Podgrzana do czerwoności atmosfera wokół piłkarskiej reprezentacji Polski nieco się ostudziła. Po dość specyficznych Mistrzostwach Świata w Katarze, kontrowersjach związanych z kadrą i przewodzącym jej wówczas Czesławem Michniewiczem pewne jest jedno – do eliminacji większość kibiców podejdzie bardziej obojętnie. Fernando Santos nie ma łatwego zadania. Doświadczony selekcjoner będzie musiał uporać się z problemem zmiany pokoleniowej i zmierzyć się z naprawą wizerunku reprezentacji.
Aktualnie polska reprezentacja w piłce nożnej przeżywa trudny okres. Właściwie nie sposób określić w jakim znajduje się punkcie, bo solidne występy przeplata z mocno przeciętnymi. Ta tendencja utrzymuje się już od dłuższego czasu, do tego wystarczy dorzucić zapalnik w postaci jakiejś afery i voila – kadra znajduje się w ślepej uliczce, a gdy się z niej wydostanie, to historia zatacza koło. Tym razem lekiem na nasze bolączki ma być kunszt doświadczonego selekcjonera, Fernando Santosa. Eliminacje rozpoczną się za niecały miesiąc, a wśród opinii publicznej bardziej da się odczuć zachowawczość, aniżeli huraoptymizm.
Niech to będzie (w końcu) udana kadencja
Dwaj ostatni selekcjonerzy kadry narodowej nie zachwycili swoją postawą. Po objęciu drużyny przez Paulo Sousę na początku 2021 roku entuzjazm był duży. Wieść o zagranicznym szkoleniowcu rozmarzyła Polaków, którzy w ogólnym rozrachunku poczuli się oszukani przez Portugalczyka. Niebezpodstawnie, chyba nie trzeba przypominać, w jaki sposób rozstał się z kadrą zagraniczny selekcjoner. Choć wprowadził do zespołu powiew świeżości i postawił na młodzież, tak ogólnie rzecz biorąc niewiele nam to dało, bo ostatecznie wróciliśmy do punktu wyjścia.
Przez niecały rok stanowisko selekcjonera obejmował Czesław Michniewicz. Objął kadrę już za kadencji prezesa Cezarego Kuleszy, a jego zatrudnienie wzbudziło mieszane uczucia u kibiców. Nie ma co rozdmuchiwać przeszłości – pod względem wyników polski trener się obronił. Gorzej z grą i wizerunkiem związku piłkarskiego. Nieudolność byłego selekcjonera w tych dwóch aspektach zadecydowała o nieprzedłużeniu z nim kontraktu. Michniewicz był drugim selekcjonerem z rzędu, który reprezentacją kierował krótko i bez happy endu.
Mało kto jest pozytywnie nastawiony przed zbliżającymi się eliminacjami do Mistrzostw Europy w Niemczech, które odbędą się w przyszłym roku. Polski Związek Piłki Nożnej długo zwlekał z ostateczną decyzją ogłoszenia nowego selekcjonera kadry. Ostatecznie padło na Fernando Santosa. Portugalczyk, bacząc na jego doświadczenie i staż, jest mistrzem w swoim fachu i wydaje się być konkretnym wyborem. W swojej karierze przez cztery lata był szkoleniowcem reprezentacji Grecji (2010-2014), z którą awansował z fazy grupowej do ćwierćfinału Euro 2012 i wywalczył miejsce na Mistrzostwach Świata w Brazylii – jego drużyna odpadła wtedy w 1/8 finału po rzutach karnych z rewelacyjną Kostaryką. Później objął reprezentację Portugalii, która we Francji po dogrywce ograła w finale Euro gospodarzy turnieju. Nie można mu zarzucić lichego portfolio, na pierwszy rzut oka przyszłość polskiej kadry w jego rękach wygląda obiecująco.
Potrzebujemy kadencji, która popchnie polską piłkę do przodu. Wymagamy, żeby na arenie międzynarodowej nasz futbol wyglądał przyzwoicie. Chcemy w końcu zaistnieć i na stałe dołączyć do elity piłkarskiego świata. Nade wszystko pragniemy jednak uczciwości, rzetelności i sumiennej pracy ze strony nowego selekcjonera. Fernando Santos nie będzie miał łatwego zadania, nie tylko ze względu na presję otoczenia, ale także przez dostępny materiał. Trzeba podkreślić, że na boisku nie biega trener, a zawodnicy. W ostatnim czasie forma naszych piłkarzy znacząco odbiega od ideału, co z pewnością nie ułatwia sprawy nowemu trenerowi. Należy liczyć na to, że niekwestionowany profesjonalizm Portugalczyka postawi naszą reprezentację na nogi.
