Dimitrije Injac: To był najlepszy czas w mojej karierze

Dimitrije_Injac

Rzadko strzelał gole, ale jak już je zdobywał, to były one pięknej urody. Bramkę w starciu z Manchesterem City pamięta każdy kibic w Poznaniu. Trzy zdobyte trofea w ciągu siedmiu lat występów w Lechu Poznań. O tamtej drużynie, fantastycznej przygodzie w europejskich pucharach, Robercie Lewandowskim, Franciszku Smudzie, ale również o obecnej sytuacji Kolejorza opowiada Dimitrije Injac w rozmowie z Dominikiem Stachowiakiem.

Dominik Stachowiak (PolskaPiłka.pl): 7 lat występów – 201 meczów, 9 bramek, 6 asyst, Mistrzostwo Polski, Puchar Polski i Superpuchar Polski — to Pana dorobek w barwach Kolejorza. Wszystko zaczęło się w styczniu 2007 roku. Jak Pan wspomina moment transferu do Lecha ze Slaviji Sarajewo?

Dimitrije Injac: Przyjechałem do Poznania na testy, pokazałem się z dobrej strony, trener Smuda po paru treningach od razu mnie chciał w zespole. Zgodziłem się mimo tego, że miałem ofertę z Ukrainy. Na początku było ciężko, zmiana kraju — wiadomo, ale z czasem było coraz łatwiej i było dobrze.

Do klubu trafił Pan razem ze Zlatko Tanevskim. Kilka miesięcy później Kolejorza zasilił też Ivan Djurdjević — na pewno ułatwiło to aklimatyzację.

Tak, ułatwiło. Ja i Zlatko przyjechaliśmy zimą, a Ivan przyjechał latem. Jednakże po pół roku już nauczyliśmy się języka polskiego i było dużo łatwiej. Wspaniali byli koledzy z szatni, pomogli, ciepło przyjęli.

No właśnie — wtedy nie było to tak oczywiste. Ten okres przemian w Lechu, przejęcie przez Amicę, przez rodzinę Rutkowskich, ale jednak udało się zebrać naprawdę fajną ekipę i osiągać dobre wyniki w pucharach i w lidze. Lewandowski, Stilić, Rengifo, Peszko, Arboleda i wielu innych fantastycznych zawodników trafiło na Bułgarską. Jakie wspomnienia towarzyszą Panu, kiedy pomyśli Pan o tamtej drużynie?

To była jedna z najlepszych drużyn w Lechu. Te zmiany właściciela, o których Pan wspomniał — nie było łatwo stworzyć ten zespół po tym przejęciu klubu przez Amicę, ale myślę, że udało się w miarę szybko tę drużynę zbudować i zrobić dobry wynik. To doświadczenie bardzo pomogło nam przy grze w Europie i przy zdobyciu po dwóch latach Mistrzostwa Polski.

Sezon 2008/2009 to pierwsza przygoda w europejskich pucharach. W meczach z Chazarem Lenkoran i Grasshoppers Zurych udało się Panu trafić do siatki. Tamta kampania rozgrywkowa przynosi jednak na myśl jednego przeciwnika w sposób szczególny. Austria Wiedeń. Czy to wtedy przekonał się Pan o tym, jak kibice w Poznaniu są spragnieni wielkiej piłki i o atmosferze Bułgarskiej?

Myślę, że to ten moment, który zadecydował o tym, że kibice w Poznaniu mogą uwierzyć. Austria była naprawdę mocnym zespołem, mieli kilku reprezentantów Austrii, był napastnik Rubin Okotie, był Milenko Acimović ze Słowenii. Po tym meczu uwierzyliśmy, że możemy być wielkim zespołem i udało nam się zagrać w Europie.

Trochę wybiegnę w przyszłość, bo do przebudowy stadionu — jakie to uczucie, kiedy 40 tysięcy kibiców skanduje Pana nazwisko po kolejnym pięknym golu w karierze?

Niesamowite. Marzyłem o tym, przychodząc do Lecha i udało się właśnie na takim meczu, z taką publiką. Udawało się wcześniej na paru meczach, ale strzelić w takim szczególnym z Manchesterem City — bajka.

Skoro już jesteśmy przy pięknych trafieniach… Zaprosiłem do naszego wywiadu także kibiców — umieściłem w mediach społecznościowych post, pod którym można było zadawać pytania. Najczęściej pojawiającym się było oczywiście pytanie o Pana ulubioną bramkę w barwach Kolejorza. 

