Co dalej z Czesławem Michniewiczem?

Al Thumama Stadium Head Coach Czeslaw Michniewicz of Poland during a match between France and Poland, valid for the round of 16 of the World Cup, held at Al Thumama Stadium in Doha, Qatar. (Marcio Machado/SPP) (Photo by Marcio Machado/SPP/Sipa USA)
2022.12.04 doha
Pilka nozna Mistrzostwa Swiata w Katarze Katar 2022
Francja - Polska
Foto Marcio Machado/SPP/SIPA USA/PressFocus

!!! POLAND ONLY !!!

Te Mistrzostwa Świata były dla nas w pewnym sensie wyjątkowe. Nie wróciliśmy do domu po trzech meczach. Schemat pt. „mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor” został przełamany. Zagraliśmy w fazie pucharowej – i to pierwszy raz po 36-letniej przerwie. Wydawałoby się, że tak wielki sukces wywoła euforię w narodzie. Nic bardziej mylnego. Zaraz po mundialu wybiło przecież szambo związane z aferą premiową. Atmosfera wokół kadry zrobiła się toksyczna. Po tym pozbawionym radości sukcesie wielu ludzi wręcz żąda odejścia Czesława Michniewicza ze stanowiska trenera kadry. Czy słusznie?

Porozmawiajmy o stylu

Narodowa dyskusja o naszej grze uległa w ostatnich dniach polaryzacji. Podzieliliśmy się na dwa obozy: są ci, którzy patrzą przede wszystkim na wynik, i ci, którzy chcą reprezentacji grającej odważnie i ofensywnie. Dylemat pt. „grać ładnie, czy wygrywać?” nie jest niczym nowym w historii piłki. W Argentynie od lat spory toczą ze sobą pragmatyczni „bilardistas” i romantyczni „menottistas”. Brazylijczycy mówią o „futebol de arte” i „futebol de resultados”. U nas także widać ten konflikt, o czym w swojej książce pt. „Polska myśl szkoleniowa” pisał Michał Zachodny.

Niektórzy może powiedzą, że to zły moment na tego typu rozmowy. Przecież udało nam się wyjść z grupy, a to dla nas już było czymś wielkim. Ale nie jest do końca prawdą to, że za pięć czy dziesięć lat zapomnimy o stylu, i będziemy skupiać się tylko na wyniku. To nie zawsze tak funkcjonuje. Takie drużyny, jak Holandia z Cruyffem na czele, czy złota węgierska jedenastka „Aranycsapat” zapisały się złotymi zgłoskami w dziejach futbolu. Mało kto wie, że oba zespoły przegrały w finale Mistrzostw Świata z nudnym i zachowawczym RFN.

W pewnym sensie jesteśmy teraz w podobnej sytuacji, co Anglia po mundialu 1966. Podopieczni Alfa Ramseya osiągnęli historyczny sukces, ale jednocześnie uwierzyli w to, że w piłce nożnej istnieje jedna słuszna droga do zwycięstwa. A futbol jest przecież grą niezwykle złożoną. Wygrać można na wiele sposobów. Dlatego nie możemy pójść drogą Anglików, choć nam to naprawdę grozi. Pamiętamy, co działo się za Paulo Sousy – to był klasyczny przykład stylu bez wyników. Portugalczyk stał się w pewnym sensie symbolem proaktywnej gry. Nic dziwnego, skoro był pierwszym od dawna selekcjonerem, który chciał tak grać. To, że mu się nie udało nie oznacza jednak, że jego podejście nie było słuszne. Nawet grając jego metodami możemy wygrywać. Nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej.

Szczyt pragmatyzmu

Jeśli chodzi o Czesława Michniewicza, wszyscy już wiemy, jakim jest trenerem. Wiemy też, że on bardziej od strzelonego gola ceni sobie czyste konto. Tym bardziej dziwi to, że jednym z jego idoli jest Marcelo Bielsa – a więc niepoprawny idealista z zamiłowaniem do gry ofensywnej. Podczas niedawnej wizyty „El Loco” w Warszawie nasz selekcjoner nie szczędził mu pochwał. W fazie grupowej zobaczyliśmy jednak kadrę będącą żywym zaprzeczeniem wszystkiego, co związane z „bielsismo”.