Kadrę trzeba odmłodzić… tylko kim?
Kiedy, jak nie teraz? Kręgosłup drużyny stanowią zawodnicy, którzy nie tylko przez brak formy prezentują się marnie, ale po prostu wraz z wiekiem utracili swój pazur i dynamikę. Mowa oczywiście o Kamilu Gliku i Grzegorzu Krychowiaku. W przeszłości arcyważne ogniwa polskiej reprezentacji nie stanowią już o jej sile, a wręcz działają niczym hamulcowi na resztę zespołu. Glik obecnie nie gra w piłkę, ostatnio na boisku pojawił się miesiąc temu i musimy przywyknąć, że era naszego defensora bezpowrotnie minęła. Krychowiak kopie futbolówkę w Arabii Saudyjskiej i choć robi to regularnie, tak na jego niekorzyść bez notowania spektakularnych liczb. Krótko mówiąc, jest na piłkarskiej emeryturze. Nie ma co czekać z wymianą tej dwójki na młodszych zawodników. Grupę eliminacyjną mamy względnie łatwą, a prędzej czy później obydwaj zakończą swoją karierę. Na pewno szybciej, niż później.
Pojawia się jednak zasadnicze pytanie – kto zamiast dwóch wieloletnich reprezentantów kraju? I tu rodzi się problem, bo aktualnie jeżeli chodzi o defensywnych pomocników i obrońców mamy nieurodzaj. W miejsce Krychowiaka można wstawić Krystiana Bielika, to byłby chyba najrozsądniejszy wybór. Oprócz niego pamiętamy o Jakubie Moderze, tylko nie ma pewności co do jego powrotu formy sprzed kontuzji – piłkarz Brighton musiał długo odpocząć od piłki. Są też młodsi, pokroju Kacpra Kozłowskiego czy Sebastiana Szymańskiego, ale pełnią oni trochę odmienną rolę na boisku. Tak czy owak, nie wygląda to najgorzej, są alternatywy, jest budulec, który umiejętnie trzeba wpasować do składu.
Znacznie gorzej sytuacja wygląda w linii obrony. Tak po krótce, oprócz Kamila Glika: Jakub Kiwior po transferze do Arsenalu przesiaduje na ławce, Jan Bednarek prezentuje się, żeby brzydko nie powiedzieć, zdecydowanie poniżej oczekiwań, Kamil Piątkowski dopiero odbudowuje formę na wypożyczeniu w Belgii, a Pawła Dawidowicza co chwilę trapią kontuzje. Defensywa, która niegdyś była znakiem rozpoznawczym naszej reprezentacji, dziś jest jej piętą achillesową. Nie mamy wśród obrońców wachlarzu pełnego możliwości, bazujemy na tym, co prezentuje kilku największych kandydatów. Absolutnie nieironicznie w najbliższym czasie swoje szanse powinni otrzymać Mateusz Wieteska, Paweł Bochniewicz i Michał Helik. Wszyscy trzej regularnie grają w swoich klubach, a stan obrony w naszej reprezentacji woła o pomstę do nieba.
Warto również zacząć myśleć o przyszłości naszej ofensywy. Robert Lewandowski jest tytanem pracy i niepodważalnym liderem zespołu, ale wiecznie grać nie będzie. Świetnie prezentuje się w Fortunie Dusseldorf napastnik Dawid Kownacki. Strzela, asystuje, regularnie wybiega na boisko i łapie cenne minuty. Przy słabszej formie Krzysztofa Piątka dość naturalnym zachowaniem byłoby powołanie i ponowne przetestowanie go w kadrze narodowej. Niestety, ostatnio doznał kontuzji i wypadnie z gry na około trzy tygodnie. Oprócz tego warto się zastanowić nad powrotem do gry dwoma napastnikami z wykorzystaniem chociażby Arkadiusza Milika czy Karola Świderskiego. Osamotniony Lewandowski, przy nie do końca zorganizowanej linii pomocy, jest z łatwością neutralizowany przez obrońców przeciwników.
Awans na turniej to obowiązek
Cytując klasyka: „awans jest pewny, jesteśmy faworytem”. Ogólnie trafiła nam się naprawdę łatwa grupa eliminacyjna i żeby nie pojechać do Niemiec, musielibyśmy sprawę mocno spartolić. Uśmiechnął się do nas los, bo dzięki postawie w Lidze Narodów byliśmy losowani z pierwszego koszyka. Dzięki temu już na samym starcie mogliśmy być pewni, że unikniemy gry z największymi europejskimi potęgami. Trafiliśmy do grupy razem z Czechami, Albanią, Wyspami Owczymi i Mołdawią. Dwa pierwsze zespoły bezpośrednio awansują na Mistrzostwa Europy, zaś trzecia drużyna będzie miała szansę zagrać w barażach o prawo do udziału w czempionacie. To powinna być dla nas bułka z masłem.
