W niedzielę nasz kraj obiegła szokująca informacja o próbie rozwiązania kontraktu przez selekcjonera naszej reprezentacji, Paulo Sousę. Dzisiaj Paulo jest już we Flamengo. Pominę wszelkie kwestie, oceny związane z tą decyzją oraz tłem, jaki towarzyszył temu wydarzeniu w ostatnich dniach. Skupię się na potencjalnych kandydatach, najwięcej uwagi poświęcając oczywiście Czesławowi Michniewiczowi, który obecnie jest chyba najpoważniejszym kandydatem do objęcia naszej drużyny narodowej. Nie będziemy rozmawiać o potencjalnych kandydatach zza granicy, bo tych jest po prostu za dużo, niechęć do nich w środowisku PZPN zapewne znacząco wzrosła. No i w końcu – nie mamy czasu do stracenia, potrzebujemy kogoś, kto zna szatnię, naszych zawodników i środowisko wokół. Dopowiem jedynie, że moim marzeniem z wolnych, zagranicznych szkoleniowców byłby Jesse Marsch. Ale nie w obecnej sytuacji.
Wybór najrozsądniejszy, a może po prostu jedyny możliwy, czyli Czesław Michniewicz.
Michniewicz jest obecnie najlepiej pasującym kandydatem nie tylko dlatego, że to jeden z nielicznych trenerów, który w ostatnich latach miał jakąkolwiek styczność z międzynarodową piłką poprzez prowadzenie reprezentacji młodzieżowej i udział w Lidze Europy (drugim jest Dariusz Żuraw, ale może pominę ten wątek). Mowa także o jednym z nielicznych polskich trenerów, którym skutecznie udało się zaimplementować w swoich zespołach system z trójką obrońców. A jeżeli nasza reprezentacja przez ostatni rok była oswajana z podobnym stylem gry, warto byłoby to dzieło dokończyć. Przed nami bowiem mecze barażowe, nie ma na ten moment miejsca na sparingi. Styl gry preferowany przez Michniewicza nie jest bliźniaczy do ustawienia hybrydowego Sousy, lecz ma pewne punkty wspólne. Mowa tutaj o typowym 3-5-2 z trzema obrońcami z tyłu i dwoma ustawionymi skrajnie na bokach, wahadłowymi, których celem jest rozciągnięcie gry do granic możliwości we wczesnej fazie ofensywy. Nie ma z kolei reguły, jak ma wyglądać środek, włącznie z linią ataku. Tutaj możliwości są spore, z reguły podyktowane ustawieniem i stylem gry rywala. Czasami tworzyła ją para, składająca się z typowej „dziewiątki” (Pekhart, Emreli) i fałszywej „dziewiątki” , lub skrajnej „dziesiątki” (Muci lub Josue). Momentami środek pola nie był tak zagęszczany, albowiem składał się z dwóch zawodników w jednej linii, z przodu zaś „dziewiątkę” wspierały dwie „dziesiątki” o różnych profilach (np. Josue i Luquinhas w meczu ze Slavią, Skibicki z Kastratim przeciwko Rakowowi). To z kolei jeden z punktów wspólnych taktyki Michniewicza i Sousy. Należy jednak uwzględnić fakt, że wiele razy drużyna Legii była ustawiana w najróżniejsze sposoby, głównie ze względu na wąską kadrę. Niemniej, w europejskich pucharach, niezależnie od okoliczności, ta ekipa osiągała wyniki wręcz nieprawdopodobne. Michniewicz potrafił doskonale ustawić drużynę na mecze ze znacznie silniejszymi rywalami.
Drugą stronę medalu stanowią mecze z tymi teoretycznie słabszymi. Szczególnie wyraźnie widać to było w meczach reprezentacji U-21 za kadencji Michniewicza. Doskonale pamiętamy zacięte boje toczone z młodzieżówką Wysp Owczych, z którymi w dwóch meczach eliminacyjnych do MME w 2019 zdobyliśmy zaledwie dwa punkty. Wspomniane straty punktów spowodowały, że kadra młodzieżowa musiała przejść jeszcze w barażach Portugalię… co oczywiście się drużynie 51-latka udało. Mało tego, nasza reprezentacja na tym turnieju zdobyła sześć punktów w jednej grupie z Belgią, Włochami i Hiszpanią. Nie wystarczyło to niestety do awansu. Przyczyn tej dziwnej przypadłości, jaką było lepsze przygotowanie do spotkań z najlepszymi było kilka. Możemy z całą pewnością stwierdzić, że nasi piłkarze nigdy nie byli wybitnie techniczni, stąd prowadzenie gry nie należało do najmocniejszych stron. O wiele łatwiej grało się z pozycji underdoga, kiedy piłka przy nodze nie przeszkadzała, bo jej prostu przy nodze zbyt często nie było. Uważam też, że przygotowanie taktyczne do niektórych meczów również do najlepszych nie należało i mamy nadzieję, że Michniewicz wyciągnął z tamtego okresu wnioski.