Argentyńczyk wymaga od swoich zawodników odwagi i pewności siebie. My pokazaliśmy z kolei strach i minimalizm. Tego, co graliśmy nie można nazwać nawet „antyfutbolem”. Nasi zawodnicy wykazywali chęć wygranej tylko przez jakieś 30 minut meczu z Arabią Saudyjską. Przez resztę czasu chodziło tylko to, żeby nie przegrać – przy czym my zabraliśmy się za to w bardzo zero-jedynkowy sposób. Skrajności widać było w każdym z trzech spotkań fazy grupowej. Z Meksykiem nie mogliśmy sobie pozwolić na porażkę, więc nie próbowaliśmy nawet wygrać. Wiedzieliśmy, co potrafią zrobić Saudyjczycy bez piłki, więc oddawaliśmy im ją przez 2/3 meczu. Gdy podczas meczu z Argentyną stało się jasne, że o awansie może decydować liczba żółtych kartek, przestaliśmy w jakikolwiek sposób atakować „Albicelestes”. Tak jakbyśmy byli przekonani o tym, że nie umiemy odebrać Argentyńczykom piłki bez faulu. Wszędzie tylko bojaźń, niedasizm i kalkulowanie.

Ta gra nie była warta pięciu złotych, o trzydziestu czy pięćdziesięciu milionach nie wspominając.

Ten mundial pokazał, że różnice między poziomem najlepszych reprezentacji się powoli zacierają. Praktycznie każdy jest w stanie grać nowocześnie, rozgrywać piłkę od własnej bramki, stosować wysoki pressing, i – od czasu do czasu – utrzeć nosa potentatowi. Jednym z niewielu wyjątków byliśmy my. Wyglądaliśmy tak, jakbyśmy nie słyszeli o ostatnich 40 latach ewolucji piłki nożnej. Doprowadziliśmy zachowawczość do jakichś niezdrowych granic, i awansowaliśmy cudem, bo tak właśnie wygrywa pragmatyzm – szczęśliwie. Kiedy Twoim jedynym pomysłem na mecz jest bronienie się we własnym polu karnym, musisz liczyć na nieskuteczność przeciwników. Dajesz im w ręce swój los, a co za tym idzie, odbierasz szansę samemu sobie. A jak powiedział wspomniany wcześniej Bielsa „wielka drużyna to taka, która nie jest uzależniona od swoich rywali”.

Osiągnęliśmy na tym mundialu sukces, choć zrobiliśmy wszystko, by nie wyjść nawet z grupy. Był to w pewnym sensie awans wywalczony zgodnie z filozofią Czesława Michniewicza, który jest Niccolo Macchiavellim polskiej piłki. Jego ostatnia wypowiedź o tym, że ze wszystkich statystyk liczy się dla niego tylko wynik zdaje się to potwierdzać. Główną maksymą makiawelizmu jest przecież słynna sentencja „cel uświęca środki”. Krótko mówiąc – możemy być nawet najgorszą drużyną fazy grupowej, ale mamy awansować dalej. Takie podejście tym razem zdało egzamin, ale nie ma co opierać na tym przyszłości.

Marnujemy liderów

W niedawnym wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” trener Warty Poznań Dawid Szulczek powiedział, że styl zespołu należy zawsze dopasowywać do najlepszych zawodników w szatni. Przenosząc to na realia naszej reprezentacji, należałoby zbudować drużynę wokół Roberta Lewandowskiego – bądź co bądź jednego z najlepszych napastników na świecie – i Piotra Zielińskiego, a więc fantastycznego reżysera gry. Czesław Michniewicz postąpił jednak inaczej. Poświęcił nasze największe atuty w imię gry defensywnej, tym samym marnując nasz potencjał. „Marnowanie potencjału” to była zresztą fraza, którą najczęściej w kontekście naszej reprezentacji powtarzali zagraniczni komentatorzy. Świat dziwił się, że można grać tak archaiczną piłkę mając w składzie takich piłkarzy.

Prawda jest taka, że w naszej kadrze już od dłuższego czasu da się zauważyć pewien podział. Po jednej stronie barykady stoją tacy, jak Grzegorz „nie oczekujcie od nas pięknej gry” Krychowiak i Wojciech „nie jesteśmy narodem, który ma to w sobie” Szczęsny. Oni mogli nie dostrzegać problemu w tym, jak w pierwszych trzech meczach tego turnieju grała nasza reprezentacja. Po drugiej stronie są jednak Lewandowski z Zielińskim, którzy cierpią dla obcych im ideałów. Nawet jeśli zgodzili się na to, by przez pewien czas grać według zasad Czesława Michniewicza, w ich wypowiedziach czuć nutkę żalu. Do pieca dał zwłaszcza Lewy, którego wypowiedź po meczu z Francją wywołała burzę.

„Radość z gry jest potrzebna. To będzie ważny element nawet niedalekiej przyszłości. Jak atakujemy, próbujemy, to jest inaczej. Jeśli gramy bardziej defensywnie, to takiej radości nie ma. Więc wiele czynników na to wpływa.”

