Cztery kroki do nowej epoki. Kolejny rozdział w dziejach Rakowa Częstochowa

2022.07.09 Poznan 
Pilka nozna 
Superpuchar Polski
Lech Poznan - Rakow Czestochowa 
N/z Ivi Lopez
Foto Damian Kosciesza / PressFocus

2022.07.09 
Poznan
Football 
Polish Supercup 
Lech Poznan - Rakow Czestochowa 
Credit: Damian Kosciesza / PressFocus

Mało jest rzeczy w polskiej piłce, które ogląda się tak dobrze, jak systematyczny rozwój Rakowa Częstochowa. Można mieć wrażenie, że ta drużyna z każdym kolejnym rokiem idzie do przodu. Wygląda to trochę tak, jakbyśmy wszyscy żyli w Football Managerze, a rolę gracza pełnił Michał Świerczewski. Debiut w Ekstraklasie, pierwszy puchar Polski, pierwsza szansa na pokazanie się w Europie, a w zeszłym sezonie walka o mistrzostwo kraju, i to prawie do ostatniej kolejki. W Częstochowie wszystko dzieje się szybciej.

Tempo zmian widać zwłaszcza patrząc na zeszłoroczny debiut Rakowa w europejskich pucharach. Wtedy podopieczni Marka Papszuna wyglądali jeszcze na niezbyt pewnych siebie. W ich grze widać było niedoświadczenie, które szło w parze z bardzo dużym respektem do rywala. Krótko mówiąc – pierwsze sześć meczy częstochowian w europejskich rozgrywkach stanowiło bardziej naukę, niż chęć wejścia do poważnej piłki razem z drzwiami.

W dwumeczu z Astaną uczeń stał się nauczycielem. Raków po prostu poszedł po swoje, nie zważając na to, że Kazachowie mogli się pochwalić większym obyciem na salonach.

Sukces, jakim niewątpliwie jest rozgromienie Astany, Raków w dużej mierze zawdzięcza swojemu modelowi działania. W Częstochowie zrozumieli coś, co do tej pory przychodzi wielu polskim klubom z wyraźnym trudem – granie w europejskich pucharach wymaga wcześniejszych przygotowań. Nie wystarczy kupić kilku zawodników na ostatnią chwilę. Takie działanie to nic innego, jak szybki sposób na pożegnanie się z Europą.

Tymczasem Raków co okienko dodaje nowe elementy do swojej układanki. Zimą przyszedł między innymi Deian SorescuBogdan Racovitan i Vladyslav Kochergin. Latem zeszłego roku drużynę z Częstochowy wzmocnił bałkański duet Vladan Kovacević – Milan Rundić. Zimą 2021 Raków sprowadził takich piłkarzy, jak Mateusz Wdowiak czy Zoran Arsenić. Nie ma pośpiechu, nie ma gwałtownych ruchów – jest za to stopniowa, przemyślana budowa.

Mówiąc o przygotowywaniu się do pucharów, należy też pochwalić Raków za to, że przedłużono kontrakty z Ivim Lopezem i wspomnianym wcześniej Vladanem Kovaceviciem. Zatrzymanie w drużynie jej największych gwiazd jest czymś, co powinno należeć do najważniejszych zadań każdego polskiego pucharowicza. Zbyt często dzieje się jednak tak, że kluby, którym udaje się włączyć do gry w Europie pozbywają się tych zawodników, dzięki którym osiągnęły swój cel. Raków też mógł tak zrobić – zarówno Hiszpan, jak i Bośniak przyciągali zainteresowanie wielu drużyn. Tak się jednak nie stało, co też pokazuje ambicje tego klubu. One zdradzają coś więcej, niż chęć poprawienia sobie tabelek w Excelu.

Mimo tego, że Raków już działa w sposób inny, niż 99% polskich klubów, w Częstochowie nikt nie zamierza się zadowalać tym, co jest. To jest jak najbardziej słuszne podejście. Owszem, udało się nieco zapełnić gablotę trofeami, ale teraz czas na następny krok, a konkretniej cztery kroki. Cztery, bo tyle meczy dzieli Raków od pierwszego w historii awansu do fazy grupowej europejskich pucharów.

