Ekstraklasa pod Włos: Gramy do końca

Fot. termalica.brukbet.com

Spokojnie 13. kolejkę najlepszej ligi świata możemy nazwać kolejką skrajności i nieprzewidywalności. Były bezbramkowe remisy, gole w końcówkach spotkań i nieprzewidziane rezultaty. Dla niektórych trzynastka rzeczywiście okazała się pechowa, a dla innych oznaczała przełamanie po tygodniach stagnacji. Jedno się nie zmienia – mistrz Polski z tamtego sezonu ciągle okupuje strefę spadkową. Zapraszam na cotygodniowy przegląd najciekawszych wydarzeń ligowej kolejki subiektywnym okiem, a może nawet włoskiem!

Mieli wielkiego pecha Ci, którzy postanowili przedwcześnie wyłączać mecze Ekstraklasy w tej kolejce. Z kolei wielkie szczęście mieli Ci, którzy postanowili pewne spotkania ominąć, choć z boiska nie zawsze wiało nudą. Dość powiedzieć, że przed tą serią gier byliśmy świadkami pięciu bezbramkowych remisów, a 13. kolejka przyniosła aż 80% tego dorobku. Co nie zagrało w tych spotkaniach?

Bezbramkowy remis po nie(bezbarwnej)

Zaczęliśmy dosyć szybko, bo już w piątkowy wieczór w Mielcu miało nie brakować nudy. Takowej rzeczywiście nie było, bo kolejne sytuacje marnował najlepszy snajper ligi do spółki z Erikiem Exposito, czyli Mikael Ishak. Wydawało się, że napastnik Lecha choćby miał przed sobą powiększoną dwukrotnie bramkę, to i tak tego dnia by chybił. Fakty są natomiast takie, że Kolejorz oddał lekko ponad 20 strzałów na bramkę strzeżoną przez Rafała Strączka i ostatecznie nie udało mu się wywieźć kompletu punktów z Podkarpacia. Najlepsza sytuacja lechitów z piątkowego starcia? Strzał głową Jakuba Kamińskiego prosto w aluminium.

Nie należy umniejszać oczywiście zasług bohatera po stronie Stali, czyli wspomnianego Strączka, który dwoił się i troił przy próbach gości. Jego jedyna obcinka to pusty przelot przy główce Kamińskiego. Gdyby nie golkiper gospodarzy, obrona Częstochowy podjęta przez podopiecznych Adama Majewskiego skończyłaby się na dobre, zanim by się jeszcze zaczęła.

Mało kto jednak spodziewał się, że mielczanie stawią rywalom ze stolicy Wielkopolski tak duży opór. Skoro mówimy już o stawianiu oporu, to co mają powiedzieć o tym gracze Górnika Łęczna, którzy przetrwali spotkanie z ultra ofensywnie usposobionym Rakowem. No właśnie, tutaj pojawia się już mała niezgodność, ponieważ wiedz, że coś musi być nie tak, skoro twoją najgroźniejszą bronią pod bramką rywala jest Tomas Petrasek. Marek Papszun ma spory ból głowy, bo można było znacznie zbliżyć się do lidera, a zamiast tego jest zmarnowany karny i rozczarowanie.

Nie wspominając już o tym, że Górnik miał sytuacje do objęcia prowadzenia, a konkretnie mieli je Serhij Krykun i Michał Mak. „Nie wszystek spadnę” – chciałoby się sparafrazować słowa poety Horacego, które Kamil Kiereś powinien powiesić w budynku klubowym w najlepiej widocznym miejscu.

Zabójcze końcówki

Przejdźmy może do meczów, w których rzeczywiście było dużo emocji spowodowanych golami. Kluczowa jest tu nie sama estetyka tych bramek, ale czas, w którym padły. Gdyby ktoś wymyślił odpowiednik jednej wenty w piłce nożnej (15 sekund – przyp.red.), to myślę, że Artur Bogusz i Mateusz Grzybek mogliby się uśmiechnąć pod nosem. Ale po kolei.

Radomiak do czasu końcówki meczu z Cracovią grał na swój 8. (!) remis w sezonie, ale wtedy podopieczni Dariusza Banasika postanowili skorzystać z sekretnej broni ich rywali, a więc z dośrodkowania. Niesamowitą historię napisał tutaj los, ponieważ bohater, Artur Bogusz, do tej pory nie pojawił się w żadnym meczu ligowym. Co więcej, nie miał jeszcze na koncie żadnego gola w Radomiaku. CO WIĘCEJ, nie miał na koncie żadnego gola w Ekstraklasie. I co? Mocna główka i pozamiatane, Radomiak w końcu z triumfem na wyjeździe.

Nijak ma się to do wydarzeń z końcówki meczu Bruk-Betu ze Śląskiem. Sobota, 12:30, niejeden kibic odpuściłby sobie takie spotkanie nawet ze względu na porę. A tutaj proszę. Zwroty akcji, obroniony rzut karny, anulowany gol. Nie bez przyczyny jest to obecnie najmocniejszy kandydat do meczu sezonu. Gdy już wydawało się, że pojedynek zakończy się remisem, do akcji wkroczył Mateusz Grzybek, czyli człowiek do zadań specjalnych. To przecież ten zawodnik dwa razy w podobnych okolicznościach ratował już Słoniki w tamtym sezonie. Istne szaleństwo, tego trzeba było doświadczyć, siedząc na trybunach w Niecieczy.

Na deser wieści z Grodziska Wielkpolskiego, bo tam zdarzyły się iście dantejskie sceny. Myślicie, że widzieliście na polskich murawach już wszystko? W takim razie spróbujcie logicznie wytłumaczyć samobój Jana Grzesika w samej końcówce spotkania z Lechią. Adrian Lis już dawno poza polem karnym, a obrońca Warty w nieprawdopodobny sposób pakuje piłkę do własnej bramki. A z tego co wiemy, nie było na trybunach aż tylu widzów, żeby nie usłyszeć krzyku kolegi w tym rozgardiaszu. Wcześniej gola strzelił z karnego Flavio Paixao i Lechia po blitzkriegowej końcówce rozprawiła się z drużyną Piotra Tworka. Pali się grunt pod jego nogami i płoną drzewa z każdym kolejnym meczem bez gola Warciarzy. A przecież mieli ich posadzić więcej… (kto ma wiedzieć, ten wie).

Szczepionki dzielą

Niniejszy tekst skończymy nieco luźniejszą wspominką na temat tego, co stało się w Łęcznej. Niekoniecznie mam na myśli sytuację na murawie, ale bardziej to, co działo się na trybunach. A tam antyszczepionkowcy w dosyć otwarty sposób wyrażają swoje zdanie na temat rzekomej „segregacji sanitarnej”. Segregacja to dosyć śliskie i wieloznaczne słowo. W wielu przypadkach mówi się o segregacji rasowej. Ale sanitarna? Należy zrobić ankietę, bo być może osoby zaszczepione nieco różnią się od reszty względnie normalnej gawiedzi. Wracamy do średniowiecza?

Skąd jednak taki transparent na meczu, chciałoby się spytać? Jest to niewytłumaczalne, tym bardziej, że powinno być to dokładnie sprawdzone przed pierwszym gwizdkiem spotkania. Delegat PZPN chyba miał lepsze rzeczy do roboty, w końcu było 0:0, mogło mu się przysnąć. Nie mieszajmy polityki do futbolu, ale jednak warto napiętnować takie zachowania, które powiedzmy sobie szczerze, nie mają prawa być akceptowalne na arenach piłkarskich zmagań.

Fot. termalica.brukbet.com

Mateusz Włosek

POLECANE

tagi