Robert Lewandowski

Można się Lewemu dziwić i mówić, że takie zachowanie nie przystoi kapitanowi. Ale to jest człowiek przyzwyczajony do innych realiów. Do pracy z Jurgenem KloppemCarlo Ancelottim czy Pepem Guardiolą. On widzi to, wie, że to działa, i chce, żebyśmy szli w tym kierunku. Łatwo więc zrozumieć, co oznacza ta deklaracja: nasza gra musi się zmienić. A mamy ku temu przecież odpowiednich wykonawców. Poza Lewandowskim i Zielińskim jest przecież Matty CashSebastian SzymańskiKuba KamińskiNicola Zalewski czy Krystian Bielik, który swoimi wypowiedziami wtóruje liderom kadry. Problem jest taki, że ostatnie słowo należy do selekcjonera kadry. On w ciągu swojej kariery trenerskiej pokazał, że nie umie budować proaktywnie grających drużyn. Ciężko zakładać, że teraz porzuci swój sposób myślenia o piłce i pójdzie w sobie nieznanym kierunku.

„Było czuć, że piłka jest nasza, że prowadziliśmy grę i nie oddaliśmy tak mocno pola mistrzom świata. To jest nasza droga. Tak trzeba grać w piłkę. Ja jestem typem zawodnika, który żyje z tego, że ma piłkę. Staram się grać zawodnikom, którzy wychodzą, a dziś była opcja do podania. Jedno podanie między liniami napędzało nasze akcje. Na pewno łatwiej tak się gra. Cała drużyna dziś pokazała, że potrafi grać w piłkę, a dla mnie – zawodnika bazującego na technice – ważne jest, by mieć miejsce do gry. Dziś fajnie się grało.”

Piotr Zieliński

Nie musimy wcale być Grecją z 2004. Mamy dużo więcej jakości indywidualnej. Mamy też oczywiście dość nietypowy problem, jakim jest duża dysproporcja pomiędzy poziomem poszczególnych zawodników, ale są lepsze wzorce, niż ultradefensywni Grecy. To nie musi być jakieś joga bonito. Futbol składa się nie z czerni i bieli, tylko z szarości. I my w tej szarości możemy znaleźć coś dla siebie.

Wymiana pokoleniowa

Tak się składa, że teraz jest doskonały moment na poszukiwania własnej tożsamości. Zbliżające się eliminacje do Mistrzostw Europy dają nam szanse na to, by wypracować sobie bardziej ofensywny styl i wprowadzić do kadry nieco bardziej perspektywicznych piłkarzy. Tak łatwej grupy w XXI wieku chyba jeszcze nie mieliśmy. Naszym najgroźniejszym rywalem są Czesi, a poza tym są AlbańczycyMołdawianie i Farerzy. Krótko mówiąc – nie ma kogo się bać.

Ale powoli. Trzeba pamiętać o kilku rzeczach. Po pierwsze, Czesław Michniewicz woli, gdy to rywal jest faworytem. Kiedy to ktoś inny ponosi odpowiedzialność za grę. Gdy trzeba wziąć sprawy we własne ręce, jego drużynom nie idzie już tak dobrze. To trener na czas wojny, nie na czas pokoju.

Nie pomoże mu też fakt, że naszą grupę absolutnie musimy wygrać. Inny wynik byłby bardzo trudny do przyjęcia. Można zatem wysnuć wniosek, że nawet w takich warunkach nie będzie miał okazji do odświeżenia składu reprezentacji. Każda, nawet najmniejsza zmiana obarczona jest ryzykiem utraty punktów. A na to selekcjoner kadry nie może sobie pozwolić.

Trzeba więc zakładać, że w eliminacjach do Mistrzostw Europy znów zobaczymy Kamila Glika i Grzegorza Krychowiaka. Może nie wnoszą do reprezentacji takiej jakości, co kiedyś, ale mają przewagę w postaci doświadczenia. Doświadczenie to dla Michniewicza bardzo istotny czynnik. Przed mundialem poszedł przecież na konsultacje do wszystkich trenerów, którzy prowadzili Polskę na Mistrzostwach Świata. Konsultował się z Antonim PiechniczkiemJackiem Gmochem czy Pawłem Janasem. Porównywanie dzisiejszej piłki nożnej do tego, co działo się w ich czasach nie ma większego sensu. To wręcz dwie różne dyscypliny sportu.

Nie ma co liczyć na jakąś rewolucję. Nie zmieni się ani styl, ani jego wykonawcy.

Uzyskać stabilność

Ciągłe stawianie na zawodników doświadczonych kosztem tych „młodych zdolnych” da się jednak wyjaśnić. W polskiej reprezentacji wszystko zmienia się bowiem tak szybko, że często nie ma czasu na myślenie długofalowe. Zmiany te najczęściej dotykają trenerów. Na stanowisku selekcjonera polskiej kadry nie ma mowy o jakiejkolwiek ciągłości. Przez ostatnie dziesięć lat tylko Adamowi Nawałce udało się przetrwać więcej, niż dwa cykle eliminacyjne.

