Jak się zachować? Jechać? Nie jechać? Może pojechać, ale nie grać? Albo grać, ale nie jechać? Co robić? Jaką decyzję podjąć? Czy na pewno ta decyzja należy do nas? Co teraz począć?
Zacząłem wstęp od samych pytań. Tytuł też zresztą przybrał formę wypowiedzenia zakończonego znakiem zapytania. Od kilkudziesięciu godzin trudno o coś więcej niż tworzenie kolejnych, piętrzących się pytań w nadziei na uzyskanie jakiejkolwiek odpowiedzi. Bo co innego można robić, gdy dzieją się rzeczy, które ciężko zrozumieć. Gdy jeden człowiek ma tak wielką władzę, że wystarczy, że wskaże palcem, a jego żądanie jest w moment spełniane. Obojętnie, co zrodzi się w jego chorej głowie, i tak znajdzie sposób, żeby wyperswadować innym, że to mu się należy, a on niczego nie zabiera, tylko bierze, co do niego należy. Nie liczy się z nikim i z niczym. Idzie po trupach do celu, który sobie wytyczył. Nic go od tego nie oderwie. W takiej sytuacji same na usta cisną się pytania: po co? Dlaczego? Czyż nie można inaczej?
Historia lubi się powtarzać. Niektórzy mawiają, że nigdy nie powtarza się w ten sam sposób. Z pewnością jednak w pewnym sensie zatacza koło i niektóre jej fragmenty, nawet w nieco zmienionej formie, są odgrywane na nowo. Trochę jak z praca domowa spisana od kolegi na dziesięć minut przed rozpoczęciem lekcji. Niby inna, ale wyraźne podobieństwo zauważy nawet Stępień z „13 Posterunku”.
Wydawało się, że puste półki rodem z okresu PRL-u nigdy nie wrócą? Wystarczy sobie przypomnieć marzec 2020 roku, kiedy na próżno było jechać do Auchan po makaron czy kaszę, a tym bardziej papier toaletowy czy płyn do dezynfekcji, bo lady, na których były wystawione, świeciły pustkami.
Wydawało się, że scen z lat 30-tych XX wieku również nie doświadczymy. No to spójrzmy na wschód od Polski. Obserwujmy, jak na naszych oczach pisze się nowa historia, która jednak wiele ma wspólnego z tą, która już się wydarzyła. Słuchajmy pełnych pogardy przemówień rosyjskich polityków, które już kiedyś były wygłoszone, ale przez ludzi innej nacji, którzy jednak mieli tę samą cechę -myśleli, że wszystko im się należy. Analizujmy ruchy poszczególnych stron konfliktu i próbujmy przewidzieć, co będzie następne.
Po tym pełnym patosu wstępie przejście do wydarzeń sportowych może okazać się błahe i groteskowe. Wszystko bowiem schodzi na dalszy plan, gdy chodzi o ludzkie życie i bezpieczeństwo. Gdy łamane są prawa moralne i przekraczane wszelkie granice (dosłownie i w przenośni). Jednak temat sankcji, które mają być karą dla kraju Putina za wyciąganie łap po ukraińskie tereny, tyczy się również sportu, również piłki nożnej, a co za tym idzie – również meczu barażowego pomiędzy Polską a Rosją.
No i znowu cofamy się do pytań. Co teraz? Jak się zachować? Jechać? Nie jechać? Bojkotować? Grać? Znowu – znaków zapytania mnóstwo, a odpowiedzi nadal – żadnej.
W tej – jak i w każdej innej sytuacji – polskie społeczeństwo podzieliło się na kilka obozów. Jedni apelują o zbojkotowanie meczu. O pokazanie Rosji i całemu światu, że nie gra się w piłkę z agresorem. Tym bardziej nie gra się w piłkę z agresorem na terenie kraju, który ogranicza innym ich niepodległość – czyli innymi słowy – na terenie kraju tegoż agresora. Nie ma miejsca na rywalizację sportową gdzieś, gdzie podejmuje się decyzję o inwazji na samodzielne państwo i odbiera się mu prawo do suwerennego istnienia, a także z kimś, kto takie za takie decyzje jest odpowiedzialny.
Drudzy grzmią, że bojkot meczu to absurd, dziecinada i cyrk. Twierdzą, że jedyne rozsądne rozwiązanie to planowe pojechanie pod koniec marca do Rosji, rozegranie tam meczu i szlus. Niektórzy wygłaszają nawet bardzo śmiałe osądy na temat miejsca rozegrania spotkania. Zbigniew Boniek publicznie napisał, że “nie ma dla naszej reprezentacji bardziej bezpiecznego miejsca do rozegrania meczu niż Moskwa”. Stwierdzenie, abstrahując od poglądów na tę sprawę, eufemistycznie mówiąc – nieroztropne. No nie można powiedzieć czegoś takiego, gdy Rosja, której stolicą nawiasem mówiąc jest właśnie Moskwa, postanawia wywołać międzynarodowy konflikt. Jeśli ktoś tak mówi, to albo chce, żeby było o nim głośno w mediach, albo kompletnie nie wie, o czym mówi. W przypadku byłego prezesa PZPN – obie opcje są możliwe.
Trzecia strona mówi o rozwiązaniu pokojowym. Mecz owszem zostanie rozegrany, ale nie na terenie Rosji. Zadaniem odpowiedniego organu ma być wyznaczenie neutralnego miejsca, na którym polska kadra zagra z rosyjską o finał baraży. Takie rozwiązanie wydaje się najrozsądniejsze. Choć w pewnym sensie nadal niesmak budzi fakt, że Władimir Putin może wyznaczyć sobie jakikolwiek teren, który chciałby zagrabić, a reprezentacja jego kraju, jakby nigdy nic, będzie grała mecze, a może nawet pojedzie na mundial.
Na razie jednak każda decyzja jest nic nie warta. Nie wiadomo, co się wydarzy za kilka godzin, a co dopiero mówić o wydarzeniu, które ma się odbyć za miesiąc. 24 marca konflikt na granicy ukraińsko-rosyjskiej może być w zupełnie innym miejscu. Jakim? Nie odważę się określić. Wszystko się może wydarzyć. Dosłownie wszystko. I to napawa nie tylko mnie, ale i wiele innych osób uzasadnioną obawą. Obawą, której nawet słowa eksperta od geopolityki Marcina Najmana nie są w stanie zmniejszyć.
Z jednej strony nic nie jest pewne. Ale w tej otchłani niepewności jest jedna rzecz pewna jak życie, śmierć czy podatki. Mianowicie to, że w Europie jest przynajmniej sto bardziej bezpiecznych miejsc do rozegrania meczu Polski z Rosją niż Moskwa.