Nieco przeciągającą się sagę pt. „kto zostanie trenerem polskiej kadry” można uznać za zakończoną. Może i się dłużyła, ale przewijały się w niej postaci światowego formatu, takie jak Andrij Szewczenko, Fabio Cannavaro czy też Andrea Pirlo. Przez długi czas panowało jednak przekonanie, że prezes PZPN powierzy kadrę Adamowi Nawałce. Tymczasem Cezary Kulesza zaskoczył wszystkich, i jak to kiedyś śpiewał Grzegorz Turnau, „po wielkiemu cichu” zatrudnił Czesława Michniewicza.
Jeszcze tydzień temu news o tym, że kadrę przejmuje Michniewicz byłby traktowany jak abstrakcja. Przecież za każdym razem, gdy pojawiała się w mediach kandydatura Michniewicza, można było usłyszeć o tym, że jest on skłócony z obecnym prezesem PZPN, i to od czasów ich współpracy w Jagiellonii Białystok. A z tego, co wiemy o Cezarym Kuleszy, nie jest to człowiek, który łatwo wybacza, nawet jeśli chodzi o sprawy sprzed 10 lat.
Zaskoczony obrotem spraw może być też Adam Nawałka, który w tym całym zamieszaniu może czuć się pokrzywdzony. On właściwie czekał już tylko na telefon potwierdzający jego powrót do kadry. Kulesza by pewnie wykonał ten telefon, gdyby nie jedna istotna kwestia – zatrudnienie Nawałki mogłoby zostać odebrane przez opinię publiczną jako powrót do czasów Zbigniewa Bońka. Nie byłoby to raczej na rękę Kuleszy – nietrudno sobie przecież wyobrazić, że nowy prezes wolałby umieścić na fotelu selekcjonera kogoś, kto byłby uznany za niezależny wybór. Stąd też ociąganie się z przyklepaniem powrotu byłego trenera kadry, a także pomysły takie, jak zaproponowanie Andrijowi Szewczence 2,5 miliona euro rocznie za prowadzenie naszej reprezentacji. Wszystko po to, by grubą kreską oddzielić się od porównań do swojego poprzednika.
Wygrało więc rozwiązanie pozornie niezależne (pozornie, bo mówi się, że w tym wyborze palce maczał Dariusz Mioduski). Do wygranych należy oczywiście Czesław Michniewicz, dla którego praca z kadrą to ostateczna nobilitacja. Można powiedzieć, że co się odwlecze, to nie uciecze – już wtedy, gdy był trenerem kadry U-21, wydawało się, że jest bardzo blisko objęcia upragnionej kadry seniorskiej. Teraz spełnił to marzenie, a więc został mu do odhaczenia tylko jeden cel – praca za granicą. Wszystko inne, o czym może pomarzyć polski trener, już wygrał.
Niestety wygrało też myślenie krótkoterminowe. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko i wyłącznie mecz z Rosją, Czesław Michniewicz jest wręcz idealnym wyborem. Wszystkie jego atuty znajdą przecież zastosowanie w bardzo niedalekiej przyszłości. Nie dość, że całkiem nieźle zna kadrowiczów (z niektórymi z nich pracował w młodzieżówce), to jeszcze ma doświadczenie, jeśli chodzi o specyfikę pracy z reprezentacją. Przemawia za nim też to, że posiada spore rozeznanie w realiach rosyjskiej piłki, sam też kilkukrotnie wyrażał chęć spróbowania swoich sił w tamtejszej lidze. Największym jego atutem jest jednak umiejętność rozpracowania jednego konkretnego przeciwnika. Analizowanie stylu gry rywala i organizacja taktyczna to rzeczy, nad którymi Michniewicz może siedzieć całymi dniami.
Ten miesiąc czasu, który dzieli nas od baraży wystarczy mu więc do tego, by prześwietlić każdego piłkarza, który zagrał w reprezentacji Rosji przed ostatnie pięć lat (i to włącznie z drzewem genealogicznym, numerem buta i tablicą rejestracyjną samochodu).
Żarty żartami, ale on naprawdę pokazał, że to potrafi, czy to w reprezentacji młodzieżowej, gdzie jego drużynie udało się pokonać Włochów i Belgów, czy też w Legii Warszawa, gdzie jego podopieczni potrafili sprawić psikusa takiemu Leicester City czy Spartakowi Moskwa.
Jeśli zatem uznamy, że nadrzędnym celem naszej reprezentacji jest awans na mundial, to można zaryzykować tezę, że ze wszystkich dostępnych na rynku trenerów to właśnie Michniewicz daje nam największą gwarancję realizacji tego celu.
