powodów, starciem z Francją. Niezależnie od końcowego wyniku postawa Lwów Atlasu już teraz musi budzić podziw, zwłaszcza że kończyli wczorajszy mecz bez trójki podstawowych obrońców. Już w pojedynku z Hiszpanią kontuzje odnieśli: Noussair Mazraoui i Nayef Aguerd, a 56. minucie z powodu urazu murawę musiał opuścić Romain Saiss. Pomimo tej sytuacji Portugalczycy zdołali oddać tylko trzy celne uderzenia na marokańską bramkę.

Co prawda ponownie Yassine Bounou został wybrany piłkarzem spotkania, lecz znowu Maroko zasłużyło na pochwały jako całość, doskonały kolektyw. Mi osobiście najbardziej zaimponowali dwaj bardzo wybiegani i świetni technicznie środkowi pomocnicy tej ekipy, Sofyan Amrabat oraz Azzedine Ounahi, których po mundialu mogą czekać ciekawe transfery.

Anglia – Francja 1:2

Po trzech poprzednich, doskonałych ćwierćfinałach nie mógł zawieść także ten ostatni. Na szczęście spotkanie Anglii z Francję okazało się bardzo dobrym, jakościowym pojedynkiem dwóch europejskich potentatów, w którym na końcu lepsi okazali się obrońcy tytułu. Za to rzuty karne nadal pozostają dla Synów Albionu na wielkich imprezach po prostu przeklęte.

Mecz ten od samego początku toczył się w żywym tempie, a piłkarze biegali na murawie z dużą intensywnością. Jako pierwsi bramce rywali zagrozili Trójkolorowi. W 11. minucie z prawej strony dośrodkował Ousmane Dembele, a na bramkę Jordana Pickforda głową bardzo nisko lecącą piłkę uderzał Olivier Giroud, lecz jego strzał pewnie wyłapał golkiper Evertonu. Jednak sześć minut później 28-latek musiał już wyciągać futbolówkę z siatki. Wolną przestrzeń na wprost bramki Anglików wykorzystał Aurelien Tchouameni i z dwudziestu pięciu metrów huknął bardzo precyzyjnie, nie do obrony. W spotkaniu z Polską gracz Realu Madryt również próbował jeszcze przy stanie 0:0 z bardzo podobnego miejsca pokonać Wojciecha Szczęsnego, ale wówczas zawodnik Juventusu popisał się skuteczną interwencją. Przy akcji bramkową Les Blues nie zabrakło kontrowersji, ponieważ wydaje się, że na jej początku, jeszcze pod ich polem karnym, faulowany był Bukayo Saka. Sędziowie, zasiadający na wozie VAR mogli do tej sytuacji wrócić, ale tego nie zrobili.

W 22. minucie wyrównać mógł Harry Kane. Napastnik Tottenhamu znakomicie poradził sobie z Dayotem Upamecano, ale skutecznie kąt zdołał mu skrócić jego klubowy kolega, Hugo Lloris, który zdołał odbić futbolówkę po strzale Anglika. Siedem minut później Kane uderzył tym razem zza pola karnego, lecz i tym razem z jego strzałem poradził sobie Lloris, który rozgrywał swój 143. mecz w narodowych barwach, wysuwając się tym samym na czoło tej klasyfikacji we Francji.

Po przerwie, mimo dobrej postawy Trójkolorowych, to nadal groźniejsza była Anglia. Tuż po zmianie stron sprzed pola karnego huknął Jude Bellingham, ale efektowną robinsonadą popisał się Lloris. W 52. minucie Synowie Albionu w nagrodę za swoje starania otrzymali rzut karny, po tym jak Aurelien Tchouameni sfaulował we własnej „szesnastce” Bukayo Sakę. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Harry Kane i pewnie trafił do siatki, zupełnie myląc swojego partnera z Tottenhamu.

Po tym wydarzeniu na wyższy poziom zdołała wejść Francja, która próbowała odpowiedzieć już minutę po utracie gola. Wówczas do bezpańskiej piłki na około dwudziestym metrze przed bramką Pickforda dopadł Adrien Rabiot i uderzył z bez przyjęcia, lecz golkiper Evertonu nie dał się zaskoczyć. Za to w 70. minucie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego i uderzeniu głową Harry’ego Maguire’a futbolówka tylko otarła się o słupek. Dwie minuty później znowu okazję miała Anglia. Walkę o pozycję w polu karnym z Theo Hernandezem wygrał Bukayo Saka i doszedł do piłki zagrywanej przez Luke’a Shawa, lecz z kilku metrów znacznie chybił.

W 77. minucie na zapędy Anglików odpowiedziała Francja. Piłkę z lewej strony wrzucił na dalszy słupek Rabiot, stamtąd do środka pola karnego zgrał ją Dembele, a akcji z ośmiu metrów nie zdołał skutecznie wykończyć Giroud, ponieważ lepszy okazał się Pickford. Zaledwie minutę później najlepszy strzelec w historii Les Blues wyprowadził już swój zespół na prowadzenie. Z lewej strony za dużo miejsca miał Antoine Griezmann, który dokładnie zacentrował w „szesnastkę”, gdzie Giroud zdołał ubiec Maguire’a i strzałem głową z pięciu metrów pokonać Pickforda. Napastnikowi Milanu w tej sytuacji sprzyjało też szczęście, ponieważ futbolówka po jego uderzeniu odbiła się jeszcze od stopera Manchesteru United, co trochę zmyliło golkipera Evertonu.