No właśnie, ja rzadko strzelałem, ale to były piękne bramki. Moim zdaniem jest to gol z Manchesterem City, bo to dało nam wiarę w to, że możemy wygrać z takim przeciwnikiem. Ta bramka dodała nam skrzydeł. Był też chyba najważniejszy ze wszystkich, które strzeliłem. Lubię ważne bramki, a nie piękne. Lubię dobry wynik. Też gol ze Śląskiem Wrocław w sezonie mistrzowskim był bardzo istotny.

Wróćmy do pierwszej przygody z pucharami. Jak dużą rolę odegrał w tamtym zespole trener Franciszek Smuda i jak wspomina Pan pracę z nim?

Bardzo dobrze wspominam czas spędzony z trenerem Smudą. Pokazał już wcześniej z Wisłą Kraków i Zagłębiem Lubin, że zawsze walczy o najwyższy cel, zawsze walczy o mistrzostwo. Takiego trenera jak Smuda potrzebował wtedy Lech. Odegrał dużą rolę w budowaniu zespołu. Pokazał umiejętności i trafił do kadry. To nie jest przypadek.

Za trenera Smudy nie udało się zdobyć Mistrzostwa Polski, ale okres jego pracy w Lechu to także Pana pierwsze trofeum zdobyte w barwach Kolejorza. Puchar Polski zdobyty po finale z Ruchem Chorzów.

Tak, był Puchar Polski. Pamiętam jednak, że mieliśmy wtedy pierwsze miejsce w lidze zimą 2009 roku. Wtedy zremisowaliśmy parę meczów na wiosnę.

Aż osiem z trzynastu.

Właśnie. Myślę, że to zadecydowało. Szkoda, że wtedy nie udało się zdobyć tego mistrzostwa.

Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Franciszek Smuda powędrował do reprezentacji Polski, a wy z Jackiem Zielińskim u sterów sięgnęliście po upragniony tytuł zaledwie sezon później. Z czego najbardziej zapamięta Pan tamte mistrzowskie rozgrywki?

Z bardzo ciekawej końcówki tego sezonu. Zawsze walczyliśmy z Wisłą Kraków, goniliśmy ich. Kiedy wszyscy myśleli, że to już koniec, wydarzyła się ta przedostatnia kolejka (gol samobójczy Mariusza Jopa w ostatniej minucie derbów Krakowa i jednocześnie bramka Siergieja Kriwca dla Kolejorza w spotkaniu z Ruchem w Chorzowie zmieniły układ tabeli — Lech wskoczył na pozycję lidera — przyp. red.). To zdarza się tylko raz. Walczyliśmy do końca, ale nie wspominam dobrze tylko meczu z Ruchem. Mieliśmy bardzo dobrą wiosnę, wiele meczów wygraliśmy i udało się osiągnąć cel.

To też okres eksplozji talentu Roberta Lewandowskiego, który został królem strzelców z 18 bramkami na koncie. Nie mogę o niego nie zapytać. Już wtedy było widać, że to piłkarz z papierami na wielkie granie, ale chyba nikt nie spodziewał się, że zostanie jednym z najlepszych piłkarzy na świecie.

No właśnie. Cieszę się, że miałem okazję grać z nim. Jak pojawił się na pierwszym treningu u Franka Smudy, to rozmawialiśmy z Ivanem o tym, że to naprawdę wielki talent. Jak walczył z Arboledą, to było coś niesamowitego. Nikt nie wiedział, że tak daleko zajdzie, ale zasłużył na to. Ta jego ostatnia wiosna w Lechu to była bajka.

Właśnie ta anegdota o ustawianiu Roberta w parze z Manuelem Arboledą krąży nieustannie wokół tematu ich gry w Lechu.

Treningi przez to wyglądały jak niektóre mecze. Myślę, że to jedna z przyczyn naszej dobrej gry — takie sytuacje muszą być na treningu, żeby zespół dobrze pracował w trakcie meczu.

Trzeba powiedzieć, że tamta ekipa zapisała się złotymi zgłoskami w historii Lecha. Mistrzostwo Polski, a potem wspaniała przygoda w europejskich pucharach. Przyszło też powołanie do reprezentacji Serbii. No właśnie, czy to najlepszy czas w Pana karierze?

Tak, oczywiście. Tytuł mistrzowski po dwudziestu latach w Lechu. Przygoda w Europie, której nikt się nie spodziewał. Zastanawialiśmy się ile punktów uda się zebrać, a zrobiliśmy awans. I to w grupie z Juventusem, City i Salzburgiem, z której nikt się nie spodziewał, że wyjdziemy. Nie baliśmy się, wierzyliśmy w siebie. Była bardzo dobra atmosfera w szatni, bardzo mocny zespół.

