Tekst ten powstaje od dnia poprzedzającego ostatni mecz naszej reprezentacji na mundialu i ciągle się zmienia. Dlaczego? Bo Polska po raz pierwszy od 36 lat wychodzi z grupy na mundialu i po trudnym meczu godnie odpada z obrońcą tytułu w ⅛ finału. Ale o tym zdążyliśmy zapomnieć niecałą dobę po tym meczu. Abstrahując od stylu – znowu pogrążamy się w totalnej beznadziei. Doba minęła już dawno, teraz mija tydzień. A każdego dnia dowiadujemy się czegoś nowego. Niekoniecznie pozytywnego…
Od początku
Jest niedziela, 4 grudnia, lekko przed dwudziestą. Kończymy właśnie mecz z Francją. Mecz przegrany, lecz w dobrym stylu, bo pomimo dwubramkowej przewagi Trójkolorowych, byliśmy w pewnym momencie bliscy prowadzenia, a nasi piłkarze, szczególnie w pierwszej połowie, dawali powody do dumy. Zaś ich poświęcenie udało się zwieńczyć podyktowanym karnym w ostatniej akcji meczu, który po powtórce wykorzystał Robert Lewandowski, kończąc słodko-gorzki w jego wykonaniu turniej z dwoma golami na koncie. W meczu z mistrzem świata – takie rzeczy cieszą. Co się dzieje po tym spotkaniu? Świętujemy udany turniej? Godzimy się w obliczu mimo wszystko udanego wyniku sportowego? Nie.
Chwilę po zakończeniu meczu do mediów wychodzi kapitan reprezentacji Polski. Najbardziej wpływowy zawodnik naszej kadry. Wypowiada słowa, które można odebrać tylko w jeden sposób – jako podważanie autorytetu trenera. Robi to w podobnym stylu, co wcześniej za kadencji Franciszka Smudy czy Jerzego Brzęczka. Podobny sygnał wysyła Piotr Zieliński.
O tym, czy te słowa były słuszne, nie będziemy się teraz rozwodzić. Z perspektywy czasu dalibyśmy się jednak pokroić o to, by styl gry prezentowany na mundialu był jedyną naszą bolączką po zakończeniu turnieju. Już niecałą dobę później dowiadujemy się o rzekomej klauzuli sprawiającej, że po wyjściu z grupy w Katarze kontrakt Czesława Michniewicza z reprezentacją Polski został automatycznie przedłużony. Jednych ta informacja oburza, innych cieszy, jeszcze inni informują, że takiej klauzuli nie ma. A Cezary Kulesza, a więc prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, twierdzi że nie pamięta, czy taki zapis istniał.
Jak nie wiadomo o co chodzi…
Do bałaganu w polskiej piłce się jednak przyzwyczailiśmy, więc brakowało jeszcze jakiegoś wątku, tylko jakiego. Może politycznego? Długo nie trzeba było czekać.
Premier zaoferował piłkarzom i sztabowi premię – 30 milionów złotych do podziału – w ramach nagrody za wyjście z grupy. Chyba nie trzeba komentować słuszności tego pomysłu i tłumaczyć skąd ta premia miałaby pochodzić. A od zakończenia spotkania nie minęła nawet doba. Czy czegoś tu jeszcze brakuje? Skoro w grę wchodzą duże pieniądze, a w reprezentacyjnej szatni mamy do czynienia z wieloma potężnymi ego, to elementem brakującym jest kłótnia o pieniądze? Pewnie, czemu nie.
Od tego momentu w zasadzie trudno zagłębić się w którekolwiek doniesienia, bo trudno odróżnić kłamstwo od prawdy. Sytuacji nie poprawiła postawa kadrowiczów po przylocie do Polski, choć nie wiemy w jakich okolicznościach odmówili oni spotkania z dziennikarzami.