Na mundialu jednak życie się nie kończy. W dalszej perspektywie jest kolejna wielka impreza, czyli Euro 2024, a także schyłek reprezentacyjnych karier takich filarów, jak Robert Lewandowski, Grzegorz Krychowiak, Kamil Glik czy też Wojciech Szczęsny. To jest bardzo fajna okazja ku temu, by zaszczepić tej kadrze niektóre z rzeczy, które chciał wprowadzić niechętnie wspominany Paulo Sousa. Nasza reprezentacja powinna iść właśnie w tym kierunku, jaki wyznaczył jej Portugalczyk – budowanie akcji od własnej bramki, stosowanie pressingu, elastyczne ustawianie się na boisku. Krótko mówiąc – powinniśmy dążyć do wdrożenia proaktywnego stylu gry.
Czesław Michniewicz to przedstawiciel innej szkoły. Jego „konikiem” są raczej zagadnienia związane z organizacją gry w defensywie, co zresztą zaczerpnął od swojego idola – Rafy Beniteza. Nawet gdy przejmował Legię – a więc zespół od którego oczekuje się dominacji na boisku – nie mówił o tym, że jego Legia ma być ofensywna, czy też widowiskowa. Zamiast tego padły między innymi słowa „Chcemy grać uporządkowany futbol, w każdej formacji.”
Znam wielu trenerów, zwłaszcza młodych, którzy zaczynali pracę i mówili, że będą grali wysokim pressingiem, utrzymywali piłkę. Nikt nie chciał się bronić, nie interesuje ich 0:0, wolą zremisować 3:3. I tak po roku, jak czytam, gdzie są ci trenerzy, to często już ich więcej nie ma na szlaku trenerskim, muszą się odkopać.
Czesław Michniewicz, wypowiedź z 23 września 2020 dla portalu legia.net
Nawet słynny tekst o tym, że „najbardziej niebezpieczny wynik to 2:0” nie oddaje tego, jakim trenerem jest Michniewicz tak, jak powyższy cytat.
Z taktycznego punktu widzenia zatrudnienie Michniewicza będzie więc oznaczało powrót do reaktywnego stylu gry, czyli do tego, co jest niestety znakiem rozpoznawczym polskiej myśli szkoleniowej. Styl ten w niektórych przypadkach jest oczywiście konieczny – trudno w końcu oczekiwać od naszej kadry tego, by prowadziła grę w meczu np. z Niemcami. Mając taki potencjał w ofensywie wypadałoby jednak zrobić wszystko, by go wykorzystać do maksimum. Ta sztuka udała się Paulo Sousie – w każdym z 15 meczów przez niego prowadzonych naszej drużynie udało się strzelić chociaż jedną bramkę, choć zdecydowanie głośniej było o kłopotach w defensywie.
Teraz proporcje mogą zostać przywrócone do tego, co znamy. W fazie defensywnej względny porządek z naciskiem na obronę w niskim bloku, za to ofensywa oparta najprawdopodobniej na kontratakach. Takie podejście rozwojowe na pewno nie jest, a czy jest skuteczne?
Jeśli chodzi o spotkania w ramach baraży, to prawdopodobnie tak. Nie bez powodu mówi się przecież, że ofensywą wygrywa się bitwy, a defensywą wojny. Mecz z Rosją absolutnie zasługuje na takie miano – obie drużyny wiedzą, co jest stawką, a co za tym idzie, nie będą skłonne do przejęcia inicjatywy, jeśli chodzi o kreowanie akcji. Może to banał, ale szykuje się nam typowy mecz walki, w którym bronienie dostępu do własnej bramki będzie wręcz priorytetem.
A takie warunki Czesławowi Michniewiczowi bardzo odpowiadają. Gdyby tak ukraść motyw z Ojca Chrzestnego i stwierdzić, że trenerzy dzielą się na tych, którzy działają w czasie wojny, i na tych, którzy działają w czasie pokoju, Michniewicz na pewno byłby w tej pierwszej grupie. W czasie pokoju (czytaj: w meczach z niżej notowanymi rywalami) idzie mu zdecydowanie słabiej. Wystarczy wspomnieć o tym, że pod jego wodzą młodzieżówka dwa razy zremisowała z Wyspami Owczymi, a jego Legia potrafiła w tym samym tygodniu pokonać w Lidze Europy Leicester City i przegrać w beznadziejny sposób w Ekstraklasie z Lechią Gdańsk.
Cezary Kulesza związał Czesława Michniewicza z kadrą umową trwającą do końca tego roku. Z długości tego kontraktu wynika jedno – nowy selekcjoner ma być typowym zadaniowcem, którego misją będzie przede wszystkim to, by awansować na Mistrzostwa Świata w Katarze. W ocenie jego zasług przebieg najbliższych kilku meczy będzie zatem o wiele istotniejszy od tego, co będzie potem. Nie jest nawet pewne, że to „potem” kiedykolwiek nadejdzie – możliwy jest też scenariusz, w którym prezes PZPN zwalnia Michniewicza w razie braku awansu na mundial.
Wtedy całe zamieszanie z wyborem selekcjonera zaczęłoby się od nowa, a polska reprezentacja znowu straciłaby bezpowrotnie bardzo cenny czas.
Cóż, taki urok zatrudniania trenera „na już”.