Jakie to uczucie wyrzucić za burtę Juventus i iść łeb w łeb z Manchesterem City do samego końca fazy grupowej?

Wygrać z nimi u siebie to była bajka. Jednak zremisować z Juventusem — to zdarza się raz w życiu. No, nam zdarzyło się dwa razy (śmiech). Grać z takimi zespołami jak równy z równym — szacunek dla tej drużyny.

Trenera Zielińskiego przed spektakularnym zwycięstwem nad Manchesterem City zastąpił Jose Maria Bakero. Wiele osób odnosi wrażenie, że ówczesne władze klubu pospieszyły się z tą decyzją. Potem żałowano, że nie udało się przejść SC Bragi na wiosnę. Był niedosyt w związku z tym, że po Bradze czekał na was Liverpool?

Był niedosyt. Braga daleko zaszła (do finału z Porto, przegranego 0:1 – dopisek redakcji). Jednak trener Zieliński miał swoje zasługi w tym sezonie. Tak się stało z jego zwolnieniem i takie jest życie. Jeśli chodzi o Bragę, szkoda tego meczu na wyjeździe. Mieliśmy dobry wynik u siebie, nie straciliśmy bramki, ale słabo zagraliśmy ten rewanż. Najbardziej było nam szkoda właśnie tego, że nie mogliśmy się spotkać z Liverpoolem.

Pamiętam, jak emocjonowałem się tymi meczami jako 8-letni dzieciak. 

No, no. Mija czas. (śmiech)

Tak, nieubłaganie… Dziś, kiedy patrzę na mecze z tamtego sezonu, czuję nostalgię, ale też dostrzegam, że Lech dużo nadrabiał samym zaangażowaniem. Faktycznie brak umiejętności na poziomie Del Piero, Adebayora czy Davida Silvy da się nadrobić konsekwencją i ciężką pracą na boisku?

Tak jest, my właśnie nadrobiliśmy ten brak umiejętności na ich poziomie. Jeden walczył za drugiego do samego końca. Myślę, że to był też klucz do tego wyniku, który osiągnęliśmy. Umiejętnościami piłkarskimi trudno było z nimi walczyć, ale tak jak już mówiłem, wierzyliśmy w siebie, atmosfera w szatni była wspaniała i to wszystko ułożyło się w sukces w tamtym momencie.

Jak już jesteśmy przy temacie takich nazwisk, takich klubów — najlepszy rywal z boiska to…?

Zdecydowanie City i Juventus, ale w tych pucharach z każdym było ciężko. Austria, Salzburg, CSKA Moskwa, Udinese. No właśnie, Udinese. Te wszystkie nazwiska… Nie pamiętam, kiedy byli mocniejsi w swojej historii — D’Agostino, Sanchez, Quagliarella, Di Natale, Handanović. Jak tak teraz patrzę, to każdy zespół, z którym graliśmy w pucharach, był ciężkim przeciwnikiem. Jednak najcięższym był chyba Manchester City. Juventus dopiero wracał do Europy po tym, co się tam wydarzyło w związku z korupcją.

City też dopiero się budowało po przejęciu klubu przez szejków.

No właśnie, też byli w przebudowie, ale już mieli bardzo mocny zespół.

Jednak wy też mieliście wtedy mocną drużynę. Kiedyś czytałem wywiad z Panem udzielony dla portalu SportSport.ba. Wspomniał Pan o młodym, entuzjastycznym, grającym z wielkim polotem i finezją Bośniaku. Jak duży wpływ na wyniki tamtego Lecha miał Semir Stilić?

Miał bardzo duży wpływ, był bardzo utalentowany. Od razu wskoczył do Lecha z takimi meczami, z tyloma asystami. Od początku pokazywał się z dobrej strony na bardzo wysokim poziomie. Notować tyle asyst — to jest bajka i szkoda, że nie skończył w mocnym europejskim klubie, bo naprawdę grał na wysokim poziomie i oglądały go duże kluby w Europie.

Był też Artjoms Rudnevs. Po okresie w Lechu poszedł do Niemiec. Później ta kariera została przerwana, a potem zakończona. Czy to jeden z najlepszych piłkarzy, z jakimi miał Pan okazję grać w Kolejorzu? Czy można powiedzieć, że w pewnym momencie w Lechu przebijał osiągnięciami Roberta Lewandowskiego?