Nie bez powodu pominąłem w tym akapicie porażki Legii z tego sezonu, bo na ten fatalny rezultat, którego owocem jest 16. pozycja w tabeli, wpłynęło zbyt wiele czynników stricte pozaboiskowych. Nie skupiłem się także na kadencji w Termalice czy Pogoni. Umówmy się, bierzemy pod uwagę tylko międzynarodową piłkę.
Wdrożenie filozofii Michniewicza w polskiej reprezentacji z jednej strony mogłoby trochę potrwać. Z drugiej, w Legii pod jego wodzą zadziałał efekt nowej miotły, zaś sam zamysł taktyczny, o czym już wspomniałem, jest w niektórych elementach podobny do tego preferowanego przez Paulo Sousę. Czy nasza reprezentacja jest w stanie zaoferować zawodników o odpowiedniej charakterystyce?
Co do gry trójką obrońców, tutaj problemu większego by nie było, gdyby nie kontuzja Dawidowicza, który doskonale czuje się w tej roli w Weronie. Jan Bednarek od kilku lat gra regularnie w Southampton i występował już w niejednym ustawieniu. Nie ma też problemów z piłką przy nodze, co jest zaletą przy grze trzema obrońcami. Ciężko jednak znaleźć trzeciego stopera na międzynarodowym poziomie. Walukiewicz i Bielik dalej nie są w pełni gotowi do gry, Piątkowski stosunkowo niedawno wrócił do gry w RB Salzburg, a i austriacka Bundesliga jest teraz podczas przerwy zimowej. Mam wrażenie że wielu stoperów potrzebuje tego mitycznego ‘’czasu’’. Nie można lekceważyć też Kamila Glika.
Ze środkiem pola, jak i napastnikami, nie ma większego problemu. Co do wahadłowych, mamy dosyć skąpy wybór. W Lens na lewej stronie gra Frankowski, w Aston Villi sporo swobody ma z kolei Matty Cash. Każdy z nich jest przyklejony do bocznej strefy boiska, z tym, że Frankowski posiada więcej walorów ofensywnych i de facto jest skrzydłowym, który dopiero zaczął przygodę na wahadle. Cash z kolei zaczynał jako typowy boczny obrońca, a dopiero po transferze do Aston Villi rozkręcił się z przodu. Generalnie żaden z powyższych zawodników nie miał tych obowiązków, jakie ciążyły na wahadłowych pod wodzą Michniewicza. Sytuacja jest tutaj niejednoznaczna. Poza tym, nasz kraj nie wyróżnia się w produkcji tej klasy zawodników. W granicach rozsądku można jeszcze rozważyć Recę, Bereszyńskiego i Rybusa, lecz to z pewnością poziom niżej. Na koniec zawsze pozostaje wiara w Michniewicza, który potrafi wpaść na niecodzienne pomysły, które wypalają. Finalnie jednak, na same baraże, wybór Michniewicza to pójście all-in. Ta drużyna musi być przede wszystkim odbudowana mentalnie.
Dlatego.
Został jeszcze on.
Dzika karta – Adam Nawałka
Ustalmy kilka faktów. Adam Nawałka pozostaje bez pracy już prawie dwa lata. Jego ostatnie szkoleniowe sukcesy sięgają 2017 roku, kiedy jeszcze nie było eksperymentów z grą trójką obrońców. Jego jedyna skuteczna formuła może z kolei być zbyt przestarzała w dzisiejszych realiach. Niemniej, mamy dziwne przeczucie, że taki sentymentalny powrót, swego rodzaju Last Dance wpłynąłby pozytywnie przede wszystkim na mentalność naszych zawodników. Tylko tyle i aż tyle. Nie ma tutaj wielkiej filozofii. Strzelamy w ciemno, że nasza reprezentacja pod wodzą Nawałki wyjdzie na Rosję żelaznym 4-4-2 i spróbuje nawiązać do starych, cierpliwych i konsekwentnych zwycięstw. Niektóre media podają, że Nawałka zgodził się poprowadzić kadrę wyłącznie na baraże. W tej sytuacji jedynym problemem pozostałaby krótkofalowość powrotu selekcjonera, nie rzucająca światła na potencjalne zwycięstwo. Co wtedy? Czy kolejny selekcjoner zdoła przygotować drużynę na mundial w Katarze?
Dlaczego wymieniłem zaledwie dwóch kandydatów? Tak naprawdę Sousa postawił nas w sytuacji, w której… nie ma dobrego wyjścia. Musimy wybrać tzw. mniejsze zło, albowiem nigdy zmiana selekcjonera bezpośrednio przed meczami o stawkę nie jest właściwą decyzją. Musimy wierzyć w efekt nowej miotły, w przewagę mentalną, bo nie mamy innego wyjścia. Bardzo duży dylemat stoi przed włodarzami PZPN. Z niecierpliwością czekamy na kolejne komunikaty. Kibicujemy Cezaremu Kuleszy, aby wyszedł z tej sytuacji w najlepszy możliwy sposób i pokazał, dlaczego to on miał większościowe poparcie w sierpniowych wyborach na nowego prezesa.
Szymon Trzciński