Waldemara Fornalika zwolniono po 17 meczach. Adama Nawałkę pożegnano po pierwszym kryzysie. Paulo Sousę zatrudniono pomimo faktu, że lubi wymuszać odejście z miejsca pracy. A w międzyczasie był jeszcze Jerzy Brzęczek, którego historia jest na swój sposób wyjątkowa. Jeśli chodzi o podejście do trenerów, polska piłka reprezentacyjna nie różni się niczym od polskiej piłki klubowej. Nie wiemy, jakich szkoleniowców zatrudniać, i nie wiemy, w jakim momencie ich zwalniać. A można zrobić to lepiej – wystarczy popatrzeć na SzwajcarówFrancuzów, czy Chorwatów. Powinniśmy iść w ślady zwłaszcza tych pierwszych, choć dysponujemy jednak nieco gorszymi zawodnikami. Ich imponująca organizacja w grze wynika po części właśnie ze stabilności na ławce trenerskiej. Połączenie tych dwóch rzeczy daje stabilne wyniki – kilka dni temu Szwajcarzy po raz piąty z rzędu zameldowali się w fazie pucharowej wielkiego turnieju.

Może warto więc dać Michniewiczowi jeszcze jedną szansę? Nie zapominajmy o tym, że przejął kadrę w bardzo trudnych warunkach. Na wejście miał finał baraży o Mistrzostwa Świata. Zamiast meczów towarzyskich dostał mecze z Holandią i Belgią w Lidze Narodów. Prowadzi tą drużynę od początku tego roku. Łącznie zagraliśmy za jego kadencji 13 spotkań. Co by nie mówić, jest to jakieś usprawiedliwienie.

Może się okazać, że ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje nasza kadra, jest kolejna nieprzemyślana roszada na stanowisku trenera. Zwłaszcza, że prezes PZPN Cezary Kulesza nie wydaje się człowiekiem o rozległej siatce kontaktów. Strach pomyśleć, kto czeka w blokach, by zastąpić Michniewicza. A takie doniesienia zaczynają się pojawiać…

Zadanie wykonane

Zatrudniając Czesława Michniewicza wiesz, na co się piszesz. Nie oczekujesz od niego, że nauczy kogoś grać do przodu, bo to tak, jakbyś oczekiwał, że stare Daewoo będzie nagle mieć osiągi Porsche. To bardziej taki typowy trener-zadaniowiec. I tu trzeba przyznać, że ze swoich zadań się wywiązał. Wygrał ze Szwecją i awansował do Mistrzostw Świata. Utrzymał nas w dywizji A Ligi Narodów. Wyszedł (fartownie, ale jednak) z grupy na mundialu, zapewniając nam w efekcie sukces, na który czekały całe pokolenia. Zachował swoją reputację człowieka od zadań specjalnych. W skrócie – zrobił wszystko, czego od niego można było oczekiwać.

Czy można go w tym momencie zwolnić? No niby tak – w końcu Jerzy Brzęczek awansował na Mistrzostwa Europy, i jakoś go to nie uratowało. Jest zatem precedens. Dymisja Michniewicza oznaczałaby jednak, że nie ma osiągnięcia, które daje selekcjonerowi kadry immunitet. To mogłoby z kolei odstraszać jego potencjalnych następców.

Mecz z Francją

Na koniec to spotkanie, które trochę osłodziło cierpienie, jakie miało miejsce w fazie grupowej. Z Francuzami wreszcie graliśmy w coś, co można było skojarzyć z piłką nożną. Na szczególną uwagę zasługuje pierwsza połowa. Zagraliśmy w niej odważnie. Nie mieliśmy kompleksów wobec mistrzów świata. Staraliśmy się podchodzić wysoko do pressingu. Mieliśmy kilka sytuacji bramkowych (w tym jedną, która powinna skończyć się golem). Wreszcie graliśmy po ziemi, z wykorzystaniem Piotra Zielińskiego, dla którego był to jeden z najlepszych występów w kadrze. Krótko mówiąc, pokazaliśmy, na co nas stać.

Owszem, poprzeczka leżała prawie na samej ziemi. Owszem, można się zastanawiać, dlaczego nie zagraliśmy tak samo z Meksykiem. Można też stwierdzić, że mamy kolejną „piękną porażkę” do niekończącej się kolekcji. Wszystko to prawda, ale nie zmienia to faktu, że tak właśnie powinna w przyszłości grać nasza reprezentacja.

Jeśli okaże się, że mecz z Francją stanowi dla naszej kadry punkt odniesienia, Czesław Michniewicz powinien zostać na swoim stanowisku. Jeśli jednak wrócimy do niedasizmubojaźni i oblężonej twierdzy, to szkoda na to wszystko marnować takiego pokolenia.

Stanisław Pisarzewski

POLECANE

tagi