Najbardziej wymagającym rywalem będzie reprezentacja Czech. Nasi południowi sąsiedzi osiągnęli nie lada sukces podczas Euro 2020, kiedy to dotarli aż do ćwierćfinału, pokonali w 1/8 reprezentację Holandii. Co prawda to nie ta sama drużyna, która jeszcze kilkanaście lat temu była w europejskiej czołówce, kiedy to w piłkę nożną grali Petr Cech, Pavel Nedved, Tomas Rosicky czy Milan Baros. Nie można jednak zaprzeczyć, że to właśnie Czesi będą wraz z nami faworytami do triumfu w grupie. Na Euro grają nieprzerwanie od 1996 roku, w tym czasie dotarli raz do finału i półfinału, a także dwukrotnie do ćwierćfinału rozgrywek. Pierwszy mecz eliminacyjny zagramy właśnie z nimi, ponadto na wyjeździe, a zatem wynik spotkania może okazać się w końcowym rozrachunku kluczowy.
Reszta rywali to półka lub dwie niżej. Najgroźniejsi z nich będą Albańczycy. Biorąc pod uwagę ich zawziętość i determinację kibiców niezwykle trudno gra się przeciwko nim w roli gościa (czego zresztą uświadczyliśmy podczas eliminacji do mundialu w Katarze). Z Wyspami Owczymi i Mołdawią obowiązkiem jest zdobycie kompletu punktów – to reprezentacje półprofesjonalne, które nie powinny liczyć się w grze o awans. Choć Wyspy Owcze już nie raz sprawiły niespodziankę urywając punkty teoretycznie lepszemu rywalowi, drużyna Fernando Santosa nie będzie mogła pozwolić sobie na potknięcie z takim rywalem, również ze względów wizerunkowych. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to pewnym krokiem awansujemy na przyszłoroczne mistrzostwa.
Trzeba wykorzystać pogrzebany potencjał
Nie dorównujemy najsilniejszym reprezentacjom. Jesteśmy od dawna zamknięci w bańce niegdyś osiąganych sukcesów, a obecnie oglądamy plecy naszych rywali. W najbliższym czasie wciąż nie staniemy się piłkarską potęgą – brakuje środków, odpowiedniego szkolenia, skautingu, warunków i można tak wymieniać. Co nie znaczy, że nie mamy szans, by grać przyjemną dla oka piłkę, a przy tym do pewnego stopnia skuteczną. Fernando Santos słynie z tego, że nie boi się stawiać na młodych kosztem starszych, doświadczonych piłkarzy. Z wieloma zawodnikami miał styczność, swoje w życiu zobaczył i zrobił. Jego wybór na selekcjonera był dość niespodziewany, ale przy obecnej sytuacji polskiej reprezentacji wydaje się on być jedną z lepszych opcji na to stanowisko. Na papierze ma odpowiednie kompetencje, by spróbować uporządkować cały nagromadzony bałagan.
Jak mantrę powtarzamy, że w naszej kadrze drzemie niewykorzystany potencjał. To może być w kontekście osiąganych przez nią wyników męczące, ale takie są realia. Przy założeniu, że większa część drużyny byłaby w optymalnej formie, a do tego kierowałby nią ktoś kompetentny, można dojść do wniosku, że moglibyśmy osiągnąć coś znaczącego. Personalnie mamy całkiem niezły zespół, piłkarzy występujących w czołowych klubach, którzy zebrani do kupy prezentują się tak, jakby po raz pierwszy powąchali murawę. To jest największa udręka polskiej piłki reprezentacyjnej – brak formy i pomysłu taktycznego przeradzają się w kiepskie zgranie, a za tym idą nienajlepsze wyniki. Pojawia się frustracja. Nowy selekcjoner będzie stąpał po cienkim lodzie, ale gdzie szukać pomocy, jak nie za granicą? Aktualnie chyba żaden polski szkoleniowiec nie sprawdziłby się w roli selekcjonera kadry Polski. Nie w tym stanie, w jakim się ona teraz znajduje. Eliminacje do Euro należy przede wszystkim potraktować jako szansę na budowę nowego trzonu zespołu, sam potencjalny awans to tylko wierzchołek góry lodowej.
Mikołaj Grabowski