Nie będzie to jednak droga usłana różami. Pierwszą przeszkodę na niej stanowi współczynnik. Ten dawał się Rakowowi we znaki już rok temu, gdy zaliczał on swoją pierwszą przygodę w europejskich pucharach. Ponieważ drużyna z Częstochowy była debiutantem, zamiast punktów z rankingu klubowego przysługiwało jej jedynie 20% z rankingu krajowego. Lata porażek naszych klubów sprawiły zatem, że Raków nie był rozstawiony nawet w II rundzie eliminacji do Ligi Konferencji. Żeby rozstawienie zdobyć, musiał najpierw ograć drużynę rozstawioną (na szczęście była to litewska Suduva Marijampole).

Chociaż piłkarze Marka Papszuna jak na pierwszy raz zaprezentowali się świetnie, w tym roku do II rundy eliminacji znów przystąpili jako drużyna nierozstawiona. Scenariusz się powtórzył – przejęli współczynnik od ogranego przeciwnika i ruszyli dalej. Różnica polega na tym, że tym razem to oni są faworytami w trzeciej rundzie. Starcie ze Spartakiem Trnawa pozornie wygląda łatwiej, niż zeszłoroczne potyczki z Rubinem Kazań czy belgijskim Gent. Błędem byłoby jednak uznawanie tego dwumeczu za wygrany. Patrząc na kadrę słowackiej drużyny, jest tam kilku zawodników, którzy mogą sprawiać zawodnikom Rakowa spore problemy.

A to przecież nic w porównaniu w IV rundą – jeśli częstochowianie do niej awansują, czeka ich mecz z wygranym z pary Slavia Praga – Panathinaikos Ateny. Zarówno jedni, jak i drudzy stanowią o wiele większe wyzwanie, niż Astana czy Trnawa. Cóż, w Lidze Konferencji wbrew pozorom nie ma lekko.

Kwestia naszego współczynnika krajowego nie umknęła Markowi Papszunowi, który przy okazji meczu rewanżowego z Astaną wspomniał o tym, że należy stopniowo odbudowywać naszą pozycję w europejskiej piłce. To, że akurat on mówi o tym głośno ma sens – w końcu to jego drużyna została rok temu pokrzywdzona przez sytuację, na którą nie miała żadnego wpływu. Świadomość walki o punkty do rankingu UEFA to coś, co odróżnia Raków od naszych pozostałych pucharowiczów na czele z Lechem Poznań, który do swojego rewanżowego meczu z Dinamem Batumi podszedł na zasadzie „wisi mi to”.

Marek Papszun w jednej z wypowiedzi po wygranej w Kazachstanie zaznaczył też, że klub szuka jeszcze 2-3 wzmocnień pierwszego składu. To jest bardzo dobry sygnał, i to z dwóch powodów. Najważniejszym komunikatem, jaki płynie z tej informacji jest to, że Raków nie traktuje europejskich pucharów jak przykrą konsekwencję dobrych wyników z poprzedniego sezonu. Świat drużyny z Częstochowy nie kończy się na samej szansie pokazania się w Europie. Druga dobra wiadomość jest taka, że Marek Papszun widzi jeszcze luki w swoim zespole. Choć Raków jest bardzo rozwojowym projektem, daleko mu jeszcze do sufitu.

Co Raków mógłby jeszcze poprawić?

Drużyna z Częstochowy skończyła dwa ostatnie sezony Ekstraklasy na podium. W większości spotkań ligowych to właśnie ona pełni rolę faworyta. Oznacza to, że przeciwnicy Rakowa oddają mu piłkę, jednocześnie szukając okazji do przeprowadzenia kontrataku. Tymczasem styl gry preferowany przez Marka Papszuna to raczej piłka bezpośrednia. Głównym zadaniem całej drużyny w fazie ofensywnej jest szybkie dostarczenie piłki do najbardziej wysuniętych zawodników. O ile ta strategia sprawdza się w fazie przejścia od obrony do ataku, nieco gorzej jest, gdy przeciwnik ustawia się głównie w niskim bloku defensywnym. Pozbawiony przestrzeni zespół Rakowa zmuszony jest do szukania innych dróg ataku.