Synowie Albionu się jednak nie poddali i w 82. minucie otrzymali kolejny rzut karny po tym, jak Theo Hernandez w bezmyślny sposób sfaulował, nie mającego szans na dojście do piłki, Masona Mount’a. Tym razem panu Wiltonowi Sampaio w podjęciu dobrej decyzji pomogła wideoweryfikacja. Ponownie na przeciw siebie stanęli Hugo Lloris i Harry Kane. Francuz wybrał inny róg, niż poprzednio, a Anglik celował bardziej w środek bramki, ale uderzył zdecydowanie zbyt mocno i przeniósł piłkę nad bramką.

To wydarzenie ewidentnie przybiło trochę podopiecznych Garetha Southgate’a, a dodało skrzydeł Les Blues, którzy zdołali oddalić grę od własnej „szesnastki”. Anglików było stać jeszcze tylko na jedną próbę. W 100. minucie z rzutu wolnego przymierzył Marcus Rashford, lecz minimalnie się pomylił, przenosząc piłkę nad poprzeczką, co oznaczało koniec meczu i marzeń Synów Albionu, a neutralni fani nie otrzymali dodatkowych trzydziestu minut zaprawdę znakomitego spektaklu. Za to Trójkolorowi wciąż są w grze o obronę mistrzowskiego tytułu, co udało się dotychczas tylko dwóm reprezentacjom w historii: Włochom Vittorio Pozzo (1934-1938) oraz Brazylii z słynnym Pele w składzie (1958-1962).

Trzeba Anglikom oddać, że wczorajszego wieczoru zaprezentowali się naprawdę bardzo dobrze, ale nie zostali za to nagrodzeni, a najsilniej los dotknął ich najlepszego zawodnika na tym turnieju i kapitana, Harry’ego Kane’a. Snajper Tottenhamu także przeciwko Kogutom prezentował się wybornie, poświęcając się dla zespołu, biorąc czynny udział w rozegraniu piłki, grze defensywnej, a także wielokrotnie zagrażając bramce Llorisa. W najważniejszym momencie 29-latek jednak zawiódł, dołączając tym samym do już całkiem pokaźniej listy angielskich piłkarzy, których zmarnowane „jedenastki” kosztowały ekipę z Wysp Brytyjskich odpadnięcie z wielkich turniejów.

Kto wie, czy wczorajsze starcie nie okaże się najtrudniejszym dla Les Blues w drodze po drugie złoto z rzędu. Przeciwko Anglii zagrali całkiem nieźle, ale nie można powiedzieć, że wygrali zasłużenie, ponieważ ich rywale naprawdę zaprezentowali się bardzo dobrze, popisując się jednak nieskutecznością. Tym razem podopiecznym Didiera Deschampsa musiał przyjść z pomocą, wielokrotnie podważany Hugo Lloris, chociaż zawodnikiem meczu został wybrany Olivier Giroud. Wydaje się, że z nim w składzie gra Trójkolorowych wygląda lepiej, niż z wpychanym na siłę do wyjściowej „jedenastki” Karimem Benzemą. Ponownie świetne zawody rozegrał Antoine Griezmann. Należy życzyć 31-latkowi, aby trafił kiedyś do klubu, w którym będzie mu dane błyszczeć, tak jak to robi w narodowych barwach. Tym razem na tle kolegów rewelacyjnie nie zaprezentował się Kylian Mbappe, ale Les Blues ponownie potwierdzili, że są przede wszystkim bardzo dobrym zespołem, nieuzależnionym tylko od błysku Mbappe.

Postać dnia

W tej kategorii postanawiam wyróżnić Hugo Llorisa. Kapitan Trójkolorowych rozegrał wczoraj 143. spotkanie w narodowych barwach, wysuwając się na czoło francuskiej klasyfikacji wszechczasów. Golkiper Tottenhamu uczcił to wydarzenia sześcioma skutecznymi interwencjami, czym wydatnie przyczynił się do awansu Les Blues do półfinału. Warto pamiętać także o tym, że Lloris nie przepuścił drugiego karnego, wykonywanego przez Kane’a, wybierając tym razem właściwy róg.

Wydarzenie dnia

W tej kategorii konkurencja była naprawdę godna, lecz decyduję się na wyczyn, jakiego dokonało Maroko, meldując się jako pierwsza afrykańska drużyna w historii w półfinale piłkarskich Mistrzostw Świata. Tym samym już tylko Oceania pozostaje bez żadnego miejsca w najlepszej czwórce w dziejach tej imprezy, co zapewne prędko się nie zmieni, choć i ta federacja będzie miała swojego przedstawiciela na następnym mundialu.

Gol dnia

Ten tytuł wędruje do Aureliena Tchouameniego. Francuski środkowy pomocnik swym znakomitym uderzeniem, łączącym siłę i precyzję, nie dał szans Jordanowi Pickfordowi i otworzył wynik ostatniego ćwierćfinału.

Kacper Adamczyk

POLECANE

tagi