Nie wiemy też, co na myśli miał Grzegorz Krychowiak, mówiąc, że brak premii bardziej zaszkodzi, niż jej obecność, bo żadne pieniądze od niej pochodzące nie będą mogły iść na cele charytatywne…
…ale w zasadzie to nic nie wiemy, bo 24 godziny dzieliły nas od zachwytu nad odważną grą Polaków do polaryzacji społeczeństwa na dwa obozy, czyli pro- albo anty-Michniewicz. I co najlepsze, oba obozy mają swoje stanowisko poparte solidnymi argumentami. Ale też co najgorsze – atmosfera wokół naszej kadry dawno nie była tak katastrofalna. I nawet po mundialu w Rosji nie było tak źle, jak jest teraz. Pytanie brzmi: dlaczego?
Dlaczego wiemy, że nic nie wiemy? Dlaczego pomimo naprawdę przyzwoitego jak na naszą kadrę wyniku, od razu o nim zapominamy, bo zamiast się cieszyć, to pogrążamy się w beznadziei, prawdopodobnie największej od wielu lat, spowodowanej zawirowaniami wokół przeszłości, teraźniejszości i przyszłości selekcjonera? Dlaczego po tak dobrym rezultacie musimy być świadkami obrzydliwych walk o układy, gierek politycznych oraz pozostawienia posady Czesława Michniewicza na włosku z przyczyn głównie pozasportowych? Słuszności tego ostatniego oczywiście nie podważam…
Nieporównywalnie sukces piłkarskiej reprezentacji ma się nijak do tego, co osiągnęli niedawno nasi koszykarze albo do tego, co osiągają od dekad nasi siatkarze. Ale czy my naprawdę z okazji wejścia do grona 16 najlepszych drużyn na świecie zasłużyliśmy na cierpienie? Czy nie powinniśmy teraz się z tej okazji po prostu cieszyć przez chwilę, która trwa dłużej niż kilka godzin?
Wojna polsko-polska
To nie jest moment by wskazywać winnych takiej, a nie innej sytuacji wokół naszej kadry. Zresztą – prawdy raczej nie dowiemy się jeszcze przez dłuższy czas. To trochę jak z tą mgłą wojny (ang. fog of war). Każda ze stron, ile by ich nie było, dolała oliwy do ognia, rozpętując kolejną to już wojnę polsko-polską. Dziś tak naprawdę trudno jednoznacznie wskazać stronę, która ma rację. Może jakiś działacz albo piłkarz opowie o tym w swojej biografii za 10, może 20, może 30 lat. Albo nigdy. Może jednak dowiemy się prawdy, choć to wątpliwe. W każdym razie, nie dowiemy się jej teraz.
Zostajemy więc sami – zbombardowani na przestrzeni ostatnich dni mnóstwem negatywnych informacji. informacji, które często są sprzeczne ze sobą. Informacji, z których nie da się wyciągnąć czegoś choć odrobinę pozytywnego. I nie jest to spowodowane jakąkolwiek ingerencją z zewnątrz. Nikt nie wybrał za nas selekcjonera z wątpliwą przeszłością (nawet jeśli lepszego wyboru raczej nie było), nikt za nas nie rozegrał fazy grupowej topornym stylem, nikt za nas nie obiecał piłkarzom i sztabowi 30 milionów złotych z rządowych pieniędzy, nikt za nas się o te pieniądze nie pokłócił. Tytułowe cierpienie towarzyszyło nam przez większość nowożytnej historii. Niestety, dopada nas także dziś, jakby już zakorzenione i dające na nowo swoje owoce w najbardziej niespodziewanych momentach. Cały świat cieszy się rozgrywanym mundialem. My w zamian przyswajamy kolejne afery i skandale na naszym krajowym podwórku.
Mistrzami świata już w tym roku nie zostaniemy, ale w przysłowiowym sraniu do własnego gniazda – już nimi jesteśmy.
CZYTAJ TEŻ: Jesteśmy narodem malkontentów
Ale może jednak dowiemy się czegoś pozytywnego. W końcu po każdej burzy wychodzi słońce, prawda?