Jak na drużynę, która często dominuje, Raków ma też stosunkowo niską średnią posiadania piłki na mecz. W zeszłym sezonie wynosiła ona jedynie 50%. Choć ta średnia sama w sobie nie jest jeszcze jakimś wielkim kłopotem (wyższą średnią posiadania piłki od Rakowa mają chociażby spadkowicze Wisła Kraków & Termalica) w przypadku częstochowian świadczy ona o częstym oddawaniu piłki rywalowi. Rakowowi brakuje kogoś, kto mógłby wejść do środka pola i przytrzymać piłkę. Piłkarz o takiej charakterystyce przydałby się zarówno w meczach ligowych, gdzie niskie bloki defensywne rywali wymagają zróżnicowania ataków, jak i w meczach pucharowych, w których rywale mogą być bardziej skłonni do stosowania wysokiego pressingu.

Wydaje się, że kimś, kto pomoże Rakowowi w budowie ataków pozycyjnych mógłby być sprowadzony kilka dni temu szwedzki pomocnik Gustav Berggren. 24-latek występuje gdzieś pomiędzy pozycjami „sześć” i „osiem” i dysponuje bardzo dobrym podaniem prostopadłym. Ma także umiejętność nadania akcji tempa odpowiednim podaniem. W jego przypadku znakiem zapytania pozostaje jedynie kwestia aklimatyzacji, która od kilkunastu lat nie pozwala rozwinąć skrzydeł zawodnikom ze Skandynawii przychodzącym do Ekstraklasy. Jedno jest pewne – jeśli Raków był skłonny wydać na Szweda 800 tysięcy euro, on po prostu musi coś umieć.

Ataki Rakowa urozmaiciłaby także zmiana, jeśli chodzi o charakterystykę napastnika. Każdy wie już, że Marek Papszun ma swój styl – lubi rosłe, silne dziewiątki. Lubi też, gdy jego snajper jest zawodnikiem „nieoczywistym”. Trzeba mieć dużą fantazję, żeby w składzie wicemistrza Polski wystawiać Jakuba Araka czy Sebastiana Musiolika. Oczywiście na każdego Araka jest jeden Gutkovskis, a na każdego Musiolika Piasecki, ale biorąc pod uwagę warunki fizyczne napastnicy Rakowa to kopie siebie nawzajem.

Z jednej strony tacy napastnicy pasują do bezpośredniego stylu gry, jaki wpaja swoim podopiecznym Marek Papszun. Ich ruchliwość (lub jej brak) nie jest też problemem, gdy wokół krąży dwóch dynamicznych ofensywnych pomocników. Z drugiej strony potrafią oni ginąć w meczach z rywalami stosującymi tzw, „obronę Częstochowy” (nomen omen).

Marek Papszun zbudował w Częstochowie bardzo solidny klub w oparciu o swój system. Ten system zakłada obecność napastnika o określonych cechach. Niby mówi się „if it ain’t broke, don’t fix it” (jeśli coś działa, to tego nie naprawiaj) ale fajnie byłoby kiedyś zobaczyć Raków z mobilną dziewiątką.

Zadania takie, jak modyfikacja systemu gry w oparciu o rosnący status potentata zostają na przyszłość – podobnie zresztą, jak przekonanie Marka Papszuna do rezygnacji ze swojego planu przejścia na trenerską emeryturę. Choć w Częstochowie lubią myśleć o tym, co przyniesie jutro, czas zakasać rękawy i zrobić te cztery kroki. Wielkie dla polskiej piłki, a dla samego Rakowa jeszcze większe.

Stanisław Pisarzewski

POLECANE

tagi