Ciężko równać każdego z Lewandowskim, ale jeśli chodzi o napastników to tak, oczywiście. Jego statystyki dają prawo tak twierdzić. Strzelał sporo goli, wykorzystywał każdą sytuację. Jeśli do tego dołożymy asysty Semira i reszty zespołu, to można powiedzieć, że zasłużył na ten transfer do Hamburga. Właśnie tam na początku dobrze grał, strzelił 12 goli i szkoda, że tak się to później potoczyło, bo mógł spokojnie dalej grać w Bundeslidze.

Wracając do Kolejorza — potem sukcesów brakowało. W końcu zdecydował się Pan na transfer do Polonii Warszawa. Tam przytrafiła się kontuzja — zerwane więzadła krzyżowe, aż w 2013 roku zdecydował się Pan na powrót do Poznania. Skąd taka decyzja? Duży wpływ na nią miał trener Mariusz Rumak?

Wracałem po kontuzji. Polonia była w takiej sytuacji, że chcieli, żebym pomógł im swoim doświadczeniem. Po tym urazie nie czułem żadnych problemów i oczywiście mogę powiedzieć, że wpływ trenera Rumaka na mój powrót do Lecha był duży.

Drugiego sezonu mistrzowskiego i pracy z trenerem Skorżą doczekać się już niestety nie udało. Jednakże wielokrotnie mierzył się Pan z jego Legią. Między innymi w przegranym finale Pucharu Polski w Bydgoszczy w 2011 roku. Czy to trener, który przywróci Kolejorza na tron?

Oczywiście. Mówiłem o tym parę razy. To jeden z najlepszych trenerów w Polsce. Może nawet najlepszy. To jest „Człowiek-Trofeum”. Gdziekolwiek był, to tam wszędzie coś zdobywał. Gra jego drużyn przypomina grę u najlepszych trenerów na świecie, których zresztą stara się śledzić. Myślę, że w tej chwili nie ma lepszego trenera w Polsce.

Czyli śledzi Pan regularnie mecze Lecha?

Oczywiście. Myślę, że w tym sezonie Lech na pewno zdobędzie mistrzostwo Polski, bo mają wszystko, co jest do tego potrzebne — trenera, zespół. Nic nie powinno im w tym przeszkodzić.

Też trzeba powiedzieć o młodzieży, która zaczęła ciągnąć Lecha w ostatnich latach. Za Pana czasów obcokrajowcy wiedli prym, a w ostatnim czasie pojawili się Jakub Moder, Tymoteusz Puchacz, Kamil Jóźwiak czy teraz Jakub Kamiński i odegrali dużą rolę w tym, żeby Lech osiągał dobre wyniki.

No właśnie to pokazuje, że w Lechu wykonano bardzo dobrą pracę z akademią. Postawiono na nią wszystko, co jest bardzo dobrym ruchem. Myślę, że to jest dobre, żeby zaczynać wszystko w klubie od bazy, od akademii i w Poznaniu to się udaje. To jest wielki plus, który Lech już wykorzystuje, ale w przyszłości też będą z niej wychodzić kolejni dobrzy zawodnicy.

Czym zajmuje się Pan obecnie? Wiem, że po zakończeniu kariery były plany na działanie w menadżerce. Pomógł też Pan w ściągnięciu Vladimira Volkova do Lecha i Filipa Mladenovicia do Lechii Gdańsk.

Mam teraz paru młodych zawodników tutaj, w Serbii. Trzech, czterech bardzo dobrych reprezentantów z roczników 2004-2005. Nie jest to łatwe, ale zostałem przy piłce i chciałbym to kontynuować.

Pozostaje Pan może w kontakcie z władzami Lecha? Udałoby się tych młodych Serbów gdzieś do Kolejorza wcisnąć?

Będę niedługo w Polsce — koniec stycznia, może początek lutego. Oczywiście, że zostajemy w kontakcie. To jest miejsce, w którym spędziłem najlepszy czas w karierze. Lech ma wspaniałych kibiców i oczywiste jest to, że chciałbym pozostawać z klubem w kontakcie.

No to na koniec, zamykając tę rozmowę klamrą — czy chciałby Pan coś powiedzieć kibicom Kolejorza na stulecie klubu?

O kibicach Lecha nie trzeba dużo mówić. Wiecie, że jesteście najlepsi w kraju i życzę wam, żebyście cieszyli się z tego Mistrzostwa, bo na nie zasłużyliście i żeby było ono na 100% w Poznaniu.

Rozmawiał Dominik Stachowiak.

POLECANE

tagi